Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Owcza skóra

~~~~~~~~~~~~

 

Spogląda tłustym wzrokiem przez oka rosołu. Nie może dojrzeć dna. Wszystko żółte i mętne. Chciałby wiedzieć, co w siebie wkłada, żeby później móc wydalić. Macha aluminiową skrzywioną łyżeczką, przeganiając: ospałe żółtawe włosy topielicy. Pływają leniwie niespiesznym nurtem, niczym rzęsa wodna, nic sobie nie robiąc z tęsknoty tego, co ma je pożreć. Niektóre trudno nabrać. Mają w cienkich podłużnych dupkach, jego przyzwyczajenia. Ślizgowym lotem opuszczają wgłębienie łyżeczki, snując swoje ciało po jej mokrym obrzeżu, jak szczupłe malutkie węże w kierunku złotawej toni. Nie dostrzega tego. Dno jest dla niego najważniejsze. Tam jest taki ładny obrazek, przedstawiający białą kózkę na zielonej łączce, wśród kolorowych kwiatków. Nie widzi jeszcze wilka. Nic dziwnego. Siedzi schowany w owczej skórze.

 

Mógłby oczywiście wszystko wylać i obrazek spokojnie obejrzeć, lecz to by zakłóciło codzienny rytuał, wybiło z rytmu podniecenie, wsparte oczekiwaniem. Obrazek oglądał już ze sto razy, ale wciąż tak samo za nim tęskni. Ma jednak wrażenie, że dzisiaj będzie trochę inaczej niż zazwyczaj. Dlatego tak mu spieszno. Chciałby już, teraz. Prześladuje go ta myśl, ale ma to głęboko w tłustym tyłku. Nieustannie wlewa w siebie rosół z małymi żółtymi kłaczkami, a dna jak nie widać, tak nie widać. Znowu myśli o wylaniu zawartości na podłogę. Ale rytuał. Tak nie może. Ciemne kłaki na blacie stołu pokrywają kropelki potu i oleiste rosołu. Odczuwa coraz większe zniecierpliwienie. W końcu opiera je, o nogę od stołu, która trzeszczy od naporu ciężaru. Jest teraz spokojniejszy. Nie ma tego w sobie. Ale coś za coś.

 

Dostrzega na swojej ręce: wybrzuszenie. Nie wie co to jest. Przeszkadza w jedzeniu, a przez to spowalnia możliwość: szybszego obejrzenia obrazka. Zaczyna to bardzo nie lubić. Ale to też jest niewygodne. Przytłacza jego umysł. Nie może spokojnie myśleć o tym, że za chwilę zobaczy swoje marzenie. Rzuca nienawiścią o szafę, przez co podłoga jest zaśmiecona kawałkami zwykłej niechęci.

 

Znowu jest spokojniejszy. Lecz sytuacja ulega powtórzeniu. Spogląda na swój owłosiony spocony tors. Kolejna zmiana. Taż jakaś dziwna. A on przecież kocha jeść. Czyżby za szybko to robił? Dlatego dno odczuwa strach i jest przed nim schowane pod swoim dnem? Wyciąga z siebie miłość do wszystkiego, oprócz rosołu. Kładzie ją na stole. Jest mu jakość głupio rzucać nią o ścianę. Następna zmiana w innej części ciała. Nie myśli o tym za bardzo, chociaż coraz trudniej idzie mu jedzenie. Za dużo go wszędzie wokół.

 

No tak, ma wilczy apetyt. Rzuca nim o stojący taboret, rozbijając na małe cząsteczki: nieszkodliwej awersji do jedzenia. Kolejny raz jest mu lepiej. Nie odczuwa aż takiego głodu. Spokojnie stuka łyżeczką o dno. Za chwilę je ujrzy i nacieszy wzrok widokiem obrazka. Jego radość przerywa jakby głośny trzask. Jest mu niewygodnie na krześle. Wszędzie sobą zawadza. Siada na podłodze z dala od stołu, po drodze przewracając koślawą lampę, już nie stojącą. Wyczuwa wewnętrzny niepokój. Przecież powinien to zauważyć, dokładnie obejrzeć. Może by dostrzegł podobieństwo. Te ciągłe wyrzucanie z siebie nie było za darmo. Powinien to przewidzieć. Za bardzo myślał o obrazku. To był jego cel. Nie widział oczywistego faktu, który zmieniał jego życie, na inne. Na okrągło powtarzał to samo. Ubywało niego, lecz jednocześnie czegoś przybywało. Deformowało jego ciało i umysł.

 

Rozpoczęta następna faza przemiany. Przebiega samoistnie i metodycznie, jakby z rozpędu. On dał tylko początek. Poruszył koło, które już nie potrafi zatrzymać. Za późno na cofnięcie, zgarnięcie do siebie, czegokolwiek. Wie, że przegrał, przedobrzył z tym obrazkiem. Nie widział nic innego wokół siebie. A nawet gdyby, to tylko oczami. A to za mało, żeby dostrzec to, co najważniejsze.

 

Po chwili jest ogromnym talerzem leżącym na podłodze. Wystaje z niego samotny palec czy coś podobnego. Ale i on po chwili znika, wchłonięty całkowicie, co zwiększa nieznacznie: grubość i średnicę. Poprzez resztki rosołu można dostrzec: dno. Z białej kozy, rozszarpywanej i pożeranej przez wilka, niewiele już zostało. Strzępki mięsa zwisają z kolistego obrzeża. Między kwiatami, namiastki czerwonych maków dopełniają wygląd. Naczynie nadal drga. Jeszcze nie skończył uczty. Słychać dzwonienie drobnych kosteczek o gładkie śliskie dno, odgłosy ich miażdżenia oraz stukanie pazurów o porcelanową powierzchnię.

 

 ~~~~~~~~~~~~

Owcza skóra wisi na wieszaku w przedpokoju.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Justyska 12.05.2018
    Jak już kiedyś, ktoś napisał pod Twoim tekstem, "Twoja wyobraźnia nie zna granic" to jest święta prawda. Jestem zmęczona i może źle rozumuję, ale dla mnie jest to obrazowe przedstawienie uzależnienia od jedzenia prowadzącego do otyłości. Brak umiaru... nie wiem czy zgodnie z Twoją intencją, Może rano zajrzę jak się trochę zregeneruje. Tak czy siak to ten fragment jest piękny:
    " A nawet gdyby, to tylko oczami. A to za mało, żeby dostrzec to, co najważniejsze."

    Pozdrawiam serdecznie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania