Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Pᴏᴢᴅʀᴏᴡɪᴇɴɪᴀ ᴢ Góʀ

                                                              ——?/––

  

Szybując, podziwiam piękno gór. Wydłużone szyszki z okolicznych drzew, biegają wokół, wirując na halnych poduszkach. Zaczepiają o rozwichrzone włosy, wyrywając już i tak nadwyrężone, wyczerpane i wściekłe sytuacją → cebulki, utytłane w egowym sosie.

 

Te wierzchołki i kozice z lekka ukośne, podniesione dolinki oraz mrugające odbitym światłem, źrenice stawów różnorakich, wprawiają świszczące członki, w prawdziwy zachwyt i uniesienie, sięgające szczytów.

 

Zmieniam azymut, a tym samym kierunek. Mijam czerwoną skrzynkę pocztową, z podłużną dziurką i zadaszeniem przeciwlawinowym. Przylepiona do zbocza, wygląda jak szkarłatny wrzód na skalnej dupie. Nie myślę jednak w ten sposób. W tych pięknych, wypiętych pod niebo naturach, potężnych niczym ogromne, sękate kowadła człowieczego losu, gdzie sapiens jest taki malutki, w swoim chcianym zagubieniu… tak po prostu nie wypada. Jeszcze duch gór usłyszy, w powtarzanym echu, co go po fluidzie połechce.

 

Zupełnie na łapu capu, wrzucam do skrzynki, ozdobną prostokątną kopertę, z krzywo przylepionym, jeszcze nie do końca postemplowaną, koroną orła i pozdrowieniami dla wszystkich, o którym pamiętam i pamiętać będę.

 

Teraz sunę w dół, jak pospieszny, wygłodniały myszołów. Zlatuje z głowy żółta czapka, przez chwilę widoczna, na tle zachodzącej tarczy antykryzysowej… co ja pierniczę… na tle tarczy słońca, o wyglądzie pomarańczy, nałożonej na miedzę, między błękitem a horyzontem. Łatwo jej było się ześlizgnąć, gdyż wystające barykady z włosów, powyrywały zawzięte szyszki. Ulubiona od wieków i pasująca kolorem, krąży niczym spocone Ufo, z odciętym obrzeżem talerza. Nie wracam po nią. Pal ją licho, skoro uciekła. A poza tym, mam czas tylko w dół, a nie mam w górę, gdyby założyć, że winny jest podmuch, a chuchałem ja.

 

Bęc! Kropka! Leżę, lecz nie słyszałem uderzenia.

Albo i nie. Wstaje.

 

Spozieram w górę, by zobaczyć czerwoną sześciokątną poziomkę, zawieszoną na skamieniałym konarze. Błyszczy w słońcu, jak psu… cholera… nie, nie. Nie tak błyszczy.

Odczuwam wokół drżenie. Włochaty bernardyn śmieje się do mnie ogonem. Podaję mu zwichniętą łapę. Nie odczuwam bólu. On mi też. Tyle, że zdrową. Nagle patrzy dziwnie i ucieka. Chyba coś przeczuwa, lub z facjatą mą, coś nie teges.

 

Bęc, bęc. Rach ciach.

 

Leżą przy mnie→baca, kozica i prognoza pogody.

Jeszcze raz rzucam okiem po okolicy. Kręcę wzrokiem po otoczeniu, niczym pijany peryskop, szukając pocieszenia w nagich skałach i błękitnej tafli nieba.

W kanciatej chatce spoczywa list. Skrawek papieru, z ludzkim odczuwaniem, przelanym ołówkiem na papier.

 

Za chwile nadleci mały helikopter, z trochę większym listonoszem krasnoludkiem. z potarganym kapturkiem na głowie. Zejdzie po sznurku uplecionym z bajek, wgramoli się do skrzynki, wydłubie z niej co trzeba i odleci, nie wiadomo gdzie.

 

No nic. Siedzę dalej.

Drapię potłuczonym paluchem, po wystającym, prawie czarnym stawie kolanowym, by spłoszyć miniaturową platformę wiertniczą ze skrzydełkami, wysysającą lepką krew. Widocznie mutant jakiś.

Dziwię się. Nie czuję łaskotania.

Drapię kozicę, lecz ona czuje. Nie ucieka, ale patrzy na mnie, jakby widziała barana. Chyba jednak→bez jakby.

Baca przepowiada postękującą prognozę pogody. Będzie lać, lub kiedyś na pewno.

Zbliża się oderwany wierzchołek. Trzęsie śmiesznie turystami.

Jedni spadli, drudzy idą, a jeszcze inni lecą, ucząc się pokory.

Lecz ogólnie wesoło jest w górach.

 

Dziwnie mi.

Ciało rozwiewa halny.

No tak. Dostałem przepustkę, na wspomnienia.

Jestem echem. Zanika...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • befana_di_campi 31.05.2020
    I pogadało się :-D
  • Dekaos Dondi 01.06.2020
    Befaniu→Dzięki:)↔Mogłem dłużej, ale spadłem w echo:)↔Pozdrawiam:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania