Padał Deszcz - Detektyw Wąs ep1

Padał deszcz.

„Typowa brytyjska pogoda w porze tea time’u” pomyślał doktor Klakson. Założywszy zdobiony japońskimi ornamentami szlafroczek, który dostał od swojego przyjaciela na gwiazdkę, przeszedł korytarzem w kierunku salonu. Tam dał się słyszeć romantyczny dźwięk skrzypiec, i melodie... które tak dobrze znał.

- Grasz pięknie... jak z nut! – Westchnął Klakson.

- Uwaga godna uwagi... – Odszemrała postać w kącie salonu.

Detektyw Wąs. Najwybitniejszy umysł kryminalistyki Londynu. Dwukrotny rekordzista w szybkości w dochodzeniu ( do sedna sprawy), złoty medalista wyciągania rzeczy na światło dzienne ( bez użycia rąk), odznaczony orderem Królewskiej Róży, Góralskiej Parzenicy, Tajemniczej Rozwielitki oraz Paryskiego Żabiego Udka. Czarnooki, wielkowąsy, strunoszarpacz skrzypcowy, romantyk, ekscentryk, elektryk chałupnik. Odważny (w świetle dziennym), zmysłowy ( w blasku świec), niewidzialny ( w nocy).

- Mój drogi Klaksonie, widzę że czytałeś już dzisiejszą gazetę? – Stwierdził Wąs gładząc wąsy.

- To niesamowite! Skąd wiesz? – Zachwycił się dr. Klakson.

- Trzymasz ją przecież w ręce... – Odparł Wąs odpalając fajkę, a przypalając sobie wąsy.

- Reszta to tylko moje, jak zwykle genialne, przypuszczenie... – Dodał, gasząc wąsy w szklanicy whisky, po czym powtarzając ową czynność w szklanicy wody.

Po kłębiastych pyknięciach oraz puszczeniu z dymu kilku skomplikowanych wzorów matematycznych za pomocą niezwykłej budowy swych ust oraz różnokształtnych szczelin pomiędzy zębami, dodał:

- Spodziewam się dziś, drogi Klaksonie, nadzwyczajnego gościa!

- Hurra! Święta! Znowu przyjdzie Święty Mikołaj! – Uradował się doktor.

- Ależ skąd! – Oburzył się zbyt dziecinną reakcją Klaksona, Wąs. – Komisarz Frytosław McCann zapowiedział się z wizytą przed południem.

To powiedziawszy położył skrzypce na ramieniu, okrywając je na wpół spalonymi wąsiskami i zagrał kilka pierwszych taktów „Ser-żenady” Poganin-niego. A grając, rzępoląc, pitoląc, tnąc od ucha, doprowadzając instrument do granic wytrzymałości oraz sąsiadów na skraj rozstroju nerwowego, zapatrzył się nasz detektyw na okno za którym...

Padał deszcz...

Za załzawioną londyńskim deszczem szybą, pośród wiatru szumiącego echa Tamizy, dał się słyszeć tętent kopyt. Ciężkie koła spod ręki mistrza Michelein’a wypelniły turkotem Baker Street aby zamilknąć przed bramą Wąsowej rezydencji. Wkrótce rój much zgromadził się wokół końskiego zadu, a po chwili .tuż nad powierzchnią ulicy, w której niczym w jeziorze, majaczyły niepokojąco ciemne kształty. Z powozu wyłoniły się dwie postacie. W strugach deszczu zbliżyły się do wielkich drzwi gdzie niższa i zdecydowanie grubsza nacisnęła na dzwonek.

 

- A po cóż komisarz miałby do nas przyjść? Why? – Zdziwił się dr. Klakson

- Dear Klakson, wiesz że ludzie czasem mają dziwne przygody których nie umieją (albo umią... muszę sprawdzić w słowniku... God knows!) sobie logicznie wytłumaczyć. Zdarzają się bowiem takie sytuacje, które wymagają opinii i pomocy nie laika lecz eksperta! I po kogo wtedy dzwonią?

- ... Pogromcy duchów?... – Zapytał zaciekawiony Klakson..

- Zaiste, idiotyczna odpowiedź Klaksonie.... Po mnie dzwonią, po Wąsa! – Oburzył się detektyw.

Nagle w drzwiach salonu ukazała się służąca. Okazało się jednak, że to służka z domu obok, która pomyliła drzwi. Po kilku minutach ukazała gosposia detektywa.

- Panie Wąs, komisarz Frytosław McCann i śledczy Kogut do panów. Niestety komisarz nie miał już żadnych biletów wizytowych, wręcza więc panu ten oto bilet na autobus trasy King Cross – Heymarket, ważny do trzeciego marca z dodatkową zniżką w weekendy ( do 50%) oraz upustem ( do 15%) jeśli jedzie pan tylko dwa przystanki, lub dwa razy po 10% jeśli jedzie pan jeden ale w dwa razy w tym samym dniu, w odstępie nie dłuższym niż dwie godziny.... – Powiedziała gosposia podając bilet.

- Daj nam 5 minut po czym proś ich na górę używając akcentu londyńskiego z pierwszej polowy XVI w. - Poprosił Wąs.

„Mama jednak dobrze radziła abym skończyła lingwistykę ze specjalizacją semantyki XVI wiecznego Londynu” pomyślała gosposia zamykając drzwi.

Dr. Klakson przywdział ubarwione meksykańskim wzorem pantofelki z peruwiańskiej lamy, powalonej zatrutą kukurydzą zawistnego sąsiada którego stado i rodzinę uśmierciła „choroba wściekłych lam” – plaga spowodowana nadmiernym spożyciem kawy Inki pośród plemion prekolumbijskiej ameryki łacińskiej.

Sam detektyw Wąs stanął przy oknie i przybrawszy zamyśloną pozę, rzucając sprośny cień na ścianę,( który rozbudził wyobraźnię Klaksona tak iż zmuszony był do nóg skrzyżowania) czekał ze spokojem na nadchodzących gości.

Po chwili w drzwiach pojawili się komisarz McCann, a tuż za nim posterunkowy Kogut.

- Nim pan usiądzie, komisarzu, pozwolę sobie powiedzieć co nieco.... Przyjechał pan w pośpiechu o czym świadczy brak marynarki, oraz kapelusz ubrany „odwrotną stroną”... – Powiedział Wąs.

- Brawo! – Zadziwił się komisarz....

- ...Uprawia pan wspinaczkę, o czym świadczy ten czekan zapasem...

- Genialne... – Westchnął McCann.

- Lubi pan lody waniliowe, o czym świadczy ich resztka na pańskim nosie...

- Nadzwyczajne!

- ...Zapomniał pan aparatu słuchowego, o czym świadczy pańskie bezsensowne potakiwanie na wszystko co powiem...

- ... Słucham?

- Mniejsza z tym... – Odparł Wąs.

Komisarz wraz z posterunkowym usiedli na sofie przywiezionej przez Wąsa z Bułgarii na pamiątkę zlotu „Ludzi Którzy Chcieli by Przywieść Sofę na Pamiątkę z Bułgarii”. Sam detektyw podszedł do stolika kładąc swą kościstą dłoń na karafkę o falicznym kształcie. W kącie słychać było ciężkie, miarowe sapanie doktora Klaksona.

- Jack?...

- Nie... „Frytosław” – Poprawił komisarz.

- Jack Daniels czy Gin? – Sprecyzował pytanie Wąs.

- Nie piję na służbie... pocieszę się zatem skrętem z marihuany...- Odpowiedział komisarz sięgając do kieszeni.

Padał deszcz....

W akompaniamencie rytmicznego stukania o parapet siedzieli przez chwilę ćmiąc i dymiąc. Wąs ponownie przyłożył skrzypce do ramion i... zaskrzypił instrumentem z którego pośród kłębów dymu popłynęła „Kuper-Tura” z „Afery Carmen” Maurycego Bideta. Muzyka popłynęła falą po ścianach, zdmuchując z nich kurz oraz zasuszone powłoki skór pajęczych. Skrzypce rzęsiły, iskrzyły, popiskiwały, trelowały, nuciły, wyły, zrywały tapetę ze ścian. Posterunkowy Kogut uronił łzę z lewego oka oraz strużkę krwi z prawego ucha... Po chwili komisarz rozpoczął swą opowieść o tym co go sprowadza;

- Jak zapewne słyszeliście, hrabiego von Sznycla dręczy ostatnio fala dość niecodziennych kradzieży. Otóż hrabia, jak wiadomo, jest właścicielem największej w hrabstwie Woodcock kolekcji nie tylko baloników na druciku czy odwodnionych pustynnych zwierzątek futerkowych. Ma on również pokaźną kolekcję ryb kwaśnowodnych, ma krele, ma krole i inne takie... Posiada też unikatową kolekcję prześwietlonych zdjęć Roentgena i jego rodziny, a także pokaźną galerię zdobyczy upolowanych w szmateksach, serię pocztowych kartek wraz z listonoszami, czy choćby absolutnie unikatową kolekcję drzwi za którymi nic nie ma...

- No i niezapomniana galeria nie zaczętych jeszcze obrazów olejnych z pierwszego tłoczenia... – Dodał doktor Klakson.

- Albo gromadzona latami kolekcja bardzo podobnych do siebie nadrzecznych kamieni... – Dopowiedzial posterunkowy Kogut.

- ... Oraz ten zbiór namiotów cyrkowych wraz z bileterami... – Dodała gosposia która właśnie wniosła herbatę, cytrynowe drzewko oraz swój punkt widzenia.

- Jednakże – Kontynuował komisarz – Najciekawsza jest kolekcja szczudeł plemienia Pigmejów wykonanych z unikatowej afrykańskiej limby. Otóż szczudła te w tajemniczy sposób znikają... Hrabia von Sznycel poprosił zatem lorda Ptakersona, a ten z kolei milorda Krakresa Waflusa Czekoladusa, naczelnika miejscowej policji o pomoc w ujęciu złodzieja oraz swych myśli w liście do Świętego Mikołaja. Policjanci na czele z konstablem Kokoshką otoczyli posiadłość hrabiego von Sznycla ( adres znany policji ) . Całą noc czekali w ukryciu. Nad ranem okazało się, że kilku z nich ukryło się tak dobrze, iż ich miejsce pobytu do dziś pozostaje zagadką... Ale co najdziwniejsze, zniknęła kolejna para szczudeł. Jedno jest pewne...

- Nie opuściły posesji hrabiego... – stwierdził Wąs.

- Tak, oraz, że złodziejem jest ktoś kto przebywał w tym czasie na terenie posesji.

- Herbatki? - Zapytał Wąs.

- Nie, dziękuję. Po herbacie miewam psotliwe wiatry, które w terenie zdradzają moją pozycję... – odparł komisarz.

- Uwaga godna uwagi... Moi drodzy! – Powiedział Wąs – Pozwoliłem sobie umieścić specjalne ogłoszenie w porannej gazecie. Tak oto jeśli mnie słuch nie myli, osobnik kroczący po schodach w tej chwili to mój specjalny gość, który odpowie nam choć częściowo na zagadkę znikających szczudeł...

W drzwiach stanął mężczyzna ( lub brzydka kobieta z zarostem na twarzy, w męskim ubraniu, o męskim głosie oraz krzaczastych męskich brwiach).

- Niech pan siądzie. – Powiedział stanowczym głosem Wąs, a zrobił to tak męsko, że doktorowi Klaksonowi przeszły ciarki po plecach. – W kącie jest herbata...

- O! Dzięki... – Powiedział nieznajomy.

- Tylko nie do pełna, nie jestem aż tak spragniony... – Dodał Wąs.

Lecz nieznajomy nie ruszył się nawet na pół kroku kiedy Wąs zdecydowanym ruchem chwycił nieznajomego za dłoń i krzyknął:

- Aha! Gdzie są szczudła?!

- Jakie szczudła?! Wyjąkał przestraszony i wyraźnie zdziwiony całą sytuacją człowiek.

- Panie komisarzu, proszę aresztować tego typa!

- Posterunkowy! Dzwoń po posiłki! - Wydał szybki rozkaz komisarz Frytosław. -Cztery schabowe, dwie fasolki, trzy żury z...

- Ja jem... – dodał Klakson.

- Oczywiście! A z czym innym? – Oburzył się komisarz.

- Nie! – Odpowiedział Klakson. – Ja jem, już teraz, więc dziękuję za ofertę...

Posterunkowy Kogut pomknął co sił w kąt pokoju i w pośpiechu zaczął wykręcać numery. Wkrótce dał się słyszeć zaspany głos w słuchawce;

- Konstabl Kokoshka!

- Tu posterunkowy Kogut....

Głos w słuchawce zamilkł po czym z wyraźnym zdenerwowaniem dodał:

- Znowu sobie jaja robisz?! – Tu dał się słyszeć trzask słuchawki.

Wąs spojrzał nieznajomemu głęboko w oczy. Nie było to w rzeczywistości głębokie spojrzenie, gdyż zarówno gałki oczne Wąsa jak i nieznajomego są – jak w większości przypadków –wypukłe. Jednak by wyglądać groźnie, Wąs zmarszczył swe legendarne brwi ( które de facto pierwsze przyszły na ten świat), a zrobił to tak sugestywnie iż nieomal połączyły się one z jego legendarnymi wąsami ( które de facto przyszły na świat dzień później oraz ponownie po tygodniu).

- Tylko złodziej, taki jak pan, odpowiedział by na moje poranne ogłoszenie... – ciągnął dalej Brwio-Wąs.

- Cóż to za bzdury? Panie, Ja jestem z gazowni do odczytu licznika.... – Odparł nieznajomy.

Przez kolejnych kilka sekund wszyscy zapatrzyli się na siebie nie mając pojęcia jak się zachować. Wąs stał nieruchomo ze wzrokiem spuszczonym w dół po czym przez zaciśniete zęby wycedził;

- Wynocha!

Padał deszcz...

Dwór hrabiego von Sznycla okrywały mgły oraz ciemności, nadchodziła bowiem noc. Wąs wraz z Klaksonem oraz policjantami czekali w ukryciu wypatrując złodzieja szczudeł.

Doktor Klakson bał się ciemności. Zbyt wiele gorzkich wspomnień. To na ciemnością pokrytej scenie, w trakcie sympozjum lekarskiego, zakończył życie jego ojciec, rażony zawałem serca w trakcie symulowania przed studentami jak wygląda człowiek rażony zawałem serca... A pośród studentów on – młody Klakson – klaskał i wiwatował ojcu z uznaniem, nieświadom prawdziwości dramatu...

Nagle dziwaczna postać przemknęła im przed oczami. Szybkim krokiem przemieszczała się od budynku służby w kierunku wejściowych drzwi do dworu. Postać pobiegła w gorę po wielkich, stromych hiszpańskich schodach, zbliżyła się po cichu do włoskich drzwi wejściowych.

- Tu cię mam! Ptaszku! – Usłyszał Klakson szept Wąsa, jak się jednak okazało, wcale nie patrzył na złodzieja lecz obrócony tyłem do całej sceny oddawał się czynności fizjologicznej...

Wtem, ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Oto po kilku minutach tajemnicza postać powróciła ponownie, tym razem na ... szczudłach w kierunku domku dla służby.

- Słyszysz, panie komisarzu?

- Nie... – Odpowiedział szeptem Wąsowi głos komisarza.

Nie było jednak czasu na dygresję o braku logiki owego dialogu. Na znak Wąsa wszyscy rzucili się w pogoń. Przeszukano cały parter, potem piętro... Nic...

Padał deszcz.

Nagle zupełnie przypadkiem, Wąs zauważył małą klapę prowadzącą na strych. Ostrożnie wraz z Klaksonem i komisarzem, krok po kroku wspinali się na drabinie w rytmie stcatta deczowej pieśni...bowiem, wciąż...

Padał deszcz...

Nagły błysk pioruna który uderzył z łomotem w posady ziemskie gdzieś nieopodal, na kilka sekund oświetlił przerażającą scenę w kącie ponurego, zasnutego pajęczynami strychu...

Oto przed nimi, pośród wiór afrykańskiej limby i krwi kpiącej z palca, dokonywał zbrodni doskonałej ślepy woźnica...

Który zabijał...

Nudę.

Strugając wariata...

 

A deszcz.... padał....

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Anonim 19.03.2017
    kwiczałam jak czytałam xD, 5.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania