Pakt [X5]

Jakaż to szkoda dożyć dnia, w którym ludzkość upadnie. Legiony karykatur z najgorszych otchłani pustoszą miasto gdzie po raz pierwszy otworzyłem oczy. Budynki okryła czarna maź kapiąca na ulice, zieleń z parku naprzeciw okna zmieniła się szarość, trawa zanikła, pozostał jedynie proch. Z zacisza mojego apartamentu słyszę krzyki, wrzaski uciekających nieszczęśników, ja już tylko czekam aż przyjdą po mnie, z nikłą nadzieją że ktoś przeczyta moje lamenty. Spoglądając przez okno widzę unoszącą się ogromną konstrukcje z ociekającą z niej krwią, z pod ziemi na ulice wyłoniły się grzyby roznoszące zielony opar. Wszędzie gdzie spojrzałem leżały rozczłonkowane ciała, wybebeszone zwłoki, widoczne organy i krew. Cóż takiego poczyniliśmy żeby zasłużyć na taki los?

 

20.08.1999

Aiden Frank, dziecko z anioła i demona poddało się już. Blight roznosi się po całym Manhattanie by wkrótce rozprzestrzenić się po całym świecie. Edward Pierce znaleziony martwy z kręgosłupem wyciągniętym przez klatkę piersiową. Wojsko próbowało walki z potwornościami jakie wypełzły z otchłani lecz daremnie. Nawet siła czołgów nie mogła sprostać mocy plagi Blightu, każde postrzelone monstrum jedynie stapiało się w maź by po chwili stanąć na nowo. Zza budynków wyłonił się sięgający chmur potwór o wielkiej kosie zamiast rąk, z przebitym prętem okiem. Żołnierze na widok wielkiej pary dymu o kształcie półksiężycowego stworzenia pouciekali tylko po to by zostać zeżartym przez ociekające zgnilizną kreatury. Bóg Durughytraghatagataganan wypełzł ze studni w Palenque by swymi mackami zasiać zniszczenie w Meksyku. Reghataganan swymi biczami o kolcach grubych zaciął w pień wszelkie żywe istoty pozostawiając morze krwi. Jednak wśród pradawnych istniało imię powtarzające się w umyśle zatraconego Aidena. Valerih, czy możliwym było że nie każde pradawne stworzenie chciało zagłady ludzkości? To pytanie dręczyło go gdy przechodził przez ciemne chmury rozpaczy, przez gęste bagno z wyłaniającymi się rękoma ciągnącymi go w otchłanie. Spotkanie przy studni przygniotło jego ducha, nie potrafił myśleć jak dawniej. Umysł przyćmiony jednak na końcu tunelu, przez który szedł widział małe światło. Jak gdyby zaistniała szansa na ratunek. Cóż musiałby biedny, samotny uczynić. I wtedy gdy czerń okryła jego każde myśli wskoczył jak wciągane powietrze w głębie Abyssu. Krainy nie mającej ani wejścia ani wyjścia, istniejącej bez żadnej zasady, będącej kreacją nicości. Tam Aiden odkrył prawdziwe znaczenie mroku, czeluści wdzierającej się do jego oczu. Zupełnie jakby nie żył, stan przypominał mu sen, wtedy to rozbolała go głowa. Złapał się za skronie naciskając by ulżyć bólu jednakże daremnie. Obrazy przez jego istnieniem, wpływ pradawnych bogów. Większych obrzydlistw nie było, ciągnące truchło z wyrżniętymi kośćmi i mięsem powiewającym jak płachty, ciągnęło nagą kobietę z prętem przechodzącym przez jej całe ciało, splamione cieczą żółtą, zieloną i czarną. W rękach trzymała dwa noworodki za ręce, ich małe byty w płaczu ciągane przez bagno gówna i krwi. Kobieta spoglądała na nich lecz zapłakać nie mogła jako że oczu nie miała. Truchło jedynie chrząkało i od czasu od czasu swą rozpołowioną głową spluwało na ciągniętych. W tej wizji coś poczuł a i wtedy jego jedyne oko wyrwało się samodzielnie ciągnąc za sobą żyły oraz morze krwi. Widział nim. Widział jak jego ciało powoli roztapiało się zmieniając w czarną maź. A potem zobaczył sylwetkę, mężczyzny ale tylko tyle mógł stwierdzić. Powrócił do świata rzeczywistego, ale nic nie widział. Dotykając swoich pustych oczodołów wrzasnął z przerażenia. Padł na ziemie kompletnie oszołomiony brakiem wzroku, jedynie wieczna ciemność. Głębinowy bożek Nzamq'nab'ga,ta'ga'ghta wyczuł brak oczu u Aidena. Nie potrafił się powstrzymać więc odnalazł on upadłego potomka anioła i demona. Wtedy to Frank wyciągnął ze swego ciała kość kręgową i przeciął dym przedstawiający okropne bóstwo. Usłyszał jedynie śmiech a wkrótce po tym ból. Przebił swe serce. Żył. Wrzasnął plując krwią we wszystkie strony zadając pytanie jakim sposobem jeszcze żył. Pragnął śmierci. Pragnął spoczynku jednak jemu przypisany został inny los. Nzamq'nab'ga,ta'ga'ghta śmiejąc się mimo wszystko wyczuwał w mężczyźnie narastającą potęgę. Zniknął natychmiast by poinformować resztę pradawnych o losach Aidena. On zaś padł plecami na ziemie wciąż obmacując swoje puste oczodoły. Czuł się okropnie, ból w plecach, w miejscu gdzie dawniej miał oczy, w brzuchu i sercu. Czuł ciążące na nim brzemię, myślał że wymagane od niego jest uratowanie ludzkości. Wtedy to poczuł uścisk dłoni podnoszący go z ziemi. Nic nie widział ale jego ujrzał. I wiedział kim on był. Wiedział kim oni byli. Widział go już kiedyś. Z polany, na której stali wydobył się głośny odgłos rozpostartych skrzydeł. Czerwone i niebieskie światło objęło cały las.

 

-Obiecasz mi, że nic im się nie stanie?

-Obiecuje ci najdroższy zrobię wszystko aby byli bezpieczni.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Canulas 02.12.2018
    Pierwsza część tekstu średnio zbiezna czasowo. Nieco pomieszana.
    Druga lepsza, choć gęsta opisowo. Mimo wszystko dość sprawnie napisana.
    Nużasz się w tej Lovercraciźnie z prawdziwą lubiścią, widzę. No i git.
    4

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania