Pamięci Yuna
Pierwszy tekst po dwóch tygodniach. Mam nadzieję, że nie wyszedłem z formy przez ten czas.
-------------------
Lemoniasty spojrzał na mnie krzywym wzrokiem. Jego żółta twarz zdawała się przechodzić w odcienie czerwieni. To nie był dobry znak. Wstałem z krzesła i lekkimi kroczkami kierowałem się do wyjścia. On to spostrzegł i skoczył na moje plecy. Przyssał się do mnie językiem i nie miał zamiaru puścić. Obijałem nim wszystkie ściany, kąty, narożniki - to nic nie dało. Żółty pasożyt nadal siedział mi na karku. Raz po raz puszczał w moją stronę jakieś mandaryńskie przekleństwa, których za cholerę nie rozumiałem. Pewnie chodziło o kawę. Naplułem do niej wczoraj o północy. Żółtek miał wtedy zmianę i pewnie to widział, zbój jeden. Czułem, że ktoś mnie obserwował tamtej nocy. Nawet w punkcie oddawania moczu nie mogłem się skoncentrować. Mały wrzód upodobał sobie właśnie mnie. Ciekawe dlaczego? Rozmyślałem o tym na stojąco. Po paru chwilach poczułem skurcz i postanowiłem usiąść na obrotowym, szklanym krześle. Chińczyk nie miał nic przeciwko, więc przyjąłem pozycję siedzącą bez większej zwłoki. Rozpocząłem wtedy moje całodniowe dywagacje. Gdyby nie cosekundowe kąsania lemoniastego prawdopodobnie bym zasnął. Nie mogłem znaleźć żadnej sensownej przyczyny zaistniałej sytuacji. Wszystko wskazywało na to, że chińczyk jest poprostu wyjątkowo zboczonym fetyszystą, który wykorzystał moment mojej nieuwagi i użył mnie jako narzędzia, które ma zaspokoić jego odrealnione potrzeby. Nie mogłem uwierzyć w tą wersję wydarzeń. To zawsze ja byłem wyjątkowo zboczonym fetyszystą, który szukał wśród swoich współpracowników idealnych kandydatów do spełnienia swoich odrealnionych i niepoprawnych potrzeb. Czyżby jakiś awysoki, żółtoskórny chłystek, który nie zna nawet suahili był w stanie przejąć moją niepoprawną, firmową rolę? Przecież to niemożliwe! Wstałem dumnie z krzesła i zdjąłem pasożyta z pleców. Położyłem go na moim osobistym biurku i rozpocząłem rozmowę:
- Mów lachonie, jaki jest twój cel? - zapytałem gniewnie i uderzyłem końskim kopytem o blat. Żółty spojrzał najpierw na kopyto, a potem na mnie. Poprawił swój czerwony krawat i nabrał powietrza do płuc. Wypuścił je zaraz, po czym zebrał się na odpowiedź:
- Wybaczy pan, ale niesłusznie mnie pan oskarża o zajęcie pańskiej roli. W istocie, jestem wyjątkowo zboczonym fetyszystą, ale mój cel jest zgoła inny. Przybyłem do tej zacnej spółki, ażeby zaspokajać potrzeby i pragnienia pracowników, aby mogli osiągać lepsze wyniki i zwiększać swoje możliwości. Skakanie na plecy to w moim kraju forma relaksu i grupowej medytacji. Dzięki takiemu zabiegowi ciała kochanków łączą się fizycznie i psychicznie. Następuje wtedy ekstaza połączona z podwojoną nirwaną. Można to porównać do seksu z piękną kobietą lub mężczyzną, w zależności od preferencji oczywiście. Taka forma zwiększania efektywności pracy jest już rozpowszechniona w całej Europie zachodniej i środkowej. Niezależni naukowcy dowiedli, że ta metoda zwiększa zyski spółki o 5,5%, a zadowolenie pracowników o 19%. Jak pan widzi te liczby robią wrażenie.
- Yhm, rozumiem, rozumiem. Dziwi mnie tylko jedno...
- Mianowicie?
- Czemu nie zostałem o tym niezwłocznie poinformowany?
- Już wyjaśniam. Pański szef przekazał mi, że wykazuje pan wyjątkowo małą produktywność, więc postanowił przygotować dla pana specjalną terapię. Miała to być niespodzianka, ponieważ, jak mówił pański przełożony, nie lubi pan nieprzyzwoitych czynów skierowanych na pańską osobę. Moją misją była terapia z zaskoczenia i cel ten wykonałem całkowicie. Dał pan się złapać jak martwa kura w sidła długowłosego sępa. Nie przywidzieliśmy tylko ataku fizycznego z pańskiej strony. Obijanie o ściany i kanty wyjątkowo bolało. Doznałem poważnych obrażeń i krwotoków wewnętrznych. Prawdopodobnie niedługo umrę i byłbym wielce wdzięczny za powiadomienie służb zdrowia o moim stanie i natychmiastową pomoc medyczną.
- Natychmiastową?
- Tak, natychmiastową. Z każdą sekundą zbliżam się do nieuchronnej śmierci.
- Jeżeli jest nieuchronna to chyba nie opłaca się zawiadamiać szpitala.
- Jednakże wolałbym, żeby wezwał pan karetkę. Doda to dramatyzmu do mojej śmierci.
- Okej. Już dzwonię - wyjąłem telefon i wystukałem na ekranie magiczny numer. Po paru sekundach usłyszałem głos w słuchawce:
- Dzień dobry. Szpital miejski w Katowicach. W czym mogę pani pomóc?
- Panu jak już. Mój bliski kolega i adorator ze wschodu właśnie umiera. Doznał rozległych obrażeń i potrzebuje natychmiastowej pomocy.
- Dobrze. Zapisałam. Proszę podać adres.
- Generała Okropnego 122. Piętro dwunaste.
- Przykro mi, ale szpital jest zamknięty do wtorku. Nie możemy obecnie pani pomóc.
- Szpital zamknięty? Z jakiej racji?
- Mamy remont. Pacjenci zrobili rewoltę i trzeba było powstrzymać rebeliantów. Duża część budynku uległa zniszczeniu i nie jesteśmy w stanie przyjmować gości.
- Może mi pani wyjaśnić czemu ja nic o tym nie wiedziałem? Oglądam wiadomości codziennie i te żmije z TVN-u nic o tym nie wspomniały.
- Nic pani nie wie, bo NFZ wszystko zatuszował. Każdy kto coś wie zostaje wyeliminowany... Oj. Przepraszam na chwilę. Ktoś do mnie przyszedł... - w słuchawce rozbrzmiał odgłos strzału, a po chwili słychać było tylko szum.
- W takim razie ja już się rozłączę. Do widzenia - nacisnąłem czerwoną słuchawkę i schowałem telefon do kieszeni. Chińczyk wyglądał coraz gorzej. Jego żółta twarz stawała się coraz bardziej czerwona, a ciało coraz bardziej wiotkie.
- Jak się czujesz? - zapytałem.
- Nie tak źle. Podczas porodu było gorzej. Złamałem sobie obojczyk, kość udową, penisa... Teraz to nie ważne. Możesz mi coś obiecać?
- Ta. Mów co chcesz. Zrobię co będziesz chciał.
- Proszę. To kupon rabatowy do McDonalda. Miałem go dać swojemu synowi, ale czuję, że ty go lepiej wykorzystasz. Proszę. Zachowaj go dla siebie.
- Dziękuję. A właściwie, to jak brzmi twoje imię?
- Moje imię? Yun. Dla przyjaciół Yun. Zapamiętaj je. Może kiedyś je jeszcze usłyszysz... - po tych słowach lemoniasty wyzionął ducha. Jego żółto-czerwona głowa opadła na blat stołu. Na twarzy zagościł uśmiech. Uśmiech mojego przyjaciela - Yuna.
Pamięci Yuna Minga z dynastii Henów (1970-2004)
*Autor zastrzega, że nigdy nie był w Katowicach i nie pojęcia jakie tam są ulice.
**Zbieżność nazwisk, nazw i epitetów przypadkowa.
Komentarze (21)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania