Pamiętnik Abstynęta...
Od poranka po sam wieczór moje dni są szare, długie i chce się rzec iż sensu w nich brak. Jakże nie wielu powtarza rankiem, niczym mantrę „oby dziś trzustka go zabolała”, jeśli nie, proszę chociaż co kolwiek. Po zachodzie słońca, jak wytrawne drapieżniki, zbiera się pod sklepem monopolowym, nie śmiertelna ekipa. Siedem dni w tygodniu, trzydzieści wieczorów w miesiącu i tak im kolejne lata mijają. Trzymając w rękach sens ogłupienia, z napisem wódka, piwo.
Czemuż ty, wśród nich stoisz – pyta ojca syn najmłodszy, dlaczego szukasz szczęścia w procentach do własnej zguby, swojej śmierci.
Trunkiem zabijasz swój ból, czy naszego tak naprawdę nie chcesz widzieć. Kiedyś walczono orężem, pistolety dzierżąc w dłoniach, tak czcisz walczących o kraj, własne rodziny... Zamiast mieczy, flaszki w dłoń i w bój, by wszelakie nadzieję najbliższych zabijać.
Komentarze (1)
O rany dalej też... niewielu, cokolwiek, nieśmiertelna
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania