Poprzednie częściPan da pięć biletów do nieba cz.1

Pan da pięć biletów do nieba cz. 4

dzisiaj

 

Witaj drogi przyjacielu. Ile to już mówisz lat? Dwadzieścia pięć? Trzydzieści? Więcej? No popatrz jak się zestarzeliśmy. Co tak siedzę na tej hałdzie ziemi? A tak. Nie mam nic specjalnie do roboty to siedzę i patrzę. Widzisz jak się uwijają. Tam pracuje spychara..., o, a tu rżną, tam wycinają. Łopatami też energicznie machają - ech, za komuny to by stali, piąte piwo pili i trzeciego papierosa palili, a teraz - kapitalizm. Zresztą poznajesz?... Nie kogo, tylko co - drzewo... No to, co ścięte leży. Nie?... No tak, wszystkie drzewa są takie same. Szczególnie ścięte.

 

Napijesz się?...że rano?...każda pora jest dobra. A co ? dzisiejsze przepisy zabraniają? Nie wolno w miejscach publicznych? Ha, ha, czy to nie ty jesteś jednym z tych, kiedy w tym sadzie piliśmy jabcoki. No i co? Wyrosłeś na porządnego człowieka. Nie idziesz dzisiaj do pracy? No widzisz. Świat na chwilę zapomniał o tobie i podarował parę godzin wolności. Cóż za luka w systemie...ileż w tym czasie mógłbyś wyprodukować, skonsumować, załatwić....Co ty z tym porankiem? Rozejrzyj się, słonko świeci, ciepełko, zielono, ci faceci pracują jak mrówki na swój kieliszek chleba i nową plazmę do domu, a ty masz na skutek awarii matrixa trochę czasu dla siebie. Co ja?...ja jestem już poza systemem. Nie, nie mam szkła - z gwinta drogi przyjacielu, jak za starych, dobrych czasów. A poza tym lepiej się pije, kiedy spotykasz starego druha i jest jeszcze dodatkowa okazja...jaka? aaa... dziś podwójna. Likwidują nasz sad, a poza tym wczoraj był ostatni dzień mojego życia...

 

Pytasz co się stało?... właściwie nic się nie stało. Jakiś wypadek?... nieee, przecież nie wyglądam na ducha unoszącego się nad własnym ciałem. Tak prawie wyglądam? Ha, ha, dowcip ci się wyostrzył po paru łykach. Te parę zadrapań, plastrów i siniaków? To chwalebne, polskie rany. Czemu polskie? Donkichoteria. Tak, tak, donkichoteria zawsze była u nas podnoszona do rangi cnoty. U mnie też. Zresztą, czy musi się coś stać, żeby umrzeć? Zaraz wypadek, rak, srak. A nie można umrzeć ot, tak sobie, choć czujesz, że pracuje w tobie skołatana pompa przepychająca lepką, czerwoną ciecz. Głupia maszyna, która nie wie, że już cię nie ma i cały jej wysiłek jest daremny. Rosną włosy, paznokcie, komórki dzielą się z uporem choć nikomu i niczemu to nie jest potrzebne. Cóż za marnotrawstwo energii kosmosu lub Boga. Ten ustrój, o który podobno walczyłeś ty i ja, bardzo nie lubi marnotrawstwa. Przerabia kości zwierząt na pyszne wędliny, odpady z ropy na soki owocowe lub piękne i ciepłe polary, a krowie bździny na jakże cenną energię... Że za dużo wypiłem?...mylisz się stary. Za mało. Jak będzie właściwa ilość, to nawet na chwilę to wszystko trochę mi się podoba. Problem w tym, że te chwile są coraz krótsze, a niezbędna ilość płynu coraz większa...Ooo, a sad? Popatrz. Tyle godzin tu spędziliśmy, najpierw jako szczyle udając Indian, chowając się przed starymi, potem ogniska, pierwsze wino i papieros, dziewczyny... orzesz w mordę, widzisz tego palanta z siekierą, zmagającego się z tą wielką jabłonką? Pod nią rozprawiczyłem Elkę....no jaką Elkę? Leśniak. Nie śmiej się, też kiedyś była dziewicą i... i nawet byłem w niej zakochany. Jak każdy z nas, no może poza Rysiem- kolarzem... ej stary, nie pamiętasz Kolarza? Tak, Darka, Darka... tak bardzo chciał pedałować, a praw takich jak teraz to oni nie mieli, no to prysnął gdzieś do Niemiec i słuch po nim zaginął... A kojarzysz jaka Elka była wcześniej?... Najpiękniejsza na osiedlu, bogaci rodzice, olewająca nas - nie dla psa kiełbasa. Że potem z każdym i wszędzie... no cóż, widocznie rozdziewiczyłem najpiękniejszą kurwę na świecie. Czy wiem co z nią? Wiem. Jak posiedzimy dłużej to może ci powiem. No to po łyku.

 

No, nie krzyw się. Ja nie twoja żona, żebyś musiał udowadniać jak bardzo nie lubisz tej nafty. A potem w trakcie grilla, idziesz z kumplem do kuchni i po cichu walicie po szklanie. Co?...ty tak nie robisz?. To ma kobita szczęście. Taki skarb.... Nie rzucaj się, nie żartuję... Czy jestem żonaty? Zdziwisz się, ale tak. Mam piękną, kochającą żonę. Sam kocham ją tak samo jak dwadzieścia lat temu, i dlatego jest mi tak ciężko...nie rozumiesz?, no cóż. Ja jestem jak socjalizm, dzielnie zmagam się z przeciwnościami nie występującymi u innych ludzi. Dzięki mnie ona też. Jak mówisz?...że trzeba być silnym, walczyć, leczyć się?...ale ja nie jestem silny!, walczyć nigdy nie chciałem i nie umiałem- pamiętasz?... Syskowi w sadzie dałem po zębach, to była niezapomniana impra... znowu nie pamiętasz? A ja pamiętam... nie uwierzysz. To był jedyny raz kiedy się biłem...nooo, do wczoraj... zawsze wolałem uciec. A leczyć się?. Czasami się leczę... i co? i nic. Ja nie chcę być zdrowy. Ja nie chcę tylko być chory. Boże, na tym świecie są też słabi, geje, garbaci, popaprańcy i mordercy, wszyscy mają prawa, bo mniejszość, bo niepełnosprawny, bo prawa człowieka... to dlaczego nie ma dla mnie miejsca?... Kurwa mać! Nie pij tyle! Kończy się...a, postawisz. No to w porządku.

 

Trzydzieści cztery lata wcześniej

 

Liście nawet nie drgały. Duszne, ciężkie powietrze lipcowego upału, w połączeniu z wypitym winem, spowodowały, że pot lał się ze mnie ciurkiem. Płynął strugą, łaskocząc pory ciała, zlepiając zwichrzone jej dłońmi włosy. Najpiękniejszy wysiłek, jaki do tej pory w życiu wykonałem, powodował drżenie każdego włókna mięśniowego W oku, palcu, w ... Cudowne drżenie, które daje sercu przyśpieszenie rakiety kosmicznej, krwi - parametry paliwa jądrowego, a mózgowi otwiera przestrzenie niedostępne Einsteinowi. Pierwszy seks szesnastolatka. Jej - szesnastolatki też. Poznałem to, patrząc ukradkiem na lekko zakrwawioną, wewnętrzną stronę opalonych ud Eli.

 

- Wstawaj, wołają nas - dotknąłem koniuszkami palców jej wilgotnej skóry. Twarz Eli delikatnie zadrgała, ale nie otworzyła oczu. Zawstydzone tym co widziało, zaczerwienione, wieczorne słońce prześwietlało delikatny puszek na jej policzkach, tworząc aureolę, którą zawsze podziwiałem u gwiazd filmów starego kina. Mam czasami taki moment nadrealistycznego widzenia, typowego dla egzaltowanych gówniarzy.

Słyszałem trzaskające w ogniu polana i coraz głośniejszy gwar całej paczki. Na nich wino też już zaczęło działać. Dopinając spodnie i koszulę, wygrzebałem się spod namiotu utworzonego ze zwisających do ziemi gałęzi zdziczałej jabłonki. Mirek katował gitarę, próbując znaleźć chwyty do „ Mimozami...” Tuwima. Reszta dostosowała się do jego aktualnych możliwości, wyjąc jak wilki w rui. On naprawdę nieźle gra, a oni z reguły fajnie śpiewają - ale nie dziś. Zresztą dziś świat i tak jest naprawdę piękny, a ja tak bardzo kocham Elę. Tak naprawdę, bardzo, jeszcze bardziej może (przewinął mi się fragment wiersza Stachury).

 

- Wychrobotałeś ją? No, stary. Taki sukces. Dobra chociaż była? - czknął - trzeba to było zrobić pod naszym drzewkiem. Lepiej by rosło... - Zawróciło go. Odruchowo złapałem jego łokieć. Sysek miał zawsze słabą głowę.

Dziś jest dwudziesty drugi lipca. Komunistyczne święto, z okazji wydania jakiegoś tam dekretu. Mamy to głęboko w dupie, ale jest obowiązek czynu społecznego ku czci...itd. W tym roku to akcja sadzenia drzew, upiększania socjalistycznego świata, pokaz zaangażowania, etos pracy (niepotrzebne skreślić). Brr., obłuda się leje, ale damy radę. Zawinęliśmy z ciężarówki najpiękniejszą sadzonkę klonu i wkopaliśmy ją w naszym ogrodzie. Klon nijak się ma do sadu, ale to silne, żywotne drzewo, które poradzi sobie. Czasy chujowe, gleba nie taka, deszcze kwaśne, a on rośnie. Przerasta te spaczone jabłonki, zdziczałe wiśnie i powykrzywiane życiem grusze. Rośnie zawzięte bydlę, choć potem nikt się nim nie zajmuje, nie podlewa, nie użyźnia .

Spojrzałem wściekły na pijanego Syska. Jak On to powiedział? - "Wychrobotałeś Ją?" Coś dziwnego stało się ze wzrokiem, przestałem widzieć normalnie, wszystko zawęziło się do jego postaci, wyostrzyło kontury. Rysy twarzy wykrzywiły mu się jak w jarmarcznym, krzywym zwierciadle. Fala krwi uderzyła mi do głowy, ręce zaczęły drżeć, a świat zamknął się w zaciśniętej pięści. Uderzyłem. Coś chrupnęło i poczułem ból w nadgarstku. Adrenalina znieczuliła efekt pękniętej kości.

Upadł w płonące ognisko, wzbijając snop iskier. Krzyk. Tupot nóg. Całkiem już zawstydzone słońce schowało się za granatowo-purpurowym horyzontem. Jabłonka była prawie niewidoczna, a listki młodego klonu połyskiwały w świetle przytłumionego ogniska jakoś tak ironicznie, prześmiewczo, szyderczo. Nie mów, że nie kojarzysz...?To ty trzymałeś mnie wtedy za ręce z tyłu. Chyba bym go zabił. A przecież naprawdę lubiłem Syska.

 

Dzisiaj

 

- No, nareszcie jesteś. Kolejka? Nie mają te ludzie co robić do południa, czy co?...Że ja też nie mam co robić?...no fakt.

Myślałem o tym, co mi opowiadałeś. To pięknie życie ci się ułożyło. Mówiłem, że wyrosną z ciebie ludzie. Dom jest, firma prosperuje, dzieci zakuwają, żona u kosmetyczki. A propos... czy widziałeś ostatnio jakieś dzieciaki na naszym boisku? Nie patrzyłeś? Aha...późno wracasz.

 

Ten kontrakt na wykańczanie mieszkań w tych blokach, to rzeczywiście życiowa szansa. Patrz jak pięknie mury wychodzą z ziemi...szybciej niż drzewa. No właśnie... siadaj na tej kłodzie...wczoraj ścięli... patrz, jeszcze liście nie zwiędły, są zielone. To klon... e, nie jestem dendrologiem, ale dotknę tej kory i wiem, po prostu wiem. A ty ciągle go nie poznajesz?

Nie?. Przecież też go sadziłeś. Nie siadaj tutaj. Taki piękny garnitur. No, jak kasy będzie dużo z tego kontraktu, to niejeden taki się kupi i będzie super. Ale po ci to?... no, nie pobij mnie. Wiem, wiem, trzeba inwestować, wizerunek dorobkiewicza, samochód już stary, a i dom większy potrzebny. Zepsuł się?... Nie, nie dom, tylko samochód... nie? To po co zmieniasz? A... zapomniałem, bo stary rzęch. Ile ma? Osiem lat. No, młodszy to ty nie jesteś, też trzeba by cię wymienić.

Cholera! Nawet kubki kupiłeś? Dwa?! Dwadzieścia groszy. Dla głodujących dzieci w Etiopii byś je dołożył. Kojarzysz jak w piwnicy piliśmy z wydrążonego ogórka...jeden kapciowaty ogórek, a nas pięciu. Niehigienicznie? Parcha nie dostałeś.

Szczęśliwy jesteś? Nie zastanawiałeś się nad tym? No właśnie... a ja? Zastanawiałem. I jest do dupy... No, faktycznie, tym sposobem nie ma różnicy. Zastanawiasz się, czy nie, przecież nie zaklniesz rzeczywistości. Gdzie się nie obrócisz to dupa. Istotnie, masz perspektywy, a ja siedzę na umartej drzewie? pniaku? ludziu?... Jezu, zaczyna mi trochę się pieprzyć. Wczoraj...

 

Dwadzieścia cztery godziny wstecz

 

Wczoraj kolejna porażka. Obijam się od roku, o ścianę przepisów, procedur, kwalifikacji, braku kursów, papierów, certyfikatów. Tu brakuje umiejętności obsługi komputera, tam lekarz mówi o złych wynikach wątrobowych (a jakie mają być), tu wyczują piwo (koncentratu z fiołków nie zażywam), tam jestem za stary, w Biurze Pracy za młody (nie obejmuje mnie program 50+. Na dodatek za krótko jestem na bezrobociu – tylko półtora roku - więc jakiś inny program aktywizacji też mnie nie obejmuje.) Gdy w siódmej rubryce ankiety personalnej pt. „dodatkowe kwalifikacje i umiejętności” nieśmiało nadmieniam, że znam literaturę starofrancuską, piszę wiersze, jestem entuzjastą neoplatonizmu , fascynują mnie paradoksy Zenona z Elei, wiem ile jest dwa razy dwa i jeszcze podejrzewam, że ludzie to świnie, to... to już jest jazda. Bez trzymanki. Zatroskane panie z wyżej wymienionego biura z westchnieniem pochylały się nad tą sytuacją, żonglując moim przypadkiem pomiędzy kursem florystyki, dogoterapii, z obowiązkowym obowiązkiem badań psychiatrycznych. Nawet je rozumiem. W końcu walka z bezrobociem najbardziej efektywnie wychodzi poprzez mnożenie programów aktywizacyjnych, wytycznych, okólników itp. Ileż to osób jest potrzebnych do interpretacji, realizacji, pozoracji i innych ...sracji, duperacji, aberacji...

Znowu porażka. Odwalona w Armaniego, pachnąca szanelką bizneswoman, krytycznie przyglądała się moim zużytym butom i niemodnemu golfowi. Zapewne zapach wody po goleniu i dezodorantu za pięć złotych z Biedronki, drażnił jej wysublimowane nozdrza. Och nie. Nie była arogancka lub niemiła. Nie te czasy burakowych nuworyszy Z wystudiowanym wdziękiem przekrzywiała utlenioną główkę, pozorując głębokie zainteresowanie. Okute w stare srebro chopinowskie palce, delikatnie masowały brodę, a oczy wyrażały proces głębokiego przemyśliwania nad tym, co mówię. To tak mile łechta moje ego. A mówiłem głupoty i durnoty. Przecież ja wiem i ona wie, że stanowisko dyrektora prywatnej szkoły, to niezbędne znajomości plus umiejętność skłonienia nauczycieli i uczniów do maksymalnego wolontariatu. Zysk sto, koszty - zero. Ideał biznesu oświatowego na poziomie Oksfordu z Ruchodupek Górnych.

 

Sad to ponad półtora hektara działki w centrum miasta. Zarośniętej, nieefektywnej, zaniedbanej i zaśmieconej. Znowu marnotrawstwo (kluczowe słowo w naszym racjonalnym kapitalizmie) powierzchni inwestycyjnej. Kultywowanie tradycji picia wina było w tym miejscu godnie podtrzymywane przez następne pokolenie. I tyle się tu działo. I syf był niemiłosierny.

 

Najpierw z zamyślenia otrząsnął mnie hałas, a potem ruch. Wokół placu budowy, na miejscu naszego ogrodu, uwijało się kilku robotników. Obok, już od paru miesięcy wyrastały podwaliny apartamentowców, ale prace budowlane skrzętnie omijały ogród. Miałem nadzieję, że tak zostanie. Głupią nadzieję. Taka piękna architektura wyłania się już z gleby, więc dlaczego w środku miałby tkwić zdziczały sad. Chłopy z siekierami, piłami; kopary, spychacze i do kompletu dupek z teodolitem. Industrialny „danse macabre” z wykorzystaniem nowoczesnych środków wyrazu artystycznego.

 

- Przesuń się pan - piłem piwo obserwując twórczo poruszających się ludzi. Mrówkolandia. Zaciskałem dłoń na puszce za każdym razem kiedy padło kolejne drzewo. Chrzęst miażdżonego aluminium. Puszka była już całkiem zgnieciona.

- No, przesuń się człowieku bo przeszkadzasz. Nie widzisz co się tutaj robi? Co to w ogóle za picie w miejscu publicznym? Policję wezwę!... Panie Henryku!

Siedziałem sobie na betonowym fragmencie ławeczki. Drewnianych szczebli już dawno nie było, a wystające, pordzewiałe kotwy nie powinny zachęcać do siadania na tych strupieszałych szczątkach siedziska żadnego spacerowicza. Chyba że byłby to masochista z nutką nekrofilii. W końcu to tylko strupieszały szkielet ławki jest... Alea iacta est... Ale zajebisty skrót myślowo - poetycki mi wyszedł. Zrobiłbym karierę w polityce.

Spojrzałem ukradkiem. Skądś gościa znam.

Niedaleko stała srebrna beemka. Gruby, czerwononosy pan Henryk (tak przypuszczam, że to on), biegł ociężałym kłusem konia po wyczerpującym westernie. Żeby tylko nie padł przed samymi drzwiami saloonu. Dobiegł. I żyje. Wytrzymałość koni i ludzi jest niezmierzona.

- Słucham panie Prezesie? Coś się stało?

Sapał jak parowóz Stephensona. Zawory wypluje. Spojrzeliśmy jeszcze raz na siebie z panem prezesem. O kurwa jego mać! Sysek.

- Wojtek?

- Piotrek?- oklepywał mnie po ramieniu jak kobyłę na wybiegu. Wytrzymałość koni i ludzi jest niezmierzona.

Pieprzył coś od rzeczy. Jest prezesem firmy deweloperskiej, która buduje to osiedle. Będzie pięknie, nowocześnie, tanio.

- Ile?

- No, ze cztery koła za metr... naprawdę , to okazja. A może ty byś chciał? Dla ciebie rabacik po starej przyjaźni.

Westchnąłem. Miesiąc temu wziąłem ostatni zasiłek w wysokości 650 zł.

Zajęczała odpalana piła.

- A sad?

- Jaki sad?... a ... parking...chyba nie sądzisz, że ludzie będą zostawiać bryki na ulicy. Za coś w końcu płacą.

Piła pisała na pięciolinii popieprzone requiem. Minuta, dwie, pięć, dziesięć. Zmieniają się tonacje, smutne- mol, radosne- dur. Tempo: tnie- szybkie allegro, wyciągnął piłę z rzazu- powolne andante i w miarę jak silnik się uspakajał- omdlewające adagio. Bolało. Chrobotnęło jak złamana kość i teraz dopiero strasznie zabolało. Skoczyłem jak oparzony, patrząc jak facet wcina się w pień drzewa . A ono w mojej głowie wyło, krzyczało - trociny sypały się spod łańcucha, aż pomyślało „ dość” i z prawie ludzkim stęknięciem, trzaskiem klon upadł na ziemię zamiatając gałęziami ziemię. Liście spazmatycznie zadrgały, kurz zawirował i...i uspokoiło się. Sysek westchnął.

- Najgrubsze bydlę, ale poszło. IIe ja musiałem się nachodzić do ochrony środowiska, żeby wydali zgodę na wycięcie. Na owocowe nie trzeba papierka, a na głupiego klona? Całkiem zdrowe było... no, Ela załatwiła... jest kierowniczką wydziału... E...nie mów, że nie pamiętasz Eli? Leśniak? Niemożliwe. No, kto jak kto, ale ty he, he, powinieneś kojarzyć. Uwierzyć nie mogłem, dobrze, że sama mnie poznała. Gruba jak beka, brrr, w życiu byś jej nie poznał...Taka laska kiedyś była. Dziwnie była zawzięta na ten sad, ale dla mnie to dobrze. Inwestycja rozumiesz... Panie Heńku! Pociąć na kawałki i na dostawczaka...Tak, tak, do mnie. Będzie do kominka...

 

Retrospekcja i teraźniejszość. Coś dziwnego stało się z moim wzrokiem, przestałem widzieć normalnie, wszystko zawęziło się do jego postaci, wyostrzyło kontury...itd. Nie było tylko ogniska, snopu ulatujących w niebo iskier, ale za to był pan Henryk i inni pracownicy, którzy przybiegli na krzyk Prezesa. Drugi raz w życiu się biłem!... znowu pęknięta kość. Nawet w ten sam ryj trafiłem... Tylko tych moich siniaków i zadrapań wtedy nie było. Uch... stary. Ale dostałem od tych gości.

 

Dzisiaj

 

Gdybym wcześniej wiedział, że Sysek załatwił ci ten kontrakt to bym cię zaj..., zapier..., za... zaaa... No ale? Jakie zzzznac... no Huston, mamy problem z wymową, Znaaa..czy, faktycznie,... nie ma to już znaczenia. No widzisz... ach tak, już niewiele widzisz...Siedzę na ściętym klonie, a właśnie padła jabłonka. Mam obitą gębę i nikt mnie nie potrzebuje. Skończył się zasiłek, a za chwilę skończy się flaszka. Zjadłem swoją ostatnią kromkę chleba. Dobra, dobra... nie zrywaj się. Nie do sklepu po chleb... co innego miałem na myśli... Znasz Grzesiuka?... nie, nie chodził z nami do klasy. Pisał o obozach koncentracyjnych... i o chlebie. A Sołżenicyna?... no taki ruski..., też o chlebie. Nie lubisz ruskich?... Siedź na dupie!...Żona nic nie mówiła o zakupach.

Chleb to był najważniejszy temat ich rozmów. No jak to jakich? Koncentracyjnych. Więźniów. Zamknij się! Ty nigdzie nie pójdziesz...Chleb to przetrwanie, bez niego się umiera. A było go tak strasznie mało. Nie, nie w sklepie durniu, tylko w obozie! Jego podział to była celebra, najważniejsze wydarzenie dnia, mistyka egzystencjalnej prostytucji... Albo odwrotnie: prostytucja egzaltowanej mistyki... Wiem, wiem, zawsze tak pierdolę po alkoholu. Aaa... ale niektórzy dzielili go na malutkie kawałeczki, jedzone co godzina. Przez 59 minut skręcali się z głodu, żeby tuż po zjedzeniu, znowu być głodnym. Znowu 59 minut myślenia o chlebie, o głodzie, czy nikt go nie ukradnie z szafki. A kradli... przede wszystkim ci co zżerali cały przydział od razu. Przez moment mieli poczucie sytości a potem...a potem, no potem, co ja chciałem powiedzieć? Aha...zawsze wpieprzałem od razu swoją porcję życia i oglądałem się na te kawałki innych... Czy ukradłem? Nie,... cholera... a może? Wczoraj poszła moja ostatnia kromka i chyba już nikt mnie nie poczęstuje... No to jest ostatni dzień życia, czy nie?

 

Śpisz głupolu na glebie w tym pięknym garniturze. Ciesz się, że nie ma dzisiaj tu Syska. Jakby cię zobaczył w takim towarzystwie i w takim stanie, to szlag by trafił kontrakt. No, ale dziś palanta nie widać, pewnie leczy złamany nos. Ci goście też omijają mnie szerokim łukiem... no i chwała Bogu. Naczerpiesz sił z tej gliny jak mityczny Anteusz. Jasne, wilka też można złapać...Ale, ale...ta glina z czegoś powstała...zwierząt, roślin...,da kopa. Może to prochy największego na świecie bohatera?...że ci mają pomniki? E tam. Najwięksi nie mają pomników, są tylko składnikiem gleby.

Może tu są prochy jakiegoś szesnastowiecznego, obleśnego Tatara, który nawalił się tym swoim, kobylim kumysem i oszczędził twojego pra...pra...Potem zdechł na palu...Może kości siedemnastowiecznego, szwedzkiego żołdaka, który zgwałcił twoją pra... pra..., zanim zarżnęli go chłopi polscy w jakimś chlewie? Przecież to najwięksi dla ciebie bohaterowie... Może dzięki temu co zrobili, lub nie zrobili, ty żyjesz i tu jesteś... . Może tu wsiąkły soki największych kochanków świata, którzy mieli pecha, że za prześcieradło nie robił im niejaki Szekspir...? Może też rósł tu jakiś klon, pod którym się kochali? Durny i przypadkowy jest ten świat.

 

Dobra, zostało jeszcze trochę w kubku... to za zdrowie stary, śpiący przyjacielu. W końcu jest podwójna okazja. Wycinają sad i dziś jest pierwszy dzień mojej śmierci.

Średnia ocena: 2.4  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Szpilka 07.05.2020
    Zajefajne, ciekawe i pouczające, no i czyta się jak jakiegoś bestsellerasa ?? No tak lakonicznie może zachwyt wyrażony, ale ja nie umiem lać wody, dodam tylko, że doskonale rozumiem, o czym napisałeś.

    Aha, zanim się jakiś purysta językowy przychrzani, od akapitu - "Pytasz co się stało" i potem 14 linijek w dół, powinno być - ożeż, tak psor Miodek radzi, mój idol ?
  • Kerim 07.05.2020
    Lubię i szanuję gościa, ale z tym ożeż był kłopot.
    Zwyczajnie nie wiedziałem jak to poprawnie zapisać, a raczej nie pytałem.
    A życie Piotra sobie płynęło.
    Głupio, bezsensowne i nikomu niepotrzebnie
    Aż sobie uroczo zdechnie.?
  • Szpilka 07.05.2020
    Kerim, życie to nie jebajka, to jebitwa. Do boju! ?
  • Kerim 07.05.2020
    Wiem, ale różnie bywa z tą motywacją - do boju!
    Czasami nie ma siły.
  • Szpilka 07.05.2020
    Wiem, ale trzeba i warto, bo to życie to bal jest nad bale, drugi raz nie zaproszą nas wcale. Za Marylką Rodowicz ?

    Ciao i kolorowych ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania