Poprzednie częściPan da pięć biletów do nieba cz.1

Pan da pięć biletów do nieba cz.3

Tydzień temu

 

„... z ostatniej chwili O trzynastej dwadzieścia zawaliła się część dachu nad wybudowanym w ubiegłym roku centrum handlowym w Radomiu. W chwili katastrofy w obiekcie przebywało prawdopodobnie kilkaset osób. Nieznana jest obecnie liczba poszkodowanych i czy są ofiary śmiertelne. Na miejscu pracują ekipy ratownicze, Dojeżdżają również zespoły ratunkowe pogotowia. O przebiegu akcji będziemy informować państwa na bieżąco. A teraz dalszy ciąg informacji...”

 

Usłyszałem przypadkiem głos spikera w wiadomościach i westchnąłem. Jakaś kobita poszła po chleb i mleko. O trzynastej piętnaście skończyła zakupy. Przy wielkich, obrotowych drzwiach zawahała się i zawróciła. Takie piękne są te buty na wystawie w pasażu. Oglądała je od tygodnia, dopasowując do sukienki i torebki. Mój Boże, jak ja będę wyglądać. Wypłata za tydzień, ale...ale jeszcze raz popatrzę.

No i wzięło, gruchnęło, huknęło i nie ma czyjejś matki, żony, córki. Nie ma mleka, chleba, butów i kobity.

 

Cztery dni temu

„Służby ratownicze poinformowały o zakończeniu akcji ratowniczej. Budowlańcy przystąpią teraz do odgruzowania terenu za pomocą ciężkiego sprzętu. Oficjalnie już podano liczbę ofiar- dwadzieścia siedem osób zginęło (no to mogła tam być jednak ta moja kobita od butów), siedemdziesiąt sześć jest rannych, w tym dwadzieścia trzy w stanie ciężkim. Premier Rządu i Prezydent Miasta wyrazili głębokie współczucie rodzinom ofiar i zapowiedzieli wszelką, możliwą pomoc. Obecnie rodziny poszkodowanych objęte są opieką psychologiczną.

Na miejscu tragedii rozpoczęła działalność komisja ds. zbadania przyczyn zawalenia się dachu. Firma budowlana „Budor” z Warszawy - główny wykonawca, jak i biuro projektowe S&S z Kielc, nie poczuwają się do odpowiedzialności za ewentualne błędy. Sprawą zajmuje się prokuratura w Radomiu...”

 

Moja pięcioletnia córka uwielbia chodzić do pobliskiego centrum handlowego. Mogłaby tam siedzieć godzinami. A to pokój bawialny, te wszystkie trampoliny, małpie gaje, basen z kulkami, a to lody, sklep z zabawkami, zoologiczny. Szlag mnie trafia jak tam idę. Teraz chociaż będę miał pretekst, żeby nie iść i żonę powstrzymać.

S&S...S&S z Kielc. Coś mi dzwoni w głowie, kołacze, ale nie mogę sobie przypomnieć. Skądś znam tą nazwę?.

 

Mam. Przypomniałem sobie zupełnie z głupia frant, siedząc na kiblu i patrząc bezmyślnie na logo producenta proszku do prania wydrukowane na pudełku. S&S - Syskowski& Syskowska, rodzice mojego przyjaciela z młodości - Wojtka, ksywa Sysek. Przed ‘osiemdziesiątym dziewiątym rokiem pracowali „staruszkowie” na państwowej posadzie, aż rzucono hasło „bogaćcie się!” i odkopali w sobie stłamszone przez komunę pokłady kapitalizmu, zakładając prywatne biuro architektoniczne. Idealnie wstrzelili się w boom budowlany lat dziewięćdziesiątych, szybko wyrastając na poważnego gracza w branży. Zmusili Syska do zaocznych studiów na polibudzie, choć matura, którą zrobił dawno temu była szczytem jego intelektualnych możliwości. Myślę, że nawet przesadziłem z tym szczytem. Sysek osiągnął go dawno przed maturą. Plątał się wcześniej po jakiś biurach jako referent ds. czegoś tam. Rodzice uznali, że teraz będzie pracował w rodzinnym biznesie, no a jak się zestarzeją...

No i został biedak inżynierem, ale męczył się strasznie. Takie to teraz piękne czasy - płacisz i masz.

Logo proszku to strasznie najeżony byk.

 

Sześć lat temu

 

Jedziemy na dwa samochody do jakiejś pipidówy koło Tarnowa. Do BMW Syska władowałem się razem z Rysiem Kolarzem i Jolką Adamik. Rysio – Kolarz, ma naprawdę na imię Darek. Rysio - Kolarz, to ksywa urobiona od pewnego znanego polskiego szosowca rowerowego z lat siedemdziesiątych. Mimo to nie chodzi bynajmniej o zamiłowania Darka do jazdy na bicyklu, ale o szczegół mechanizmu napędu tego ustrojstwa. Konkretnie o pedały.

W ostatniej chwili na przednie siedzenie wjechała z miną udzielnej księżnej, Ela Leśniak. Odwalona w jakieś wystrzałowe ciuchy, miniówę, przywitała się zdystansowana - mnie omiotła zimnym wzrokiem, rzucając jakieś zdawkowe „ how do you do?” Cholera! Panienka z okienka w wieku trolejbusowym z instrukcją obsługi po angielsku. Może zresztą słusznie, że jest instrukcja. Słyszałem, że jest wielu amatorów ujeżdżania tego trolejbusu, a tu już widać trochę rdzy, nadwozie ciut spęczniało i jakiś taki silnik narowisty. A może i nie wszyscy kierowcy rozumieją po polsku?

 

Do Toyoty Krzyśka zapakował się Mirek i Szeryf. Zadzwoniło szkło. Kątem oka zobaczyłem jak Mirek - asystent w katedrze arabistyki na UJ - wyciąga z plecaka wino marki patyk i daje je Szeryfowi. Prosty murarz - Andrzej, zawsze był pod wpływem i urokiem Mirka. Ten „lekki” inteligent, który grał na kilku instrumentach, pisał wiersze, kręcił amatorskie filmy, malował, rzeźbił, a dziewczyny sikały na jego widok, zawsze wywierał na Szeryfa ogromny wpływ. Teraz chłop się krygował, ale tokowanie Mirka było całkiem w jego stylu.

- Andrzejku drogi! Spotykamy się całą paczką po tylu latach, a ty nie chcesz nawiązać do świetlanych tradycji naszych kontaktów interpersonalnych. Trochę frenetycznego hedonizmu, wolnego od drobnomieszczańskiej obłudy jest konieczne... Dalej już nie słyszałem, ale Andrzej zabrał się zębami za zerwanie plastikowego korka.

 

Chętnie przesiadłbym się do Toyoty, bo w BMW wiało od Eli rześkim powietrzem ze szczytowego okresu glacjalnego. I bynajmniej nie chodzi tu o podmuch z klimatyzacji.

Ale coś fałszywego, sztucznego pobrzmiewało w Mirka enuncjacjach. Nie żebym nie napił się wina, ale stać nas na kupienie jakiejś „Finlandii” po drodze, szczególnie przy takiej okazji. I nie muszę obudowywać chęci napicia się, w tanią filozofię, dobrą dla Andrzeja. Mirek zawsze lubił łyknąć, no ale teraz? „Finlandii” jeszcze nie ma, a on przyszedł już z tymi winami. Może głupio byłoby mu po prostu zaproponować „szczeniaka” po drodze (w końcu poważny naukowiec), a tak mamy filozoficzno - psychologiczne uzasadnienie. W końcu nie ważne co się pije, ważne żeby zaczęło poniewierać

*

Zaprosił nas Jarek - ostatni z naszej grupy. Na studiach w Krakowie poznał swoją żabcię i w zgodnym, acz grzesznym pożyciu z nią, otrzymał prezent od bociana - kijankę o imieniu bodajże Józef - to od patrona parafialnego kościoła (taka była wola teściów, a kto ma pieniądze, ten ma władzę) - i dodatkowo od ojca panny młodej, dom z gospodarką w Daskach pod Tarnowem. Pasowało jak nie wiem co, bo skończyli oboje Akademię Rolniczą. Nie wiem czego się naćpał, albo co mu się przyśniło po ciężkostrawnym grillu. Dość, że zaprosił nas na wspominki młodości. Oby to nie były wypominki.

 

- No, nareszcie!!! Przez Gdańsk jechaliście!? Wysiadać! Wysiadać! - Jarek całował dziewczyny z dubeltówki, z nami uskuteczniał niedźwiedzia na sterydach. Aż dech zapierało!

- Szeryf!... o w mordę! Coś cię chwieje! - Andrzej wygramolił się z Toyoty – no i dobrze. Basia szykuje takiego grilla, żeście w Kielcach nie widzieli. Będziesz rozgrzany jak seksoholik na widok cycków Dody. He, He - dobre, co? - sam już chyba był po wstępnej rozgrzewce.- Jutro u nas dożynki, to poimprezujecie po wsiowemu. Rano teść będzie robił wyroby, to spróbujecie, a i do domu coś weżmiecie... no siadajcie.

Zaprowadził nas do ogrodu pod wielki namiot. Basia - żabcia, była drobną blondynką o nieładnej twarzy. Miała jednak w sobie coś ciepłego, życzliwego i to wyczuwało się w niej natychmiast. Chyba dobrze zrobił Jarek, umiejscawiając Józiokijankę w jej brzuchu. Basieńka właśnie przewracała na grillu smakowicie skwierczące przysmaki.

Przy stole siedziało już kilka osób; jakieś trzy miejscowe piękności i chyba ich bodyguardzi z lokalnej siłowni. Pewnie potem dowiem się, kto jest kto. Jakby to Ela powiedziała, „ Who is who?”

Ale potem zrobiło się gwarnie i wesoło i nie było czasu na dokładne inwigilacje. „ No to za stare czasy!...”, „...za spotkanie”, „ za tych, co nie mogą!” itd. Zresztą w miarę upływu czasu coraz więcej, coraz mniej mogło. Ściemniło się, słychać było intensywne cykanie świerszczy, a z oddali dudniło „ Jesteś szalona” Boysów. Impreza w centrum wsi rozkręcała się na całego. Z otwartej na oścież stodoły buchało intensywnym zapachem siana. Aż w nosie kręciło. Zresztą miałem wrażenie, że nasze spotkanie powoli przenosiło się do tego budynku. Coraz częściej dobiegały stamtąd podniesione głosy, jakieś śmiechy, popiskiwania itp. Sądząc z tego, że trzech miejscowych pakerów pochrapywało teraz na stole, a ich bogdanek przy nich nie było, konfiguracje dwustronne musiały być inne niż na początku. Moje podejrzenia wzmocniła nieobecność Wojtka, Szeryfa i Mirka.

Kiedyś czytałem reportaż, jak w latach siedemdziesiątych przeprowadzono proste badania krzyżowe krwi pod kątem ustalania ojcostwa w pewnym amerykańskim miasteczku, którego nazwy przezornie nie podano. Był to jakiś projekt uniwersytecki, a rzecz odbywała się całkiem anonimowo. Okazało się, że już te proste badania w 20% wykluczyły biologiczne ojcostwo prawnych, szczęśliwych tatusiów. No i dobrze. Niech się geny mieszają. Te w Daskach pod Tarnowem też. Ach, te wiarołomne baby. Gdyby historia cywilizacji potoczyła się tropem nie myśliwego – wojownika, a matriarchatu, mielibyśmy taką samą ilość burdeli, w których swe wdzięki prezentowaliby dwudziestoletni Adonisi.

 

Pierwsze nietoperze pojawiły się na tle ciemniejącego nieba. Siedzieliśmy w piątkę przy stole: ja, Ela, Rysio i dwóch autochtonów (o ile przybijanie czołem gwoździa w blat można nazwać siedzeniem), bo przed chwilą ten trzeci przyszły, prawny a szczęśliwy tatuś, zsunął się z ławy mamrocząc „csssso jest, kurwa z tym łóżkiem Halina!?” Milczeliśmy. W stodole słychać było tych, co upili się na wesoło. Tu została grupa smutasów.

Kroki. Ojciec Basi wyłonił się z mroku.

- Może Państwo chcecie się położyć? Basia przygotowała pokoje na piętrze. Poszła z Jarkiem i waszą koleżanką i kolegą na zabawę we wsi. Prosiła by zapytać...- spojrzał na nas wyczekująco.

Kawał chłopa. Jeśli pewna partia ludowa sporządziła w swej centrali algorytm idealnego działacza terenowego, to na pewno pan Henryk się w niego wpisuje. Kolor nosa pomnożony przez wielkość dłoni (łopata), podzielony szerokością klaty, odjęta długość siwych wąsów (Witos), a dodana chęć rządzenia mierzona w obowiązującej walucie i z tego pierwiastek kwadratowy, silnia i...i wyskakuje pan Henryk. Jarek mówił, że w najbliższych wyborach jest kandydatem na wójta. No, z takim algorytmem już jest wójtem.

Spojrzałem na Elę. Podniosła głowę. Cienie rzucane przez naftowe lampy rozwieszone wkoło altany zagrały na jej twarzy i w szklance, którą bezmyślnie obracała w palcach. Nie jest jeszcze tak źle, jak sądziłem na początku. Naprawdę ładna z niej dziewczyna. A ponieważ jednak jestem dalekim, choć mało udanym potomkiem myśliwego - wojownika, to może by tak człowiek pomyślał o mieszalniku genów jak dawno temu?

- Nie będziemy kłopotać. Może prześpimy się tu... - Spojrzałem na Pana Henryka i skinąłem głową w stronę otwartych wierzei stodoły - Co o tym Elizabeth myślisz? Nie mogłem sobie podarować tej instrukcji po angielsku. Zresztą z tym mieszalnikiem też przesadziłem. Słyszałem, że nie może mieć dzieci. Pozostaje zatem przyjemność czystego seksu.

Obróciła głowę w stronę jednej z lamp i przez dłuższą chwilę patrzyła w migoczące światło.

- Spierdalaj!

Chociaż tyle dobrego, że nie powiedziała „ Fuck”.

Rysio roześmiał się krótko.

*

Źdźbło siana wierciło w nosie, aż wybudziło mnie całkiem. Spojrzałem na zegarek. Szósta. Gadzina drobiowa wrzeszczała na całe podwórko, przypominając o swoim istnieniu i dopominając się o codzienną strawę. To w zasadzie tak samo jak człowiek. Drze się tak samo jako dziecko o swoje, żeby potem i tak iść na rzeź tego świata. Jeszcze głośniej za zamkniętymi drzwiami innego budynku ryczał byk. Wiem, że byk, bo to on ma być dzisiaj zaszlachtowany na owe zapowiedziane wyroby. Świnki padły już wczoraj, a jak nam uświadomiono najlepsze wyroby kiełbasiane, to wieprzowo - wołowe. Trzeba by się iść umyć do domu...

Cofnąłem się od wrót. Przy nie posprzątanym stole nerwowo krzątał się Mirek, zerkając co chwila to na dom, to na stodołę. Sprawdzał zawartość butelek, ale nie wypadł chyba ten przegląd najlepiej, bo uwijał się coraz szybciej i chaotyczniej. Rozejrzał się jeszcze raz wokoło i zaczął zlewać resztki z kieliszków do kufla z piwem. Ręce latały mu jak przy zaawansowanym stadium Parkinsona. Trzymając oburącz szkło, duszkiem zaczął pić zawartość. Aż tu słychać było jak zęby dzwonią o brzeg. Nagle coś chrupnęło. Gwałtownie zaczął pluć szkłem z ugryzionej szklanki. Z rozciętej wargi krew popłynęła do mikstury, zabarwiając ją na rubinowy kolor. Znowu się rozejrzał i szybko wypił to coś. Biedny Mirek.

*

Ruch na podwórzu zaczął się o ósmej. Wszyscy w miarę oczyszczeni z siana, kręcili się przy przybudówce, gdzie coraz głośniej zawodził byk. Czyżby czuł, co go czeka? Do wnętrza w końcu wszedł teść Jarka z jakimiś fachowcami. Narzędzia jakie nieśli, nie spowodowały u mnie przypływu serdecznych, pełnych humanizmu uczuć.

- Mirek, która ci tak przylała wczoraj?- zapytała z troską i lekką nutą sarkazmu, Jola, przyglądając się jego wardze.

Jarek stał koło mnie, popijając piwo.

- Chcesz?- Zwrócił się do mnie. No pewnie - tutaj to jest cały rytuał, no z tym szlachtowaniem. Jak jeden walnie bydlę obuchem między ślepia, to drugi w tym momencie użyna mu jaja. Muszą zgrać się idealnie. Podobno mięso jest wtedy lepsze... hm. Jako przedstawiciel w końcu tej samej płci, sądzę, że to niczym nie uzasadnione barbarzyństwo. No, ale chłop potęgą jest i basta. Siła tradycji.

W oczach dziewczyn widziałem niezdrowe, starannie maskowane podniecenie. Ciekawe czy zawsze mają mokro, jak urzynają facetowi...? Jest szansa, że nie mają empirycznych doświadczeń, więc to tylko moje czcze spekulacje.

 

Byk uwiązany do pionowego słupa i unieruchomiony w czymś w rodzaju kojca smętnie porykiwał. Jeden z członków klubu samarytańskiego „Animal”, ubrany w gumowy fartuch chirurga polowego, zamachnął się siekierą i w tym samym momencie pan Henryk sprawnym ruchem dokonał kastracji. RANY BOSKIE!!! W momencie zamachu siekiera wypadła ze styliska, a uderzenie samym drzewcem pewnie nie nabiło buhajowi nawet guza. Ale jaja odcięte!

Nie wiem jak zachowałbym się, gdyby obcięto mi jądra bez znieczulenia. Ale już wiem, jak zachowa się byk w tej sytuacji. Trzasnęła belka do której był przywiązany, a dach zaczął trzeszczeć i pochylił się na jedną stronę. Wszyscy rozbiegli się przed rozszalałym zwierzęciem, rycząc głośniej niż ono. Zdążyliśmy schować się w stodole, a Sysek zawarł wrota solidną belką .Z podwórka dobiegał wściekły ryk, chrzęst rozdzieranego metalu (przez szparę w deskach widziałem tratowaną Toyotę Wojtka), a potem rozjuszony buhaj wziął się za odrzwia naszej stodoły. Łup!, dup!, chrup! Drzwi zatrzęsły się i jednocześnie zatumaniło chmurą kurzu. Belka jęknęła, zatrzeszczała. Jolka i Ela uciekły po drabinie na coś w rodzaju stryszku, skąd dobiegał również pisk jednej z wczorajszych , miejscowych gwiazd. Pewnie dopiero harmider ją obudził.

Męska część grupy stała na dole wpatrując się jak urzeczona w wyginającą się dechę. Łup!, łup! łup!

Rysio wydalił z siebie przedziwny dźwięk - ni to łkanie, ni śmiech.

- Jezu! Za tydzień mam jechać do ciotki do Niemiec! - łup! - zróbcie coś! - łup!

-Zamknij się. Jak chcesz to uciekaj za babami.

No tak, prawdziwi wojownicy nie uciekają przed głupią krową, tylko ją zabijają. Tylko czym? Nieważne. Prawdziwy Polak - wojownik stanie naprzeciwko czołgu z szabelką. Najwyżej w chwale i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku da się rozjechać.

Łup! łup! łup!

Sysek położył rękę na moim ramieniu bezwiednie coraz bardziej ją zaciskając.

- Wytrzyma - wysyczał przez zaciśnięte zęby – wytrzyma...

- Skąd wiesz, durniu!?

Rzeczywiście durnie zaśmiał się.

- Przedwczoraj zdałem egzamin na polibudzie z wytrzymałości materiałów.

- Sądzę, że wytrzyma...

Łup! Lekki trzask.

- Sądzisz, czy już obliczyłeś?

- Nie wkurzaj mnie! Gość od materiałów robi u moich starych prace zlecone...zapierdala... jak mrówka za dobrą kasę... niechby spróbował mi nie zaliczyć!

- No to sądzisz, czy wiesz?!

-Wytrzyma! Wytrzyma! Wytrzyma ??!

Głośny trzask. Nie wytrzymała.

*

dzisiaj

Praca kuriera była przedmiotem moich marzeń od urodzenia. Magister filozofii powinien czuć i rozumieć przypadkowość dziejów i związaną z tym zmienność kolei losu. Kto przeczytał (i zrozumiał) opowiadanie Lema o profesorze Corcolanie, wie czym jest bezwzględny, mechanicystyczny determinizm połączony ze stoicyzmem, wyjaśniający również dziwne przypadki „ deja vu” . Dzisiaj ten skompilowany prąd filozoficzny ma swoją nazwę - „mam to wszystko w dupie”

No więc targam tę dwudziestokilogramową paczkę do restauracji „Kolorowa” i nawet specjalnie się nie burzę.

 

Siedział przy barze, a przed nim stała szklanica jakiegoś drinka. Sysek nie wyglądał na gościa cieszącego się życiem, głowa kiwała się nad blatem i wciskał jakiś tani bajer dziewczynie za ladą. Gdyby nie krzyknął, nie zwróciłbym uwagi na pacjenta, taszcząc nieszczęsną paczkę na zaplecze.

- Pani Moniko!?... położyłem przesyłkę na podłodze - przyjmie pani?- uśmiechnęła się jak zwykle - Sychu! Co się tak katujesz?

Patrzył na mnie zamglonymi oczami, bujając się na barowym stołku.

- Taka firma! Taka firma i dupa...Źle obliczyłem i pierdolnęło. No popatrz, pierdolnęło...!

Nie wiedziałem o czym bredzi, a poza tym, śpieszyło mi się lekko.

Naraz zatrybiłem. Galeria w Radomiu - Patrz i ucz się – czkawka - ludzie zawsze za mnie przeliczali te pierdolone obciążenia, wytrzymałości i te inne pierdoły, ale założyłem się!...po chuj ja się założyłem!? Założyłem się na jakiejś głupiej imprezie, że przeliczę...śmiali się ze mnie, że inżynier ze mnie jak z koziej dupy trąba...no to przeliczyłem. Stary nie wiedział, że to ja...Tak poszło, no...poszło do wykonawcy. I pierdolnęło! Pójdę siedzieć... Firma...o Jezu... jak się stary dowie. - Zwilgotniały mu oczy. Monika dyskretnie dolała mu wyborowej do szklanki

- Prawnicy... tylko prawnicy. Jolka już jest adwokatem. No, co się gapisz? Jolka Adamik. Nasza szanowna przyjaciółka z młodych lat. Mówiła, że wyciągnie,...ale kasy też wyciągnie...przyjaciółka, cholera! Może inna działalność? Znajomy namawia mnie na założenie biura deweloperskiego...to...podobno..przyszłość...stary. - Dyszał ostro - Odżałuje...pomoże...byle nie siedzieć!...Jolka !- pociągnął łyka i otrząsnął się jak pies - Damy radę Piter.

Obyś tylko stary nic już nie liczył. Nawet wytrzymałości belki w drzwiach stodoły - pomyślałem wychodząc z „Kolorowej”. I tak wypłyniesz. Tacy jak ty są w tym kraju niezatapialni. Może lepiej, że będziesz sprzedawał domy, niż sam je projektował. I może kiedyś zobaczę te osiedla, które zbudujesz...?

Jasny gwint! Lecha 5/16! Czwarte piętro, a paczka dobre dwadzieścia kilogramów.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 16

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (27)

  • IgaIga 05.05.2020
    Ooo. Ci od ściskanej żalem części ciała na "d" już byli.
  • Akwadar 05.05.2020
    dałem pinć coby podnieść ocenę ;)
    Co do niechlujstwa podtrzymuję opinię hi, hi
  • Harem Szejka 05.05.2020
    Akwadar przecież to tylko drobiazgi
  • Akwadar 05.05.2020
    Harem Szejka niech se będą, mam to gdzieś...
  • Kerim 06.05.2020
    Ach te dywizy, pauzy, półpauzy, przecinki i spacje...?
  • Szpilka 06.05.2020
    Kerim, bardzo ciekawie opisane i z dużą dozą autentyczności ??

    Widzę, że Akwadar sympatią Cię nie darzy, zaś Harem wiadomo, tylko czeka kogo by tu umniejszyć, a ja powiem tak: też strzelam babole interpunkcyjne. Wierszowanie nie wymaga takiej precyzji interpunkcyjnej jak proza, piszę intuicyjnie, nie chce mi się powtarzać tych wszystkich regułek i regułeczek. Czy to usprawiedliwienie? Nie, nie każdy filologię ukończył, żeby pisać perfekcyjnie, a po innych kierunkach sadzi się błędasy i już, i to żadna zbrodnia, no chyba że ktoś genialny i ma fotograficzną pamięć ?
  • Kerim 06.05.2020
    Po prostu sądzę, że to ostatnie wypunktowanie błędów było po prostu śmieszne z punktu widzenia ich wagi.
    Jeśli tekst da się czytać w sposób zrozumiały, to cała reszta tych straszliwych baboli była zwyczajnie śmieszna.
    Normalny korektor by to poprawił, gdyby zaszła taka konieczność.
    Bywały tu teksty istotnie kompletnie niechlujne z masą ortów i innych błędów ale u panów widzę zwyczajną czepliwość o pierdoły.
    Dzięki za obecność?
  • Szpilka 06.05.2020
    Kerim, nie musimy być perfekcyjni, wystarczy, że jesteśmy zdolni ? Jakiś czas temu ktoś wytknął błahy błąd w komentarzu Lewandowskiej. Odpowiedziała - dziękuję, pani perfekcyjna. Cool riposta. Przecież ona ma tyle szmalu, że mogłaby anglistę zatrudnić i byłoby perfekcyjnie, ale po huk? Pisze sama i wielkie brawa za to!
  • Akwadar 06.05.2020
    Szpilka skąd twierdzenie, że nie darzę sympatią Puchacza?!
  • Akwadar 06.05.2020
    Puchacz, nie przesadzaj! Jaka czepliwość? Stwierdzilem, że niechlujnie napisałeś i tyle. A swoją drogą, z Twoim doświadczeniem i umiejętnościami, mógłbyś postarać się o dopracowanie tekstu. Taki zapis, to jak sprzątanie po łebkach. Środek sprzątnięty, ale po kątach tumany kurzu.
    To, że bywały, nie jest argumentem. Wynikały najczęściej z niewiedzy, ale pisać nie zważając na zasady pisowni tylko dlatego że "nie bo nie", jest delikatnie mówiąc lekceważeniem czytelnika.
    Ja osobiście mam to w nosie, że sobie tak piszesz, wiem, co jest niepoprawne, ale inni się uczą tego samego( pod warunkiem, ze chcą się uczyć ;) ).
  • Szpilka 06.05.2020
    Akwadar

    A darzysz? ?
  • Akwadar 06.05.2020
    Szpilka nie mam do Puchacza nic.
    Mieliśmy kiedyś różne poglądy na pewne sprawy, ale jakoś się zmodyfikowały. Nie widzę powodu, aby kopać go po kostkach, szczególnie że jestem bardzo ugodowym i pacyfistycznie nastawionym do swiata trollem. :)
    No!
    Kto myśli, ze zwrócenie uwagi na temat literacki na portalu literackim jest nieprzyzwoite, ten kiep! :) ;)
  • Szpilka 06.05.2020
    Akwadar

    Aha, nie chcę być kpem ?
  • Akwadar 06.05.2020
    Szpilka też myślę, że nie chcesz :)
  • Puchacz 06.05.2020
    Chwileczkę, o jakich rażących zasadach piszesz, które naruszyłem?
    Nigdy nie rozróżniałem dywiz, pauz i pół-pauz. Mówiąc szczerze nawet nie wiem, jak się które robi.
    Dla mnie ma być kreska, a czy krótka, czy długa to wsio rawno. I wszędzie tak robię, a tu nagle lekceważenie.
    Że gdzieś spacji nie postawię?
    No zdarza się, ale to świadczy o lekceważeniu?
    Chuba za duży kaliber dział wytaczasz.
    Gdzie są ewidentne błędy to nie dyskutuję, choć faktycznie nie jestem alfą i omegą. A ile jest takich prawdziwych błędów ort?
    Może zapis jest straszliwie niechlujny?
    Tak się składa, że po prostu przekopiowuję tekst z 204 roku, który tu był. Był tez na innych portalach i czytały go setki.
    Nikt nie określił go jako lekceważenie czytelnika.
  • Akwadar 06.05.2020
    Puchacz, a gdzie ja napisałem "rażące"? Nadinterpretujesz moją wypowiedź. Nikt nie jest AiO. Błąd to błąd, interpunkcyjny też. Fakt skopiowania i wklejenia nie tłumaczy zaniechania i choćby rzucenia okiem na tekst w celu skorygowania ewentualnych "niedopatrzeń".
    Setki powiadasz... No, cóż ja mogę więcej dodać?
    Chyba tylko o stu, którzy przemilczą, a ten sto pierwszy się odważy.
    Nikt nie napisał, ale ilu pomyślało?
  • Puchacz 06.05.2020
    Tak można długo i czczo dywagować.
    Więc jeśli twierdzisz, żę "delikatnie mówiąc lekceważę czytelnika" to najwyraźniej nie widziałeś tekstów go lekceważących.
    95% tych błędów to pierdolety i tyle.
    Gdzie tu lekceważenie?
  • Akwadar 06.05.2020
    Kuźwa, Puchacz, weź nie pieprz... Nawet do glowy by Ci nie przyszlo ile widzialem kitowych tekstów...
    Pierdolety powiadasz... wszystko kieruje sie jakimiś zasadami, pisownia też.
    Nie chcesz pisać poprawnie, nie pisz, nikt Cię nie zmusza, masz do tego prawo, ale nie wymagaj od innych, aby nie zauważali takiego "stylu pisania", nie zwracali uwagi.
    Nie ma o czym dywagować ani krótko ani czczo, jedni chcą pisać poprawnie inni nie... wybór należy do autorów i Autorów :)
  • Puchacz 06.05.2020
    Zwracać uwagę to można.
    Problemem pozostaje wyciąganie wniosków poza horyzont.
    Przeciez wokół same teksty bez tak straszliwych błędów, więc jakże słuszne są takie wnioski...
  • Akwadar 06.05.2020
    Puchacz inne teksty są... ale Twoje?! :)
  • Puchacz 06.05.2020
    No moje. I dziwię się tej nagle poczętej trosce o czytelnika.
    Nic sie nie zmieniło w moim pisaniu.
    Jak wspomniałem, nigdy nie zmieniam jakiś dywiz w wypiz, czasami nie zauważę braku spacji, bądź zrobię ją niepotrzebnie, a pisanie z by, byś itp. zawsze sprawiało mi kłopot.
    Poniewaz nikt nie robi korekty moich tekstów pewnie w każdym są te błędy, a tu nagle dramat i lekceważenie...
  • Akwadar 06.05.2020
    Dobra, dobra nie dramatyzój, napizalem kruciótkie ztanie o niehlóistfie, aty mnie po łpie odrazu, asz sie teras zglondnoć do ciebie bede bauł ;)
  • Puchacz 06.05.2020
    Doceniam złośliwość, choć jak zwykle przesadzona.
    Zaglądaj, bo do przekopiowania została mi jeszcze 4 i 5.
    I to jest z 2014 roku na opowi, a Ty chyba jako jedyny wtedy już byłeś.
    Nie krzyczałeś.
  • Akwadar 06.05.2020
    Wtedy czym innym sie zajmowałem ;)
    Nie jestem złośliwy... jeszcze ;)
  • Puchacz 06.05.2020
    Czyli jesteś na dobrej drodze.
    Jak widzisz, staram się.
  • Akwadar 06.05.2020
    Staraj... ;)
  • Puchacz 06.05.2020
    Yesssss

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania