Pani kwiaciarka

To takie małe wspomnienie, albo ukłon, lub wyraz żalu, a może nawet wstydu, który jakoś siedzi we mnie. Historia jest prawdziwa, a mnie nic nie boli tak, jak to, że nigdy nie kupiłem od niej choćby jednego tulipana.

 

Metro z hukiem wtacza się na stację, drzwi z piskiem rozsuwają się, przez chwilę słychać tylko buczenie silnika pod podłogą wagonu; nikt nie wsiada do środka, bo zostały zaledwie trzy stacje do końca linii. Po chwili trzykrotnie rozlega się sygnał ostrzegawczy i cały skład z lekkim szarpnięciem zagłębia się ospale w gęstą ciemność tunelu. Siedzę na środkowym siedzisku w ostatnim wagonie. Wodzę chwilę wzrokiem po pasażerach. Przede mną siedzi młoda dziewczyna, głośno rozmawiająca przez telefon, obok niej przysypia mężczyzna w średnim wieku z aktówką na kolanach, nieco dalej matka mówi coś do ucha kilkuletniego chłopca, który zacisnął małe piąstki na kolorowej hulajnodze, naprzeciwko nich siedzi staruszka, trzymająca w zmarszczonych i wysuszonych dłoniach o długich palcach wysłużoną książkę. Ledwo udaje mi się odczytać sfatygowane litery na wierzchu okładki. Kobieta przypomina mi kogoś, ale nie potrafię ocenić, czy to ktoś, kogo znam, czy tylko tak mi się wydaje. Odwracam wzrok w chwili, kiedy metro zatrzymuje się na mojej stacji. Kiedy wysiadam, spoglądam pod nogi, uważając na przerwę między krawędzią peronu, a pokładem wagonu. Wspinam się po stopniach, przechodzę przez bramki, popychając stanowczym ruchem uda stalową barierkę. Metalowa krata przeciwpowodziowa głośno trzeszczy pod moimi butami, kiedy wychodzę na światło dzienne. Słońce już zachodzi, ale promienie słoneczne oślepiają mnie, aż przystaję na chwilę, zasłaniając twarz dłonią. Tuż po wyjściu z tunelu skręcam w prawo, tam ledwie kilka tygodni temu z budżetu miejskiego ufundowano windę dla niepełnosprawnych, tam, obok windy, wspinają się w górę szerokie betonowe schody, tam też siedzi pani kwiaciarka, drobna i niepozorna, nieuchronnie zlewająca się z wyłożonym prostokątną kostką długim chodnikiem, stalową poręczą z odrapaną niebieską farbą, z nowym placem zabaw i miejską siłownią na otwartym powietrzu, z której korzystają głównie emeryci. Ale ja patrzę na panią kwiaciarkę. Ma na sobie wyświechtaną kurtkę, sprane spodnie i rozklejające się pantofle, siedzi na prowizorycznym siedzisku z dobrze ubitej sterty gazet. Przed nią stoi czarne plastykowe wiadro pełne świeżych konwalii i tulipanów. Pani kwiaciarka spogląda na mnie niewielkimi oczami, które ledwo widać spod zmarszczek, a mnie uderza życzliwość i bezinteresowność tego spojrzenia. Tknięty dziwnym uczuciem, podchodzę do niej i pytam o kwiaty.

- W jakiej cenie są tulipany?

- 3 złote sztuka. Dzisiejsze, bardzo ładne.

- Bardzo ładne, to prawda. Poproszę wszystkie.

Przechyla głowę na bok, lekko mruży oczy, tak, że stają się jeszcze mniejsze i ledwo widoczne. Wtedy się uśmiecha, a mnie uderza życzliwość i prawdziwa bezinteresowność tego uśmiechu. Wyciągam z kieszeni pomięte 50 złotych, ale mówi, że to za dużo, że nie potrzeba aż tyle, ale nie pozwalam się przekonać. Ożywia się, a jej uśmiech staje się szerszy i kiedy odchodząc z kwiatami odwracam głowę, widzę jak siedzi nad wyraz wyprostowana na stercie gazet i uderza lekko małymi dłońmi o uda, wystukując sobie tylko znany rytm, kto wie?, może starej melodii z dzieciństwa?

Ale wtedy zatrzymuję się i postanawiam wrócić do pani kwiaciarki. Siadam obok niej i patrzę jej prosto w te małe, szczere i uprzejme oczy, które teraz przybierają zdziwioną barwę.

- Proszę mi opowiedzieć o pani.

Mówi długo, a ja słucham tak bardzo, jak tylko potrafię, opowiada mi o swojej rodzinie, o dzieciach, o rodzicach, o czasach przed wojną, o czasach wojny, o czasach po wojnie, wszystko dobrze pamięta, kilka razy śmieje się w głos, kilka razy ciekną jej łzy, kilka razy przerywa, żeby dobrać odpowiednie słowa, kilka razy tak się rozpędza, że przestaję ją rozumieć, kilka razy chwyta mnie za nadgarstek, kilka razy za dłoń, kilka razy zwraca się do mnie imieniem kogoś innego, kilka razy zastyga w bezruchu, ze spojrzeniem zawieszonym, wbitym w jakiś martwy punkt w oddali, kilka razy pyta, czy jestem w odpowiednim wieku, żeby usłyszeć to, co chce mi opowiedzieć, kilka razy powstrzymuje sama siebie i stanowczo odchodzi od jakiegoś tematu, kilka razy mówi, że zrobiłaby wszystko, żeby mieć tyle lat, co ja.

Odrywam wzrok od staruszki w metrze, która kogoś mi przypomina, skład zatrzymuje się na mojej stacji, ostrożnie stawiam krok na betonowej krawędzi peronu, wchodzę po schodach, pokonuję bez pośpiechu bramki biletowe, krata przeciwpowodziowa zawodzi głośno swoim metalowym jękiem, gnąc się pod moim ciężarem, kiedy wychodzę na światło dzienne. Słońce już zachodzi, ale promienie słoneczne oślepiają mnie, aż przystaję na chwilę, zasłaniając twarz dłonią. Tuż po wyjściu z tunelu skręcam w prawo, chcę wspiąć się po szerokich betonowych schodach, ale uderza mnie pewnego rodzaju brak. Zatrzymuję się gwałtownie. W kącie oka majaczy mi się biel papieru, odwracam się w tamtą stronę. Tuż obok wejścia do windy ktoś nakleił niewielkie obwieszczenie, takie, jakich widzi się wiele codziennie, jest biało-czarne, nie składa się z żadnych przyciągających wzrok obrazków czy krzykliwych napisów, zlewa się z chodnikami, poręczami, placami zabaw, siłowniami i windami. Jedyną rzeczą, która odróżnia to ogłoszenie od setek innych ogłoszeń, rozwieszonych po całym mieście, to ledwo zauważalny napis, wykonany niezbyt starannie czarnym markerem, przez kogoś, kto prawdopodobnie był w pośpiechu. Na samym środku nekrologu falującą czcionką wydrukowano piękne staromodne imię i nazwisko, Aurelia Czechowicz, a nad nim ktoś dopisał ręcznie: pani kwiaciarka.

Dzień później pojawiły się również cztery inne słowa: uprzejma, serdeczna, pracowita, życzliwa.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Szudracz 23.11.2017
    Z sentymentu do kwiaciarnia zajrzałam. Zdarzają się takie osoby, które mają takie pokłady ciepła w sobie, że topią wszystkie lody. Wzruszająca jest ta historia.:) 5
  • refluks 23.11.2017
    Będzie rok temu, jak przyjechałem w sprawach służbowych do Katowic.
    Po załatwieniu spraw zakupiłem u pani siedzącej na zydelku butelkę żurku.
    Nie poprosiłem jak ty, żeby mi o sobie opowiedziała.
    Ach!
    A twoje opowiadanie poruszyło mnie.
  • nihilista 23.11.2017
    no ja też niestety nigdy jej nie poprosiłem, żeby mi cokolwiek opowiedziała.
  • Karawan 23.11.2017
    "- Proszę mi opowiedzieć o pani." Pan Czepialski ma wątpliwości czy faktycznie tak zwróciłby się do kwiaciarki, czy raczej powiedziałby; - Mam do pani prośbę; czy mogłaby pani opowiedzieć mi o sobie? Proszę jednak pamiętać, ze to Twoje opowiadanie, a Czepialski...nomen omen.
  • nihilista 23.11.2017
    no jest to o tyle nieistotne moim zdaniem, że nigdy tego faktycznie nie zrobiłem, więc to tylko trochę wyidealizowana, patetyczna wizja
  • Canulas 24.11.2017
    "- Proszę mi opowiedzieć o pani." - czy nie brzmiałoby lepiej "o sobie"?
    Ale ja nie o tym.

    Prze, prze, prze-zajebiste. Poruszające, mądre i nostalgiczne.
    Poruszyło grubo.
    Cudowny tekst. Naprawdę, czapki z głów.
    Cieszę się, że tu trafiłem.
  • Agnieszka Gu 24.11.2017
    Witam,
    Bardzo ładne, sentymentalne i z klimatem. Ma to "coś".
    Choć troszkę mnie drażnią długie zdania (sama mam taką manierę, z która usiłuję walczyć) - ale w tym wypadku to może jest zabieg celowy (?).
    Pozdrawiam
  • Canulas 24.11.2017
    Dla mnie, że tak się wtrącę, to kapitalny tekst.
  • Agnieszka Gu 24.11.2017
    Nie neguję, że "kapitalny". Szczególnie pod względem wywoływania w czytających głębszych uczuć, nostalgii. Jest poruszający, dający do myślenia, zmuszający do zatrzymania się na moment w naszym zabieganym świecie i pochylenia nad drugim człowiekiem...
    Przesłanie ma piękne.

    Budowanie niemiłosiernie długich zdań to moja "pięta achillesowa" i może dlatego mnie to podgrzewa.
    Choć tutaj nie musi być to wadą tego opowiadania, a wręcz przeciwnie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania