Panie, oto ja! Dziecię twoje! cz. 1

Witam wszystkich! W końcu miałem chwilę na coś dłuższego. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Chciałem jeszcze na chwilę powrócić do "Modlitwa - Drabble". Autorem tej modlitwy był morderca. Ukryłem to w zdaniach "Przyjmij do swego królestwa te dzieci, których słabe dusze splamiły szpony Złego. Przyjmij wszystkie, które do Ciebie wysyłam". Angela - Ostatnie zdanie pachnące ironią? Czułaś, że coś jest nie tak! Pierwsze skojarzenie Okropnego okazało się dość trafne, dlatego plus dla Ciebie. Rasia. Twoja koncepcja była tak nieszablonowa, że wręcz pasująca do słów. Brawo! Jestem pod wrażeniem.

Kończymy z tamtym tekstem, życzę miłej lektury. Część druga jeszcze dziś.

 

***

 

 

Skierbieszyn, mała miejscowość na wschodzie Polski. Malownicza i niezwykle spokojna wieś, w której życie toczyło wokół pracy na roli, całkowicie niezależnie od zawiłości świata zewnętrznego. Zamknięta społeczność koncentrowała się na trudach codzienności, czując niezwykłą więź między sobą. Wszystkie radości, wszystkie zmartwienia, wszystko przeżywali sami, nie wciągając obcych w swoje sprawy. Nie było to problemem, ponieważ z jednej strony wieś była ogrodzona rzeką, a z drugiej ogromnym, gęstym lasem bukowym, dlatego turyści w Skierbieszynie byli czymś w rodzaju sensacji.

 

W niedzielne popołudnie wszyscy mieszkańcy zebrali się na mszy w miejscowym kościele. Zabytkowy budek znajdował się tuż przy ścianie drzew, jakby leśni strażnicy czuwali nad jego bezpieczeństwem. Stworzony z ciemnego drewna, jak na integralną część lasu przystało, wznosił się, wyciągając krzyż, zwieńczenie pękatej dzwonnicy, ku niebu. Dachówki spływały symetrycznie, tworząc czuprynę wspieraną przez kolumny, rozsiane dookoła. Drobne ławeczki stały pod, tak stworzonym, daszkiem, ale nikt na nich nie siedział. Nigdy nikt na nich nie siadał, wszyscy mieszkańcy zawsze wchodzili do środka. Kolorowe witraże, niczym dziesiątki świetlistych oczu, obserwowały teren dookoła, jakby szukały zagubionych, którzy jeszcze nie dotarli do domu bożego. Za ogromnymi drzwiami rozciągał się długi, wzorzysty chodnik, ciągnący się przez rzędy zdobionych ławek. Załamywał się na progu szklanych drzwi, dzielących kościół na dwoje. Tuż za nimi, po obu stronach, znajdowały się rzeźbione konfesjonały, których misterne zawijasy nieznanego artysty przyciągały wzrok. Dwie potężne kolumny, zdobione niezwykłymi malowidłami podpierały balkon, na którym znajdowały się zabytkowe organy i kilka ławek dla tych, którzy uwielbiają chóry kościelne. Ściany zdobiły płaskorzeźby, przedstawiające historię drogi krzyżowej, ikony oraz obrazy świętych. Jednak to były tylko detale, cała uwaga skupiała się na zdobionym ołtarzu stojącym na tle ściany pełnej posągów świętych. Materiał pięknie tkanego obrusu leżącego na powierzchni ołtarza, delikatnie powiewał, muskając duży krzyż z ukrzyżowanym Chrystusem. Płomienie kilku grubych świec lekko się załamywały, ale nikt się tym nie przejmował, w tak starym budynku zawsze były przeciągi.

 

Stary proboszcz właśnie uniósł przełamany opłatek, dokonując ofiarowania.

 

- Oto baranek boży, który gładzi grzechy świata. Błogosławieni, którzy zostali wezwani na jego ucztę…

 

Potężne drzwi otworzyły się z hukiem. Wszystkie głowy gwałtownie się odwróciły, a ksiądz zmarszczył brwi lekko zniesmaczony. Nie można przerywać w takim momencie. Młody mężczyzna stanął w progu kościoła i powoli rozejrzał się po wnętrzu. Szczupły, wysoki, o lekko zapadniętej twarzy, która mogła być odbiciem toczącej go choroby, lub chronicznego niewyspania. Ubranie na nim wisiało. Pognieciona marynarka, lekko poplamiona koszula. Wygląd nie był czymś, co interesowało przybyłego. Niebo zasnuły ciemne chmury. Mrok wkradł się do starego budynku, ale nie wpłynęło to na przebieg mszy. Ozdobne żyrandole oświetlały zabytkowe wnętrze. Mężczyzna przekroczył próg i stanął na wzorzystym chodniku. Odczekał chwilę, po czym ruszył w stronę ołtarza. Cisza panująca w kościele była jak pleśń, blokująca reakcje swoją ohydą. Serca wiernych ścisnęły się, dźgane przez niepewność. Żarówki rozbłysły, zamrugały, a następnie zgasły, chowając w mroku nadchodzącego gościa. Wyłonił się z gęstego cienia, ale gdy tylko wszedł w następny okrąg światła, on również się załamał i zgasł. Czerń dotarła do konfesjonałów. Parafianie zaczęli odczuwać nieodpartą chęć, by opuścić świątynię, uciekając jak najdalej. Nagle zgasły wszystkie światła, a jedynym dźwiękiem było bębnienie deszczu, który właśnie zaczął uderzać o dachówki kościoła. Po chwili jasność powróciła, ale nie udało jej się rozpędzić strachu, trawiącego serca uczestników mszy. Mężczyzna stał oparty o jedną z ławek, a jego usta rozciągały się w szerokim uśmiechu.

 

- Błogosławieni, którzy zostali wezwani na jego ucztę? A ja? Mnie nie zaprosicie? Ja nie jestem błogosławiony? – Przekrwione oczy świdrowały księdza, który lekko nachylił się nad ołtarzem.

 

- Powinieneś opuścić dom boży – szepnął.

 

- Wyrzucasz mnie?

 

- Odejdź. Nie ma tu dla ciebie miejsca! – zagrzmiał proboszcz, dramatycznie unosząc ręce.

 

Jedna z kobiet, siedzących w ostatniej ławce, pobiegła w stronę otwartych drzwi. Niestety zamknęły się one tuż przed jej twarzą. Szarpała klamkę, uderzała w drewnianą powierzchnię, a łzy strachu płynęły po jej twarzy.

 

- Zabawne, prawda? – zaśmiał się mężczyzna, nie patrząc na zdesperowaną kobietę – Ciebie to nie bawi? Dalej klecho! Nie masz poczucia humoru?

 

Ludzie bali się drgnąć, musieli mierzyć się ze swoimi lękami w małych drewnianych ławkach. Ksiądz nie dopuszczał do siebie myśli, że ma do czynienia z czymś niepojętym, z czymś…

 

- Jak śmiesz bezcześcić dom boży swoją obecnością? Tu jest świątynia pana i on sam jest tu obecny!

 

- Gdzie? – rozłożył szeroko ramiona – Gdzie? Nie widzę go? Gdzie jesteś, starcze!?

 

- Nakazuję ci! Opuść dom boży i pozostaw tych bogobojnych ludzi, gdyż są oni chronieni przez pana naszego Jezusa Chrystusa!

 

Zielona tęczówka mężczyzny lekko rozbłysła, coraz mocniej kontrastując z białkiem oczu, które wypełniało się krwią. Chorobliwa, zgniła zieleń błyszczała, rozsiewając zaraźliwą ohydę, która paraliżowała wszystkich dookoła.

 

- Powinieneś wyjść! – Potężny kowal stanął przed nieznajomym mężczyzną, przytłaczając go swoim gabarytem.

 

Delikatny uśmiech był jedyną odpowiedzią. Mieszkaniec wioski nie potrafił oderwać oczu od tego świdrującego spojrzenie. Nagle poczuł, jak coś lepkiego wypływało z jego nosa. Dotknął twarzy, po czym spojrzał na szkarłatne palce. Strach wpuścił swą esencję do jego umysłu, która natychmiast skaziła myśli, wywołując krzyk przerażenia tysiąca niemych gardeł. Krew popłynęła z jego uszu i oczu. Próbował ją zatamować, ale przeciekała mu między palcami, brudząc odświętne ubranie. Chciał krzyknąć, ale potok życiodajnego płynu wypełnił mu usta. Zaczął się krztusić, wypluwając setki kropel, która spadały na drewno ławek, a tak powstałe, mieniące się czerwienią, oczy, obserwowały tę scenę. Kowal padł na kolana, po czym jego potężne ciało runęło na chodnik, który zaczynał wsiąkać jego posokę. Młody mężczyzna wzruszył ramionami i znów spojrzał na księdza, którego przerażone oblicze odzwierciedlało uczucia wszystkich parafian. Kościół był pełny wiernych, ale nikt więcej nie miał zamiaru się ruszyć. Obecność młodzieńca paraliżowała ich zmysły, a z resztą widzieli, co stało się z kowalem. Pozostało im tylko drżeć w swych ławkach, modląc się o ochronę.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Angela 05.02.2016
    Wróciłeś na opowi z siłą tornada. Uf jak Ty potrafisz budować napięcie, dobrze że mam możliwość przeczytania obu części,
    bo chyba bym spać nie mogła czekając na kontynuację : ) 5
  • Chris 05.02.2016
    Dziękuję! :) na szczęście miałem drugą część w zanadrzu ;)
  • Rasia 27.03.2016
    Niee, załamałam się tym, jak długo zajęło mi dotarcie do tego tekstu. I jeszcze mam zaległą jedną bajkę, ale do wszystkiego jakoś dobrnę!
    Przede wszystkim dziękuję za takie wyróżnienie, to strasznie miłe z Twojej strony. Nie sądziłam, że moja koncepcja komukolwiek się spodoba, bo zazwyczaj tylko ja widzę dane zagadnienie w dany sposób.
    Do rzeczy. Na początek przepraszam, wypisałam tylko kilka błędów, które wpadły mi w oko, bo jestem dzisiaj tak padnięta, że ledwo żyję. Święta są niestety wyczerpujące ;)
    "toczącej go choroby, lub chronicznego niewyspania" - bez przecinka
    "Cisza panująca w kościele była jak pleśń, blokująca reakcje swoją ohydą" - to samo
    "udało jej się rozpędzić strachu, trawiącego serca uczestników mszy" - i tu
    "nie patrząc na zdesperowaną kobietę" - kropka
    "Dalej klecho!" - przecinek między słowami
    "wypluwając setki kropel, która spadały na drewno" - które*
    Tekst jest dosyć ciekawy, jeszcze dzisiaj postaram się przeczytać drugą część. Czasem tylko przeszkadzają mi w Twoim wydaniu te liczne wtrącenia, bo odrywają mnie od takiego ciągu czytania aż nazbyt często. Poza tym jest w porządku, chociaż po Twoich bajkach ten tekst oceniam na czwóreczkę :) (Eh, gdybym przeczytała w czasie, toby tego nie było).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania