Papierowe słowa
Lead: Cykl: "Kobieta z pękniętego zwierciadła"
Kochanie,
Postanowiłam napisać do Ciebie, dopiero wtedy, kiedy moje wzburzenie nieco ostygnie. Gdy w pełni odzyskam jasność trzeźwego myślenia oraz nabiorę dystansu do zaistniałej sytuacji. Kiedy wyrachowana diablica ustąpi, w końcu, miejsca wyrozumiałej samarytance. Nie zmienia to faktu, że wciąż jestem wściekła. Strasznie zła… Lecz z każdym kolejnym dniem gniew wypala się i topnieje, ewoluuje w rozżalenie, smutek, bezsilność… Dzika furia stała się niczym więcej niż - cierpieniem. Ostre wyzwiska i obelgi, jakimi na początku chciałam Cię obrzucić ulotniły się pod naporem troski oraz zmartwienia. Zrozumiałam, że obrażanie Cię nie ukoi moich zszarganych nerwów, nie pomoże, nie wyjaśni Twojego zachowania. Nie wytłumaczy pobudek, jakimi się kierowałeś krzywdząc mnie tak dotkliwie… Krzyk, również nic tutaj nie wniesie ani tym bardziej nie rozwiąże - to nie odpowiedni doradca… Sądzę, że sam mój widok, jedno spojrzenie, doskonale odzwierciedli kłębiące się we mnie sprzeczne stany, dylematy, emocje… Jest też wymowniejszy ponad wszystko, co mogłabym powiedzieć lub zrobić.
Ponownie staję na rozstaju skrajnie różnych dróg…
Kocham Cię: to zarazem piekło i spełnienie,
a Nienawidzę przypomina jedynie namiastkę życia bez Ciebie.
Serce jest podatne na subtelnie utkane manipulacje i liczne usprawiedliwienia, niestety rozum pozostaje na nie głuchy i niewzruszony. Najgorsze, że nie ważne, co bym wybrała, co postanowiła i tak stałeś się moim przekleństwem. Czasami pożądanym, innym razem wyklinanym, ale zawsze wiecznym i niezmiennym… Po prostu Moim…
Jedynym, co mogę jeszcze dodać jest stwierdzenie: Zawiodłeś mnie. Zrobiłeś to sam, perfidnie i z pełną premedytacją oraz świadomością zupełnie nie potrzebnie pętając się kajdanami składanych obietnic. Złożonych zbyt pochopnie albo z pewności w ich powodzenie, a może wcale nie przykładałeś wagi do wypowiadanych sentencji. Popełniłeś nie odwracalny błąd. Omamiłeś, zaczarowałeś mnie słowami, o które wcale nie prosiłam… Uśpiłeś czujność… Odsłoniłam się przed Tobą w pełni, zupełnie nie spodziewając się, że możesz zadać mi tak porażający, obezwładniający ból. Zaufanie, którym Cię obdarzyłam oraz, o które tak długo i zajadle walczyłeś pękło. Niczym mydlana bańka. Krucha, cienka nić porozumienia i bliskości rozpadła się pod ciężarem żalu.
Sądziłam, że kolejnego podobnego zawodu nie zniosę. Jednak myliłam się. Nie jest tak łatwo złamać człowieka. Jego siły, dumy, hartu. Nie udało Ci się doszczętnie zniszczyć mojej wiary w ludzi i nadziei, że los postawi na mojej drodze kogoś wartościowego. Jedynie lekko to nadszarpnąłeś . Pociągając za najczulszą z moich strun – dobroć.
Wybaczyłam Ci, bo kocham Cię. Szczerze, prawdziwie, bezwarunkowo, odrobinę naiwnie, ale nie wiem czy nasze relacje można kiedykolwiek odbudować. Uczucie pozostało, lecz rozczarowanie oraz zawód zbyt mocno wryły się w mój umysł. Stając się jego integralną częścią oraz nie zmywalnym piętnem. Pamiątką po czymś magicznym, co odeszło w zapomniane. Jednak wciąż żywą i obecną. Raną, tatuażem, blizną… Niemającą się nigdy zagoić.
To też wspomnienie papierowych słów niedających o sobie zapomnieć…
L
Komentarze (10)
Patetycznie, trochę nijako i tak dalej...
Nie jest to złe, ale zdecydowanie nie dla mnie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania