Partyzant Z Żelaza

Szwadron posuwał się przez knieję. Prowadził go młody mężczyzna w mundurze. Miał krótkie, brązowe włose i był bardzo przystojny. Nazywał się Zdzisław Badocha, a pseudonim jego brzmiał "Żelazny". Niektórzy nazywali go "Człowiekiem z Żelaza" lub "Partyzantem z Żelaza". Miał dopiero 21 lat, a już został jednym ze szwadronowych 5 Brygady Wilieńskiej majora Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki". Jego szwadron zajmował się głównie rozbrajaniem milicjantów na Mazurach i Warmii. Teraz został zaatakowany przez grupę operacyjną MO i UB i nie chcąc narażać żołnierzy, zamierzał uciec w głąb puszczy. Niestety, komuniści doganiali ich. Obok niego szedł Olgierd Christa – dowódca 5 szwandronu brygady.

Nagle Badocha usłyszał odgłos łamanej gałęzi. Kazał żołnierzom zatrzymać się i przygotować karabiny. I dobrze zrobił, bowiem zza gęstego skupiska drzew wyskoczyła gromada mężczyzn w mundurach UB. "Żelazny" zaklął i rozkazał żołnierzom strzelać. Rozległ się huk strzałów. Ze wszystkich stron nadciągali milicjanci i ubowcy. Badocha zorientował się, że zostali otoczeni i mają niewielkie szanse. Zaczął strzelać, trafił jakiegoś ubowca w rękę. Tymczasem Christa zarządził odwrót. Żołnierze biegli za nim, osłaniając się. Nagle Badocha zaśmiał się. Ubeków i milicjantów wcale nie było tak wielu. Po prostu stali w dużej odległości od siebie. Pobiegł za żołnierzami. Zobaczył kilku milicjantów leżących na ściółce, wijących się z bólu. Zastrzelił ich, aby zakończyć ich cierpienia. Po chwili milicjanci i ubowcy przestali strzelać. Dlatego, iż szwadron trafił już ich większość. Kilku padło na ziemię. I nagle Badocha poczuł straszny ból. Jakiś zdradziecki milicjant strzelił mu w nogę. Na szczęście Christa szybko to zauważył i strzelił do milicjanta, po czym podbiegł do rannego "Żelaznego". Razem z jakimś kapralem podnieśli go. Badocha stracił przytomność.

Śniło mu się, że jest w lesie z kilkoma żołnierzami. Razem siedzieli pod drzewem na polanie i żartowali. Jeden z nich – sierżant – zaczął opowiadać kawał o bolszewiku. Żołnierze ryknęli śmiechem. Wraz z nimi "Żelazny". Nagle jakiś kapral krzyknął i na polanę wbiegł dzik. Przebiegł tuż obok Badochy i zniknął w gęstwinie. "Żelazny" zaśmiał się i zauważył że kapral biegnie za dzikiem z karabinem. "Żelazny" rzucił się na niego i przewrócił na trawę. Kapral szarpał się i próbował położyć Badochę na ziemię, ale nie udało mu się to. "Żelazny" nakazał mu zostawić dzika w spokoju. Kapral wstał, splunął i mruknął coś pod nosem, a po chwili zaczął się śmiać. Śmiali się wszyscy żołnierze, śmiał się "Żelazny".

Nagle z lasu wyszło kilkunastu porządnie umundurowanych żołnierzy. Na ich czele szedł wysoki brunet z wąsem, może trzydziestoparoletni. Badocha podbiegł do niego, a ten uścisnął go serdecznie.

Pan major! - krzyknął uradowany "Żelazny". - Co pan major tu robi?

Przyszedłem do ciebie, Zdziśku mój! - odpowiedział dobrotliwy major. - Mam ważną sprawę do ciebie. Przybyłbym wcześniej, ale UB depta mi po piętach. W dodatku musieliśmy rozbroić kilku milicjantów....

Rozumiem, panie majorze! Ilu było tych milicjantów?

Czterech, Zdziśku. Tylko czterech. Ale ciężko było. Nie chcieli się poddać. Ale dość rozmów na ten temat. Zdzisiu, muszę przekazać ci radosną wieść!

Jaką?!

Przedstawiłem cię do orderu. Nie zgadniesz jakiego?

Orderu Krzyża Niepodległościowego? Orderu Orła Białego?

Nie. Nie zgadniesz.

Krzyża Walecznych.

Nie. Poległeś? Powiedzieć ci?

Tak.

Zemdlejesz ze zdziwienia.

Zapewniam że nie, panie majorze "Łupaszko"!

Więc ci powiem. Orderu Virtuti Militari!

E, pan sobie ze mnie żartuje.

Nie. Mówię prawdę.

"Żelazny" osłupiał. Virtuti Militari było najwyższym odznaczeniem wojskowym. Jak to się stało, że on może go dostać, prosty podporucznik? Wierzył jednak majorowi, był on człowiekiem honoru. "Łupaszko" nigdy nie kłamał.

A w dodatku udzielam ci pochwały! - dodał major. - I być może niedługo zostaniesz porucznikiem.... Mimo młodego wieku. Tylko mam do ciebie ważną sprawę. Zajmij się posterunkami milicji na zachodnich Mazurach. MO kradnie wieśniakom zboże, prosiaki, na za dużo sobie pozwalają. Weź dwudziestu ludzi. Tylu starczy.

Ależ....

Bez ależ. Przez dwa miesiące masz zająć się postereunkami! Później odnajdę cię i awansuję. A tylko spróbuj zginąć!

Ma pan poczucie humoru.

Mam. I ty też powinieneś mieć, Zbyszku. Wiesz dobrze czym jest Virtuti.

Wiem, proszę pana.

Żadnego pana. Możesz do mnie mówić Zygmunt.

Pozwala pan?

POZWALAM! - odparł major.

Panie Zygmuncie, dlaczego tyle dobrego mnie dziś spotyka?

Bo jesteś dobrym żołnierzem. Dzielnym, sumiennym, można na ciebie polegać. Virtuti Militari nie dostaje byle kto.

Och, majorze.....

Major zaśmiał się i podał rękę "Żelaznemu". Partyzant z Żelaza zobaczył w jego oczach zachwyt i zrozumienie. I nagle "Łupaszko"rozpłynął się w powietrzu. Zniknęli żołnierze. "Żelazny" był sam na polanie. Pojawiła się mgła i zobaczył w niej straszną sylwetkę. Drzewa znikały, trawa też. Sylwetka we mgle zbliżała się. Badocha chciał strzelać, kiedy nagle zobaczył dokładnie sylwetkę. To był wąsaty mężczyzna w mundurze UB. Miał w rękach karabin. I strzelił do "Żelaznego".

...

 

Partyzant obudził się w chacie. Leżał w łóżku Pochylał się nad nim Christa. Patrzył się mile na Badochę. "Żelazny" próbował wstać, lecz nie dał rady. Podeszło do niego dwóch żołnierzy – kapral i sierżant.

Nareszcie się obudziłeś, draniu! - zaśmiał się Christa. - Spałeś pięć dni! Straciłeś przytomność kiedy trafił cię ten głupi milicjant. On nie żyje. Ale z tobą, niestety nie jest najlepiej. Jesteś naprawdę ciężko ranny, choć twojemu życiu już nic nie zagraża. Ale musimy cię zasmucić. Nie będziesz mógł przez jakiś czas brać udziału w żadnych akcjach. Zamieszkasz w majątku Ottomara Zielke – Czerninie obok Sztumu. Nikt cię tam nie znajdzie, a jak coś to właściciel może zadzwonić po grupę chłopaków działających nad jeziorem Sztumskim. Wnet się pojawią w majątku i komuniści będą mieli przechlapane...

Nie! - powiedział "Żelazny". - Nie zgadzam się! Nie zamieszkam w żadnej posiadłości! Za dwa dni już będę stał pewnie na nogach. Pójdę z wami rozbrajać posterunki....

Naprawdę jesteś żelazny – zażartował Christa. - Wiedzieliśmy że tak będzie...

Nie nakłonicie mnie! - przerwał Badocha. - Wstanę za dwa dni i idę z wami!

Nie, nie pójdziesz.

A założysz się?

Tak.

Musielibyście mnie związać, żebym za wami nie poszedł. A tego byście nie zrobili. Nie powstrzymasz mnie, Olgierd! Pójdę.

My cię nakłonimy. Nie pójdziesz. Wiesz czemu?

Nie i nie chcę wiedzieć.

Masz udać się do Czernina! To rozkaz "Łupaszki"! Słyszałeś? Rozkaz "Łupaszki"!

Co?!

Nie złamiesz go. Za bardzo szanujesz majora.

Faktycznie. Macie mnie. Nie złamię rozkazu. Dobrze, pojadę do Czernina!

Wiedzieliśmy że ulegniesz! Dla "Łupaszki" wbiłbyś sobię siekierę w łeb!

Bez przesady....

Nie przesadzamy...

Dobrze. Więc kiedy mam jechać do Czernina?

Za dwa dni przyjedzie tu "Ćwok" i zawiezie cię do majątku w obstawie dwóch żołnierzy. Będą oni cię tam pilnować.

Żebym nie uciekł?

Między innymi. Ale też dlatego, żeby nikt cię nie skrzywdził.

Nie jestem małym dzieckiem! Gdyby ktoś spróbował coś mi zrobić, dostałby kopniaka z desanta, albo z glana, prosto w papę!

Nie dasz rady się obronić... Jesteś osłabiony!

Nie jestem aż tak słaby! Dałbym sobie radę. Zaraz wstanę i pójdę coś przekąsić, a potem w krzaki, czy tam do toalety, jak jest...

Nie, my ci przyniesiemy herbatę i kanapki, a także basen..Rozkaz majora!

"Żelazny uległ". Nie minęło pół godziny, jak zjadł śniadanie, załatwił potrzeby i zasnął.

Minęły dwa. Pod dom podjechał samochód, z którego wysiadło trzech wysokich mężczyzn. Jeden z nich, brodacz, przywitał się z Christą i spytał o "Żelaznego". Szwadronowy odpowiedział, że przeniosą go do samochodu, a następnie zawiezie go do posiadłości. Brodacz nie był zbyt posłuszny, odparł, że to Badocha zdecyduje, czy sam przejdzie do samochodu czy nie. Podszedł do "Żelaznego" i przedstawił się mu jako Janusz Ćwikoń "Ćwok" – starszy sierżant. Od razu przypadł Badosze do gustu. "Żelazny" stwierdził, że sam dojdzie do samochodu. Ale nie dał rady. Upadł już za drzwiami do jego pokoju. Z "Ćwoka" wcale nie był taki ćwok, bo od razu pomógł mu wstać i wraz z Christą zanieśli go do samochodu. Badocha próbował protestować, ale nic to nie dało. Po chwili siedział już w samochodzie, między dwoma żołnierzami w cywilu. Wszyscy w samochodzie byli w cywilu, nie chcieli widocznie zwracać na siebie uwagi władz. Dopiero teraz "Żelazny" odkrył, że nie ma munduru. Zdenerwował się, ale wytłumaczono mu, że musi być w cywilu, bo inaczej zostanie zatrzymany przez pierwszych lepszych milicjantów. "Żelazny" przestał się wściekać i pożegnał się z Christą oraz z dwójką jego żołnierzy. Samochód ruszył.

Po drodze Badocha gawędził trochę z kompanami, ale w końcu przestał. Brodacz nie umiał prowadzić idealnie i stresowała go rozmowa z podporucznikiem. O mało nie wjechał do rzeki. Bez rozmów jechali jakieś pół godziny. Nagle zobaczyli Sztum.

Było to niewielkie miasteczko otoczone jeziorami. Domy stojące wzdłuż głównej ulicy należały do najstarszych w okolicy. Przy rynku stał niewielki, choć ładny kościółek, a za nim zamek. Po chwili żołnierze wyjechali z miasta i skręcili w lewo. Jechali wzdłuż jeziora jakąś polną drogą, aż dotarli do niewielkiej wioski nad jeziorem. "Ćwok" zatrzymał samochód i wyskoczył z niego.

Oto Czernin! - powiedział z dumą. - Mam nadzieję, że pan porucznik poczuje się tu jak w domu.

Tylko, że ja nie mam domu! - odparł "Żelazny". - Chyba że las...

A z jakiego pan jest miasta?

Z Dąbrowy Górniczej. Z Zagłębia Dąbrowskiego!

Oho! Pan z Zagłębia?! Ja jestem również z Dąbrowy! Ale to nieważne. Musimy iść przywitać pana Ottomara.

Dwóch żołnierzy pomogło "Żelaznemu" przejść do posiadłości ogrodzonej wysokim ogrodzeniem. Przed domem siedział około pięćdziesięcioletni mężczyzna z siwą brodą i wąsami. Przyglądał się ciekawie żołnierzom. Podszedł do niego "Ćwok".

Dzień dobry, panie Ottomarze! Przywieźliśmy porucznika Badochę.

Właśnie widzę! - odparł pan Ottomar. - Dzień dobry, sierżancie. Jak zdrowie?

Moje dobrze! Gorzej ze zdrowiem podporucznika...

A, lepiej szybko wnieśmy go do środka. Nie wygląda dobrze! - mruknął pan Ottomar. - Pan porucznik "Żelazny"?

Owszem – odparł "Żelazny".

Ja nazywam się Ottomar Zienke, jestem właścicielem tego przybytku. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.

Dziękuję – odparł Badocha. - Ale jestem bardzo zmęczony muszę się położyć.

Pan Ottomar kazał położyć go do łóżka. Godzinę później, Badocha już zasnął.

...

 

Minęło kilka tygodni od przybycia "Żelaznego" do wioski. Został w niej z dwoma żołnierzami. Pan Ottomar troszczył się o niego, ale nie pozwalał wychodzić mu za teren majątku. Człowiek z Żelaza był jednak dość zadowolony z pobytu w Czerninie. Wszystko układało się dobrze, aż do pewnego dnia.

Wtedy lał deszcz i grzmiała burza. "Żelazny" był już prawie zdrowy, więc siedział z żołnierzami i panem Ottomarem w pokoju głównym posiadłości i grał w karty. Ciągle przegrywał z właścicielem Czernina. Pan Ottomar bowiem był zawodowym karciarzem. A w dodatku kanciarzem. Jednak Badocha polubił go szybko. Ryzykował on bowiem życiem, pomagając 5 Brygadzie Wileńskiej.

A tymczasem, do wsi przyjechało kilka samochodów i wyszło z nich kilkunastu mężczyzn w mundurach UB i MO. Jeden z mieszkańców Czernina zobaczył ich przez okno i wymknął się, aby powiadomić pana Ottomara o ich przybyciu do wsi.

Stary bogacz zbladł, kiedy się o tym dowiedział. Powiedział wszystko Badosze i żołnierzom, a następnie przyniósł trzy pistolety.

Uciekajcie! - powiedział. - Ktoś nas zdradził! Może ktoś ze wsi, a może ktoś ze szwadronu! Biegnijcie na północ, w stronę Sztumu. W trzy-cztery minuty dobiegniecie do jeziora. Czeka tam łódź ukryta w gęstej trzcinie.

A pan? - spytał Badocha.

Tanio skóry nie oddam. - pan Ottomar wziął strzelbę, wiszącą na ścianie. - Biegnijcie! Już!

Badocha z kompanami wybiegli tylnymi drzwiami z posiadłości i zaczęli biec w stronę jeziora. Zobaczyli to ubecy. Zaczęli rzucać granaty. Żołnierze Badochy trafili dwóch, ale reszta strzelała i rzucała granatami. Badocha też strzelał. I nagle trafił go odłamek granatu. Przebił jego klatkę piersiową. Badocha zginął na miejscu. Żołnierze zostali otoczeni i aresztowani. A Badocha już nie żył.

Przez zdradę zginął podporucznik Zdzisław Badocha "Żelazny". Dzielny człowiek. Zdradziła go jedna z sanitariuszek w szwadronie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania