Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Imitaklada cz. I.

I.

Rodzi się we mnie bunt. Ziemia i niebo jako dwie mityczne istoty. Szkaradne bestie, ślepe, zrośnięte ze sobą. Jednocześnie zapładniają się i pożerają.

Każda chwilę później odrasta w drugiej, wypełnia ją i rozrywa. Kaleczą się pazurami, szczerzą kły.

Lasy to łuskowy pancerz, skały i góry zaś- szkielet. Czasami w niebie jest więcej kamieni, niż na naszej planecie, wystarczy się przypatrzeć. Pioruny to impulsy nerwowe gadzin. Gdy pada deszcz- krew miesza się, wcieka w drugą . Stwór nie wie, że zalęgła się w nim cywilizacja. Wszelkie próby porozumienia nie przynoszą rezultatu. Czy to ma rozum? Być może jedyną formą inteligencji są kamień, szkło i ogień. Dym i bazalt.

Opisuję je, docieram do wnętrza. Pierwsza kreatura, płci męskiej, ma dwa serca: słońce i księżyc. Gwiazdy są jakby sercami pobocznymi, odpowiadają za pompowanie wiatru do żył. Zorze polarne- opalizująca ślina. Ziemia jest samicą o gorącym sercu. Przelewa się, gotuje, czerwona i półpłynna, to znowu ogarnia ją zlodowacenie.

Czasem słychać jak tornado wyje w jej zżartych astmą, gruźlicą i rakiem płucach.

Stwarzam w umyśle te dziwne, wiecznie łączące się istoty. Naprawdę nie istnieje żadna Ziemia, ani nieboskłon. Jest planeta mrówek- Małych Księżniczek- psów. Czasami jej kurs koliduje z żółtym, dryfującym kamieniem. Prawie nigdy się nie łączą.

Fałszywy meteor przelatuje obok, odbija się od atmosfery. Stoimy na dachach najwyższych budynków, wyciągamy ręce. Wszystko na nic.

Deszcz wali o parapet. Farba odtłuczona kroplami. Ciężko oddycham.

A co, jeśli świadomość jest trzecią z maszkar, garbatym i kalekim dzieckiem?

Tak! Jestem pewien- istnieją inne, diabelne bestie. Z nieznanych materiałów. Całe konstelacje świecących i spoglądających z góry strzyg, wlewających się sobie do głów bogów i demonów. A nad nimi- jeszcze większe kosmosy i diabły. Bo wiecie, o co chodzi? O trawienie, zżeranie się i wydalanie. Kto odgadnie po co? Jaki zamysł leży u ... Ziewam. Późno już. Ostatnia zagwozdka: jeżeli świat to matrioszki- czyja ręka je zdejmuje i nakłada jedna na drugą? Kto je wyprodukowała?

Starożytne mitologie pełne są opowieści o zjadających się nawzajem bogach. A co, jeśli połknę żółty kamień? Czy zmienię się w...

II.

-Dzień dobry- stary Er człapie przygarbiony.

-A dzień dobry, Flo, dzień dobry. Słyszał pan? Maszt wywaliło na Lotników... Dwie ulice bez połączenia...

-Burza przeklęta. Wie pan, chyba wezmę się za studiowanie filozofii buddyjskiej. Ostatnio nachodzą mnie jakieś takie... transcendentalne doświadczenia. A przecież nie ćpam. Na przykład wczoraj całą noc medytowałem...

-Co też pan. To ślepa, fałszywa ścieżka. Szatańska. Radzę się pomodlić, to przejdą głupie myśli.

Każdego dnia jestem przy grzesznikach modlitwą i będę tak długo, jak będę żył. To dar dla zagubionych. Proszę Boga, by darzył pana zdrowiem, radosnym i spokojnym usposobieniem, byś nie zmarnował młodości na rzeczy mało ważne, ale dążył do wielkich, odkrywczych. Jak zbawienie. A z tych buddów to się śmiej pan. Nacja skazana na stracenie. Całe narody- w ogień.

Dziadziowi włączyło się pod czaszką radyjko tranzystorowe, audycja chrześcijańska. Żegnam się i odchodzę jak najszybciej. Sam nie wiem, czemu akurat jemu zacząłem się zwierzać. Swoją drogą- nie wygląda na takiego nawiedzonego...

Zrobiłem ledwie kilkanaście kroków, gdy nastąpiło uderzenie.

Znajdując się w kuli plazmy, energii, w rozgrzanym do czerwoności statku kosmicznym, nie myślisz o niczym.

,,Aaaaaaa"- tylko z tego się składasz, z krzyku, przerażenia i bólu.

Kiedy jesteś rozrywany na strzępy nie masz głowy do sentencji, patetycznych pożegnań. Zero poezji, metafor; czysty wrzask.

Żółty, kamienny bóg, wytwór wyobraźni, włożył mnie w płonącą tęczówkę.

Zwęglam się, by odrodzić. Bezdomny kundel zmieniony w feniksa.

Co się mogło stać? Atak atomowy?

III.

Niemoralność: zabić i przeprosić. Wrócić, by spalić zwłoki.

Nocami włamywać się do systemu, podglądać myśli naćpanych studentek. Psychopatów i śmieciarzy. Wsłuchiwać się w ściany, by uchwycić resztki jęków ludzi, który trzydzieści lat wcześniej uprawiali seks w waszym mieszkaniu. O to mi chodziło, o węch. Swęd.

A teraz idźcie, by zakatować mamy, babcie. Wejdźcie na ogólnodostępny kanał o ogłoście to wszystkim w kraju. Niech pożre was nieistniejący bliźniak, demon syjamski. Moralność: w więzieniu przeżyjecie cudowną przemianę, od zbrodniarza do świętego. Codziennie czytajcie Biblię, jak Er.

Rodzeństwo afektywne dwubiegunowe.

Trzeba być pożeranym, wkręconym w bezlitosne tryby wielkiego mechanizmu. Na końcu zdać sobie sprawę, że go wcale nie było. Przemielić się w zbudowanej z powietrza maszynce do mięsa.

Po co to- spytacie? By wypluć żółty kamień, który wszyscy nosimy. Tylko szczęśliwcy jak ja noszą go w myślach.

Następne częściImitaklada cz. II. - OST.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Wrotycz 05.03.2019
    Niedawno napisałeś? A zresztą nieważne.
    Poetycka wizja odwiecznego konfliktu i początku imitaklowego świata.
    Wyobraźnia i jej kamienne upostaciowanie.
    Żółty kamień... w myśli to raz, a jego ukonkretnienie wśród wierzących? To przeczucie śmierci? Lęk przed nią?
    No nie wiem, ale to nie pierwszy raz, za 100, 200 lat będzie powszechnie zrozumiałe.
  • Florian Konrad 05.03.2019
    nie wiem, kiedy, praktycznie nigdy nie datuję tekstów. Na pewno przed 2016 rokiem. To fajne opowiadanko, dziękuję za zajrzenie i komentarz.
  • Gregory Heyno 05.03.2019
    Ciekawe, ale dla mnie za poetyckie, ale mimo wszystko przeczytałem z zaciekawieniem, :)
  • Florian Konrad 05.03.2019
    dziękuję. taki mam styl, prócz bycia prozaikiem jestem też poetą, to się nierozerwalnie u mnie łączy zazębia.. dziękuję za wpad i koment.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania