Poprzednie częściPastel goth cz. I.

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Pastel goth cz. II. -OST

VII.

Ulica zdaje się być przerośnięta. Jakby dotknęła ją słoniowacizna.

Wszystko, począwszy od garbatych latarni, a kończąc na przypominających beczki na smołę, przepastnych koszach na śmieci, jest zbyt duże. Miasto zbudowano na wyrost, z nadzieją, że w przyszłości będzie zamieszkane przez gigantów.

Rozpuszczam włosy. Męskie kitki, kucyki wyszły z mody wieki temu, ale mam to gdzieś. Lepszy chwost, koński ogon, niż uciekanie się do żałosnych zaczesek, świecenie zakolami i blizną po trepanacji czaszki.

Cuchnę jak popielniczka. Jeszcze godzina u N.- wicza i uwędziłbym płuca. W głowie tłuką się myśli nie do powtórzenia.

Uwielbiam prowadzić wanlinga. Kupiłem tę koreańską podróbkę willysa głównie ze względu na spartańskie wnętrze. Kilka niezbędnych wskaźników, cienka kierownica i morze zimnej, gołej blachy, Zero wygód, ,,bajerów", nawet radia nie uświadczysz. I tak ma być! Samochód dla prawdziwego ascety, mnicha - masochisty.

Kwintesencja jazdy - liczysz się tylko ty i żelazo, asfalt, pęd, bryzgające powietrze. Nic cię nie dekoncentruje, brachu.

Swoistego smaczku dodają niedokładnie spasowane elementy, skrzypienie, wszechobecne luzy, ogólnie rzecz ujmując - fatalna jakość wykonania.

Kierowanie azjatycką trumną na kołach, chyba przez pomyłkę dopuszczonym do ruchu po drogach publicznych resorakiem, który w każdej chwili może się rozlecieć, zwyczajnie pokruszyć, to niemal sport ekstremalny. Brak wspomagania, przerdzewiałą na wylot podłoga, łyse opony... Uwielbiam ten wóz! Nie zamieniłbym się nawet na rolls - roy...

Nie popadajmy w przesadę. W mojej naturze nie leży przywiązanie do dóbr materialnych, robienie z byle moto - padliny złotego cielca. Ale fakt faktem - wolę ją od innych, zdrowszych jeździdeł. To jak związek z brzydką, kłótliwą i niewierną partnerką, biczowanie się .

Możesz zakończyć w dowolnym momencie. Nie chcesz, przyzwyczajenie bierze górę nad rozsądkiem.

Wlokę się przez przerysowane miasto na grzbiecie zdychającego osła. Chabetowaty, istny szkielet ślimaczym tempem pełznie Krótką, Kilińskiego. Na światłach skręcam w lewo. Szkoda, że nie mam przy sobie notatnika. Spisałbym parę zmyślonych historyjek dla N. - wicza, okrasił je soczystymi metaforami.

Od dawna planuję pójście do spowiedzi. Dla żartu, ściemnić, że noszę na barkach swych ciężar nie do udźwignięcia.

,,Zabiłem człowieka" - wypalić z kamienną twarzą, starając się zdusić w zarodku rodzący się śmiech.

I opowiedzieć o potrąceniu dziecka na pasach w Bornym Sulinowie, Kraśniku, czy innym Radzyniu Podlaskim.

Dziesięć lat mija, odkąd skończyłem studia. Noszę się z tym jak kot z pęcherzem. Cykoruję. Staram się być prawdomówny i uczciwy. Wewnątrz drzemie chęć oszukania kogoś, wywiedzenia w pole, w maliny.

,,Zapewne mnie pani nie pamięta"- mówię w fantazjach cierpiętniczym głosem, po czym padam na kolana przed ekspedientką w drogerii.

,,Nie dalej jak miesiąc temu byłem tu. Nie miałem pieniędzy. I ukradłem, o - tamte perfumy. Za stówę. Najmocniej przepraszam, że przychodzę dopiero teraz, ale wcześniej nie miałem odwagi. Tak dłużej nie da się żyć, czyn ów stanowi obciążenie sumienia, plamę na honorze... Proszę. Całe sto. Flakonika nie mogę oddać, sprezentowałem narzeczonej na rocznicę związku. Obchodziliśmy trzecią. Tyle czasu razem, a ja się kompletnie spłukałem na wyścigach. W akcie desperacji, by nie stracić Kasi, posunąłem się do przestępstwa. Błagam, błagam o wybaczenie. I o niewzywanie policji" - skomlę podając zdumionej dziewczynie kserokopię banknotu z Jagiełłą. I uciekam.

Pannica pewnie rzuciłaby się do sprawdzania, czy wszystkie Szanele nr 55 stoją grzecznie na półkach, a nie stwierdziwszy żadnych braków uznała mnie za pomyleńca i przywłaszczyła ,,pieniądze".

Podkładanie się w ramach wygłupów jest takie zabawne.

Ofiary myślą, że mają do czynienia z kimś o wiele durniejszym od siebie, patrzą z ironią. A ty zgrywając poczciwinę bez piątej klepki, rechoczesz w duchu z ich naiwnej potrzeby wywyższania się.

Chyba dojrzałem do zrobienia pierwszego numeru. Pojutrze pójdę do salonu play, zapytam o telefon samodzwoniący do bazyliki na Lateranie. Bo pilnie potrzebuję skontaktować się z jakimś antypapieżem, a słyszałem, że w Watykanie jest nim co drugi kardynał.

I chromolić konwenanse, krępowanie się! Wyrwać z umysłu bezpiecznik, przekroczyć granice! Przecież nie zrobię nic złego, nie obrażę nikogo.

VIII.

 

- Wejść! - dobiega zza ciężkich, pancernych drzwi.

W.- czuk przełyka ślinę, dźwiga się z fotela. O numer za ciasne buty piją. Pot ścieka po jajach.

Gabinet sprawia wrażenie przytulnej izby tortur. Archiwum z piekła rodem! Kto wie, jakie tajemnice kryją akta w ponaddwustuletnich hebanowych szafach, ile złamanych karier, przetrąconych życiorysów! Ile wyroków śmierci podpisano na tym biurku!

Półmrok rozświetlają dwa rachityczne kinkiety po obu stronach godła. Symbol potęgi P...ski, majestatyczny, trójgłowy orzeł trzyma w szponach kulę ziemską.

- Dzień dobry.

- ..bry. No, co tam? - pyta Ignatow nie odrywając wzroku od monitora. Ma czerstwą, napuchniętą twarz betonogłowego członka politbiura Komunistycznej Partii Europy. Gdyby był grubszy, mógłby być sobowtórem nieświętej pamięci Breżniewa.

- Ustabilizowaliśmy go nieco, ale sytuacja nadal nie jest dobra - zaczyna nieśmiało W.- czuk.

- Skończył śnić bzdury, wydaje mu się, że jedzie samochodem. Niby wszystko w porządku, ale proszę popatrzeć - podaje pryncypałowi gruby plik dokumentów.

- Ciągle chce żartować, na zasadzie ,,im głupiej, tym lepiej". To zły prognostyk, łatwo zagubić się, zlecieć w przepaść. Ponadto narzeka na zubożenie snów. Moim zdaniem natychmiastowo należy zmniejszyć dawkę ...-yny. Obawiam się, że nieco przesadziliśmy, pacjentowi grozi katatonia.

Ignatow przegląda wydruki.

- Wykluczone - mówi po chwili zastanowienia.

- W myślach wciąż panuje chaos. Istny groch z kapustą, towarzyszu. Nie unikniemy chwilowych zamroczeń, dygresji, odbiegania od tematu. U niego w głowie ciągle mętlik, kabaret, teatr absurdu. Będą się pojawiać głosy, śpiewy, lalki. Bad tripy, jeden po drugim. Możemy jedynie tonować, przygaszać, by nie rozlało się po całej podświadomości, nie pochłonęło go do reszty. Na chwilę obecną nie sposób walczyć z przyczynami. Leczenie objawowe musi trwać, nie wiem, jak długo. O - tu spójrzcie. Co to w ogóle za imię - Sybian? Karły w pieluchach, katastrofa latającego talerza... Biedakowi mocno się zwichrowała psychika. Musi pobyć w kaftanie, wyszumieć się. Może uda się go scalić, wyprowadzić z manowców. Na razie - czekamy, aż minie szał. Zagrożenia życia nie ma.

- N... nie. Myśli autodestrukcyjne nie pojawiły się od przeszło miesiąca.

- No, to już coś! - na nalanej gębie dyrektora wykwita mikrouśmiech.

- ... -yny tyle co zwykle. I bądźcie w pogotowiu. Monitorować uważnie. Ewidentnie nadciąga ,,kolorowa chmura".

Najgorsze miało dopiero nadejść. W głębi czaszki Flora drzemały demony o skrzekliwych głosach, czaiły się upadłe anioły i zboczeńcy. Za dzień - dwa choroba miała przypuścić ostateczny atak.

Każdy narkoman świata dałby wiele za chwilę ekstazy, w jaką wpadał chory. Para - mistyczne przeżycie, objawienie, amok. A potem ostry zjazd w dół. Ledwie odratowano biedaka, wyciągnięto za uszy z bagna.

- I pilnować, by nie było zwarcia, jak ostatnio!

- Tak jest, towarzyszu! - kiwa głową W. -czuk.

IX.

Parkuję na podjeździe. W silniku wulinga coś niepokojąco chrobocze, jakby miał zamiar rozlecieć się w drobny mak, eksplodować bryzgając olejem na prawo i lewo.

Kryję twarz w dłoniach i zanoszę się śmiechem. Jezu kochany, to był cudowny numer! Sklepowa aż wyleciała za mną na dwór! Była przekonana, ze naprawdę zachachmęciłem tę głupią paczkę makaronu!

W domu panuje chłód.. Padam jak długi na kanapę. Lodówka pewnie jak zwykle świeci pustkami, a ja zamiast jak normalny, dorosły człowiek zrobić zakupy, podkładam się, udaję czubka.

Jutro w supermarkecie nachylę się nad jakąś babiną i konspiracyjnym szeptem powiem ,,Mam ochotę panią PEREGRYNOWAĆ". To będzie dobre! Tylko muszę wybrać odpowiednio zmurszałą staruchę - sekutnicę, by narobiła rabanu, wyzwała mnie od najgorszych.

Pukanie do drzwi. Nie chce mi się wstawać.

- Cze, Syb.

X.

- ... lllera jasna! - W.- czuk z niepokojem patrzy na trupiobladą twarz pacjenta. Florian, a właściwie jego resztki, ludzki wrak leży nieprzytomny w wielkim, szklanym cylindrze. Jeszcze z pięć lat wstecz gniłby na zwyczajnej sali chorych, podłączony dziesiątkami kabelków do wszechwidzącego, pleksiglasowego oka.

Szef nie lubi telefonów, sprawia wrażenie, jakby miał do nich uraz. Nawet najbłahsze sprawy należy uzgadniać twarzą w twarz.

,,Jeszcze nie idę" - pomyślał W. - czuk.

Parametry życiowe w normie. Niech leży, paranoik posrany.Pojawił się ten cały Sybian, więc jest źle. Może to tylko chwilowe zaburzenie, nie rozwinie się w atak?

Jezu, kuźwa, pewnie, że rozwinie. Najchętniej położyłbym poduszkę na twarzy świra, udusił go. Ale nie można, bo to Ą, Ę, narrator, a po części Autor, bez niego historia nie będzie miała końca, zatrzyma się w próżni.

Obchodzimy się z nim jak z jajkiem, a to zwykły debil z uszkodzonym mózgiem. Do tego zboczeniec, ma chore jazdy na punkcie dzieci. Wybudzić takiego - i w kaftan, zamknąć w izolatce podrzędnego szpitaliny w Pskowie Nadbużańskim, czy gdzie tam. Zakneblować mitomana, karmić przez nos. Nie przejmować się tym, że zabiłoby się swoją wersję, mikro - uniwersum. Coś za coś. Czasami lepiej milczeć, niż bredzić bez końca.

Ktoś powinien zdradzić, zostać terrorystą - samobójcą. Ja nie mam odwagi. Zbyt duża odpowiedzialność, tak zamordować wszystkich. I siebie. Coś poszłoby nie tak i zostałbym odsunięty, zesłany do jakiegoś właśnie Pskowa Beskidskiego. Kary śmierci nie zasądziliby. Przecież nikt tu nie żyje.

XI.

- I słuchaj - Syb nalewa kieliszek granatowego, mętnego wina.

- Zdjęcia potrwają do końca przyszłego miesiąca. Długo, jak na półamatorskiego pornola, co nie? Ale wiesz - za dnia prawie każdy pracuje, nie ma czasu. Do tego spieprzyłem scenariusz. Znaczy udał się, ale wyszedł zbyt długi. Próbuję skracać, przerabiam na bieżąco, ale wiesz - nie nawycinasz za dużo, bo ci się akcja rozsypie. To nie telenowela, której kręcą po dwa odcinki dziennie. Zbyt poważnie podszedłem do sprawy.

- Mmm... - przełykam cierpki, sfermentowany płyn. Nie bardzo wiem co odpowiedzieć. ,,Niewersak" to oczko w głowie Sybiana. Od dobrych pięciu lat mówił o nim, podjarany jak dziecko. Długo nie mógł rozpocząć prac, samo skompletowanie obsady zajęło mu szmat czasu. W P...sce niełatwo znaleźć karłów, Murzynów - transwestytów, gotowych za śmieszne pieniądze, w zasadzie półcharytatywnie wystąpić w groteskowej komedii pornograficznej.

- Zostaw. Przytnij trochę dialogi. Ogólnej koncepcji nie waż się ruszać. Kto chce, niech psioczy, nawet zapluje się jadem. A ty wiedz swoje, miej wizję. Nie daj się zgnoić, zakrzyczeć, wdeptać w błoto - podpuszczam kumpla.

- Wywaliłeś wszystkie oszczędności na ten obraz (rozumiecie? OBRAZ! Bardziej patetycznie nie dało się określić owego żałosnego gniota, którego oglądanie jest obrazą dobrego smaku, inteligencji odbiorcy. Miałem nieszczęście obejrzeć pierwsze sceny, zaaferowany i dumny Sybian puścił fragment gówienka), więc jesteś pierwszy po Bogu. Producent, scenarzysta, fundator, spiritus movens. Reszta ekipy powinna...

- Skończ.

Chyba przegiąłem, obiekt drwin nabiera podejrzeń.

- Mi to tam rybka, jestem ostatnio na bezrobociu. Ale Eryk z danielem cały urlop przepieprzają. Ludzie pobrali chorobowe, L4, by zagrać. To się nie może nie udać! Nawet nie dopuszczam takiej ewentualności! - nakręca się.

- Zrobimy hit.

Otwieram kolejną butelkę bluegraphii. Oboje wyjątkowo ją lubimy. Syb pije właściwie codziennie. Rano, zamiast kawy - dwie, trzy butelki na rozruch, by zwalczyć kaca. Potem chodzi przez pół dnia na lekkim rauszu. Wieczorem obowiązkowo zahacza o bar, albo łoi w samotności, jak ostatnio, gdy było święto państwowe. W zasadzie nie widuję go całkiem trzeźwego. Syba bez choćby pół promila ,,agrafki" we krwi można zobaczyć równie często, co yeti.

- Zastanawiam się nad sensem angażowania Sierpińskiej - stąpam po cienkim lodzie. Dotąd otwiedzałem pijuska w przekonaniu, że jest guru reżyserii, chwaliłem w czambuł wszystkie decyzje, zwłaszcza te dotyczące obsady.

- Karola jakby był a z innej bajki. Wiesz, to dobra aktorka, jedyna w waszej hałast... ekipie, która ma jakiekolwiek pojęcie o grze, prawie profesjonalistka. I tu jest pies pogrzebany. Potrzebujesz, całe dzieło potrzebuje, wręcz wymaga (dzieło! Że też mi język nie spuchnie od tak bezczelnych kłamstw!) pełnego oderwania się od skostniałych standardów, struktur rzeczywistości., wzniesienia się na wyższy poziom, odnormalnienia (ach, te neologizmy!). Tymi karłami i infantylizmem stajesz po drugiej stronie lustra, zaglądasz za kurtynę stworzenia (przesadziłem! Teraz muszę zatrzeć negatywne wrażenie!). Salo, cztery miesiące w Sodomie, pracowni malarza - surrealisty! Wiesz, co robisz tym filmem? Przegryzasz więzy! i szybujesz! Ku gwiazdom! Spieprzasz z prowincjonalnego Układu Słonecznego, Drogi Mlecznej na zadupiu. I dalej! Pomiędzy gwiazdozbiory! Per aspera! - przemawia przeze mnie rozgrzany trzecim winem, złośliwy dupek. Syb patrzy z ukosa.

- Ostrzegam - za życia nie zostaniesz zrozumiany. Nie licz na uznanie, poklask, nagrody i sławę. Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, o epoce nie mówiąc. Skończ to, dopracuj zgodnie z pierwotnym pomysłem. Bądź głuchy na skowyt hien i szakali. Oczekuj cięg, miażdżącej krytyki, zmieszania z błotem. Przygotuj się na wyzwiska, kampanię oszczerstw. Szacunek uzyskasz w następnych dziesięcioleciach, od późnych wnuków. Z góry, siedząc na czarnej chmurze pośród aniołków zobaczysz, jak biją się o twój wizjonerski film, nazywają arcydziełem, bulą kosmiczne pieniądze za ściągnięcie go z netu, chodzą w koszulkach z twoim zdjęciem - kultowego twórcy.

Taaa... jasne. Prędzej mój naiwniusieńki jak narąbana dziewczynka we mgle, trunkowy kolega zostanie rodzimym Edem Woodem, przejmie po nim tytuł najgorszego reżysera wszech czasów.

,,Pęka" czwarta butelka. Podpuszczony Sybian pokazuje fotosy.

- Tu Marcin z Agatą - przewija palcem galerię. Całą pamięć komórki ma zapchaną gołymi karyplami w pieluchach, liliputami ssącymi smoczki podczas aktu seksualnego i podobnym wizualnym syfilisem, na który z konieczności patrzę.

- Wyśmienity kadr! - rozpływam się z zachwytu.

Kwadrans później, koszmarnie niedopici jedziemy rowerami na plan. Pomykam srebrno - różową damką Pauliny, Sybowi odstąpiłem górala. Kiwa się na nim, zatacza, parę razy nieomal ląduje na asfalcie. Jest bardziej wcięty, niż ja, ledwie trzyma się w pionie.

Ile dziś wytrąbił? Łącznie pewnie z siedem litrowych wińsk, jak nie więcej. Atramentem z jego żołądka można by napisać niejeden scenariusz.

Nagle, co było do przewidzenia, samozwańczy Zanussi branży porno, wywraca się. Slalom pomiędzy stojącymi na czerwonym świetle autami nie skończył się najlepiej - Syb zahacza o antyczną syrenę - ,,kurołapę" i pada. Brzęk tłuczonego szkła.

- Jezu, kuźwa, Chryste! Nic ci nie jest?

- Aua! - stęka gamoń. Na jego prawym udzie wykwita krwawa plama.

- Trzeba było mnie słuchać, zamówić taksówkę. Czegoś ty nabrał?

- Vietaxa. Zbycho przywiózł z Chorwacji. Ciekawa butelka, to myślę - postawię na biurku... - tłumaczy się z miną zbitego psa.

Już - już zamierzam rozpocząć tyradę o tym, jak to pusta flaszencja omal nie rozpruła mu tętnicy udowej, gdy słyszę śmiech. Szyderczy rechot. Dobiega ze stojącej nieopodal, wymuskanej warszawy. Gdzieś w okolicy musi odbywać się zlot miłośników moto - staroci.

- Zamknij mordę! - krzyczę z wściekłością. Daję się ponieść emocjom. Wilkołak spuszczony ze smyczy, bestia w amoku.

Ze skodovki 100 wyłazi grubas, oczywiście z bluzgami. Idzie w naszym kierunku w diabelnie bojowym nastroju. Jest niczym szarżująca dzika świnia.

Całe życie unikałem bójek, ale gość nie daje mi wyboru. No co - mam dać się skatować? Zaliczyć oklep broniąc naprutego Syba?

Dostaję nadludzkiej siły, zdenerwowanie zmienia mnie w Batmano - Super - Iron mana. Dobiegam do spaślaka i walę go rowerem w twarz. Plask! Góra tłuszczu drży w posadach. Zaczyna się robić niezła chryja, zewsząd wrzask, panienki ze sierry wyzywają nas od bandytów, światło zmienia się na zielone i prawie wpadam pod jakąś terenówkę. Biegnę ile sił w nogach. Tłuścioch i taryfiarz - społecznik - za mną.

Sybek również próbuje uciec, kuśtyka niezdarnie, potyka się o własne stopy.

Do fanów zabytkowych aut dołączają przechodnie. Chcą zlinczować biednego mitomana. Jak nic - zaraz dostaniemy manto!

Większoćć uczestników zbiegowiska kompletnie nie wie co się stało, zjawili się przed sekundą, docierają do nich urywki zdań.

Zostajemy wzięci za typów spod ciemnej gwiazdy, rabusiów, gwałcicieli. Motłoch nakręca się, w owczym pędzie przypisuje biednym pijuskom winy całego świata.

Krwawiący jak zarzynany wieprzek Syb jest posądzany o zastrzelenie Narutowicza, członkostwo w Al- kaidzie. Ja pałowałem górników z kopalni Wujek, pomagałem Pękali i Chmielewskiemu przywiązywać kamienie do nóg Popiełuszki, byłem jednym z targowiczan. Obaj jesteśmy częścią międzynarodowej siatki pedofilów homoseksualnych, w 1997 roku, polując na zbłąkanych chłopców w tunelu Alma zajechaliśmy drogę kierowcy Lady Di.

Ulica natychmiast wydała na nas wyrok. Samozwańczy stróżowie prawa, sędziowie i kaci zaciskają pięści. Dwóch zwyrodniałych kryminalistów, jakimi jesteśmy w ich oczach, musi ponieść zasłużoną karę, odpokutować krzywdę każdego zgwałconego przedszkolaka, zabitego opozycjonisty.

Xii.

W.- czuk stoi przed ścianą migoczących ekranów. Wskaźniki wariują. Stan pacjenta gwałtownie się pogarsza. ,,Kolorowa chmura" jest olbrzymia. Na kredowobiałej twarzy Flora pojawiają się grymasy. Sardoniczny uśmiech, płacz, przerażenie.

Magda, zaledwie osiemnastoletnia pielęgniareczka, z niepokojem w głosie pyta:

- Iść?

- Nie! - warczy W. - czuk. Momentalnie robi mu się wstyd wybuchu złości.

- Poczekajmy. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - dodaje pojednawczym tonem. Ręce mu drżą.

XIII.

Pierwszy, najlżejszy cios dostaję w potylicę. nawet nie odczuwam leciutkiego pacnięcia. Zaraz jednak spada na mnie grad uderzeń. Przewracam się na chodnik.

Kopniaki w żebra, niczym salwy. Trach! Trach! - kości pękają pod butami rudowłosego wyrostka. Zagubiony w czasie nazi - grunge'owiec, brzydszy, hitleroluby brat Kurta Cobaina, naparza mnie z całych sił. Obrywam za samobójczą śmierć jego idoli. Racja - przecież naćpałem obu i podałem broń, zmusiłem do zastrzelenia się.

W twarz dostaję plecakiem - kostką. Migają naszywki ze swastykami i logiem Nirvany.

Na Syba, z tego, co zdążyłem zauważyć, rzuciło się trzech - czterech starszych panów, jakaś (jeszcze całkiem do rzeczy!) babka w średnim wieku.

Syreniarz i skodowiec chyba nie chcą sobie brudzić rąk, stoją na trawniku (nie deptać!) i zagrzewają bijących.

Skandują bogoojczyźniane hasła, że nie będzie narkoman pluł im w twarz, ni zboczek dzieci hańbił, orężny stanie hufiec narodu.

Gdzie jest straż miejska, policja? Patałachy pewnie ustawiają kolejny fotoradar, łapią stwarzających śmiertelne zagrożenie dla życia, zdrowia, porządku publicznego i mienia znacznej wartości, deskorolkarzy koło carrefoura, zgarniają żuli z parkowych ławek, czy legitymują kogo się da. Ale gdy trzeba zrobić coś konkretnego, na przykład uchronić światowej sławy (in spe) reżysera i jego najlepszego przyjaciela przed zglanowaniem, gdy na ulicach wybuchają zamieszki - nie ma ich. Ani jednej psiej łapy. Mistrzowie pojawiania się tam, gdzie nic się nie dzieje, wielcy nieobecni - przelatuje mi przez myśl.

Nagle orientuję się, że zamiast przednich zębów mam kisiel.

XIV.

Piiii! Piiikh! - jazgocze głośnik.

- Trudno, nie możemy dłużej zwlekać. Przygotować salę. Otwieramy. Już, już!

- Ale...

- Biorę wszystko na siebie. Wóz albo przewóz - W. -czuk zaciąga się pall mallem. Rzucił palenie osiem lat wcześniej. Teraz to nie ma znaczenia.

,,Gra toczy się o zbyt wysoką stawkę" - jak napisałby Sybian.

- A, będzie, co ma być. Od śmierci przecież jeszcze nikt nie umarł - próbuje nieudolnie zażartować W.-czuk.

Parę minut później Flor, zakutany w gumowo - futrzasty skafandro - kożuch leży na stole operacyjnym.

- Zimno jak w psiarni. W takich warunkach nawet sekcji zwłok nie wypada robić. Do tego brud, po podłodze walają się zużyte strzykawki, brudne bandaże - narzeka w duchu W. -czuk. Przełyka cierpką ślinę. Przed chwilą dla kurażu, by opanować nieznośne drżenie rąk, wypił duszkiem pół butelki bluegraphii ,,z prądem". Jak każdy szanujący się alkoholik wzmacnia ją spirytusem, najczęściej salicylowym. Nieraz mieszał wino z denaturatem.

,,To sine i to sine, co za różnica?" - oświadczył pielęgniarkom z rozbrajającą szczerością.

XV.

- Żiiijesz? - brzęczy mi nad uchem. Musiałem zemdleć. Narodowosocjalistyczny fan kapeli z Seeattle nucąc ,,Smells like Hitler's spirit" pobił mnie do nieprzytomności. Boję się otworzyć oczy.

Niczym wąż badam otoczenie wysuwając język. Całe szczęście, nie wybił jedynek, skubaniec.

- Tiak, żijem - odćwierkuję komicznym falsetem.

- Wstiawaj, nie wigłupiaj siem - kwili zirytowane karlątko.

Przez szparę (niezłe lima, skoro nie mogę całkiem otworzyć oczu!) widzę, że pochyla się nade mną para młodziutkich dziewczyn. Obie mają na sobie jedynie pieluchomajtki.

Od białowłosej cyberpunkówy bije wulgarność. Ostry makijaż, tatuaże na mikroskopijnych piersiulkach, setki kolczyków. Blacha w każdym możliwym miejscu. Lasia ma nawet przekłute sutki. Pewnie i wargi sromowe, łechtę.

Druga to anieliczka, brunetka o wyglądzie niemowlaka. Nic, tylko dać butelkę ze smoczkiem, zaśpiewać kołysankę.

- Dostałem wpiełdoł - bablam.

Putto uśmiecha się. Wyłażą jej głębokie zmarchy mimiczne.

- Nie da się ukryć. Nie wstawaj. Kręgosłup chyba cały.

- Syyyb! Sybian! E, żyjesz? - krzyczę. Zapada niezręczna cisza.

- Co z nim? Nie mówcie...

- Przikro mi. Film prziepad. Wszistko prziepadło - kwili dziwkokarlica.

- Zabrali do prosektorium. Bił skiatowany. Ti też, miśleliśmy, żie umrzeź.

- Wybaczcie wścibstwo, drogie panie, ale mogę wiedzieć gdzie do kurwy nędzy jesteśmy? To nie dom Syba...

- Plań przeniósł się na pelyfelia. Agnieszka s Wojćkiem uciekajom psied mafjom...

- Dobra, nie streszczaj scenariusza. Co to za cholerne kazamaty?

- Kamienica Rolzmanna. Przejęli ją spadkobiercy przedwojennych właścicieli, gazet nie czytasz? Czyściciele wykurzyli mieszkańców i tak niszczeje opuszczona, z dziesięć lat. Kiedyś był cieć, ale teraz patrz - czarnulka kopie zardzewiałą konserwę.

- Jest wpisana do rejestru zabytków, więc nie można ot tak po prostu wyburzyć. Czekają aż się zawali, kolejny historyczny budynek pójdzie w gruzy. Potem opylą działkę deweloperowi. Czego nie wysadzili Niemcy - załatwią dorobkiewicze.

- Kasa zaślepia. Nikogo nie obchodzi dziedzictwo - wypalam kompletnie od czapy.

- Jesteś inteligentna.

- A co sądziłeś, że jak mała to pewnie i głupia? Niedorosła i niedorozwinięta, taki pakiecik? Że mam rozumek pięciolatki? - zaperza się karliusia.

- Wybacz.

- Jak chcesz wiedzieć, palancie - skończyłam studia! Mam tytuł magistra!

- ... i grasz w amatorskim pornosie dla fetyszystów, ubrana w pieluchy. Pięknie, pani profesor doktor rehabilitowana - znów wyłazi ze mnie szyderca.

- Robiłam to wyłącznie dla forsy - nabzdycza się maleństwo.

- Syb dobrze płacił.

- Ta ciota Latr może dokończy...

- Ońka przedźcioraj źwinęli zia handel plochami - kwacze siwa.

Zrezygnowany kładę się z powrotem w barłogu. Jak Boga kocham - dom wariatów! Freak show!

XVI.

- Tylko spokojnie... Wiem, że tu gdzieś jest...

Fioletowa mgiełka zasnuwa oczy W. -czuka. Wypity na czczo alkohol uderza do głowy.

Przynajmniej drżenie rąk ustało. Pieprzona precyzja, jeden zły ruch, milimetr za głęboko i po wszystkim, akcja zatrzymana na zawsze. Całkiem trzeźwy nie odważyłbym się operować samego Autora. Wóz albo przewóz, wyleczę, albo dorżnę. Czas przeciąć wrzód! Ignatow, trzęsidupa, boi się własnego cienia. Wielki boss, a do usranej śmierci chciał czekać. Na co? Aż chmura rozleje się i wszyscy skończymy w pornosie? Zabiję ten światek, albo go uratuję. Marionetka bawi się w boga. Teraz to ja pociągam za sznurki.

XVII

- Przyłóż lód - czarnulka podaje mi kostkę zamarzniętej wody. Gramolę się z betów.

- Która jest? Po dziesiątej? Wywalą mnie z roboty! Chyba nie zamknąłem chałupy. Paulina się wścieknie.

- Spokojnie, leż. Marcin zadzwonił. Nic ci nie jest, musiałeś pilnie wyjechać. Jak wrócisz - opowiesz wszystko ze szczegółami.

Siedzący na trójnogim krześle dwumetrowy Murzyn potakuje.

- Przyniosłem cię.

- Rozejdźcie się. Nie ma tu po co ślęczeć. Syba zabili, myślicie, że przejmę po nim pałeczkę, nakręcę z wami to gówno? Mowy nie ma! Wracam do...

- Gdzie?! - dryblasisko łapie mnie za ramię.

- Jestem drugi reżyser!

- Co? Zostaw mnie, kurewski czarnuchu!

...naciągają mi pampersa...

- Spierdalaj z łapami!

...robią makijaż...

- Odejdź!

...zakładają perukę...

- Na pomoc! Chryste!

...zdzierają mi spodnie...

- Kwww!

... knebel - kulka w ustach...

Czuję się, jakbym odgrywał scenę z Pulp fiction. Z tą różnicą, że to mnie gwałci Marcellus Wallace.

XVIII.

Sybian Kowalowski - ,,Grobizm"

Akt I. scena I.

Cmentarz. Regały ustawione między nagrobkami. Na półkach - atrapy towarów: plastikowe słoiki, owoce z papieru, itd.

Mężczyzna stoi przed szklano - granitową ladą. Patrzy tępo przed siebie.

EKSPEDIENTKA: Co podać?

FLORIAN (niepewnie): Sam nie wiem. Chyba - nic. Właściwie to przyszedłem porozmawiać. Zimno i brud tam u mnie. Co posprzątam - wszystko zgnije, porośnie. Nie robię zakupów. Boję się nocować, by nie zbutwieć jak meble, książki. Chowam się po pustostanach, kanałach ciepłowniczych. Dom mi się rozpada.

EKSPEDIENTKA: Bierzesz pan coś? Jak nie to... (wskazuje drzwi).

FLORIAN: Wszystko przez matkę i siostrę. Zainfekowały budynek śmiercią i zgnilizną. Im już wszystko jedno i leżą jak księżniczki, wygodniutko, a ty człowieku kombinuj, jak przetrwać zimę. Powinno się zakazać umierania w odległości co najmniej stu kilometrów od zabudowań. Przewlekle chorych, zdechlaków, dzieci poniżej piątego roku życia i starców - wysiedlić. Niech zakładają koczowiska, komuny, albo emigrują jak najdalej od zdrowych.

EKSPEDIENTKA: Proszę wyjść!

FLORIAN (błagalnie): Nie wyganiaj mnie, pani kochana! Tam cuchnie, jest grząsko. Podłoga się zapadła i brodzę po kostki w błocie. Paskudne miejsce. O! Bluegraphia jest?

EKSPEDIENTKA: Kretyn.

(odwraca się, pokazuje cały rząd butelek)

FLORIAN: Dwa razy (wyciąga plastikowy kubek). Na miejscu.

EKSPEDIENTKA (ze złością): To nie knajpa!

FLORIAN (nalewając wino): Oj tam. Spróbuje pani? Chociaż łyczka. Na osłodę pracy.

EKSPEDIENTKA: Nie piję.

FLORIAN: Uuu - a czemu?

EKSPEDIENTKA: Czterdzieści złotych.

FLORIAN (płacąc): Coś się rozmowa nie klei. A chciałem dobrze, zaprzyjaźnić się, wypić brudzia.

EKSPEDIENTKA: Obejdzie się. Jeszcze coś?

FLORIAN: Peregrynować się z panią. Tak dogłębnie, a jednocześnie namiętnie. Z całego serca, ostro, brutalnie i delikatnie.

(publiczność wybucha śmiechem)

EKSPEDIENTKA: Nie pozwalaj se! Chamie!

(usiłuje spoliczkować natręta; ten odchyla się, rozlewa alkohol)

CHÓR ŻIGOLAKÓW: Bestia wynurza się z atramentowego morza! A imię jej płonące jakoby...

(tekst niedokończony)

XIX.

- Jeeest! Przeczucie mnie, kuźwa, nie ...

Ciałem Flo wstrząsają konwulsje. W. -czuk ociera pot z twarzy. Z rozharatanej czaszki Autora wyjmuje szczypczykami Coś. Maleńkie, ruszające się, niewątpliwie żywe Coś. Głośnik nie przestaje piszczeć.

- Tak wygląda deformujące wyobraźnię czyste zło. Pasożyt powodujący szaleństwo. Siedział tam, skubany, nie wiadomo jak długo. Wiódł go na manowce. Historia mutowała w złym kierunku, wykoślawiała się. Ten skurwysynek odpowiadał za zbyt wybujałą wyobraźnię naszego pana pisarzyny, całkowite rozkojarzenie, niespójność jego wypowiedzi; krótko mówiąc - tworzenie nie dającego się czytać bełkotu.

- Przypomina embrion. O - tu ma rączki, nóżki, głowę...

Magda przypatruje się stworowi.

- Bardziej jak kleszcz.

- Co teraz będzie? - pyta Karolina, druga z pielęgniarek.

- nic - W.-czuk upuszcza żyjątko na zaśmieconą podłogę, rozgniata butem.

- Jak widzimy - nikomu nic się nie stało, nasza wersja nie rozpadła się. Możemy więc zakładać, że najgorsze minęło. Od dawna podejrzewałem, że za szaleństwem Autora musi się coś kryć. Operowałem na własną rękę, bez powiadomienia Ignatowa. I proszę - udało się. Najdalej pojutrze rozpoczniemy wybudzanie pacjenta.

- Wyjdzie z tego? Wygląda bardzo źle.

- Musi. Dokonaliśmy, kurwa, cudu. Nie ma chłopina innego wyjścia, jak być zdrowym. Pora kończyć wielką smutę, karnawał, wrócić grzecznie do domciu z tułaczki, zmyć makijaż z mord. Pozbyć się peruki, buciorów, czerwonego nosa; czas wypluć kneblującą kulkę. To skarlała gwiazda. Zamykamy supermarkecik, na planie pornosa padł ostatni klaps. Trzeźwiejemy, panowie i panie. Ostatnią butelkę bluegraphii zachowajmy na nowe opowiadania. Śpij, Florciu, snem sprawiedliwych. Kuruj się - W.-czuk klepie leżącego po ramieniu.

XX.

,,Wschodząca gwiazda internetu, Hans Kinderblutter zaprzeczył medialnym doniesieniom, jakoby był malarzem Steingrimem z Fromborka. Na swym kanale w serwisue Youtube w ostrych słowach skrytykował osoby rozsiewające jak to określił i zapowiedział skierowanie przeciw nim sprawy na drogę sądową"

- Nadfakt dn. 29.10.2016 r.

XXI.

S uma schażu. Schodzę z rozumu. Na piwo. Gramolę się z cokołu, na którym widnieje (durny) napis ,,poczytalność".

Drgawki, łapy latają, jakbym był na tęgim kacu. Wszystkie świętości są warte tyle, co zeszłotygodniowy program telewizyjny.

- Jak często pan zmartwychwstaje? - pyta doktorek. Potrząsa śmiesznie kozią bródką, wyskubuje z niej pióra.

- Raz na ćwierćwiecze, czasem rzadziej. a wie pan? 00110 1100110 110 - 11 110 110 - podobno w zapisie binarnym, języku komputerów to są trzy szóstki. Choć... kto by tam wierzył informacjom z internetu...

Próbuję wyobrazić sobie zerojedynkową Biblię, albo inny natchniony tekst. Może sam taki napiszę? Zatytułuję najgłupiej jak się da, na przykład ,,Machiny liturgiczne". Rękopis pokropię własna krwią. Sto procent Flora we Florku, jego DNA na każdej pieprzonej stronie.

Ecce homo. Oto macie człowieka. Zaglądajcie mu przez ramię, grzebcie w zapiskach, przetrząsajcie szpargały. Oto jestem, najprawdziwszy JA, Florianus domesticus (niekiedy sapiens). Wystawiam się na pośmiewisko. Śmiało, odgryźcie ręce, płuca. Kawał po kawałku. I trawić!

Bywam iskierką w smolnej źrenicy nieistniejącej siostry, którą wymyślam, kaleczę, kocham nad życie.

Chcę cię poznać, dotknąć myśli, wlać w nie kawę i zasadzić obraz. Zdecyduj, co na nim będzie. Nie pozwól zwiędnąć, malutka, czarna siostrzyczko, której nie dane było istnieć, albo albo która minęła mnie, żyła na kartkach innego zeszytu; samotna, zagubiona pośród niezapisanych stron.

Stęchły, ale krystalicznie czysty pejzażyk na ścianie naszego dawnego domu. Przypatrz się. Bliżej.

CHÓR POLONISTEK: Grafoman! Egocentryczny tłumok! Ordynus! Tylko o sobie potrafi pisać! I ten patos!

- Macie rację, przekombinowałem. Próba ożywienia Floriana de Nath nie powiodła się. Patrzcie, leży tam, kompletnie sztywny. Stygnie. Na nic zdało się wyrwanie z niego chwastów, przywracanie światu. Weźcie za ręce. Ty - za nogi. Trzeba zwlec padlinę na dół, do prosektorium. I co, ze kiedyś była tu kaplica? Tu połóżcie, pod krzyżem. Twarzą do ziemi.

XXII.

Pora uporządkować śmietnik. Na najwyższej półce ustawiam kolejno: starą trumnę matki, drugą, białą, zmyślonej siostry, przerdzewiały na wskroś wrak wulinga. Truchło do truchła.

Środkową półkę pozostawiam pustą. Kolejna bezsensowna decyzja. Chyba wyłącznie takie potrafię podejmować.

Na najniższą włażę sam, w oślej masce hańby, zakutany w kaftan bezpiepieczeństwa. W dłoniach miętoszę kartkę z tym opowiadaniem, pełną dziur, chaotyczną paplaniną,, słownym rynsztokiem, do którego was zaciągnąłem. Nic tu nie da się poprawić, kicz wżarł się w każde zdanie. I dobrze. Można by teraz wyciągnąć z mej głowy, z czaszki mitycznego narratora tej funta kłaków nie wartej hybrydy, paskudnego zroślaka i setkę jego dzieci - potworków, abortować milion wstrętnych pasożytów, a on - ja nadal będzie/ będę bredzić. Tak już mamy, nie pomogą zaklęcia, odczynianie uroków.

Co jeszcze zostało? Karły i postać o imieniu Sybian. Do kosza! Chryste, gdzie to - to się lęgnie, z jakich obleśnych nor wypełza... Aż ciarki przechodzą na myśl, że tego typu parchy mogłyby przedostać się do jednego z normalniejszych tekstów, przeskoczyć z rękopisu do rękopisu. Tam dopiero miałyby używanie!

... teraz druga warstwa - Ministerstwo Spraw... a, mniej ważne, jakich. Smutni panowie operujący postaci literackie, naprawiający ich zwichrowane psychiki. Również - won! W praktyce okazali się bezskuteczni, nie pomogli żadnemu z bohaterów. Wcześniej czy później każdy miał nawroty choroby.

I na koniec - pan psycholożyna, atrapa boga, groteskowo - dostojny kacyk, który z bliżej niesprecyzowanych powodów gardzi mną, ostentacyjnie ignoruje. Otwieram się przed nim, choć nie chcę, wolałbym nie uczestniczyć w tych spowiedziach. Nie wiedzieć czemu półdobrowolnie przychodzę, obaj tracimy czas, ja - na bezproduktywnych wynurzeniach, on - na udawaniu, że słucha gorzkich żali, historii z dzieciństwa. Farsa trwa w najlepsze.

Płacę mu? Ile? W sumie mało ważne.

Również do śmieci! Myślałeś, ze ci się upiecze, okażę się wspaniałomyślnym władcą, co to każdemu i wszystko wybacza, nawet najcięższe winy? No to się zdziwisz!

Pozostaje jeszcze Paulina, moja fikcyjna narzeczona. Nie chce mi się nadawać jej cech, określać koloru włosów, oczu. Niech rozpłynie się mając jedynie imię, będzie najbardziej nierzeczywistą postacią tej szmiry.

Nie potrzebny jej wiek, mogłaby przyjść na świat nawet dziś, albo za sto lat.

Daty urodzin i śmierci to relikty przeszłości. Większość ludzi pozbyła się ich podobnie jak czarno - białych telewizorów. Została jedynie garstka fanatyków, grubasów o twarzach jak mordki Psychrolutes marciolus. Przegrali życia, strawili je na pogoni za pieniędzmi, stanowiskami, pięciem się coraz wyżej, byleby tylko napchać się, niemal pęknąć z przejedzenia.

Gapią się teraz żałośnie w okna domu starców, chowają na zapleczach sklepów mięsnych, zakładów kamieniarskich.

Śmierciolube, pożałowania godne tłuściochy miętoszące w kiełbaskowatych paluchach własne akty zgonu, karty choroby.

- Patrz! - mówi nabzdyczony jak stado pawi stusiedemdziesięciolatek - wykupiłem miejsce na kolejne trzy lata.

Drugi, młodszy, ledwie pięćsetletni obżartuch nie odpowiada. Żuje najnowsze wydanie ,,Trybuny ludu". Mlaska.

- Do czego to doszło? - wyfiokowana staruszka podnosi wzrok znad krzyżówki.

- Autora, tfu, psia jego mać, będą chowali na katolickim cmentarzu. Znowu! Obraza boska! Przecie on nie pierwszy raz wylazł.

- Ze czwarty, jak nie lepiej - potwierdza niski blondyn jedząc ,,Świat młodych".

- Chodziłem do podstawówki, jak już go łapali. To niekończąca się historia, gość - Wańka - wstańka.

- Zacementować, to nie wylizie - mruczy, zaciągając z białostocka, najgrubszy jegomość.

- Zły pomysł. Będzie wył pod ziemią, straszył dzieci...

- ... głowę odrąbali szpadlem jak w ,,Dolinie Issy" - a on wraz!

- ... egzorcyzmy podobno sam kardynał ma odprawić...

- Miałem wczoraj zły sen - ni z tego ni z owego zaczyna piłsudskopodobny wąsacz.

- Znów byłem dzieckiem. Mieliśmy pompować z ojcem szambo...

- Tu się je!

- .. i on stanął na przegniłych deskach. Klapa się zarwała i runął w dół. Złapałem go za rękę. ,,Puść, ratuj siebie" - krzyknął zanurzając się w mazi. A ja nie, twardo trzymam, choć obaj się pogrążamy.

- Zamknij żesz się pan!

,,Marszałek" milknie speszony.

- Wiecie, zawsze marzyłem o nakręceniu filmu. Pełnometrażowego, najlepiej superprodukcji - mówię. Głos z offu. Brzuchacze rozglądają się.

- Dzieliłem pasję z Sybem. Tylko że jego pociągały chore, obleśne klimaty. Ja kieruję się w stronę ambitniejszej sztuki. SZTUKI.

-... cze nasz, któryś jest w niebie! - żegna się półtonowe babsko.

- To Autor! A kysz, maro nieczysta!

Pękam ze śmiech. Co za pocieszna prostaczka!

- Tylko się nie ciesz tak, chamie! Natrukał, nabredził, namnożył wariantów historii, że sam czort nie rozbieriot. Za dużo wszystkiego, zbyt chaotycznie opisane. Za częste zmiany! - cedzi z wściekłością tak na oko siedemdziesięcioletnia dziewczynka.

- Co - zdziwiony? Widzisz? Żyję! Choć robiłeś wszystko, bym...

- Żaneta? Skąd się tu wzięłaś? Do domu, ale już!

Zamykam oczy. Co miałem na myśli mówiąc ,,dom"?

- ... utonęliśmy w szambie... - kończy otłuszczony ,,Piłsudski".

CHÓR NARKOMANÓW: A - ME - NO!

Koniec

Ps 1: Gdzie ja jestem? I czemu mam różowe włosy?

- Florian de Nath

01.12.2016

Ps 2: Zabawa w literaturę.

- Florian de Nath

(data nieczytelna)

Ps 3: Raczej zjebawa w literabzdurę

- sobowtór F.

(ostatni dzień roku)

 

wersja do druku

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Florian Konrad 16.01.2019
    ktoś postawił 1 gwiazdkę nie raczywszy skomentować. ale jaja.
  • To jest chlep powszedni, niedobry razowy. Ze ktos tak. Ktos zawsze tak. Ja przeczytam i racze skomentowac, ale nie dzis.
  • Nuncjusz 16.01.2019
    Razowy chlep akurat jest bardzo dobry :)
  • Nuncjusz, spotkałam się już z takimi heretyckimi opiniami tych, którzy nie podzielają wyznania, że tylko biały chlep, tylko uzasadnione jedynki. Oto moj postulat xdd
  • Razowy jest strasznie fe. Ale nie spamujmy Florianowi o chlebie. Moze sie wsciec. Nigdy nie wiadomo.
  • Florian Konrad 16.01.2019
    e make i ka pololi nie taki jestem wściekliwy
  • Canulas 16.01.2019
    Wypadałoby zrównoważyć rozdygotany wszechświat i nieczytawszy walnąć piątala, ale ja nie mam śmiałości.
  • Przeczytalam ponad pol pierwszej czesci i wyprodukowalam dlugi komentarz, w ktorym tylko troche jest o chlebie. Wg samej siebie zrownowazylam. ;)
  • I dalam tam 5.
  • Wrotycz 16.01.2019
    Po pierwsze naprowadzająca klasyfikacja (sny), no i tytuł.
    Odlotowa wyobraźnia i szermierka słowem. Ale, to co najbardziej mi przypasiło to fabularne wbicie się w teorię literatury, konkretnie zapętlenie Autora opka z Autorem Snu - bohaterem i władcą absolutnym losu pozostałych postaci. Od kogo/czego zależy los głównego bohatera Floriana de Nath, jeśli założymy, że Florianowi Konradowi po prostu się spisał sen, który w końcu jest od niego niezależny?
    Od nieświadomości?
    Postaci - jak to w prozie u Ciebie - bez litości sprowadzone do parteru miażdżącą krytyką.
    Nawzajem się oceniają, walczą o siebie... smaczny kąsek do rozmyślań.

    Początek pierwszej części - hm.(tbz).
    Co jest w nas naszego? Własnego, oryginalnego, skoro człowiek to wytwór genów i szeroko pojmowanej kultury, wobec której można się częściowo zdystansować lub jej ulec. Wtórność. Bezsilność.
    Tak w każdym razie prolog odebrałam.
    Sny są jedyną, bo niezależną kulturowego odkurzacza, siłą sprawczą.
    Oniryzm - górą?

    Bredzę, więc kończę, pieczętując piątką.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania