Pato amator część 1
Logarytm naturalny, logarytm naturalny, logarytm naturalny, logarytm naturalny. Kochana niewiasto, opuść pajęczynę internetu, zaczerpnij świeżego powietrza, pojedź na prowincję, gdzie brzęczenie, obok staw i kumkanie radosnych stworków.
Wewnątrz nędznej kawalerki, prócz kawy zalewajki, na blacie lepkim i zielonym, stała pusta butelka wódki. Katastrofa proszę pana Kata, zabierz jej te delikatesy, mózgojeby i fotele-gąbki, moczem prosto z krocza - cuchnące. Życie to lodówkowy magnes. Przyczepiamy się, twierdząc, że nam dobrze, że ozdabiamy biel świata niczym choinkowe cukierki. Co za naiwność.
Magda w końcu wyszła. Z alkoholizmu, bezrobocia i syfu. Wój Maj Jan Kat zaproponował jej pracę w wytwórni kurczaczków kąpanych w panierce. Zakładała gumowe rękawiczki, obracała, miętosiła, wkładała do pieca, zakręcając go szczelnie. Wyjmowała, w witrynie umieszczała. Wój Jan Maj palił tytoń, palił też baby. Katem nazwany, kotem słodziakiem mamił, zaprószał oczy przenikliwym obserwatorom, piachem sypał, sypiał nieźle. Dlaczego mordował? Narrator, czyli ja, czyli ludź - obserwator, pracownik ośrodka pomocy, zmuszony do opisywania zdarzeń, uciekałem kiedy tylko się dało, bo roboty tej nie kochałem. Nie wiem, czemu mordował. Nie wiem dlaczego wciąż chodził sobie po ulicach miasteczka.
Pragnienia podszyte są egoizmem. Ale odkrycie. Zabrałem Magdę (odgórny nakaz) do wsi na wschód od Lublina. Bo wolne, bo majówka. Wieś przytulna, pomidorowa, gniadoszowa, babcina. Co i rusz odwracałem głowę, czy aby Kat Maj Wój Jan nie depcze nam po piętach. Uff. Tak, trzeba czasem uffnąć. Ulga ulega wówczas rozprzestrzenieniu, oddech normalnieje i tym podobne. Co się zresztą rozwijać będę.
Siedzieliśmy sobie. Ławeczka drewniana, widok przechujo...znaczy sielski taki no. Siedzieliśmy a Magda jabłko wpieprzała tak, że żem aż uszy zatkać musiał, bo te chrupania, mlaskania, siorbania, łykania, gryzienia. W ciszy rozkminy urastają słoniowo. Czy ja ochroniarz? Bodyguard? Chłopak tej nędznej Madzi, co jeszcze miesięcy temu parę, zerowała browary i przyjmowała ciosy od syna swego pierworodnego? Coż, szef kazał, parob musi. Aha, no i ten Kat. Niby załatwił robotę nieudacznej życiowo menelicy, ale... to ktoś z rodzaju konkubenta-wysysacza. Kat Wój Maj Jan, to podstępny sęp tępy. Każdy obdarzony rozsądkiem zdrowym, wiedział o nieustannym, naiwnym knuciu zbzikowanego, niby- wybawiciela. Cóż za troska. Tymczasem letarg usypiał, bezsens mojego zaangażowania utrwalał postawę tumiwisizmu.
Nad rzeką nastąpił pocałunek. Magda wyładniała, wylaszczyła, wytrysnęła zadbaniem. Zdumiony, wyplułem ślinę, otarłem usta i wypuściłem słowo wulgarne. Kobiety łatwo zepchnąć w niebyt.
Zadzwonił szef ośrodka. Uświadomił mi, że dziewka ta, prócz suchego towarzyszenia, potrzebuje rozmów, rozmów i jeszcze raz rozmów. No tak, przecież jestem terapeutą.
Zacząłem w sposó następujący: Kat Wój Maj Jan, czy jak on się do wafla zwie, nie może stanowić składu orbity, orbity twej, rozumiesz?
Ona: ja przecie do kosmosu nie idę.
Ja: jakiego kosmosu znowu? Ten człowiek jest najprawdopodobnie niebezpieczny!
Ona: ale to konkubent... - straciłem nadzieję. Bardzo szybko ją zgubiłem. W sekundzie zapanowała totalna beznadzieja, zacząłem płakać. Wiatr rozwiał czuprynę, wyrwał z gęby camela, Ursus ciągnik zaterkotał, kura kokokoczała, pies na łańcuchu szczerzył kły, koń...stał sobie.
We wtorek przybył Jan Maj Wój Kat. Leżałem przygnieciony melacholią, w łożu śmierci, kwiliłem niczym pisklę, gubiłem siebie. Magda ocierała pot z mego czoła, przynosiła zioła, myła, pielęgnowała. Miziała nos śmierdzącą stokrotką. Robiła sok z pokrzyw, wlewała przez lejek do otworu gębowego. Jan patrzył bezmyślnie, czytał w niewypowiedzeniach, gromadził wiedzę. Jaką?
Przekonanie, że tasiemiec wyżera mi wnętrzności, wymusiło otwarcie paszczy. Przemówiłem, o ratunek błagałem. Jan z Magdą (chyba zadomowili się na dobre) poszli we wrotyczowe gęstwiny. Sierpniem.
Śniłem o winie tanim, takim patykiem pisanym. Zapomniałem o obowiązkach i związkach.
Komentarze (18)
Tytuł bardzo zawikłany i w odniesieniu do słowa pato zmusza do zastanowienia się. Pat-o zakończenie gry w szachach, czyli koniec. Być może odnosi się do zakończenia podjętej kuracji poza wyspecjalizowanym ośrodku, poza profesjonalistami. Dokonuje się przemiana w kawalerce obok amatora. Kobieta i jej problem z alkoholem. Tylko jeszcze duże znaczenie ma w tej terapii Kat. Czyli trójkąt. Dobrze napisana chwila wzięta z życia alkoholiczki. Można powiedzieć taki "Piciorys"
Pozdrawiam
„Życie to lodówkowy magnes. Przyczepiamy się, twierdząc, że nam dobrze, że ozdabiamy biel świata niczym choinkowe cukierki. Co za naiwność” – to! bardzo to
„Zakładała gumowe rękawiczki, obracała, miętosiła, wkładała do pieca, zkręcając go szczelnie” – hm, chyba skręcając*
„Dlaczego mordował? Narrator, czyli ja, czyli ludź - obserwator, pracownik ośrodka pomocy, zmuszony do opisywania zdarzeń, uciekałem kiedy tylko się dało, bo roboty tej nie kochałem. Nie wiem, czemu mordował. Nie wiem dlaczego wciąż chodził sobie po ulicach miasteczka” – lubię takie zabiegi, obok schematu, pokajać fuck off schematom
„Siedzieliśmy se” – a tu zaprzeczą sama sobie, bo akurat „se” w narracji nie lubię, stare, dobre „sobie” według mnie lepiej się sprawdza
Troszkę masz baboli interpunkcyjnych, ale dałam sobie siana. Np. tutaj:
„Ona: ale to konkubent...- straciłem nadzieję” – zamiast dywizu w dialogu winna być pauza (ewentualnie półpauza) i spacje wokół niej
Treść jest bardzo dobra i zaraz lecę do dwójki. Lubię Twój styl.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania