Pato amator część 6
Przyśniony koszmar zasiał lęk. Gdzie Magda? Dlaczego nie była przy mnie, kiedy spałem? Rozbujany w przeczuciach, ruszyłem przed siebie. Przeczucia, w ramce z pszczelego wosku, zatruwały serce nadmierną słodyczą. Na tle lejącego się akacjowego miodu, tego najjaśniejszego, widziałem ją zbudowaną z gestów, słów, ocznych czarymar, sposobów niewyrażania trudnego. Świat stoi na twardych nogach, bo niepowtarzalność jednostki ma mocno rozbudowany system korzeniowy, chyba. Jednostka Magda jaśniała jak latarnia morska, słyszałem, czułem i smakowałem ślady skromnej sylwetki, ślady pachnące żywicą, trwałe, przez które przechodziłem dziwnie pewny i spokojny. Spotkanie wisiało a ja wpłynąłem w Lubartowską. Lewe podwórka po lewej i lewe podwórka po prawej stronie. Lublin, lub lub zgiń. Napisy zdobiące lica kamienic, obszczymurale, floresoesy, ogłoszenia. Niech luj, niechlujny artysta pan, przyjmujący z pokorą uwagi o lekkości sprayowego bazgrołu, pozostanie sobą amen. Skażona Magdą Lubartowska, natłuszczona zapachem, zapychała nozdrza. Dalekie dźwięki przemocy nie mąciły miłosnego uniesienia. Magda. Ma - gda. Dama. Przypadkiem skręciłem w pierwszą lepszą bramę. Szanowny sztajmes zrobiony hejnałem, zabrał głos i komfort. Prawił o bezmyślności współczesnej młodzieży, odzieży używanej, bandyterce cwanej i alkoprzeginkach. Hol służy alko burzy, dlatego niech zgonują gdzie chcą - przemawiał zapijaczony cietrzew. Kwadrat ponurego podwórka ożył w trymiga. Z mieszkań powychodzili przyjaciele, stół przegnity przysunęli, usiedli. Ce dwa ha pięć o ha w plastiku, cztery sztuki i siedmiu typów. Tarmoszony pragnieniem znalezienia skarbu, stałem, miejsca nie zajmowałem, skórę Magdową odmalowałem. Z pamięci.
Pastel, miękkość, maść włosów, kiść zasłaniająca łono. Słono zapłacę za postój nieplanowany - myślałem. Wychyliłem ćwierć, śmierć w oczy zajrzała. Efy szesnaste jak lata czterdzieste: walcz, wroga bij. Lawa spłynęła po gardłowej skale. Polska kokta musująca w przełyku, zasiewająca sen a syf na strychu. Przepraszam, mam zasady - rzekłem. Zasady? Respektuj bądź przecwel - usłyszałem. Podwórkowy karnawał ruszył w stronę krzywych akcji w stylu: liść za liścia, za piwo faworyta uchyla rąbka. Szybko opuściłem chamską brać. Wyrwany trzeszczącym mechanizmom, utrzymywałem fason krzywizną zaciśniętych warg. Niesmak. Po drugiej stronie ulicy, z bliźniaczej mroczno-pokracznej bramy, wynurzyła się ona. Magdalena Aniela Bogini Pierwsza. Cudowna. Wystrzelone dwa pociski eksplodowały na środku jezdni. Bijące serca, wypiętrzona euforia, aurora, eureka, aureola, gloria victis. Mandorla prawilnego uczucia, zbicie gorączki w drobny mak. Twarz ukochanej, ozdobiona limem, najdroższa pod słońcem - pogodna.
Miłość jest wyśniona: zazdrości kochanka, z tęsknoty kona. Chodźmy na Krakowskie Przedmieście - powiedziała nieśmiało, wtulona, ciepła. Opowiadała o zeszłej nocy, poranku, zdarzeniach i siurpryzach. Po czymś co między nami zaszło, poszła kupić trochę wody, a że była noc zaawansowana, została wzięta przez policjantów za damę uwikłaną. Wyjaśnienia przyniosły rezultat pożądany: żadnego makowca z komendantem, null. W końcu zgubiła się. Zmęczona usiadła, czekała. Ranek rozjaśnił pejzaż szybciej niż przypuszczała. Ruszyła w drogę, pytała napotkanych ludzi, dziękowała uśmiechem. Będąc u podnóża starówki skręciła w podwórko - intuicja szeptem podała informację, że w pobliżu jestem. I miała rację. Złe bramy prowadzące do zaułków niebezpiecznych - krajobraz miasta, reszka chwały, resztki chały zamiecione w kąty. Że popełniła błąd doszło zbyt późno. Pokiereszowana bladź, członkini zespołu Otella, wyssała konkluzję: rywalka. Tfu na sukę i pięścią w oko. Magda pchnęła agresywną, wychodząc z opresji prawie cało. Wtedy nastąpiło spotkanie. Ciało przy ciele, radość we dwoje.
Siedzieliśmy ławeczkowo, objęci, zmęczeni. Czasem przystawiałem kupionego wcześniej pączka, przystawiałem do ust Magdowych, lepkich, lukrowych. Jadła wolno. Niedzielny Lublin pęczniał leniwymi, marmoladowymi rzekami ludzi. Upał smażył, pączek nie wchodził. Opowiedziałem o sennym koszmarze, nagłym przebudzeniu, poszukiwaniu słodkim. Miłość to więcej niż kryjówka, bezpieczna przystań. Rozmemłanie błogosławieństwem, bożym darem. Obserwowałem ją bacznie. Z bliska, bo między nami seks zagrał. Coś zabrał, dał?
Macierzyństwo, pękniętym okiem Wyspiańskiego: dziecię w otoczeniu Helenek, matki i piersi. Płacz wepchnięty w głąb sutkiem, zdławiony, zalewany mlekiem, kisnący. Co wysysa wraz z kawowym dodatkiem? Spokój, niepokój, zalaminowane permem zdziwienie? Karmiąca patrzy inaczej; pogodzona, wyciska z siebie lakto-love, oferuje światu mniej niż przedtem. Cukier, nuklearne zbrojenia, anonimowość witamin. Zdublowana złotowstążkowa szuka szczegółu, lub przenosi scenę na piedestał. Dla niej świat odległy, sfera duchowości. Dla karmiącej - znojny chleb zmazany białym dymem poświęcenia...
Wracajmy do domu - rzekłem.
Komentarze (24)
Subtelnie dałeś obraz a tu się peel niepostrzeżenie tak ładnie Zakochal.
Ritha się zapowiedziała, jak załapie to będzie czytać.
ludki się napatoczą.
Opis miasta, kurde, bardzo na tak. Do tego ładnie oddajesz stadia zauroczenia/zakochania.
Masz lekkość pióra połączona z bardzo ciekawym spojrzeniem na świat, to aż przyciąga, człowiek czyta zaciekawiony, co jeszcze wmontujesz w narracje, jakie zwroty, jakie spostrzeżenia, a to wszystko jest u Ciebie tak nienachalne, jak to opowiadanie właśnie.
Czy to koniec czy będzie kontynuacja?
Sprowadzasz do kwadratu życie zabarwione slangiem więziennym. Niedziela i graffiti na murach, zacieki i wynurzone wyznania miłosne.
By potem ujrzeć kobietę w pejzażu pastelowych kolorów i ruszyć z Wyspiańskim po macierzyństwie. Natura łączy się z miłością i urodą dziewczyny. Bez natrętnej perfekcji zabierasz do domu obraz już wymyty z brudu.
Świetny mural ukazujący przebudzenie po nocy, ukazujący wędrówkę w poszukiwaniu sensu istnienia.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania