Poprzednie częściPE 2654 [1]

PE 2654 [5]

Kilka godzin później Toivonen siedział w dżipie i przez lunetę karabinu lustrował okolicę. Jechali zgodnie z planem na północny wschód. Na wieżyczce granatnika siedział Kot i uważnie patrzył w telekolimator na rozpadające się wraki ciężarówek, pozostałości po poprzednich konfliktach zbrojnych i treningach. Nikt przy zdrowych zmysłach by się tam nie zaczaił, ale Kot miał nerwicę i musiał wiedzieć na pewno.

Przez najbliższe godziny nie było nic do roboty, myślał Toivonen, obserwując horyzont po drugiej stronie samochodu. Od jaskini Goga oddzielał ich, strzeżony przez artylerię dalekiego zasięgu, stukilometrowy pas absolutnie niczego. Potem zaczynał się przecinany licznymi kanionami teren skalisto-górzysty. Piach zmieniał tam barwę na rdzawoczerwoną i był dużo bardziej irytujący. Tablety i w ogóle cała elektronika szalały i gubiły zasięg. Ile takich punktów jest na mapie świata - oto informacja, której nikt nie zechce podać.

- Trzeba by było pojechać wszędzie - mruknął.

- Co powiedział? - spytał kierowca, Dusza Człowiek, pasażera z maszynowcem, Kafla. Tamten wzruszył ramionami. - Coś mówiłeś, Toivonen?

Fin wyciągnął z ust gumę do żucia i pstryknął ją w piach za oknem.

- Jak myślicie, chłopaki: Ile jest miejsc, gdzie pojawia się aktywność? - spytał.

Dusza Człowiek był młodszy i szybszy niż pozostali, nienawykły do myślenia nad zagadnieniem dłużej niż pięć sekund.

- Tutaj, czy na świecie?

Kafel pacnął go w tył głowy.

- No raczej, że na świecie, Człowieku. - Odwrócił się. - Czy nie tak, Toivonen?

- Jak Dusza odpowie, jakie "tutaj" miał na myśli, mogę mu przyznać pół punktu.

- Dusza? - spytał niewinnie Kafel.

Kierowca zamilkł i obiema rękami złapał mocniej kierownicę. Fuknął, obrażony.

- Tak myślałem - powiedział Toivonen. - Kafel?

Zapytany odpowiedział od razu, odwracając się w fotelu, żeby widzieć Fina lepiej.

- A wiesz, Toi, że ja nie dalej jak wczoraj o tym myślałem? W każdym zakątku świata jest aktywność, lub jakaś jej forma, wiesz. - Zaczął odginać palce lewej ręki prawą. - Patrz: Elektronika szaleje. W dzisiejszych czasach są jeszcze kraje, gdzie tablety nie działają, mejla nie możesz wysłać, bo co z tego, że mają założone skrzynki i wszystko, jak i tak musi to listonosz dostarczyć, bo nawet dron tam nie doleci przez to całe elektromagnetyczne gówno, promieniowanie czy coś. Co, latawca puszczą? Nie bądźmy śmieszni.

- Teraz powie: Trójkąt bermudzki - odezwał się kierowca.

Kafel pacnął go znowu, tym razem w ramię. Od razu się rozchmurzyli obaj, widać Kafel właśnie z nim się dzielił swoimi teoriami.

- Dwa: Trójkąt bermudzki! - powiedział tryumfująco, jakby wtręt młodszego kolegi był jego prywatnym zwycięstwem. - Patrz, Toi, ani samolotem tam nie polecisz, ani łódką nie popłyniesz, ani nic! Drewnianą, ha, owszem! Mało metalu w poszyciu, coś tam, to tak. A słyszałeś, co się stało z tym chińskim superkontenerowcem cztery lata temu?

Oczywiście, pomyślał Fin. Wszyscy słyszeli.

- Oficjalnie to było tektoniczne coś tam. - Toivonen spojrzał przez lunetę, na horyzoncie majaczyły już góry. Koh pewnie znowu podprowadził jakieś turbo, o którym lepiej, żebym nie wiedział.

- Tektoniczne ruchy górotwórcze! - Kafel klasnął dłonią o dłoń. - Chińska ekspedycja, niczym flota tego, Zhung Tse, na okrętach z gówna i papieru przeczesywała okolicę miesiącami. I wiesz co?

- Chuja znaleźli! - Nie wytrzymał Dusza, aż siedzący obok Fina Puzon - facet mało, że siwy, to jeszcze chudy i długi jak wyrzutnia rakiet którą nosił - uśmiechnął się i mrugnął do Toivonena.

Otóż to, pomyślał Fin. Chuja znaleźli.

- I sprawę zamieciono pod dywan! Dalej, co tam było...

Toivonen słuchał, co Kafel ma do powiedzenia. Większość informacji znał z gazet i innych źródeł, reszty się domyślał. Czas leciał jakoś przyjemniej. Nie zaszkodzi odświeżyć informacji o tym i owym.

****

Tymczasem w Fort Adamorh Wilnov dzielił dziewczyny na grupy. Te, które umiały już cokolwiek, przypisywał specjalistom, pozostałe wysyłał do księdza lub uczył strzelać. Wszystkie przechodziły szkolenie obowiązkowe z obsługi broni, ale Wilnov musiał widzieć, jak sobie radzą, żeby potem w razie czego nie było przypału.

Strzelnica ziała pustkami, wszyscy ze Sto Dwunastej byli w terenie, mieli gdzieś tam swoje sprawy, a to pozwalało mu na choćby obyciu nowych członków Zwiadu z bronią. Laszlo pchał wózek z amunicją, karabiny niosły same.

Jakie to koło życia jest dziwne, myślał Wilnov, obserwując maszerujące obok niego dziewczyny w za dużych mundurach. Ta najbliżej niego, Nuur, walczyła jak tygrys, zanim Laszlo w końcu ją złamał i zgwałcił na oczach pozostałych. A teraz szła obok, dumna i zdecydowana. On sam, Frank, brał udział w pacyfikacji, mordując jedną część, gwałcąc drugą i porywając tych, których Toivonen z Księdzem wybrali. Było ich więcej, ale, no cóż. Życie... Gdy przyjmujesz symbol przynależności, ten dziwny, płaski chrupek, nie ma już odwrotu. Tradycja swoją drogą, a pierwsza elitarna... A prawo wojenne swoją. Poza tym, jak przeszły to i przeżyły, nic im już niestraszne.

Frank chciał pogadać z Nuur o czymś, czymkolwiek, ale dopóki ona sama nie zacznie, miał zasznurowane usta. Zresztą, pomyślał, co miałby powiedzieć? Ej, mała, fajnie się ciebie gwałciło, pójdziemy za barak pogadać?

Nuur posłała mu spojrzenie. Było w nim coś mrocznego, jak w Toivonenie.

No chyba nie, pomyślał. Raczej nie pogadamy za barakiem.

.

Laszlo wydał każdej magazynek ze zwykłą amunicją i pokazał, jak trzymać, jak celować, gdzie to, gdzie tamto. Standardowe procedury. Frank obserwował, jak Laszlo tłumaczy szeregowi uzbrojonych w karabiny kobiet zasady obchodzenia się z naładowaną bronią, nawet przedpotopową. Nikt w całej Pierwszej nie miał tyle cierpliwości co Laszlo, myślał Wilnov. No, może Toivonen, ale on miał ważniejsze sprawy na głowie.

- Przełącznik na ogień pojedynczy! - krzyczał. Dwadzieścia dziewczyn strzeliło przełącznikami.

- Przeładować! Strzał!

Dwadzieścia strzałów gruchnęło w stronę celów. Większość trafiła w swoją metalową puszkę, mimo że dla wielu był to pierwszy strzał w życiu.

- Strzał! Strzał! Teraz z biodra! - Laszlo demonstrował na niezaładowanym karabinku. - Strzał!

Frank i Nuur stali za nimi i obserwowali, jak im idzie. Viil zapisywała coś niezgrabnie. Widać było, że nie przywykła do alfabetu łacińskiego, ale się stara. Zajrzał jej przez ramię.

- Z Jaśmin nie zrobisz strzelca i za tysiąc lat, Frank - powiedziała, notując coś pilnie. - Ale kamieniami rzuca lepiej, niż ty strzelasz z pistoletu. Na krótkie dystanse.

No, proszę, pomyślał Frank. Co za przypadek. Akurat, jak pomyślałem o rzucaniu kamieniami.

- Dopisz ją do granatów.

Dziewczyna spojrzała na niego, a jej oczy lekko błysnęły na pomarańczowo. O, kurwa, pomyślał Frank.

- Zrobione. Dalej, Hemma i Edda byłyby dobre do obsługi ciężkiego, są silne i wytrzymałe, ich ojciec wypożyczał je jako siłę roboczą. Spokojnie dźwigną moździerz, cekaem czy...

- Do inżynieryjnego - zarządził Wilnov, który widział już, jak Świeca kurwuje na brak obsługi lewarów, czy czego on tam używa do tych swoich konstrukcji. To teraz dostanie dwie i będzie mógł rozłożyć leżak podczas roboty i dyrygować, jak zawsze marzył.

- Tak jest. - Skinęła głową Nuur. - Dalej, Ella ma sokoli wzrok, to tamta, czwarta od prawej, która jeszcze ani razu nie chybiła.

Frank kiwał głową, gdy nowa viil proponowała kolejne przydziały. Miały czas do namysłu, dwa tygodnie to aż nadto.

Ciekawe, co przyniesie nowy dzień, pomyślał, zerkając na Nuur. Dziewczyna nie patrzyła na niego, zdawała się analizować działania koleżanek z oddziału i wyglądała na lekko rozbawioną.

- No, ciekawe... - mruknęła tak, żeby nie słyszał.

Następne częściPE 2654 [6]

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • AniazKalisza 13.03.2018
    Seria wciąga, zapachniało „Piknikiem na skraju drogi”, brawo :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania