Poprzednie częściPE 2654 [1]

PE 2654 [6]

Przeszedł drugie tysiąc sto dwadzieścia pięć metrów, zanim osunął się na kolana i skulił na czworakach. Uniósł wzrok, by rozejrzeć się po szaroburej okolicy. Z lewej - łączka z, bodajże, brzozowym zagajnikiem. Z prawej i z tyłu - dym i łuna. Z przodu... Nic.

Obejrzał się jeszcze raz za siebie i odetchnął z ulgą. Tyle dobrze, że przynajmniej nie gonili. Tyle dobrze, że po drugim tysiącu kroków jeszcze żył.

Tyle dobrze, że żył. Inni nie mieli tyle szczęścia.

*

Na szkolnym skrzyżowaniu trzech korytarzy stał taboret. Dookoła niego leżało mnóstwo przedmiotów różnego typu: Kilka bębenków, puste puszki, felgi samochodowe, miski, talerze, hula-hoop, piłki do koszykówki i rozmaite papierowe rulony. Zza podwójnych drzwi do sali dochodził gwar rozmów i śmiechu.

— Możesz im powiedzieć, żeby się, kurwa, zamknęli? — pytał przebrany za bezdomnego nieco rozmyty chłopak. Kucał w otoczeniu kartek ze scenariuszem.

Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Jego aparycja wypadała blado w ten charakterystyczny, półprzezroczysty, zarezerwowany dla duchów sposób. Unosił się lekko nad ziemią - duchów nie dotyczy grawitacja, więc tylko od nich zależy, jak podejdą do kwestii na(d)ziemnego przemieszczania się.

— Harry, przecież jesteś duchem, nie masz już się czego wstydzić, no... — powiedziała dziewczyna, opierając się nonszalancko o otwarte drzwi do sali gimnastycznej. Jej wydatne, czerwone jak dojrzałe czereśnie usta i czarne kreski na górnych i dolnych powiekach nadawały jej lekko zawadiackiego wyglądu. Kolczasta, stalowa rękawica Łapacza Psów lśniła na kolcach i guzach, zaś na młotkowanych powierzchniach (choć wyczyszczonych i zakonserwowanych), skrzyła się rysami różnego pochodzenia oraz śladami zębów kilkunastu gatunków, nie tylko psowatych.

— Harry, nie daj się prosić. Chodź, zagraj! Chociaż dwie sceny! — Jej okuta w stal prawa ręka zgrzytnęła, gdy dziewczyna sięgnęła po klamkę.

Duch Harry'ego przewrócił widmowymi oczami. Wyprostował rękę, oskarżycielsko celując palcem w ścianę, za którą siedzieli i oczekiwali na niego widzowie.

— Barry Pelvis rzucił we mnie pomidorem, pamiętasz, Meredith?

Ally nie pamiętała, bo nie było jej wtedy jeszcze. Mówiła mu co najmniej tysiąc razy, że nie nazywa się ani Meredith, ani Grace (ani tym bardziej Marlene, Karin i Alżbieta), ale Harry był duchem, jego procesy myślowe szły innymi torami niż wcześniej; wszak duchy jako zjawy, półprzezroczyste twory z ektoplazmy lub ektomaterii (złośliwi mówią, że antymaterii, błędnie), nie mają mózgów, w których mogłyby zachodzić reakcje elektryczne między synapsami. Innymi słowy: Nie dociera.

Westchnęła ciężko.

— Przeleciał przez ciebie ten pomidor, Harry.

— I chuj — odpowiedział duch. — Sam fakt się liczy.

Gdy w końcu wpłynął na scenę i rozpoczął grę... Nie, wcale tak nie było. Wpłynął na scenę i zaczął ciężko dukać, mylić słowa i, gdyby była taka możliwość to pewnie też, czerwienić się. Z zamkniętymi ciasno powiekami stał przed malowaną na zielono kartonową dekoracją i usiłował powstrzymać tremę i jednak odgrywać rolę Vladimira z "Czekając na Godota".

Starał się nie zwracać uwagi na przelatujące przez niego nieliczne jabłka, pomidory i jajka i kontynuować, mimo udręczenia spowodowanego wiecznością w tej samej budzie, bez szans na rozwiązanie inaczej, niż dokończenie roli i kurtynę.

Gdy skończył, zniknął. Wystrzępiona zasłona spadła, Ally zaczęła klaskać, a grono pedagogiczne - gdy już do nich dotarło, co właściwie się stało - dołączyło do niej owacją na stojąco. Za ich plecami woźny już sprzątał taboret i okrągłe przedmioty, by zdeponować je piętro niżej, w mini-salce samobójcy Harry'ego Honksa, który huśtnął się po pierwszym akcie "Godota" w dwa tysiące szóstym, o czym mówiła pamiątkowa tablica.

Ally podjęła wypłatę od dyrekcji szkoły, opuściła Fennville i udała się na północ, gdzie od ćwierć wieku w niewyjaśnionych okolicznościach ginęły dzieci.

*

Na położonym na wystrzyżonym trawniku kocu, pod stupiętrowym budynkiem Sevilla, siedziało dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Bardzo atrakcyjna, (jak na takie zwykłe siedzenie na kocu na trawniku pod biurowcem), jednak mężczyźni, miast się o nią bić, do niej ślinić lub ją — wbrew instynktom — posiadać, na zmianę lub jednocześnie, gadali z nią normalnie, jakby nie zauważając. Wyższy i ogólnie większy z mężczyzn wiódł prym w dyskusji. Obecnie kończył żartobliwy wywód na temat zmagań z jąkaniem, dręczącym mężczyzn od tysiącleci.

— ... A taki na przykład Demostenes, grecki mówca, zanim się zabrał za oratorstwo, nie potrafił zawiązać własnych sandałów i była z niego pierdoła nie z tej ziemi! Plątał się w todze, gubił klucze do chaty, a co kichał, to się cały obsmarkał... Taki facet. Aż jedna przyświątynna prostytutka, czy jak to się nazywa, te kobiety, co można je było ruchać w świątyni za darmo, za ofiarę na rzecz wybranego bóstwa... No, w każdym razie zaprowadziła go, jąkałę, pod ołtarzyk i zrobiła trik uświadamiający z tyłkiem pełnym otoczaków, jakoby to miało być jej ćwiczenie mięśni krocza, które miała jakoby słabe i nie potrafiła zajść w ciążę kiedyś, a odkąd ćwiczy z kamieniami w dupie przy świątyni, to bez problemu. I tak oduczył się jąkania, pakując sobie do ust, z którymi miał problemy, zgodnie z zaleceniami kamyki i tak ćwicząc płynność wysławiania się. A ty masz dorobek cywilizacyjny i technologiczny dwudziestego siódmego wieku i jak idziemy na dupy to zaczynasz się jąkać i wszystkie zawijają manele i w długą. — Otrzepał się z mrówek, które w międzyczasie utworzyły sobie na przełaj przez niego trasę spacerową.

— A to kurwy — powiedziała, nie dookreślając, czy ma na myśli mrówki czy kobiety. — Ja bym nie uciekła, Jens. — Złapała go za rękę. Jens uśmiechnął się smutno. — A czy zastanawiałeś się kiedyś, Ove, ilu Demostenesów musiało mieć problemy z, no, wypróżnieniem, od tych wszystkich połkniętych kamyków? Albo byli jak diplodoki, co połykały kamory, żeby ich żołądki lepiej trawiły. Albo zakrztuszali się, zachłystywali i umierali. — Skończyła wywód, odsunęła papier i ugryzła kanapkę. Chrupnęła sałata, po brodzie pociekł pomidor. Zaczęła lekko panikować, próbując odgryźć kęs i jednocześnie wytrzeć czerwonawe krople. Pochłonięta tym, zapomniała o nich zupełnie i zaczęła podciągać dekolt w dół, żeby wyciągnąć stamtąd mokre okruszki.

Dwaj panowie, Ove i Jens, popatrywali to na siebie, to na koleżankę, co do której od wielu miesięcy żaden nie robił pierwszego kroku, niepewny, co pocznie ten drugi. Byli skrzydłowymi na wyjściach, lecz nieśmiały i jąkający się Jens miał wyższe oczekiwania niż potrafił sprostać; samemu będąc mocną siódemką, zawsze podbijał do ósemek i dziewiątek, u których nie miał szans. Bądź co bądź, której dziewiątce imponuje facet, który nie potrafi się wysłowić?

Ove był, obiektywnie rzecz biorąc, co najmniej ósemką. Eina... Dla Ovego siódemką, jakich wiele. Dla Jensa - jedenastką. Co najmniej. Było widać, choć Jens starał się ukryć przed Einą, to przed Ovem mało co pozostawało tajemnicą. Przynajmniej w tych sprawach.

— Eina, to może ty zaopiekujesz się Jensem na czas mojej nieobecności? — Ove dotknął ramion pozostałej dwójki.

Jak co roku wybierał się na drugi koniec globu, do Nipponu, by tam wśród mistrzów sztuki szlifować swoje umiejętności w dziedzinie skomplikowanych drewnianych gadżetów. Jens zazwyczaj na ten czas pogrążał się w pracy, wykonując kolejne sesje zdjęciowe dla magazynu, w którym pracował, zgodnie z zasadą, że nigdy nie jesteś w pracy, jak robisz to, co lubisz. Jego biuro w redakcji mieściło się trzy piętra poniżej atelier Ovego. Poznali się w windzie.

****

Ciemnowłosy mężczyzna stał w rogu wleczącej się niemiłosiernie windy wolnobieżnej i zerkał na wystającą drugiemu mężczyźnie spod pachy tablicę.

— Kaise-ahumi — powiedział z japońskim akcentem i przydechem, wskazując na projektówkę z pleksiglasu. Był do niej włożony plakat, duża fotografia przedstawiająca kobietę na krześle.

— Pro... Proszę? — spytał ten drugi, odwracając się.

Mężczyzna z zaczesanymi do tyłu włosami delikatnie wyciągnął tamtemu spod pachy tekę, przytrzymał na wyciągniętej ręce, a drugą ręką wskazał mebel.

— Kaise-ahumi — powtórzył. — Ręczna robota z Hokkaido, z pierwszej połowy dwudziestego pierwszego wieku. Świetnie zachowany egzemplarz. Twój? — spytał, lekko się nachylając do drugiego.

— Nie, nie — powiedział tamten. — Ja, ja t-t-t-tylk-ko f-f-f-fffo-t-t-t... — Zrobił gest aparatu.

— Fotografujesz?

— O, o. — Pstryknął palcami mężczyzna z tablicą. — F-foo... Tografuję. — Wskazał na siebie dłonią. — Je-Jens jes...Jestem.

— Svein Ove, ale mów mi Ove.

Uścisnęli sobie dłonie. Jens uśmiechał się nieśmiało, wręcz przepraszająco, gdyż może i byłby zagadał, gdyby zakłopotanie nie odbierało mu mowy, a odbierało zawsze, ilekroć chciał coś powiedzieć i przypominał sobie o tym, że się jąka. Winda zatrzymała się znowu i dołączyła do nich blondynka o delikatnej urodzie, uśmiechnęła się lekko do obu na powitanie i, mimo że przycisk "0" świecił się na zielono, dotknęła go i tak. Jechali tak, dwóch świeżo poznanych mężczyzn naprzeciwko siebie, miedzy nimi nowo przybyła bokiem do nich, przodem do wejścia. Podczas gdy Ove miętosił wzrokiem jej kształty, Jens patrzył na nich z boku. Dziewczyna najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, że kilka centymetrów za nią, z jej powodu ślinił się wysoki dwudziestokilkulatek.

Kilka sekund później usłyszeli zgrzyt, panel przycisków zaświecił się na czerwono i winda zatrzymała się na wysokości czterdziestego piętra. Dziewczyna odwróciła się na pięcie.

— Kurde! Którego dzisiaj mamy? — spytała.

Jens sięgnął do zegarka i zaczął od zacięcia się.

— P-p-p-p-p! P-piątek! Cz-cz-cz...

— Piątek, czwartego sierpnia — skończył Ove, co Jens przyjął z ulgą. — A co?

Dziewczyna w szarej spódnicy liczyła coś na palcach, zerkając co chwila w stronę sufitu. Obaj pozostali pasażerowie również zaczęli tam spoglądać.

— Przerwa techniczna u windziarzy na sierpień: Piątek, czwartego, cholerka! Myślałam, że mamy to już za sobą! A tu taki klops. — Spojrzała na nich. — Dlaczego patrzycie w górę?

— Ove — przedstawił się wyższy z mężczyzn. — Mam atelier na osiemdziesiątym drugim. A ten przystojniak to Jens, fotograf. Właśnie się poznaliśmy.

— Eina — powiedziała dziewczyna, poprawiając wisior na bluzce. — Jestem zarządcą tego budynku i chyba dałam trochę ciała. Posiedzimy tu z godzinę... Kurde! Jak mogłam zapomnieć? — Tupnęła nogą i zrobiła kilka chaotycznych kroków. — Mam nadzieję, że toaleta działa. Jak się robię nerwowa, od razu chce mi się siku.

Działała. Po wyjściu z mini-toalety przeprosiła Ovego i Jensa za niedogodności i zaczęli rozmawiać. Wkrótce cała trójka rozłożyła się na podłodze windy. Eina wysyłała i odbierała wiadomości do serwisantów, którzy dali się uprosić by wyjątkowo, ten jeden raz zacząć od sprowadzenia windy wolnobieżnej na dół, mimo że protokoły bezpieczeństwa wymuszały serwisowanie wolnobieżki tylko w luce między piętrami, a szybkobieżki były, oczywiście, zapchane ludźmi i "gdzie tam serwis". Eina obiecała flaszkę szkockiej głównemu kierownikowi, niejakiemu Forlanowi i wkrótce, po kilkunastu minutach, winda ruszyła w dół.

— Jak stąd wyjdziemy, zapraszam was oboje na drinka! — Ove celował w Einę i Jensa palcami ułożonymi w "V".

Jens wzruszył ramionami i kiwnął głową. Eina zaś odpowiedziała:

— Stawiam drugą kolejkę. I bez wygłupów. Tylko najpierw pójdziemy po flachę dla Forlana.

****

Eina spojrzała na Ovego i Jensa, jakby dopiero co zdała sobie sprawę z ich obecności. Załamała ręce.

— Nie mogę, chłopaki. Muszę jechać do Hame.

Mężczyźni unieśli brwi.

— Masz na myśli Hame Kozoryuki, Hame Kazaimasu, czy Hame Fell-coś tam? — spytał Ove.

— U-u-u... Wa-Warhame? — wydukał pytająco Jens.

Eina zaklaskała. A raczej klasnęła jedną ręką o drugą, a maleńki kawałek pomidora skorzystał z okazji i dał długą w trawę, gdzie wzbudził poruszenie wśród myszkujących w poszukiwaniu pożywienia owadów.

Odłożyła kanapkę, starannie zawijając ją w papier.

— Dla ciebie, Ove, medal za rozległą wiedzę geograficzną z zakresu Japonii II i III! — Mrugnęła do niego. — A dla Jensa buziak, za pamiętanie, gdzie mieszka moja babcia, mimo, że mówiłam o tym tylko raz, tej nocy, gdy się poznaliśmy! — Zrobiła minę udawanej zadumy. — Dostaniesz dwa, jeśli pamiętasz, jak się nazywa.

Jens zamknął oczy, skupił się. Odpowiedź miał na końcu języka, jednak ów był częścią nieustannie zawodzącego aparatu mowy. Uniósł palec na znak, że wie, ale muszą poczekać.

— Vi-vi-vi-c-c-to-toria Ca-ca-ca... Nina.

Gdy Eina zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała w usta raz, a potem drugi, Ove odwrócił głowę i potarł oczy.

Mam omamy, pomyślał. Pewnie coś zielono—fioletowego mignęło mi za plecami i odbiło się w jej oczach. Pewnie za dużo pracuję. Taak, to na pewno to. Najwyższy czas na Nippon.

Gdy Eina skończyła, Jens spytał:

— A mo-może mó-mógł-bym poo...-pojechać z too...-tobą?

 

Ciekawe, myślał potem Jens, pakując się. Świecące cętki w oczach Einy to z pewnością jeden z tych omamów-widm z opowieści fotografów o foto-kinetyce i iluzjach i aberracjach chromatycznych wynikłych ze zbyt długiej i intensywnej pracy przy fotokomputerze. Widzi się takie rzeczy, rzadko, bo rzadko, ale się widzi.

Kilka godzin później prowadził Jeepa autostradą, a Eina śpiewała w języku, którego Jens nigdy wcześniej nie słyszał. Zmierzali na północ, gdzie w domu na górce w górniczym miasteczku mieszkała babcia Einy, Victoria Canina.

Średnia ocena: 2.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Okropny 20.04.2018
    O, trzy gwiazdki! Ktoś był hojny ;)
  • AniazKalisza 20.04.2018
    To raczej adekwatna ocena, nie bądź taki skromny xD
  • Okropny 20.04.2018
    Ty cipo XD
  • AniazKalisza 21.04.2018
    Niech żyją merytoryczne argumenty xD Przestań wstawiać wprawki, to będą lepsze oceny
  • Okropny 21.04.2018
    Co masz na myśli przez wprawki?
  • AniazKalisza 21.04.2018
    Teksty które piszesz tylko żeby coś napisać a nie masz za bardzo pomysłu żeby przyciągnęły uwagę, czytałam to wczoraj a już nie pamietam co tam było xD
  • Szudracz 21.04.2018
    Duch całkiem, całkiem. Nie widziałam nigdy w windzie toalety. Poza tym mocno wylewna ta całuśna kobita. :)
  • Okropny 21.04.2018
    To dosyć odległa przyszłość, Szu. Pani Eina jeszcze odegra tu rolę :) Dzięki za przeczytanko :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania