Poprzednie częściPenny Pulp #1 - Potwornik komornik

Penny Pulp #10 - Groźby

Niespotykane rzeczy się dzieją ostatnio, a ja nie mogę być sprawozdawcą, bo tonę w robocie, a nie ma mi kto pomóc. Jednym się nie chce, innym się chce, ale nie tego, inni są bezcieleśni przez większość czasu, do pani Sewittz przyjechała rodzina, Ślepnir ma nowe nogi i jeszcze nowsze robaki... A po tym, co to pieprzone banshee wyczyniło z lutownicą i pokojem, powinienem trafić do wariatkowa na tydzień. A banshee do dołu z betonem i tonę gruzu na wierzch.

A wszystko zaczęło się od tego, że o świcie odebrałem telefon.

Halo?, pytam do słuchawki, świadom idiotyczności tego starego zwrotu.

Czy to pan doktor Okropny? Pyta mnie miły, damski głos.

Przy telefonie, mówię, a głos bez ogródek przechodzi do rzeczy.

Czy słyszał pan o Karabinierach Bożej Pomocy, Tępicielach Plugastwa, Współczesnych Wiedźminach na motorach?

Kim pani jest? Pytam, choć gówno mnie to obchodzi, chcę spać i niekoniecznie do mnie dociera sens wypowiedzi.

Mam panu przekazać, że ma pan 24 godziny na pozbycie się z domu wszelkiego bezeceństwa, bo Wielka Krucjata wyrusza przeciw panu i będą o świcie jutro pod pańskim domem.

Ale co oni za jedni? Znowu pytam, choć nie interesuje mnie odpowiedź i właściwie śpię.

Sympatycy partii rządzącej, powiedziała bezimienna kobieta i rozłączyła się.

Usiłowałem namierzyć telefon, ale bez powodzenia. Pewnie dlatego, że dzwoniła z numeru zastrzeżonego, a mi się nie chce angażować w byle gówno, mam ważniejsze sprawy na głowie. Strachy, oczywiście podsłuchując, dały mi do zrozumienia, że mam się tymi cyklistami nie przejmować, oni ich załatwią... Aha, akurat. No, ale może a nuż. Lepiej się tą charczącą maszkarą zajmijcie! Poszedłem spać dalej.

***

Dzwoni telefon. Patrzę, lekko poirytowany. A tam pani Sewittz. Od razu lepiej.

Halo halo? Pytam, modulując głos. Ona lubi takie rzeczy.

Doktorze, och, doktorze, mam do pana wielką, ogromną prośbę. - mówi pani Sewittz, a ja oczyma duszy widzę, jak mi się odpłaca za tą prośbę... I aż mnie dreszcz rozkoszy przechodzi.

Tak? Dla pani, Kleo, po prostu wszystko, mówię, a ona chichocze. Bardzo seksownie chichocze.

Czy mógłby doktor podjechać po moich rodziców na stację? Muszę niestety jeszcze tu skończyć szarlotkę, a oni już dojeżdżają. Proszęęę... Powiedziała, a ja, choć jestem zajęty, prawdopodobnie idą po mnie szaleńcy, to gówno mnie to obchodzi i zaczynam się zbierać. Co mi szkodzi, stację mam niecały kilometr dalej, podjadę.

Wyszedłem z domu, wsiadłem do odrapanego samochodu i pojechałem. Na dworcu spodziewałem się starszego małżeństwa, a nie babki lekko po pięćdziesiątce z mężem w podobnym wieku. Co jest?

Przepraszam, czy państwo Sewittz? Zagadnąłem ich. Oboje mieli kowbojskie kapelusze, ona wyglądała jak starsza siostra Kleo, takie same tipsy, łańcuszki, obcasy, dekolt - a on wyglądał jak pieśniarz country&western, albo szeryf z jakiejś niemieckiej komedii o dzikim zachodzie. Oboje mieli lustrzane okulary.

Tak, mówi ona, a pan jest...? Przeciągle spytała, tak dobrze mi znanym gestem spuszczając okulary i mierząc mnie z góry na dół. Nie miałem czasu się przebierać, więc miałem na sobie dżinsy, koszulkę z głupim rekinem i umorusany kitel, o którym zupełnie zapomniałem, a który noszę po domu. I stare, dziurawe kowbojki, bo wszystkie inne buty ostatnio zżarł Ślepnir... A te akurat były pod łóżkiem i je oszczędził.

Doktor Okropny, szanowna pani, powiedziałem, skłoniwszy się lekko. Przybyłem na pilne wezwanie pani Sewittz, która jest moją sąsiadką i bliską przyjaciółką.

Doktor Okropny! Nagle zajarzyła. Oczywiście, przepraszam... Nie wiedziałam, że jest pan takim doktorem. Wskazała na kitel. Rosalie Schuberdrost-Sewittz, powiedziała ona, wyciągając do mnie dłoń, którą uniosłem lekko i uścisnąłem. Uścisnąłem też serdecznie dłoń faceta, który przedstawił się jako Albert Schuberdrost. Później się okazało, że ma kilkanaście fabryk, które produkują jakieś nietypowe gwoździe, ale nie pamiętam, jakie.

Zaprosiłem ich do samochodu. Nie było do czego, stary, odrapany nissan sunny z kierownicą po prawej stronie, z dziurą w drzwiach kierowcy i prawie bez szyb, ale akurat tym jeździłem, bo czymś trzeba, a mojego amerykańca wziął irlandzki pieśniarz Henry "McHenry" Bosworth i nie chciał oddać, jebaniec.

Państwo wybaczą tę ruinę na kółkach...

Rosalie przerwała mi. Kleo opowiadała nam, że jest pan człowiekiem ekscentrycznym, z klasą, więc jeśli chce pan doktor jeździć starym nissanem...

To i my chcemy nim jeździć! Skończył za nią Albert. O, już na miejscu?

***

W samo południe pełen szarlotki wyszedłem z domu pani Sewittz, podjechałem pod swój dom, zostawiłem auto na podjeździe i poszedłem z powrotem do roboty. Popracowałem może z godzinę w spokoju.

Ekhrrrr... Ekhhrrrr! Słyszę, a tam banshee unosi się w powietrzu przy otwartym oknie.

Co, umrę za kilka dni? Pytam i patrzę na przedziwnego stwora, który wygląda jak pół-harpia, pół-pterodaktyl, pół-kobieta, pół-jeżozwierz, ma szpony i chuj wie co. Taka strzyga trochę, ale potrafi jednak być nieodpychająca... Dopóki nic nie mówi, nie je, można z nią jakoś żyć. W sumie nie mam wyjścia, ale jeść nie woła, więc może sobie mieszkać... Przynajmniej nie ma szkodników i złodziei.

Ekhrrr, hrrr... Charczy ona, ono. I macha szponem, że niby lutownica to takie atrakcyjne urządzenie.

Ale co, umrę czy nie? Pytam, podając banshee lutownicę. A banshee... Nie wiem, co chciało osiągnąć.

Banshee przypaliło się w ucho lutownicą i upuściło ją na bruk za oknem. Lutownica w pył, spięcie i wybiło korki. To na początek. To akurat banshee chronicznie boi się ognia, więc przypalone, tlące się nieboskie stworzenie wtargnęło mi do domu, rozbiwszy głową okno, ramę i parapet. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, zareagować - miałem cztery prototypy STO w kawałkach, urwaną stalową osłonę żaroodporną, rozbity parapet, dziurę w suficie i nieopisany bałagan... Większy niż wcześniej. Banshee w szoku odzyskało też głos, więc słyszałem coś między wizgiem, charkotem, bulgotem... A wrzaskami torturowanego. Stwór miotał się, tynk się sypał ze ściany, obrazki spadały, a rzeczy leżące na podłodze zamieniały się w rozpiżdżone rzeczy zawalające podłogę.

Zastrzel to, wydawało mi się, że usłyszałem przy uchu. Nie czekałem na potwierdzenie, tylko wyciągnąłem spod szczątek parapetu schowaną tam kradzioną strzelbę z upiłowaną lufą i wypaliłem... Z grubsza w kierunku stwora. Chuj, najwyżej nie pójdę do nieba.

Banshee uspokoiło się, siadło na podłodze i zaczęło płakać. Wziąłem, co się dało na wózek i opuściłem pomieszczenie. Niech ryczy bez mojego udziału. Ja mam swoje na głowie.

Jak zaczęło wyć, dołączył do niej Ślepnir, więc wyposażyłem się w dodatkowe akcesoria ochronne, czyli douszniki i nauszniki. Po namyśle, wziąłem też paczkę kradzionych nabojów. Nigdy nie wiadomo.

***

Wieczór przyszedł prędzej, niż myślałem. Z nauszników wyrwało mnie wibrowanie telefonu. Odebrałem. W domu było cicho.

Doktorze, obiecał pan, że pan przyjdzie, pokaże nam tego pająka... Powiedziała Kleo Sewittz, a mnie zrobiło się ciepło... Zupełnie zapomniałem!

Wyhodowałem kiedyś megapająka z downem, którego trzeba niańczyć, bo w ogóle sobie nie radził. Opowiadałem o tym pani Sewittz i jej rodzicom, i obiecałem, że go przyniosę pokazać. W tym celu udałem się do garażu, wytargałem dziada spod starego Rolls-Royce'a i zarzuciłem sobie na plecy. Przeszedłem na drugą stronę ulicy z tym opóźnionym w rozwoju, śliniącym się fajfusem i poopowiadałem trochę o tajnikach genetyki, elektronice i zdalnie sterowanych kociętach, którymi karmię tego debila z ośmioma nogami i zezem w sześciu z ośmiu gał. W tym czasie on usiłował chyba, bo trudno być pewnym, zapolować na pluszową małpkę w majtkach, aż rozpędził się, wyrżnął w kaloryfer i stracił przytomność. Ecce aranea, regina mundi animalia!

Akurat po tym, jak ten debil wywrócił się na plecy i siknął pajęczyną w bliżej nieokreślonym kierunku, usłyszałem grzmot.

Czyżby miało padać? Zapytała Rosalie, podnosząc żaluzje. Naszym oczom ukazał się żałosny widok płonącego nissana, którego zostawiłem na podjeździe. Kilka lub kilkanaście sylwetek stało dookoła, z zaciętymi minami, robiąc coś w rodzaju demonstracji przeciwko nieludziom.

Doktorze...? Och, doktorze! Kleo rzuciła mi się na szyję. Powinniśmy wezwać policję! Dodała jej matka, rzucając się na szyję Albertowi. Albert zachował zimną krew. Wyciągnął telefon, wykręcił numer, podał jakieś kody i powiedział, że zamawia siedem cztery jeden pod mój adres, po czym się rozłączył.

Co to jest siedem cztery jeden? Spytała Rosalie.

Ekspresowa i Agresywna Dostawa do Miejsc Pod Ostrzałem. W skrócie siedem cztery jeden, od numeru ciężarówki. Będą za godzinę. Co do tego czasu, doktorze?

Mam pewien plan, ale nie wiem, czy panie się zgodzą... Musicie mi w pełni zaufać.

***

Pięć minut później Kleo i Rosalie wyszły na ulicę w samej bieliźnie, butach na szpilkach i z pochodniami. Od razu zwróciły uwagę wszystkich łysoli pod moim domem. Albert dostał prikaz pilnować perymetru i w razie czego rzucać mołotowami, które zrobiliśmy z kilku butelek i benzyny do kosiarki.

Ja wlazłem na komin i z pająkiem w ręce zrobiłem trik spidermana, czyli wypuściłem wiązkę pajęczyny z nieprzytomnego Elvisa (taki dostał kryptonim bojowy) i prześlizgnąłem się na mój dach, gdzie przez uchylone okno na strychu, wlazłem do domu, skąd mogłem odpierać ataki samego Specnazu.

Rzuciłem bezużytecznym bojowo Elvisem w kąt, a on wczołgał się do starej szafy i zaczął się ślinić. Kopnąłem drzwiczki. Chuj z nim. Zawołałem po wilkołaczemu, nic. Cisza. Po wampirzemu... Tak samo. Po rosyjsku, czesku i angielsku - niszto, nula, nothing.

Poszedłem na dół, wyciągnąłem z puszki po herbacie dwie "szyszki", które być może działały, ale pewności nikt mieć nie mógł, bo leżały od wojny. Wyrzuciłem jedną, celując w tłum. Trafiłem w nissana, który płonąc wybuchł, podskoczył i spadł, nie czyniąc nikomu krzywdy. Panie przestały być potrzebne, więc wróciły do domu pani Sewittz.

Kwadrans później pod dom zajechało ze trzydziestu motocyklistów uzbrojonych w broń automatyczną i zaczęły się schody. Zaczęli walić w okna. W moje okna. Przyjechały gliny, ale szybko zwiali. Straży pożarnej też nie było po drodze, siedzieli w remizie, zaryglowani od środka, aż miło.

I nagle usłyszałem trzaski. Ogień z automatów zmienił kierunek, z tego, co się orientowałem, pruli w zbliżający się transporter opancerzony z przyczepą. A transporter odpowiadał ogniem, przejeżdżając po motocyklistach i motocyklach, jeśli nie uciekli mu z drogi. Transporter wysypał gwoździe na drogę i pojechał z powrotem. I nie pięć gwoździ. Nie dziesięć. Dosłownie zalał tłum jakimiś dziwnymi gwoździami. Motocykliści i reszta wpadli w konfuzję. Teraz ani odjechać, ani odejść! Byli w pułapce.

Z mojego domu wyjechał samobieżny, gąsienicowy SuperTurboObciągator RT, wersja armijna, z przywiązanymi do obfitej, biuściastej góry claymore'ami, które leżały u mnie w ogródku, zanim poznałem (i polubiłem) Kleo Sewittz. Chuj, najwyżej zrobię nowy. Teraz trzeba walczyć o życie. This is my stand, powiedziałem, kierując z tabletu STO RT. Po chwili grzmotnęły cztery eksplozje. To claymore'y wypaliły, a tłum mocno się przerzedził. Z domu Kleo zniknęły dwa naprawdę duże okna, a z ogrodu dwie ozdobne choinki i prawie cały płotek. I tę chwilę wybrali sobie Ślepnir i ta szponiasta dziwka banshee na dorzynanie rannych. Zwiedzione zapachem krwi przeróżne stworzenia przybiegły, przyleciały i przypełzły z całej okolicy. Pobiegłem do stodoły po koparko-dźwig na gąsienicach, który zamówiła kiedyś straż pożarna. Uruchomiłem pompy, magnesy na wysięgnikach i spłuczki, żeby pozbyć się tych gwoździ, ale że to moje pierwsze takie oblężenie, ustawiłem moc na max, i w rezultacie miałem mielonych idiotów, gwoździe i motory pod magnesem, krew i woda pod ciśnieniem były absolutnie wszędzie, a do spłuczek i spływów poleciała cała reszta. Wywaliłem to wszystko na pole buraków za domem. Dwa kursy później, latające namagnesowane gwoździe zabiły większość ludzi i stworzeń, a czego nie zabiły a zraniły... Zabiły i zjadły pozostałe. Po synach anarchii zostały rozszarpane zwłoki na ulicy, a w stercie gwoździ, motorów i ciał na polu buraków, jeśli cokolwiek żyło, to już niedługo. Ostatni kurs koparko-dźwigu był rzeczywiście ostatnim, bo niechcący trąciłem łokciem pokrętło mocy magnesu... Jednak na szczęście wyskoczyłem, zanim trzystukilowy magnes spadł na zbiornik paliwa i wszystko zrobiło 'bum'. Podmuch eksplozji zerwał mi kitel z pleców, a mnie pchnął na ziemię i ogłuszył na tyle, że straciłem przytomność.

***

Następnego ranka obudziłem się na wielkim, dębowym stole pani Sewittz. Byłem nagi od pasa w górę, co być może było efektem wybuchu, który jak przez mgłę pamiętałem... Albo nie. Trudno powiedzieć.

Wszedł Albert.

O, obudził się, zawołał. Obie panie, ubrane niemal identycznie wpadły ze stukotem wysokich szpilek na deskach podłogi do pokoju.

Doktorze! Jak się doktor czuje? Pytały jedna przez drugą, patrząc mi w oczy, macając po rękach, ściskając ramiona i głaszcząc gdzie bądź.

Proszę mi powiedzieć, co było dalej, poprosiłem. Albert opowiedział.

Jak wybuchły buraki, a eksplozja posłała gwoździe, płonące trupy i chuj wie co i gdzie, zrobiło się cicho. Niedobitki krucjaty chciały uciec, ale "facet o psim wyglądzie", "babka ze szponami i kłami" i "pies na sześciu nogach" przerobili je na steki, że nawet ślad nie został. Wszelką krew i ślady batalii zeskrobywali, zdzierali i czyścili pracownicy sekcji specjalnej zatrudnianej przez Alberta, którego "stać na takie ekstrawagancje". Policja przyjechała, wlepiła mi mandat za złom na drodze publicznej i odholowali na policyjny parking, ale co tam złom. Nowe okna wstawiła firma dziś rano, a fachowcy kończyli elewację. U mnie zostawili, jak było, bo w swej ekstrawagancji mogłem mieć im za złe remont, a ostatnie, czego chcą, to wkurwić kogoś, kto uratował im życie.

***

Jutro Albert i Rosalie jadą zwiedzać okolicę, więc ja spędzam cały dzień z Kleo, która pragnie mi podziękować za pomoc. A potem za uratowanie życia. A potem...

A potem się zobaczy.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (29)

  • KarolaKorman 19.06.2016
    Komedia :) Ubawiłam się do łez :) Buraczki wyleciały w powietrze, bo już miałam napisać, że będą na ostro, Kleo jutro dopiero podziękuje, więc muszę czekać do kolejnej części na szczegóły, ale i tak największą atrakcją są Ślepnir i banshee. Bez ich wyczynów byłoby ponuro. I Ty, doktorku, nie zostawiaj ryczącej banshee samej sobie, bo się dziewczyna jeszcze w sobie zamknie i dopiero się narobi :D
    Było cudnie, zasłużona piąteczka :)
  • Okropny 19.06.2016
    Dzięki Karola ;)
  • Margerita 19.06.2016
    Pięć wielka krucjata a to dobre było w dobie dzisiejszej techniki mógłbyś nawet nakręcić komedię animowaną i puszczać w sieci!
  • Okropny 19.06.2016
    Dzięki! ;)
  • Margerita 19.06.2016
    Okropny
    Bardzo proszę
  • Ritha 19.06.2016
    Jaka wartka akcja, opłacało się czekać na tą dziesiątkę ;) Poza tym nie wiedziałam Okropny, że Ty jesteś tak bezinteresownie uczynny. Bo ja mam parę syfiastych spraw do załatwienia, których się nikt nie chce chycić :/ xD
    No i najważniejsze, że w całej tej masakrze masakrze Ślepnir przeżył ;>
  • Ritha 19.06.2016
    Masakrze raz, wiem
  • Okropny 20.06.2016
    Ritha dzięki za komentarz :)
  • alfonsyna 19.06.2016
    Krwawa jatka, na którą czekałam od początku wreszcie nadeszła! A w tym wszystkim doktor Okropny i jego nieodzowna nonszalancja - nie mogło się skończyć inaczej. Jak na mój gust, trochę jednak za mało było Ślepnira, ale nie można mieć wszystkiego... ;)
  • Okropny 20.06.2016
    Dzięki! :)
  • Matt Custor 25.06.2016
    A ja 5!
  • Okropny 25.06.2016
    Fęks!
  • Nazareth 06.07.2016
    Komentarz
  • Okropny 06.07.2016
    Fuck. You.
  • xxECxx 06.07.2016
    Naz bije brawa dla Ciebie :)
  • Nazareth 06.07.2016
    Okropny Ej obiecałem, że napiszę komentarz pod kolejną przeczytaną częścią. Możesz mi kazać iść się pierdolić we wszystkich językach świata, ale nie możesz mnie nazwać kłamcą w ani jednym! Więc sam się idź fakju, kurwa!
  • Nazareth 06.07.2016
    xxECxx Dziękuję, kłaniam się :B
  • Okropny 06.07.2016
    Nazareth do dupy z taką robotą
  • Canulas 26.09.2017
    Długie, wartkie, bezkompromisowe. Obcując z tym już któryś raz z rzędu, można, mniej więcej, założyć na co się trafi. Bardzo leży mi cała ta otoczka wokół bunshee. Nie najlepsza cześć dla mnie z dotychczasowych, ale na pewno zacna.
    Reszta komentarza byłaby raczej powielaniem poprzednich, więc się nie będę mądrzył.
    Już się zadomowiłem w Twoich realiach, jednak przemyślałbym cyfrowy zapis. Skoro robisz na opak, taka konwencja, styl, i wszystko strawne, ale tą rzuconą dwudziestkę czwórkę, bym przemyślał.
  • Okropny 26.09.2017
    Chyba nie rozumiem, o co chodzi z tym cyfrowym zapisem i 24

    A kwestia konwencji w tym przewidywalnosci jest jasna i po coś :)
  • Canulas 26.09.2017
    Do pewnych Twych manier już przywykłem i zastanawiam się, czy ta poniżej też jest jedną z nich:

    "Mam panu przekazać, że ma pan 24 godziny na pozbycie się z domu wszelkiego bezeceństwa, " - Mam prawie pewność, że tego typu zapis jest celowy. Dla dynamiki, dla przewrotności lub, bo tak Ci sie po prostu chce, Jesteś świadom swojej wartości, więc na pewne ( w dodatku niepisane) zasady możesz wywalać kiełbadrona, ale wolę wypunktować, bo zawsze jest kilka procent, że nie.
    Tyle.
  • Okropny 26.09.2017
    Ojezus, o to chodzi!

    Pewnie na skróty pisałem, możliwe że nie zauważyłem, jeszcze bardziej możliwe że chciałem poprawić i uciekło. Czujnyś!
  • Canulas 26.09.2017
    No widzisz. U Ciebie każdą wątpliwość podaję z dużą dozą ostrożności, bo nie mam pewności czy zabieg nie jest celowy.
    Na ten moment, całość mi przypomina mix Rolanda Topora z Jakubem Wędrowyczem - Pilipiuka. Z zastrzeżeniem, że takowy twór
    pozwoliłby sobie na odczepienie chamulców. Nie mogę jeszcze dokopać się do jądra, przegryzć (zi nie mam, awaria) się.
    Cały czas czytam w poczuciu, że zanurzenie nie jest kompletne, że coś mi umyka. Możliwe, że to błąd. Możliwe, że tylko (świadomie, bądz nie)
    stworzyłeś iluzję wieloistości tego. Może nadinterpretuje, ale chuj w to, bo na bazie samych domysłów dobrze się bawię.
    Chciałbym wyłapać więcej z samego tylko względu "nietypowości" Twoich prac, bo mam świadomość, że (zi)ródełko wyschnie, a znale(zi)ć
    coś podobnego będzie trudno.
    Swoją drogą. Ciekawe czy napisałeś coś kompletnie na serio. Ciekaki mnie, jakbyś się w takiej konwencji odnalazł, bo chyba Cię lekko zaszufladkowałem
    i jakoś sobie czegoś takiego nie wyobrażam.
  • Okropny 26.09.2017
    To ja Ci powiem, że to, te pulpy, to zabawa konwencją, polecam zapoznać się z pojęciem "pulp mag" i "penny dreadful" i połączyć je w jedność z literaturą awanturniczo-przygodową w stylu Cusslera, serialem Grimm, może ze szczyptą specjalnej kliszowatości, przerysowaniem krzywym zwierciadłem - i to wszystko z grubsza lepiej lub gorzej osadzone w realiach polskiej wsi na śląsku. Jak Ci źródełko wyschnie, to Cie zapoznam z poważną literaturą mojego autorstwa. W sensie z taką pisaną konkretniej na serio bardziej.
  • Canulas 26.09.2017
    Okropny t a, co skasowałeś?
    Generalnie wiem co znaczą wszystkie podane przez Ciebie pojęcia. Tylko Cusslera nie czytałem. Ok.
    Teoretycznie nie pytałem, pod kątem potrzeby wyjaśnień, bo całość się broni bez tego. Najlepsze jest to, że obcując już trochę z książkami nie znalazłem czegoś zgoła podobnego.
    To spora sztuka w dzisiejszych czasach stworzyć styl, który ciężko do kogoś przyrównać. Nie wiem, czy się spotkałem z taką sytuacją.
  • Okropny 26.09.2017
    Canulas to, co skasowałem to jedno, a są i inne, nawet na opowi ;)
  • Canulas 26.09.2017
    Wiem, że szwankują wersy. Pisałem na brudno i wkleiłem, bo poperzdni komentarz (z 10 minut roboty) mi coś wywiało i nie chiałem ryzykować, że stanie się to znów.
  • No tu trochę dłużej, ale to że akcji, kontrakcji, reakcji... z tego powodu, że działo sie dużo szybko i nieprzewidywalnie pyknelo czytanie niczym odgłos wydany oddolnie, szybko znaczy.
    Mógłby z tego niezły film powstać, i to taki jakiego jeszcze nie widziałem.
    No cóż miodzio :)
  • Okropny 31.01.2018
    Czekam, Moryc, aż siupniesz #11, pierwszy dłuższy szajs spod znaku pulpy :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania