Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Penny Pulp #13 - Knajpa dla nieludzi
Siedziałem w barze i czekałem na Kleo. Tak się jakoś złożyło, że spacerowaliśmy po mieście, ona spotkała jakąś przyjaciółkę, no i, wiadomo, one swoje, ja swoje. Kleo poprosiła tylko, abym się nie gniewał i nie czekał, bo może być tak, jak zapewniła mnie Andżela czy też Andrea, że wróci nad ranem, z flaszką tequili w ręce i majtkami w drugiej. Odparłem, że pójdę do pobliskiej spelunki szukać natchnienia na nowe wynalazki i może, może! Uda się znaleźć chłopaka dla mojej banshee. Bo teraz to już moja banshee, więc żeby uniknąć szkód, pomyślałem że zaaranżuję jakieś nadprzyrodzone tete-a-tete, niech żyją długo i szczęśliwie na poddaszu mojej stodoły, no chuj, niech stracę. Dałem Kleo mój lokalizator i jak chce, niech mnie znajduje, idę w tango. Zostawiłem jej mój telefon, bo mi jest na chuj, a po co mam zgubić. Do mnie i tak nikt nie dzwoni.
***
Knajpy dla nieludzi poznajemy po tym, że barmanki są super gorące, prawie zawsze otwarte, i... I serwują kawę z wódką o każdej porze dnia i nocy. Może się to wydawać jak każda knajpa, w której kiedykolwiek byliście, ale to kwestia postrzegania tych drobnych detali...
Wszedłem do lokalu.
Hajduszloboszlo, zawołałem, świadom dobrych manier mile widzianych w takich miejscówkach.
Dobrodoszli, powiedziała barmanka, popatrując na mnie dziwnie. Zrobiła dziwny gest ręką, pewnie mnie sprawdzała, ale ja udałem, że nie wiem o co chodzi i nowy w mieście. Owca w wielkim mieście. Turysta w knajpie IRA. Prawie.
Jedną zimną żółtą z pianką ciecz chmielową, pasteryzowaną, beczkowaną, z kija laną, poproszę, powiedziałem, robiąc przyjazny gest. Usiadłem na hokerze i czekam. W takich lokalach wrażenie to podstawa, więc nie zmieniałem pozy debila i nie reagowałem na wąchnięcia, chrząki, pomruki i chroboty. Jebać. Show must go on.
Mamy tylko kurwie jasne pełne, powiedziała żując gumę barmanka.
To moje ulubione, zapewniłem. Ona zerknęła za moimi plecami, ktoś coś mruknął, więc nalała żółtej cieczy z kija do wysokiej szklanki i podała mi na tekturowy "wafel".
Szesnaście, powiedziała. Spoko, jak szesnaście, to szesnaście, odpowiedziałem, spokojnie pijąc specjalność zakładu... Kurwie jasne pełne. Uszło nawet, mogło być. Nie piwo bylo najważniejsze, tylko cała reszta.
W kwestii moich kwalifikacji, niech siostra zadzwoni do Jakuba z Koźla. On poręczy za mnie, żebyście mogli się wyluzować, dodałem. Ona wyciągnęła, jak w "Desperado" staromodny telefon, zajrzała do kajetu, wykręciła znany mi numer i czeka, aż ten kutas odbierze... Jebany Jakub z Koźla, ojciec-przechodzień połowy miotów z Dolnego Pogranicza. Pewnie coś rucha. Albo żre. Jebany kutas. Ale barmanka czekała cierpliwie. Aż w końcu odebrał. Jakub, tu Amanda z Katowickiej. No. A, dzięki. Przyszedł tu taki pętak, powołuje się na ciebie. Ta, człowiek. Ta, w okularach. Yhy. Yhy. Doktor? No co ty gadasz... Yhy. No. Poważnie? Banshee? A, pierdolisz. No. Aha, zapomnij. Nie. No, narka. Ave ci też... Odłożyła słuchawkę. ...ci w dupę, powiedziała barmanka, robiąc mi jakieś gesty. Pewnie coś z aurą.
Na koszt firmy, powiedziała barmanka, rozchmurzywszy się. Cały bar nagle jakby odetchnął, przysięgam, że słyszałem pstryknięcia bezpieczników w co najmniej dwóch giwerach. Ludzie się znowu rozgadali, jak to zwykle bywa w tych sytuacjach: no i ja mu wtedy mówię... Ty kurwiu... A Aneta i Lilith się wyjebały na podłogę, hahaha... Marcin mi pomógł... Żebyś ty widział te cielęce oczy... I tak dalej. Ja nic, siedzę przy barze dalej, sączę. Piwo jak piwo, coś między najtańszym szczochem z biedronki a najtańszym sikiem z lidla. Bez rewelacji.
To co pana przywiało w te nasze skromne progi... Doktorze Okropny?, skończyła głośniej, żeby wszyscy słyszeli. W knajpie zaszurało i zaszemrało.
Mam jeden dzień wolny, gdyż moja towarzyszka, Kleo Sewittz, spotkała przyjaciółkę i diabli wzięli moje dzisiejsze plany, skończyłem, by nie wdawać się w szczegóły.
A, powiedziała barmanka. To prawda, co o panu mówią? Spytała, a ja uśmiechnąłem się krzywo. A co mówią? I usłyszałem głęboki bas.
A, na przykład to, że rzucałeś pan granatami w zmotoryzowanych kutafonów z ruchu tępienia plugastwa, jak mówią. Albo, że masz ośmionogiego psa, co go żeś pan uratował z pożaru. I że stajesz pan w obronie nieludzi, powiedział wielgaśny facet, przysiadając się do mnie. Wielgaśny, bo miał lekko dwa metry, a zbudowany był jak Wolverine.
Amanda, mnie i doktorkowi polej czegoś lepszego, niż te przeterminowane popłuczyny, powiedział, po czym odstawił nasze kufle na koniec kontuaru, w pobliże barmanki. Ta popatrzyła na mnie, uniosła jedną brew, Amanda jestem, mlasnęła gumą do żucia i odwróciła się, żeby zlać ze szklanek piwo do wiadra. Gdy odwróciła się z powrotem, jej dekolt był zdecydowanie głębszy i bardziej zachęcający. Podała nam po normalnym, butelkowym. Rotmistrz Kurwikson, głosił napis na etykiecie. Smakowało dużo lepiej niż poprzednie. Chwilę pogawędziliśmy o tym i owym, głównie ja opowiadałem, że szukam inspiracji na nowe wynalazki i byłoby bardziej niż spoko dowiedzieć się też, jak sprawić, żeby banshee było mniej wkurwiające.
Jajkovich jestem, powiedział olbrzym i wyciągnął do mnie dłoń. Podałem mu swoją, a on bardzo ostrożnie ją uścisnął. Doktorze, jest pan mile widziany w Katowickiej. Pójdę po taki gadżet, pokażę panu coś, co pana z pewnością zainteresuje... Choć może nie powinienem, rzucił pod nosem. Po chwiluni wrócił, niosąc coś, co wyglądało jak dwa metalowe półmiski z pajęczymi nóżkami. Poprowadził mnie do loży, czyli osłoniętej, prywatnej części lokalu. Amanda podkręciła muzykę.
To to, jest najskuteczniejsza broń przeciwko wrogom, jaką doktor może sobie wyobrazić, rzekł, kładąc to na stole. Proszę, może doktor obejrzeć.
Podniosłem to delikatnie. Do czego to służy? Spytałem, oglądając te dziwne miski z dziwnymi... Gwoździami? Nogami pająka?
Jak chcesz się pozbyć kogoś, ale nie chcesz go zabijać, chcesz upokorzyć, a w końcu móc go używać do swoich celów, to używasz tego właśnie. To działa tak: Musisz kogoś złapać, a on musi cię błagać, żebyś go nie zabijał. Jego potrzeba, wola życia będzie tak wielka, że miska zrobi się ciepła, a potem gorąca. Nóżki zaczną się ruszać. Wtedy... Urwał, poruszył oczami i uszami, ponasłuchiwał chwilę.
Wtedy musisz jedną połówkę nałożyć delikwentowi na głowę, a drugą wypełnić jego genitaliami. Poplułem się piwem. Co?
Musisz mu odciąć jajca. Obie połówki, oba naczynia chwilę pojęczą, a potem osoba, tak jakby zacznie się kręcić. Jak skończy się kręcić, będzie wyglądała tak, jak chcesz, żeby wyglądała, robić to, co chcesz, żeby robiła i tak dalej, i tak dalej. Iii wteedyyy... Będziesz miał służącą. Kochankę. Sprzątaczkę. Barmankę, na przykład. Dziwkę. Ochroniarza. Albo wszystko na raz.
No, dobra... Powiedziałem, gdy olbrzym skończył i łyknął piwa, po czym Amanda przyszła i przyniosła następne kufle.
Dobra... Coś czuję, że są jakieś wady tego przedsięwzięcia, rzekłem, a olbrzym pokiwał głową.
Wiesz, wady-nie wady, ale nie każdemu musi takie coś pasować, nieprawdaż? Jebaniec chyba specjalnie budował napięcie.
Ale jakie coś? Spytałem, podekscytowany.
Ale nie będziesz się śmiał?
Spróbuję, obiecałem solennie, unosząc trzy palce, jak w jakimś salucie z Hunger Games. Spróbuję. Nie mogę obiecać, że nie będę, sorry.
Popatrzył na mnie chwilę, a potem otworzył usta i niemal od razu je zamknął. Potem uznał chyba, że można mi powiedzieć, i półszeptem rzekł: Musisz te obcięte jaja i fiuta zjeść.
Trochę mnie siekło to piwo, więc najpierw się roześmiałem głupio, a potem zacząłem mu mówić, że się ze mnie napierdala, a jeszcze potem przeprosiłem za swoje karygodne zachowanie.
Jak to, zjeść?
No, normalnie, musisz je zjeść, powiedział. Włożyć do ust, pogryźć, połknąć... Wszedłem mu w słowo: I wysrać! A jak stanie akurat, jak będę srał? Byłem tym naprawdę skonsternowany, problem wydał mi się naprawdę przerażający.
Olbrzym roześmiał się i poklepał mnie po plecach tak, że jutro będę chyba montował pancerz i egzoszkielet. Plecy do gipsu.
Nie no, powiedział grzmiącym głosem. Musisz je tylko zjeść, pochłonąć, a wtenczas te miseczki zadziałają. Jest tylko mały problem, niestety.
Inny niż wzięcie do ust czyjegoś okrwawionego kutasa z jajami, jak rozumiem?
Popatrzył na mnie dziwnie, jakbym był jedynym z jego znajomych, który gardzi świeżo oderżniętymi męskimi genitaliami.
No, powiedział. Jedyny problem to taki, że im więcej oderżniętych kutasów zjesz, tym bardziej masz ochotę na nieoderżnięte.
Więc pewnie jesteś homo, co? Spytałem go, a on z oksfordzkim akcentem rzekł: You have no idea. Po pierwszej piątce odechciało mi się walczyć z wrogami, ale the more gay sex, the better, doktorze, dokończył smutno, zwiesiwszy głowę.
Plis, obiecaj mi, że mnie nie zgwałcisz w tej loży, przecież kurwa mać, to głupi pomysł, rozerwiesz mi dupę i tyle będzie z życia, ja wiem, co to krwotok wewnętrzny... Lamentowałem trochę mocno, ale może nie nazbyt, bo jednak bardzo byłem przerażony perspektywą nadziania mnie na coś, co najprawdopodobniej było rozmiarów gaśnicy.
Spoko spoko, doktorku. Wyluzuj. Pokazałem ci tylko mój sprytny magiczny przedmiot. Możesz o nim komuś powiedzieć, jeśli chcesz, ale nigdy nie mów nikomu, skąd to wiesz i gdzie tego szukać, dobra? Bo i ciebie przepuszczę przez maszynkę, pogroził palcem, uśmiechnął się i schował połówki do kieszeni.
Jasne, powiedziałem. Spróbowałem też wstać, ale średnio mi wyszło.
Jajkovich... Możesz mnie zanieść do baru i posadzić na krzesełku?
***
A potem prawie cały wieczór usiłowałem dowiedzieć się czegokolwiek o zwyczajach banshee, usiłując opierać się Amandzie, jak tylko potrafiłem. A łatwo nie było... Wierzcie mi.
***
Doktorze, powiedziały do , nie wiedzieć czemu bardzo mi przychylne cycki Amandy z głębokiego dekoltu, proszę mi teraz powiedzieć o swoim stopniu naukowym, dobrzee? Jej gadające, zdawałoby się, cycki miały tendencje do przeciągania sylab w bardzo atrakcyjny sposób, a Amanda patrzyła wprost w moje oczy, i miałem wrażenie, że się w nie zapadam. I ssała drinka przez słomkę. Byłem coraz bardziej pijany, Jajkovich gdzieś polazł, a mało który zagadnięty bywalec w ogóle słyszał o banshee. Porażka.
W pewnym momencie przyszła jakaś blada, białowłosa mimoza topless z czarnymi iksami w miejsce sutków, z białymi białkami i tęczówkami, i przejęła bar od Amandy ku uciesze gawiedzi, która najwyraźniej lubiła takie rzeczy. W końcu knajpa dziwolągów, nie powinienem się dziwić.
Amanda już siedziała na hokerze koło mnie, a ja widziałem te gładkie, kształtne uda, te specjalne, gotycko-baletowe buty na porażającej szpilce i... Gorset, który dosłownie wyciskał ją w górę. Wcześniej, przysięgam, miała na sobie zwykłe dżinsy i koszulę. I miała mnie w dupie. Przebrała się? W każdym razie... Było wciąż dość wcześnie, a ja już wiedziałem, że jak przyjdzie co do czego, to jestem zbyt naprany, żeby cokolwiek powiedzieć. Cokolwiek. A zwłaszcza "nie". Najtrudniej powiedzieć "nie", naprawdę.
Przez dłuższą chwilę rozmawialiśmy o moich mutantach: O turbojeżotrzmielach, które zbierają miód i mogą wybuchnąć, jeśli coś je ugryzie. O moim psie, Ślepnirze. O megamrówniku, który spał od czterech miesięcy w inkubatorze. Co skończyłem jakiś wątek, zasypywała mnie mnóstwem ciekawych pytań, jak na przykład: Czym się te mutanty żywi? Czy panu smakuje miejscowe piwo? Czy doktor mieszka sam? Jak to możliwe, że mieszka pan z banshee? Czy można doktorowi obciągnąć? Jako, że próbowałem jednego miejscowego browara za drugim, "Kurwie Szczyny", "Major Kurwica" i tym podobne, byłem już tęgo urżnięty. Odpowiadałem więc bardzo elokwentnie, że owszem Kurwie Szczyny nazwę mają odpowiednią, ale mieszkam sam. I że mutanty żywią się same, czym popadnie, a jak padną, to wracają na automacie do domu... Zazwyczaj, bo mieszkam sam. Mieszkam sam, zazwyczaj, bo oprócz mnie mieszkają tylko strachy, dwa, na strychu pozwalam mieszkać wilkołakowi, w garażu czasem ciotowaty wampir gra na pianinie, a że mieszkam sam, to proszę śmiało brać do buzi, bardzo chętnie, tutaj czy w loży, czy w kiblu. Czy na zapleczu.
Amanda przytuliła swoje czoło do mojego i w mig znaleźliśmy się na zapleczu. Chciałoby się wierzyć, że to był teleport, zapadnia albo skomplikowany system dźwigienek... Ale nie, przeszliśmy za kontuarem, i w śnieżnobiałym pokoju socjalnym, który aż raził w oczy, oparła mnie, napitego w trzy dupy o ścianę i w niewyjaśniony dla mnie do teraz sposób płynnie ześlizgnęła się po mnie do klęknięcia. Przygotowałem się na fegelein, pierdolnięcie. Rozpięła mi rozporek, tego szmego wiadomo co i skąd wyciągnęła...
A tu nagle faktycznie! Było pierdolnięcie, bo coś tak pierdolnęło, że straciłem równowagę i wywróciłem się na nią, innymi słowy poleciałem do przodu. Ona akurat w tym momencie była na etapie pobudzania moich zmysłów za pomocą zwinnego języka, a po tym, jak pierdolnęło właściwie leżałem na glebie, przygniatając własnym ciężarem jej głowę do ziemi, wpychając jej aż po migdałki. I może nawet lepiej, bo zaraz potem wpadła druga ściana, ta obok, do środka... I przez powstałą dziurę weszło na pełnej piździe trzech facetów z, na ile po pijaku mogłem określić, karabinkami szturmowymi z laserami. Rozstawili się, rozciągnęli mnie i Amandę na podłodze i poszli dalej. Po chwili usłyszałem strzały, ale byłem tak pijany, że chyba odleciałem i pewności mieć nie mogę.
***
Gdy się ocknąłem, leżałem na jakiejś starej wyleżanej leżance, obok mnie leżała Amanda, a ta biała dziwna istota właśnie wstawała i wychodziła.
Hej, zawołałem. Co się dzieje? Co się stało? Nic nie pamiętam!
Śnieżnobiała istota rozciągnęła usta w uśmiechu, który byłby może uznany za pociągający w pewnych kulturach, gdzie setki ostrych jak brzytwy zębów i wnętrze ust ciemnoczerwone jak sok z buraka uznaje się za szczyt seksapilu. Mało nie sikłem ze strachu. I jeszcze te wielkie uszy, jak u gacka. Oniemiałem.
Alp, powiedziała istota.
Co?
Alp. Gatunek nieludzia, powiedziało to smukło-wyniosłe coś i wyszło. Ku mojemu zaskoczeniu, to coś, ta istota nie miała ponętnego tyłeczka, tylko taki raczej płaski, mały, nieciekawy.
Zaskrzeczałem. Czasem skrzeczę, jak jakiś głuptak czy inne ptaszysko. To z frustracji, nerwów, czy czegoś tam. Amanda położyła mi dłoń na twarzy.
Hej, ej ej ej, Amanda, weź mi powiedz, co się wczoraj stało! Powiedziałem trzeźwo i skrzekliwie, szarpiąc Amandę za ramię.
Nie pamiętasz, doktorku? Poszliśmy na zaplecze, jakieś skurwysyny wpadły przez ścianę, a ty rzuciłeś się mnie ratować i przykryłeś mnie własnym ciałem! Na to przybiegł twój pies z eskortą, nasi zaczęli strzelać do tamtych, long story short - padłeś z wycieńczenia, a może szoku, dopiero jak zdekapitowałeś łopatą ostatniego komandosa.
Wstałem. Miałem na sobie te same szmaty co wczoraj, tylko ufifrane z krwi, gipsu, tynku i tuzina innych, niezidentyfikowanych rzeczy i substancji. Na mojej lewej ręce była blizna, której wczoraj nie było. Odwróciłem się do Amandy.
A to? Spytałem.
A, fakt. Zaliczyłeś postrzał w dłoń, ale alp cię uleczyła. Blizna zostanie, niestety.
Chuj z tym. Jak mnie uleczyła?
Naprawdę chcesz wiedzieć?
Przypomniałem sobie ten uśmiech, który będzie mi się śnił i te pośladki, które przeczą idei pośladków.
A, wiesz, może jednak sobie daruję. Tym razem. Pomyślałem chwilę o spytałem: A co się stało z tymi komandosami? Gliny nie przyjechały?
Amanda zrobiła wielkie oczy. Gliny? Tutaj? Ha! Poklepała mnie po ramieniu, jak poklepuje się dziecko, gdy zbije szybę. Jak kuria wysyła komandosów, to potem policja i wszystkie służby udają, że nic się nie stało, budynek się nie pali, a te trupy... Wzruszyła ramionami.
Trupy można przecież kupić w każdym sklepie z trupami, mruknąłem bardziej do siebie.
Co?
Nic, nic. Jak przejdę przez te drzwi, to będzie krew, flaki i ogólny rozpierdol?
Raczej ogólny rozpierdol. Krew już... Urwała, patrząc na mnie.
Zlizano z podłogi? Spytałem zapobiegawczo.
Rozchmurzyła się. Właśnie tak, westchnęła.
Ty też zlizywałaś? Spytałem najspokojniej jak potrafiłem, ale głos i tak mi trochę zadrżał.
To coś zmienia, doktorku? Spytała, wstając z leżanki. Też była okrwawiona i pokryta pyłem, ale seksowna jak cholera. Zastanowiłem się chwilę.
Nie, właściwie nie. Jestem człowiekiem w knajpie nieludzi, nie powinienem się dziwić. Coś jednak nie dawało mi spokoju.
Powiedziałaś: Mój pies z eskortą? Jaką eskortą? Spytałem, otwierając drzwi. A za nimi, trzymając się stalowego nadproża, niczym ogromny, skórzasty, pancerny nietoperz, wisiało głową w dół to skurwiałe banshee.
O, z nią właśnie. Powiedziała Amanda. Obróciłem się, wkurwiony.
Zrobiłaś mi w końcu wczoraj loda, czy nie? Spytałem, wyciągając palec wskazujący przed siebie oskarżycielsko.
Yyy, no, nie skończyliśmy, bo to wszystko się zaczęło i...
Nie dałem jej dokończyć. To kurwa kończ, bo inaczej spalę ten, kurwa, kurnik.
Doktorku... Powiedziała, robiąc ten sam ślizg w zwolnionym tempie, co wczoraj. Pogroziłem palcem i umilkła, co nie znaczy, że miała zamknięte usta.
A potem wyszedłem z pomieszczenia, odświeżony i uśmiechnięty. Ominąłem to skurwiałe banshee i podszedłem do hordy, przysięgam, hordy półnagich panienek. Mój pies miał harem.
Ekhem, powiedziałem. Zwróciły na mnie swoje oblicza. Wszystkie poza tą jedną, która akurat leżała twarzą pod moim głaskanym na potęgę przez nie wszystkie psem, i wykonywała numer o nazwie Katarzyna Druga, po którym następnym razem zastanowię się przed pocałowaniem przypadkowej kobiety. Ślepnir, powiedziałem, a mutant zatelepał ogonem na znak, że mnie słyszy. Jak skończysz... To chodź na dwór. A, i dzięki. Odwróciłem się i poszedłem.
Jako, że drzwi frontowe przykryto/zabito płytą budowlaną, musiałem poszukać innego wyjścia. Gdy je znalazłem, okazało się, że na tyłach jest ogródek z dołem, do którego trafiają wszystkie graty, których towarzystwo nieludzi nie jest w stanie zjeść lub wykorzystać. Obok stały karabinki, amunicja i reszta gratów, które przezornie ktoś powyciągał z komandoskich kieszeni i ładownic.
Mogę? Spytałem, a dwóch facetów o wyglądzie drakuli ze starych filmów, opierając się o szpadle wykonali gesty w stylu "chcesz-bierz, nie moje, ja mam wyjebane". Ułożyłem kupkę z tego, co chciałem wziąć. Jeden z kopaczy rzucił we mnie kluczykami od samochodu, który, jak się okazało, był starym vw transporterem z przyciemnionymi szybami, stojącym za lokalem.
Ich? Spytałem, wskazując na głowy w kącie. Hrabiostwo wzruszyło ramionami. Przerzuciłem graty do nowego auta, po czym wróciłem do lokalu, by pożegnać się z Jajkovichem. Olbrzym zrobił mi fotkę i obiecał, że będzie wisiała nad barem, na ścianie zasłużonych dla sprawy, czy coś, pomiędzy portretami z autografami J.K. Rowling i Heatha Ledgera.
Czemu akurat ich zdjęcia tu są? Spytałem na odchodnym, gdy już dziękowałem za miły wieczór, żegnałem się z wszystkimi i usiłowałem nie patrzyć na to skurwiałe, łopoczące banshee.
Jak to czemu? Przecież ona napisała Harry'ego Pottera, a on... Cóż, powiedział, wskazując na Amandę, która zamiatała gruz maluteńką łopatką.
Co, "cóż"?
Pamiętasz, co ci mówiłem o wrogach i miseczkach? Zrobił kilka gestów palcami, a na końcu wskazał Amandę.
Kurwa mać, powiedziałem. Urwałeś jajca Heathowi Ledgerowi, zjadłeś je a potem upozorowaliście jego przedawkowanie? W imię czego?
Olbrzym westchnął, sięgnął do majtek i wyciągnął największego kutasa jakiego można sobie wyobrazić. Oniemiałem. Gdy po chwili odzyskałem mowę, spytałem, niby to na luzie, że niby mnie nie ruszyło: No i?
No co, no i? Włożyłem mu do połowy, a ten zaczął mnie błagać, żebym go nie zabijał, i tak jakoś z przyzwyczajenia go przemieniłem.
A umarłby?
A, gdzie tam.
***
Kleo dosyć się zdziwiła, że aż tak udało mi się się wyświnić i zazdrościła mi udanego wieczoru... Choć właściwie nic jej nie powiedziałem. Za to jej fantastyczna koleżanka w połowie imprezy się nachlała, olała ją i puściła jak szmata z trzecioligową drużyną piłkarską Motor Skorogoszcz, ale na szczęście Kleo w obawie o jej zdrowie i cześć, w porę przerwała i zabrała ją do domu.
Siedzi Kleo w pokoju hotelowym i uśmiecha się diabelsko.
Kiedy to było, to "w porę"?, spytałem przezornie, patrząc wnikliwie na moją rozmówczynię.
Aaa, wiesz, doktorze... Jakoś w połowie drugiej kolejki. Chcesz zobaczyć zdjęcia?
Komentarze (66)
Ta część ma to "coś' i tej wersji będę się trzymać.
Okropny nic się nie zmieniło, nadal się nie rozumiemy :)
"powiedziały do , nie wiedzieć czemu" - chyba miało być "do mnie"
Miło się czytało jak zawsze, i wciągające jak zawsze i 5 dałam jak zawsze, czyli dzień jak co dzień ;) I czekam na "c.d.n."
Przedatne i problematyczne, wysadziłabym
Ps. Biorąc pod uwagę, że od śmiania się do komórki przez Ciebie porobiły mi się zmarszczki (!) to powinnam być zła :I
Ps. W tekstach i w ogóle.
Btw za tydzień mój szef idzie na urlop, będziesz miał wtedy pod każdym od samego ku..wa początku, szczegółowo, aż bedziesz rzygał Rithą, promise
Nie podzielam fascynacji Ślepnirem, aż tak jak niektórzy z komentujących, ale motyw że zjadaniem fujar, a zwłaszcza towarzyszące temu aktowi konsekwencje - tosz to dopiero zamysł.
Niestety, poza Opowi, też jest wszechświat.
Doba krótka. Ciemno wcześnie, zimno, mokro. I jeszcze, jako że preferuje drogę (jeśli istnieje tylko taka możliwość) w linii prostej, muszę przełazić cztery razy dziennie przez tory, gdzie mnie ganiają pociągi. Na szczęście, to debile i ganiają tylko do przodu, choć średnio dwa razy w miesiącu, jest blisko.
Słowem - ciężko o czas na uciechy związane z obcowaniem ze słowem napisanym, jak zacne by ono nie było.
Przekrojówkę Okropny. Od wspinaczki, przez wszelkie systemy (nie sztuki) walk i biegi ekstremalne. W sumie, bardziej pasuje sformułowanie - powracam. Bo kilka miesięcy było "niechcianego" luzu. Tera układam plan pod przyszły rok.
A pytasz, ponieważ sam cus?
Pisanie zajmuje mi,najwięcej czasu w ciągu dnia, do tego maluję, konstruuję, myślę, szukam inspiracji, gotuję - człowiek-orkiestra. Ciężko mi być systematycznym, żyję w totalnym chaosie, man
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania