Poprzednie częściPenny Pulp #1 - Potwornik komornik

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Penny Pulp #14 - Butiki na promenadzie

(jak chcecie ten tekst w innej, ponoć lepszej odsłonie, zacznijcie od "#")

 

Ciąg dalszy naszego urlopu. Kleo i ja podróżujemy kradzionym vanem chrześcijańskiej organizacji pokojowej "Nieludzie do piachu", który sobie wziąłem, razem z wyposażeniem i bronią komandosów, po mojej ostatniej wpadce towarzyskiej, gdy szukałem sposobu na pozbycie się banshee... Tak, wiem, że troszkę zamotane, ale naprawdę się staram być przejrzystym. Serio.

***

Siedzimy przy stoliku na dworze w "Caro", knajpie nad morzem, która nie zmieniła się od czasów, gdy Edward Gierek siedział na tronie. Kleo, oczywiście przyciągająca setki spojrzeń, siedziała w cieniu parasola i uśmiechała się figlarnie, gdy kolejni faceci robili jej fotki smartfonami. Jak wstała, żeby podejść do baru po menu, jeden z gości zadławił się obwarzankiem i trzeba go było ratować. Innemu, chamsko się przystawiającemu do Kleo mięśniakowi, Ślepnir nasikał na zderzak jego przyciemnionego, nabłyszczonego kabrioletu... A potem nie dowierzał, że tylko jemu się stopił. Ślepnir był niezastąpiony w takich chwilach, pod warunkiem, że nie zrywał się z elektronicznej smyczy tylko po to, żeby dawać się głaskać małolatom po jajach... Albo gwałcić te stworzenia, które swym szczekaniem uniemożliwiały nam, czyli jemu, Kleo i mnie, wypoczynek. Jak przymierzał się do zerżnięcia wydzierającej się na promenadzie przekupy, to musiałem zareagować. Po co mają próbować go uśpić... Pani, zachęcona przez Ślepnira, zwiała i zostawiła kasetkę z kilkoma stówami w dychach i dwudziechach. Wiem, bo mój wspaniały, najlepszy zmutowany przyjaciel człowieka, raczył był ją połknąć w całości.

I tak sobie siedzieliśmy, relaksując się na tyle, na ile możliwe jest relaksowanie się, gdy co chwilę ktoś się dławi na twój widok, albo usiłuje z partyzanta zrobić ci fotkę. W sensie, Kleo. Ona i mój pies zbierali całą atencję, a ja mogłem wypoczywać i obserwować okolicę, przyrodę i ludzi na promenadzie.

Zaobserwowałem śmieszną sytuację: Idzie facet, dresik brzuchaty, w dziarach i podtatusiały, z młodziutką lalunią w mini za rękę. Ona podchodzi do stoiska z pamiątkami, odwraca się do niego, szczebiocze błyskając zębami i trzepocząc rzęsami, a on wyciąga opasłe portfelisko, odlicza banknoty i wręcza sprzedawcy. I tak w co drugim stoisku. Po dziesięciu minutach, on ma w rękach kilkanaście siateczek i woreczków pełnych bursztynowych piramidek, muszelek i kamiennych rybek, suszonych rozgwiazd i tym podobnych gówienek, a ona w drobnych dłońkach trzyma wielkiego gofra z toną bitej śmietany i co chwilę pyta go, czy chce, a on co chwilę odpowiada, że nie. I tak się kręcą po promenadzie i zaglądają do sklepików, na których modnymi czcionkami mienią się kolorowe napisy informujące o promocjach, wyprzedażach i hitach sezonu... Poza jednym, który odpycha swoim wyglądem. Oto centralnie, jak się przyjrzeć, vis-a-vis ogromnej palmy, stał wcześniej niezauważony przeze mnie sklep, wyglądający jak wejście do przedwojennego radzieckiego domu towarowego. Wielkie, solidne szklano-stalowe drzwi, z obłażącą, starą farbą, gdzieniegdzie całkiem odrapaną i zdartą, z pajęczynką utłuczonego w rogu drzwi, przeraźliwie brudnego szkła... Cudo!

Patrzyłem z fascynacją, jak zdawałoby się opuszczony budynek, ba! Gmach! prezentował się na tle tych wszystkich sklepiczków i butików. Pod warstwą brudu i pajęczyn, było widać stare, pokryte patyną litery, które układały się w Luksusowy Dom Towarowy, a pod nimi była plastikowa tablica z wyblakłym napisem "Niep wta rzalnc Przez ie" a niżej "czyn c codz. 12-1 ". Z ciekawości zerknąłem na zegarek, była, oczywiście, 11.57.

Myślisz, że otworzą? Kleo wyrwała mnie z transu, bo najwyraźniej podążała wzrokiem za mną i gdy się najbardziej zamyśliłem, szepnęła mi uwodzicielsko prosto w ucho. Aż podskoczyłem.

Co? Co? Jak? Zapytałem, jak idiota robiąc raban i ściągając niepotrzebnie uwagę gawiedzi przy stolikach. Zerknąłem podejrzliwie na Kleo - znowu usiadła naprzeciwko i patrzyła na mnie wesoło znad ciemnych okularów, sącząc niewinnie drinka przez grubą słomkę koktajlową, na którą patrzyła chyba każda para oczu w promieniu rzutu klapkiem basenowym.

Ciekawe czy otworzą, prawda, doktorze?

Barrrdzo ciekawe... Odpowiedziałem zamyślony.

Kilka chwil później potężne, zakurzone i brudne drzwi otwarły się na oścież, zgrzytając i skrzypiąc zawiasami. W środku zaczęła migotać nieprawdopodobna feeria barw i kolorów, przypominająca jedynie Las Vegas zamknięte we wnętrzu japońskiego centrum rozrywki. Popłynęła rytmiczna i chwytliwa muzyka, przypominająca melodyjkę vana z lodami, a na całej promenadzie nagle zapachniało popcornem, lodami, sorbetami, ciastkami i czym jeszcze.

Woow! Zakrzyknęła Kleo, niemal wstając. Doktorze, widział pan? Idziemy?

Byłem sceptycznie nastawiony do tego pomysłu - coś mi nie grało.

Poobserwuję to trochę z zewnątrz, jeśli nie masz nic przeciwko, moja droga, odpowiedziałem Kleo. Ale jak chcesz, to idź, dodałem z uśmiechem. Kleo odpowiedziała, że zatem poczeka na mnie. Nie byłem w stanie powiedzieć, co mi nie pasowało... Ale musiałem wyglądać bardzo poważnie, jeśli zawsze skora do figli Kleo Sewittz uznała, że warto poczekać.

Obserwowałem to wejście od kilku dobrych minut. Żadna z dziewczyn, które tam weszły, jeszcze nie wyszła... Ale to jeszcze żaden powód do histerii, pewnie oglądają wymyślne żółwiki z bursztynami zatopionymi w plastiku. Co mi się wydało dziwaczne, nagle ulicą przeszła bardzo spiesznie kilkuosobowa grupka młodych ludzi, każdy z wielgachną walizą na kółkach, którzy byli dla mnie tak podejrzanie wyglądający, że aż coś burknąłem. Kleo, zdziwiona, spytała, co mi jest, że tak fuczę na widok zwykłych, standardowo jak na wakacje objuczonych młodych ludzi z tobołami. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć... Coś mi nie pasowało. Postanowiłem iść się przejść, zbadać teren, i poprosiłem Kleo, żeby się nie oddalała, pod żadnym pozorem. Kleo pokiwała głową, więc wstałem i poszedłem. Kupilem paczkę papierosów, choć nie palę, i szedłem niespiesznie za tymi walizkarzami. Te toboły wyglądały na naprawdę ciężkie, a oni pojawili się jak spod ziemi, to mogli być terroryści. Moje podejrzenia były uzasadnione, trzy dni temu zabiłem ze zdobycznego automatu księdza, który usiłował zatłuc łopatą bogu ducha winnego, zagubionego ghula, który przyjechał nad morze pierwszy raz w życiu pozagrobowym. Świat stawał na głowie, a ja na ułamek sekundy się zamyśliłem. I straciłem tych walizkowych ludzi z oczu za winklem i tyle ich widziałem.

Jak można zgubić tylu ludzi?

***

Po dłuższej analizie i wypalonych pięciu papierosach, doszedłem do wniosku, że musieli wskoczyć do zaparkowanego obok samochodu dostawczego. Obszedłem go dookoła, ale było to najzwyklejsze białe ducato, z którego nie wydobywały się żadne dźwięki. Nic to, pomyślałem, pewnie coś mi się przywidziało. I już miałem odchodzić, gdy usłyszałem ze środka: Mamy je! I dźwięk dzwoniącego telefonu. Co? Aha. Mamy problem. Pałętał się za nami jakiś kloc, teraz podjeżdżamy na tyły po następną partię. Otworzyły się drzwi, więc padłem i wturlałem się pod auto obok, pod jakiegoś jeepa. Ducato odpaliło i ruszyło, a ja miałem przeczucie. Wygramoliłem się spod auta i sprintem pobiegłem do stolika, przy którym zostawiłem Kleo Sewittz. Oczywiście nie było jej.

***

Ślepnira znalazłem, gdy podjechałem vanem pod tyły odrapanego budynku. Stało tam już ducato, puste, bez chłopaków, z jednym tylko, udającym ochroniarza, który teraz bawił się radiem. Czas był bardzo cenny, więc posłałem Ślepnira z zadaniem uniemożliwienia odjazdu, czyli trwałego uziemienia białego vana.

Wyobraźcie sobie minę faceta, któremu ośmionożny pies wyrywa stalowymi zębami drzwi, a potem włazi jak do siebie i odgryza kierownicę... Razem z kolumną. Facet sięgnął po pistolet, ale na widok luf z M4 Masterkeya (karabinek z podwieszoną strzelbą) należącego jeszcze niedawno do kato-komandosa trochę zwątpił. Opróżniłem z naboi jego giwerę i obszukałem kabinę. Związałem go trytytkami, których zawsze mam trochę w schowku w psie. Ślepnir usiadł mu na głowie, jak gdyby nigdy nic. Facet chyba zemdlał, ale nie przejmowałem się nim na tyle, żeby sprawdzić.

Nie było klamek, kamer, drzwi ani zawiasów. W ducato były cztery walizy, które po otworzeniu okazały się czterema walizami ze śpiącymi kobietami w środku... Tak, jak podejrzewałem. Same dupeczki prima sort, pewnie na eksport, do piwnicy albo na części. Zamknąłem je z powrotem, na wszelki wypadek. Myślałem o tym chwilę, obserwując okolicę. Stałem tak, żeby mieć wszystko na oku - czego ja nie miałem, to miał Ślepnir.

 

#

Opierałem się o ścianę, nonszalancko paląc papierosa, z karabinkiem opartym o śmietnik. Nagle, jak w filmie, ze ściany naprzeciwko mnie odpada kawał dykty z namalowanymi cegłami, ale jak! Dałem się nabrać! I wychodzi dwóch facetów o wyglądzie studentów z Erasmusa i niosą... Tą laskę, którą obserwowałem wcześniej, a która wykupiła chyba wszystko z okolicznych kramików. I niosą ją, za ręce i nogi, dwaj debile do vana. Otwierają sobie drzwiczki, wnoszą tą lasencję do środka, po czym zeskakują i włażą z powrotem do budynku przez nieceglane drzwi. Usłyszałem chrobotanie, i aż zaniemówiłem, gdy te dwa farfocle wyniosły moją ulubioną sąsiadkę, Kleo Sewittz. Ślepnir odwrócił się do mnie i pytająco zamerdał ogonem. Pokazałem, że ma czekać, aż udupy wsiądą do ducato.

A tu nagle wychodzi, skradając się, kolejny udup, i przez okno bierze tą giwerę z siedzenia. I wtedy Ślepnir szczeknął, gdy facet z ziemi się ocknął i usiłował ostrzec swoich kolegów, ale było już za późno. Już byłem za blisko, mogli co najwyżej patrzyć w podwójną lufę...

Zastanawiacie się pewnie, czy prawdziwe... Zacząłem. Dałem im chwilę na oswojenie się z sytuacją.

Co?

Gówno. Proszę tą panią zostawić w spokoju.

Ale my... Zaczął jeden, ale drugi syknął na niego. Wycelowałem w tego właśnie.

Teraz się pobawimy w grę: Ty, wskazałem na ofukniętego, będziesz mówił, a gdzie się pomylisz, to ten dostanie kulkę. Lecimy: Ilu was jest?

Dwóch, wypalił ten głupszy, a ja się ucieszyłem, że pamiętałem o tłumiku. Bzt! Pan fuczący dostał lekko po skórze na udzie, nic groźnego.

Cztereeeech! Zakrzyknęli unisono obaj debile. Czterech! Ja, on, kierowca i ochroniarz, ale co to za ochroniarz, dupa, nie ochroniarz!

Racja, przytaknąłem. Dał się podejść wczasowiczowi. Po co wam te panienki?

Spojrzeli po sobie. No jak to, po co? Do ruchania, oznajmili, jakby to było takie oczywiste.

To czemu je porywacie nad morzem? Pojebało was?

Statystycznie rzecz ujmując, te są najładniejsze, najświeższe i najlepsze, nie mówiąc, że najbogatsze, najgłupsze i najłatwiejsze... Zaczął wyliczać ten bez rany postrzałowej.

Wszystko było jasne. Studenci politechniki? Samotność doskwiera? Algorytm mediofoniczny, tak? I to wszystko opracowaliście, żeby wyruchać parę super panienek?

Pokiwali głowami. Udawałem, że jestem ślepy, głuchy i głupi, nie widzę i nie słyszę tego debila z pistoletem, który obchodził ducato i usiłował mnie zajść od tyłu... Ślepnir też. I nagle...

Rzuć broń skurwysynie! Ryknął, wyskakując zza pojazdu i stając naprzeciwko mnie. Celował do mnie z tego samego pistoletu, który przedtem opróżniłem i specjalnie w kabinie zostawiłem, żeby taki jełop właśnie mógł go znaleźć.

Właśnie! Rzuć broń! Bo...

Bo co? Spytałem, ziewając.

Spojrzeli po sobie. Bo my teraz mamy przewagę! Powiedział ten z pistoletem, wymachując nim teatralnie.

I pewnie mam wam pozwolić odjechać, tak?

Tak! Krzyknął ten z bronią... Najwyraźniej wczuł się w rolę. Poddam się i odłożę broń pod jednym warunkiem: Obudzicie i zostawicie tą panią, co ją ostatnią przynieśliście.

Spojrzeli po sobie. Podyskutowali szeptem. W końcu pokiwali głowami, jeden uszczypnął Kleo pod brodą jakoś, a ona otworzyła oczy.

Doktorze? Ale... Co, co...? Pytała, rozglądając się.

Zaufaj mi Kleo, będzie dobrze. Spierdalajcie, powiedziałem, a tamci wycofali się i wskoczyli do ducata od strony pasażera tak ostro, że jeden z nich wypadł głową w dół przez wyrwane drzwi kierowcy i stracił przytomność. Wstrząs mózgu, oceniłem fachowo. W kabinie ducata najpierw zrobiło się cicho, a potem ten z pistoletem i ten postrzelony chcieli uciec. Ale na drodze stał im Ślepnir. Więc się odwrócili. I zamarli.

Widzieliście kiedyś wściekłą Kleo Sewittz, w pogniecionej sukience, w brudnych i otartych od wleczenia butach, z lekko zwichrowaną fryzurą i ze starym coltem? Nie? To mógł być ostatni widok w ich życiu. Kleo pstryknęła kurkiem, a oni zaczęli błagać. To znaczy dwóch z nich błagało, bo pozostali stracili przytomność i dotąd jej nie odzyskali.

Zabijesz ich? Spytałem cicho.

Jeszcze nie wiem, odpowiedziała ona. Niby powinnam, prawda? Ale myślę, że w ich przypadku powinniśmy raczej wykręcić im... Psikusa. Wiesz, jak... Joker.

Wyciągnąłem telefon. Amanda? Okropny z tej strony... Jest tam Jajkovich? Poproszę. Jajko? Słuchaj, jest taka sprawa...

***

Doktorze, z panem zawsze jakieś dziwne przygody... Powiedziała Kleo, gdy patrzyliśmy na zachód słońca.

Doprawdy? Nie zauważyłem, odpowiedziałem nieco przekornie.

No przecież gdyby doktor nie spostrzegł w porę, że to porywacze, to skończyłabym... Urwała.

No? Powiedz, jak to sobie wyobrażasz, zachęciłem.

Pewnie przykuta brudnym łańcuchem do ściany, w zasyfionym akademiku, biorąc dziennie do ust zastępy niemytych... Fuj! Powiedziała z obrzydzeniem.

Mówisz, jakbyś tego nie lubiła, Kleo. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Powiedziałem, zamyślony, patrząc w jej zaiste hipnotyzujący dekolt. Popatrzyła na mnie, a w jej oczach błyskały ogniki. Poskakała nimi trochę, żebym popatrzył w te jej błękitne studnie pod brwiami.

Gdy Kleo zajęła się tym, co oboje lubimy najbardziej, zerknąłem na leżaki tuż obok, gdzie Jajkovich oddawał się tym samym rozkoszom, co ja, tylko że z dwoma, świeżo upieczonymi dziewczynami. Obie miały krótkie włosy i nie miały makijażu. I były rozmiarów koszykarek.

Dziewczyny, Jajko? Serio? Tst, tst, cmoknąłem, że niby przyłapałem go na jedzeniu pączka w ramadan, ale dobrotliwie wybaczam.

Do tego każda głowa się nada, doktorze, powiedział uśmiechnięty, a ja nie drążyłem tematu. Wsłuchałem się w szum fal, mlaskanie i mruczenie Kleo, usiłując wyłączyć w głowie siorbiąco-mlaszczące odgłosy wydawane przez dziękujące Ślepnirowi za ratunek dziewczyny.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (18)

  • alfonsyna 08.07.2016
    "w schowku w psie" - zaprawdę, taki pies przydaje się w każdej sytuacji!
    "Doktorze, z panem zawsze jakieś dziwne przygody" - bardzo dobre podsumowanie całej serii. I podejrzewam, że na tym się nie skończy... Nic więcej nie piszę, bo musiałabym się powtarzać, więc tylko daję znać, że nadal czytam i nadal mi się podoba. ;)
  • Okropny 08.07.2016
    Cieszę się :)
  • Ritha 08.07.2016
    Hehehe od pierwszego zdania dobre. A w ogóle to drugi "odcinek" w tym tygodniu! :))) A ja się już tak wciągnęłam:)

    "Ślepnir nasikał na zderzak jego przyciemnionego, nabłyszczonego kabrioletu... A potem nie dowierzał, że tylko jemu się stopił. " - xD

    "...na którą patrzyła chyba każda para oczu w promieniu rzutu klapkiem basenowym..." - xD

    "...Związałem go trytytkami, których zawsze mam trochę w schowku w psie... " - xD

    "... Tak, jak podejrzewałem. Same dupeczki prima sort, pewnie na eksport, do piwnicy albo na części. Zamknąłem je z powrotem, na wszelki wypadek... - xD

    Czemu dr Okropny pali skoro nie palił?

    "...Teraz się pobawimy w grę: Ty, wskazałem na ofukniętego, będziesz mówił, a gdzie się pomylisz, to ten dostanie kulkę. Lecimy: Ilu was jest?..." - xD

    Ps. Siekanie mi się spodobało :p

    "...Widzieliście kiedyś wściekłą Kleo Sewittz, w pogniecionej sukience, w brudnych i otartych od wleczenia butach, z lekko zwichrowaną fryzurą i ze starym coltem? Nie? To mógł być ostatni widok w ich życiu..." - xD

    I tel. do Jajkovicha też był zabawny.

    "...że niby przyłapałem go na jedzeniu pączka w ramadan..." - xDDD

    Wszystko dobre co się dobrze kończy, Kleo uratowana, panowie i Ślepnir "zadowoleni", istna sielanka :)
  • Ritha 08.07.2016
    O lol chyba za długi, będę bardziej powściągliwa w komentarzach, promise
  • Okropny 08.07.2016
    Ritha możesz po prostu nie kopiować ;)
  • Ritha 08.07.2016
    Okropny to silniejsze ode mnie, ogarnę się xD
  • Okropny 08.07.2016
    Ritha to dawaj ;)
  • Ritha 08.07.2016
    Co? (w gorączce wolniej kumam)
  • Ritha 08.07.2016
    Okropny następnym razem napiszę, że "zabawne, 5", Ty zapytasz co zabawne, ja zacznę się szczegółowo rozkręcać, rozkręcać, po czym przesadzę, Ty przytakniesz i wrócimy do punktu wyjścia, czyli never ending story :p
  • Okropny 08.07.2016
    Ritha wypośrodkować się musisz, a nie
  • Ritha 08.07.2016
    Okropny ja całe życie ze skrajności w skrajność:/
  • Okropny 08.07.2016
    Ritha (hymn legii warszawa)
  • Ritha 09.07.2016
    Spox
  • xxECxx 09.07.2016
    "Opierałem się o ścianę, nonszalancko paląc papierosa, z karabinkiem opartym o śmietnik. " - jak dla mnie, od tego fragmentu mógł się zacząć tekst. Resztę jest mało istotne. Rozpoczynanie tekstu od 'niewiadomej' daje duże pole do popisu i do samej interpretacji zaistniałej sytuacji. Czasami lepiej napisać mniej niż więcej.
  • Okropny 09.07.2016
    Dzięki, Emilko :)
  • KarolaKorman 12.07.2016
    Wiedziałam, że urlop z Kleo nudny nie będzie, ale nie spodziewałam się tylu niespodzianek, na których będą korzystać starzy i nowi znajomi, 5 :)
  • Okropny 12.07.2016
    Co mi się przytrafia, rany boskie...
  • Canulas 08.10.2017
    No i mamy czternastą, która:
    Ani nie odbiega jakością od poprzenich, ani nie powala nad wyraz. Kilka zabawych sformułowań, jak ten z klapkiem basenowym.
    Fajnie, że ten Jajkovich nie był tylko postacią jednoodcinkową. Liczę oczywiście na powrót Amandy i więcej Banshee.
    Jak zwykle, daje radę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania