Persona non grata
Dziś będzie króciutko. Żadnych przemyśleń. Jedynie fakty. Przybyłam zobaczyłam. Walczę, jak małe lwiątko mając nadzieję, że zlecenie da rady ustawić. Wciąż mam nadzieję, że to może być dobre Stelle. A raczej miałam. Powoli jednak zaczynam szczerze w to wątpić. Wyjazd ze sprawdzoną firmą nie daje gwarancji na powodzenie. Owszem. Załatwili mi dwa razy po pół dnia wolnego. Bez czasu dla siebie dawno już bym zwariowała. Chociaż poza uzgodnionym czasem, mam go mnóstwo. Schodzę praktycznie jedynie robić posiłki. Jednak dopiero, gdy wyjdę z domu, wsiądę do auta i pojadę w siną dal, mogę odpocząć. Przestałam się już przejmować, że podopieczni być może oczekują na mnie z kolacją. Najchętniej to bym codziennie po obiedzie wyjeżdżała i wracała późną nocą. I tak nie jestem tu potrzebna.
Zarówno pracownicy w biurze, jak i koordynatorka reagują na moje telefony dotyczące wyżywienia. Tylko, jak mają mi pomóc? Nie wiem. Może jestem taką księżniczką na ziarnku grochu i nie potrafię się dostosować do zakupów robionych przez rodzinę podopiecznych raz w tygodniu. Ciągle walczę z negatywnymi uczuciami. Tłumaczę sobie, że nie jestem jedyną opiekunką, która nie robi sama zakupów. Robię szczegółowe listy zakupów, a chłopaki starają się kupić wszystko z listy. Wyobrażam sobie, że to bardzo trudne zadanie z matką u boku.
Zastanawiam się, w jakim celu to wszystko. W jakim celu ta ich walka o zachowanie pozorów, że ich matka jest zdrowa. Moim zdaniem wszystko podąża w złym kierunku. Kobieta nie będzie już mądrzejsza. Z dnia na dzień będzie coraz gorzej. Czy nie lepiej teraz przyzwyczajać ją do choroby i do tego, że musi zrozumieć, że najwyższy czas, by polegać na opiekunce. Czy jeśli teraz, gdy jeszcze ostatnie szare komórki funkcjonują nie powinno się jej tego uczyć. Wyrobić w niej takiego nawyku, że może na kogoś liczyć? Jeśli nie teraz to kiedy? Jak już nic nie będzie rozumiała?
Widzę to Stelle oczyma wyobraźni za kilka miesięcy. Będzie nie do zniesienia. Nie wiem, czy tłumaczyć coś rodzinie pani Flip. Czy zostawić wszystko tak, jak jest. Oni nie rozumieją. Ja rozumiem. Ale, czy to jest moja praca? Czy to jest moja misja? Czy ja mam uświadamiać tych ludzi. W Niemczech są punkty, które służą pomocą i informacją ludziom, którzy w rodzinie mają osoby z demencją. Dlaczego tak niewiele osób z tego korzysta? Dlaczego nikt tego nie rozumie, że z tą chorobą człowiek nie poradzi sobie, jeśli nie ma o niej pojęcia.
Przypomina mi się Sofjencja, która krzyczała, że nie potrzebuje pampersów. Patrzę na podopieczną, która zrezygnowała z cewnika i przyjeżdża z zakupów z jakimiś kosmicznymi podpaskami, jak na słonia i mówi, że musiała kupić wkładki. Przegląda umieszczone w szufladzie cienkie pampersy i pokazuje ze śmiechem, że jej dzieci kupiły, bo się zmartwiły, że teraz będzie musiała nosić pampersy. Nie ważne, że ta jej wkładka jest cztery razy większa od tego pampersa. Ona z czystym sumieniem może powiedzieć, że nie potrzebuje pampersów. Kogo ona oszukuje? Mnie? Własne dzieci? Czy siebie?
Dzisiaj przyszedł ktoś z Caritasu. Okazało się, że w domu mamy aparat do wzywania pomocy w nagłych wypadkach. Popatrzyłam zdumiona na kobietę. Domyśliłam się, że jeśli coś mamy, to znajduje się to w biurze. Zaprowadziłam ją do góry, a tam czekała pani Flip, która telefonicznie była już poinformowana, że ktoś przyjdzie. Rozmawiam z pracownikiem Caritasu. Okazuje się, że nasze urządzenie nie wiedzieć dlaczego jest nieczynne. Na pytanie od kiedy nie potrafię odpowiedzieć. Stwierdzam, że nie miałam pojęcia, że coś takiego mamy. Staruszka odzywa się zdenerwowana, nawet nie do mnie tylko do męża. Pyta, po co ja tu przyszłam i oświadcza, że mam iść gotować obiad. Podnosi mi ciśnienie. Mówię do niej, że po pierwsze, jako opiekunka, powinnam wiedzieć, że coś takiego mają w biurze. Po drugie jestem tutaj, bo chcę wiedzieć, czy działa, czy nie i chcę pomóc. Przecież oni obydwoje mają demencję. Pani Flip nie odezwała się ani słowem. Pan Flap, który z natury jest bardzo pokorny o mały włos nie eksplodował. Zaczął wrzeszczeć, że on sobie wyprasza. Że sama mam demencję i mam się natychmiast wynosić z ich domu.
Zeszłam na dół. Dokończyłam gotować. Usiadłam zaczęłam się zastanawiać, po co ja tu jestem. Minęło pół dnia. Nadal siedzę i się zastanawiam. Chyba umysł mi się zaciął, bo nic nie wymyśliłam. Wiem, że gdy starsza pani miała wypadek, w szpitalu powiedziano, że ona nie może mieszkać sama. Ponieważ tak powiedziano, znalazłam się tu ja - trzecia z kolei opiekunka. Tylko, czy ja mam płacone za to, by tu jedynie mieszkać? By tu mieszkać i cierpieć? Mieszkać, cierpieć, udawać, że podopieczni są zdrowi i żyć pod dyktando ludzi, których umysł już nie działa. Przecież oni nie mogą mieszkać sami, ponieważ nie mogą już logicznie i mądrze myśleć. Nie są w stanie zaspokoić własnych potrzeb. Skąd to założenie, że zaspokoją nie tylko swoje potrzeby, ale i moje. Także stałam się zależna, od ludzi, którzy nie mogą sami o sobie decydować. Natomiast mogą decydować o mnie. Co za paradoks.
Jestem psujką. W tym momencie psuję Stellę. Godząc się na pewne sprawy, doprowadzę do tego, że za kilka miesięcy kobieta skończy w domu starców, bo nikt z nią nie wytrzyma, gdy choroba jeszcze bardziej nią zawładnie, a ona nie będzie nauczona przyjmowania pomocy. Obiecałam sobie po doświadczeniach u Sofjencji, że już nigdy więcej na to nie pozwolę, by osoba demencyjna dyktowała, co robi. Ale jakie mam wyjście? Zmuszać ją do czegoś? Zmuszać jej rodzinę, by w pewnych sprawach zadecydowała wbrew woli matki? Przecież ona dostałaby takiego szaleja, że od razu znalazłaby się w zakładzie psychiatrycznym. Więc trwam na posterunku i przyglądam się, jak kobieta na własne życzenie idzie na dno.
Komentarze (8)
''Zaczął wrzeszczeć, że on sobie wyprasza. Że sama mam demencję i mam się natychmiast wynosić z ich domu.'' - całkiem zabawne :).
Weź Ty rzuć tę robotę w pizdu, bo szkoda się spalać i tę sprawę rozwarstwiać w iksie tekstów.
Nie wiem, to nie są teksty literackie według mnie. Coś na pograniczu sprawozdań, a zapisów z dziennika. Jeśli ma to jakiś uzdrawiający, autoterapiany wpływ na Ciebie, to zacnie. Liracko (wg mnie) jest to bezwartościowe.
''W jakim celu ta ich walka o zachowanie pozorów, że ich matka jest zdrowa. '' - no najłatwiej zawsze poudawać, że nie ma żadnego problemu, zwłaszcza jak dziad sobie wyprasza, jak wyżej.
''Tylko, czy ja mam płacone za to, by tu jedynie mieszkać? By tu mieszkać i cierpieć?'' - Ty no, ja bym się wielce cieszyła, jakby mi ktoś płacił tylko za to, że mieszkam gdzie mieszkam i cierpię :3.
A mówiąc poważnie - po tych wszystkich tekstach można wysnuć wniosek, że średnio Ci się wiedzie u tych wszystkich starców. Zostaw to.
Cholera wie. Na szybko do głowy przychodzi mi np. Genet - włóczęga i złodziej, wielki literat wg mnie.
Mnie się zdaje, że nie pozycja życiowa decyduje o tym aspekcie, bo kreatywność i twórczość we wszystkim absolutnie znaleźć może żyzny grunt, zwłaszcza przy odpowiedniej wrażliwości i talencie.
Ci, co się kształcą i profilują; czy to akademicko, czy na kanwie innych - stać się mogą przepompowani technikami i ideami, ale oczywiście nie neguję, że większe możliwości rozwoju są dobre. Tylko chyba nie każdy umie je dobrze wykorzystać.
To tak, jak z tą historią o szkole rysunku. Że wcześniej ktoś umiał narysować wspaniałego psa, a potem widzi jedynie splot proporcji i odpowiednio na psa dobranych brył geometrycznych.
Ale, bo się zapędziłam.
Życzę radości z pisania i nowego, byczego zlecenia.
+To bylo dawno temu, 'marketing' nie byl az tak wrednie rozwiniety.
A ksiazka Twoja tez bedzie traktowac o opiece, czy zupelnie inne tematy poruszac?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania