Pianista i jego marzenie

Każdy ma jakieś marzenia. Wpajano mi to od najmłodszych lat. Czasem dodawano, że można je spełnić, jeśli się tylko chce. O ile byłem skłonny uwierzyć, że ludzie marzą, o tyle w spełnienie tych pragnień nawet nie próbowałem. Wynikało to prawdopodobnie z faktu, że moje ciche pragnienie było w rzeczywistości, w jakiej dane było mi żyć praktycznie niewykonalne. Przestudiowałem dokładnie szereg możliwości i powiązałem ze sobą różne zdarzenia, których efekt byłby najbardziej satysfakcjonujący. Kombinacji było od cholery, a kolejne czekały na wywołanie. W końcu jednak mój umysł doszedł do wniosku, że czas to zakończyć. Moja fantazja polegała na przyjemności z oglądania ludzkiego bólu. Im tego bólu więcej tym przyjemność rosła. Poza główną osią mojego marzenia ważnym aspektem były też wrażenia wizualne. Krew była tu oczywiście liderem tego nieco mniejszego, ale ważnego filaru. Jako nauczyciel gry na pianinie nie rzadko pozwalałem sobie na przypadkowe zmiażdżenie jednego albo dwóch palców wiekiem panina. To pozwalało mi cały czas marzyć, że kiedyś tam w być może niedalekiej przyszłości moje marzenie się spełni. Nawet nie przypuszczałem, że mimo absolutnego zaniechania starań moje życzenie zostanie spełnione. To był zwykły dzień jak każdy.

Wstałem punkt siódma. Zarzuciłem na siebie jakiś łachman i wyszedłem szybkim krokiem z mieszkania. Dziwne uczucie towarzyszyło mi od samego poranka. Coś nakazywało mi tym razem jechać autostradą. Nigdy tego nie robiłem, bo widok kilkudziesięciu aut wyprzedzających twojego dwudziestopięcioletniego poloneza w końcu dał mi sygnał, że nie jest to miejsce dla mnie. Jednak te początkowo niemające sensu myśli nakazujące mi wjechać na autostradę ewoluowały w ból głowy o dużym natężeniu. Był na tyle silny, że kompletnie zdezorientowany, zamiast kierować się do centrum miasta skręciłem w wiadomym kierunku. Auta mijały mnie tak szybko, że moje gałki oczne rejestrowały jedynie rozmazane ich kontury. Po chwili tuż nad asfaltową powierzchnią pojawiła się gęsta mgła. Spowiła autostradę na całej szerokości. Intuicyjnie zwolniłem, po czym usłyszałem głośne uderzenie. Kolejne auta znikały za mglistą zasłoną jeden po drugim. Za każdym razem słychać było dźwięk potężnego uderzenia. Zjechałem jak najbardziej do prawej strony. Wysiadłem z auta i ciągnięty przeczuciem skierowaniem się w stronę źródła tych dźwięków. Słońce przysłoniły dziwne krwawe obłoki. Reszta kierowców również wysiadła, ale nie potrafili przełamać swojego strachu i zrobić kolejny krok. Mgła powoli zaczęła opadać, odsłaniając kontury rozbity aut. Cienki strumień krwi zahaczył lekko o mój but, kiedy akurat wpatrywałem się w odsłaniający się obraz karambolu. Podążyłem tym krwawym śladem, który doprowadził mnie do leżącej obok jednego ze zmasakrowanych aut kobiety. Wyglądała na studentkę. Nie przypatrywałem się jej dokładnie jej twarzy. Bardziej interesowała mnie głęboka rana w brzuchu, którą zakrywała dłońmi. Jej oczy nadal wierzyły, że z tego wyjdzie, ale jej los był już przesądzony.

– Boli prawda? – spytałem w nadziei na pozytywną odpowiedź.

Przytaknęła jedynie głową, ale to mi całkowicie wystarczyło.

– Mam apteczkę na tylnym siedzeniu. Jest tam trochę bandaży...

– Nie będą ci potrzebne — przerwałem, wiedząc do czego to zmierza. - Twój los jest przesądzony. Umrzesz w niesamowitym bólu na moich oczach. Tak to się skończy.

– Proszę, ja nie mogę umrzeć. Moja córka czeka na mnie w przedszkolu. Muszę ją zobaczyć.

– W przedszkolu? Co za pech. Jej obecność z pewnością by pomogła.

– Proszę, pomóż mi.

– Jesteś niesamowicie oporna. Taka niesubordynacja zasługuje na wysoki wymiar kary.

Tak. Zadeptałem ją. Mogłem tam zostawić i odejść, ale jej jęki były nie do zniesienia.

Tak o to rozpoczął się mój wymarzony spacer. Kiedy mgła opadła całkowicie mogłem w całej okazałości poznać wymiar kraksy. Mijałem kolejne palące się wraki i leżące obok nich martwe ciała. Byłem świadkiem ich ostatnich tchnień. Błagali o pomoc, co jeszcze wzmagało mój apetyt. Moją uwagę zwrócił mały chłopiec leżący obok prawdopodobnie swojej matki. Kobieta w połowie została zmiażdżona przez jakieś auto. Podszedłem do niego. Miał kilka ran na twarzy i rozciętą łydkę.

– Gdzie są twoi rodzice — zacząłem standardowo.

– Moja mam leży tu obok — wyszeptał.

– Ona nie żyje. Wiesz o tym?

– Tak wiem. Proszę pana, pomoże mi pan znaleźć tatusia? Jechał innym samochodem przed nami.

– Twój tatuś też nie żyje. Spalił się.

– Skąd pan wie?

– Spójrz chłopczyku na tych ludzi — wskazałem palcem akurat na grupkę turystów, choć mówiłem ogólnie — oni już nie żyją. Co prawda ich płuca nadal pochwalają oddychać, a serce pompuje resztki krwi, ale ich los skreślił ich z karty szczęśliwców. Umrą tu, na tej autostradzie, a to wszystko jakby czekało na mnie.

Teraz siedzę obok niego. Ryczy już od piętnastu minut. Co dwie minuty mam ochotę wrzucić go w jedno z palących się przed nami aut. Co zrobię? Nie wiem. Na razie rozkoszuje tym wspaniałym widokiem. Jest jak w transie. Nawet przez chwilę wydawało mi się, że bachor uśmiecha się na widok spalonego ciała przed nim.

 

*************************************

Inspirowane TW

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • Pan Buczybór 21.05.2018
    No, dość makabryczne. Zabrakło mi jedynie oszalałego śmiechu i tańcu ze zwłoki, ale pianista to pianista i powagę zachować trzeba. Dość fajny obraz szaleństwa, może lekko przerysowany, ale na potrzebę opowiadania jak najbardziej uzasadnione. Ładna makabra, trochę niepokoju i ponury nastrój. Bardzo spoko.
    Pozdro
  • marok 21.05.2018
    No potrzebowałem takiej makabreski dla równowagi :)
    Dzięki
  • Canulas 22.05.2018
    Krew była tu oczywiście liderem tego nieco mniejszego, ale ważnego filaru." - A moze: krew była czynnikiem wiodącym?

    "Co prawda ich płuca nadal pochwalają oddychać" - A nie, "pozwalają"?

    "ale ich los skreślił ich z karty szczęśliwców." - Marokok, przerabialismy to. Na chuj Ci pierwsze "ich"? — wyjeb.

    Ok. Refleksje & wątpliwości.

    Przede wszystkim zatrzesienie dookreślenia mnie, mi, moje. - Od skurwysyna tego. Pousuwaj.
    I tyle.

    Lekki absurd, ale wyważony i stonowany. Ciekawie poprowadzony tekst. Pierwsza część w ogóle dość ładnie napisana pod kątem językowym.
    Bardzo ciekawie urwane.

    Tekst rokujący. Najlepszy od dobrych kilku (lub nastu) - tekstów.
  • marok 22.05.2018
    Okej w domu naniosę poprawki. Czyli coś z tego wyszło. W końcu. Dzięki za wizytę
  • Canulas 22.05.2018
    marok, tak - dość surowe, ale w dobry sposób. Tylko wypierdol trochę tych dookreśleń, bo aż je liczyć zacząłem.
  • marok 22.05.2018
    Canulas i ile wyszło? Więcej niż 40?
  • Canulas 22.05.2018
    marok, przerwałam liczenie, ale duzo
  • marok 22.05.2018
    Canulas ale wszystkich chyba nie wyrzucać.
  • Canulas 22.05.2018
    No Marok, pomyśl.

    Nieee, oczyść tam, gdzie gęsto.
  • marok 22.05.2018
    Can myślę ale wolę się upewnić żeby potem nie było gorzej.
  • Canulas 22.05.2018
    marok, nie słuchaj ślepo. Sam ogarniaj. Nie zgadzają się, neguj.
  • marok 22.05.2018
    Canulas nie ma co na razie negować ale okazja się pewnie trafi
  • Różowa pantera 22.05.2018
    Pantera wróciła!!!!
    Proszę o oklaski moi poddani :-))))
    Przy okazji kolejny szajs Maroka
  • Enchanteuse 22.05.2018
    Standardzik. "Autor nie dodał żadnego opowiadania" i rząd komentarzy u wiadomego autora.
  • marok 22.05.2018
    Enchanteuse no wiadomo

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania