Pianistka

Zielone tęczówki dziewczynki wodziły w ciemności, jakby usilnie szukając jakiegoś punktu zaczepienia wzroku. Próbowała zająć myśli czymkolwiek, aby tylko odpędzić nieprzyjemne myśli, które wiły się, niczym jadowite węże. Ciemność spowijała jednak pomieszczenie, niczym całun. To dobrze, pomyślała dziewczynka. Dla Lynette było to ukojenie. W ciemności mogła stać się niewidzialna, mogła nie czuć, nie myśleć. Mogła nie być. Niestety wraz z rozwarciem się starych drzwi i dźwiękiem zardzewiałych zawiasów cała ta ułuda pękła niczym bańka mydlana. Mała Lynne zamknęła oczy, jakby sprawić to miało, iż mężczyzna opuści jej pokój. Tak się nie stało. Zamiast tego usłyszała, jak deski wyginają się pod jego ciężarem. W myślach błagała Boga, aby pozwolił jej umrzeć właśnie w tym momencie. Bóg jednak nigdy jej nie słuchał, pozwalając żyć z potworem.

Kiedy silna dłoń zdarła z jej małego ciała kołdrę, zimno panujące w pokoju sprawiło, że dostała gęsiej skórki. Zwykła nocna koszula bynajmniej nie dawała ciepła. Zwłaszcza że okna były nieszczelne, przez co do domu przez każdą możliwą szczelinę wdzierał się zimny, listopadowy wiatr.

Lynette nie potrafiła opanować drżenia ciała, jakby stało się ono oddzielnym mechanizmem, odmawiającym posłuszeństwa. Wiedziała, że nie przyniesie jej to niczego dobrego, dlatego starała się choć w minimalnym stopniu opanować zbyt szybkie bicie serca. Nie było to łatwe zadanie. Zważywszy na fakt, iż stojący przed nią mężczyzna napawał ją tak wielkim strachem, iż brakowało jej tchu. Tym razem nie było inaczej. Oślizgłe macki strachu owinęły się wokół niej, najciaśniej jak to możliwe, sprawiając, że nie miała kontroli nad niczym. Oddychała spazmatycznie, dostarczając do płuc niewystarczającą ilość tlenu. Tym razem wiedziała, że jej starania spełzną na niczym. Wiedziała też, że nie dane jej będzie w spokoju przespać nocy, aby zregenerować siły i wyleczyć niezasklepione rany. Nie, nie. Zamiast tego zadane zostaną nowe.

Mężczyzna chwycił ją za ramię, prostując wątłe ciało do pionu. Czuła od niego wódkę, którą to zastępował jedzenie, a nawet mydło. Każdy milimetr sześcienny jego skóry przesiąknięty był wonią alkoholu, nie mówiąc już o oddechu. Na dodatek zawsze towarzyszył mu zapach zgnilizny, jakby w środku wszystkie jego narządy zaczęły gnić. Lynette pragnęła, aby pewnego dnia jej ojciec po prostu się nie obudził.

Powłócząc nogami, szła posłusznie za swym rodzicielem. Ten szarpał nią, celowo obijając o każdy napotkany mebel, jakby była zwykłym, nic nieznaczącym przedmiotem, trzymanym w dłoni.

Bała się tego, co zaraz nastąpi. A wiedziała, że nie będzie to przyjemne. Za każdym razem, kiedy przestąpić miała próg czerwonych drzwi chciała wrzeszczeć, kopać, gryźć, czy wierzgać nogami. Nic by to jednak nie dało, a jedynie sprawiłaby sama sobie więcej cierpienia. Zdążyła się już nauczyć, że jakiekolwiek nieposłuszeństwo jest nieopłacalne. Za to bardzo bolesne.

Ze ściśniętym w supeł żołądkiem wkroczyła do pokoju, który nazywała Pokojem Gry. Było to miejsce tortur. Ojciec popchnął ją w stronę obitego skórą taboreciku tak mocno, że wylądowała na dywanie, obijając kolana. Nie było jednak czasu na narzekanie, czy tym bardziej łkanie. Musiała wstać, usiąść przy fortepianie i zacząć grać. Musiała grać bezbłędnie, siedzieć bezbłędnie, oddychać bezbłędnie. Cała musiała być bezbłędna, tylko że było to trudne, skoro ojciec ciągle powtarzał, iż była jedynie wielkim błędem w jego życiu.

Nienawidził jej. Nienawidził jej, a zadawanie bólu Lynne z czasem stało się jego hobby. I był wtedy szczęśliwy. Zielone oczy mężczyzny iskrzyły się dziwnym blaskiem, kiedy to wymierzał jej kolejne ciosy. I pomimo tego, iż na umięśnionego nie wyglądał, to potrafił dotkliwie zranić.

Kiedy pokój wypełniły słodkie dźwięki instrumentu, mężczyzna zaczął krążyć wokół Lynne, niczym drapieżnik. Tylko czekał na błąd. Choć właściwie nie musiała popełnić błędu, wystarczyło, że miał zły dzień.

Na uderzenie nie musiała długo czekać, nastąpiło już po około minucie. Ojciec zamachnął się, uderzając córkę w twarz. Jako że rok szkolny się zakończył, mógł sobie pozwolić na bicie w widocznych miejscach. Drugi cios nastąpił zaraz za pierwszym.

- Ile razy powtarzałem, że masz zrobić w tym miejscu pauzę? Jak ty w ogóle siedzisz, głupi bachorze. Nie mam z Ciebie żadnego pożytku, zero jakiegokolwiek talentu. Jesteś nic niewartym śmieciem, który przyszło mi wychowywać!- Każde kolejne słowo bolało, niczym uderzenie bata. Chwilę później, ojciec krzyknął tak głośno, że Lynette spadła z taboreciku.- GRAJ, TĘPA! GRAAJ.- Słone łzy zaczęły płynąć strumieniem po bladych policzkach dziewczynki. Przysłaniały też widok na świat, który stał się jedynie gamą rozmazanych kolorów.

Ojciec podniósł ją z ziemi, sadzając na stołku. Tym razem stanął za nią, bacznie obserwując dłonie młodej Lynne. Wiedziała, że już niedługo znowu oberwie, może za jakiś błahy błąd, może za nic. Ale niczego na świecie nie była tak pewna, jak tego, że zaraz poczuję silne uderzenie.

***

Nerwowe stukanie o skórzane obicie fotela odbijało się echem od białych ścian. Dźwięk ten w panującej ciszy równie dobrze mógłby być odgłosem młota pneumatycznego. Słońce świeciło jasno, ludzkie ciała spragnione były jego ciepła, natomiast umysły blasku, który wypędzał mrok. Nie w jej przypadku. Nic nie było w stanie pomóc ciemnowłosej kobiecie. Mrok był nieodłączną częścią jej codzienności. Tkwił w niej, niczym cierń. Zdążyła przywyknąć, a z czasem go ignorować.

- Co takiego powróciło, Lynne?- Głos należał do mężczyzny w średnim wieku, tu i ówdzie ciemne włosy przyprószała siwizna. Tworząc z włosów coś na kształt pędzla, stwarzał pozory bycia młodszym, niż w rzeczywistości.

- Od czego by zacząć? Nocne koszmary, stany lękowe, napady paniki, bezsenność....- Nim zaczęła dalej wymieniać, siedzący przed nią mężczyzna uniósł dłoń. Doskonale znał litanię, którą wymieniła. Sam ją zdiagnozował. Westchnął przeciągle, jakby ze zmęczenia. Piwne oczy wodzące po twarzy Lynne były tak smutne, wyrażały tak wielkie współczucie, że kobieta musiała odwrócić wzrok.

- Jak często miewasz napady?- zapytał, po czym poprawił się na swoim fotelu. Lynette nie odrywała wzroku od swych splecionych, mlecznych dłoni.

- Na początku nawet kilka razy na dzień. Teraz sporadycznie, ale nadal występują.- Kątem oka zauważyła, jak mężczyzna kiwa głową. Ciekawe, o czym myślał. Czy to, że jej współczuł było szczere, czy była to jedynie idealnie zagrana rola?

-To bardzo niepokojące. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, dlaczego napady wróciły. Myślałem, że poza nie częstymi koszmarami, które miewasz, nic innego nie powróci. Sądziłem nawet, może zbyt zuchwale, że jesteś zdrowa. Może nie w pełni, ale jednak. Hm...- Znów nastąpiła cisza. Piwnooki mężczyzna zamyślił się, wpatrując w swój notes. Miał tam wszystkie zapiski dotyczące stanu zdrowia psychicznego Lynette. Regał znajdujący się za jego biurkiem wręcz uginał się pod ciężarem setek podobnych notesów. Każdy do innego pacjenta. Spojrzała na mężczyznę siedzącego przed nią, jakby szukając ratunku. Wiedziała jednak, że nic i nikt nie zdoła jej naprawić. Sama musi posklejać i poukładać pękniętą psychikę. Szkoda tylko, że niektóre fragmenty pogubiła na przestrzeni lat.- Wydaję mi się, że coś musiało się stać w przeciągu minionego miesiąca. Coś, co podświadomie przypomniało ci o Twojej przeszłości.- Posłał jej uśmiech, który miał za zadanie być pokrzepiający. W głowie Lynne krążył obraz plakatu informującego o konkursie talentów. I wielki, czarny fortepian na czerwonym tle.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • betti 03.04.2018
    Mocny tekst. Mam tylko jedną uwagę, Chopin nie pisał piosenek, tworzył muzykę. Warto to poprawić.
  • Ronnie 03.04.2018
    Już poprawione, dziękuję za zwrócenie uwagi c:
  • ausek 03.04.2018
    Tekst czytało się dość przyjemnie. Jest pomysł, który trzeba jednak trochę doszlifować. Popracować nad interpunkcją, z którą większość tu publikujących (w tym ja) ma kłopoty. ;) Poniżej wypisałam na szybko wyłapane potknięcia.

    ''...ułuda pękła, niczym bańka mydlana.'' - bez przecinka, bo mamy do czynienia z porównaniem prostym
    ''Zwłaszcza, że...'' - bez przecinka, bo to spójnik złożony. Dalej w tekście jest podobna sytuacja ''Jako, że...'' i ''Tylko, że...'' - też bez przecinka.
    ''...dobre tylko w lato...'' - narrator powinien posługiwać się w miarę poprawną polszczyzną, dlatego lepiej napisać ''w lecie'' lub ''latem. Zapis jakiego użyłaś uszedłby w dialogu, ponieważ często tak właśnie mówimy.
    ''nie zasklepione'' - niezasklepione
    Tylko w listach piszemy Ci, Cię itp z dużej. Tu powinno być z małej.

    Staraj się unikać powtórzeń. Widać to w pierwszym akapicie - była\była\być\być. Zdradzę Ci, że to niepozorne słówko jest zmorą piszących. Powinno się go unikać i zastępować synonimami, gdy jest to możliwe.
    Zauważyłam też, że w jednym akapicie zdarza Ci się pisać o dwóch postaciach. Z zasady każdemu bohaterowi poświęcamy nowy akapit, choćby była to tylko jedna linijka.
    Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam. Pisz dalej, pozdrawiam . :)
  • Ronnie 11.04.2018
    Bardzo dziękuję za wskazanie niedociągnięć, już niedługo zabieram się za poprawki, pozdrawiam c:
  • Writer'sWife 08.04.2018
    Pomijając tytuł, początek sugerował zupełnie co innego. A tu taki przekręt :) Cudnie! Moje klimaty... bardzo moje. Pięć!
  • Writer'sWife 08.04.2018
    p.s. Mam jednak uwagę - trochę za dużo tego "drżenia". Po pierwszym zdaniu wiadomo już, co dzieje się z dziewczyną; nie trzeba tak gęsto o tym wspominać, bo trochę szczypie. Ale poza tym wiadomo - napisałam wyżej :) Pozdrawiam.
  • Ronnie 11.04.2018
    Bardzo miło czyta się tego typu słowa, dziękuję! Tekst jest w trakcie poprawek (:
  • Canulas 08.04.2018
    "Ojciec podniósł ją z ziemi, sadząc na stołku." - sadzając

    Tekst całkiem, całkiem. Nieco emocjonalny.
  • Ronnie 11.04.2018
    Każda uwaga jest dla mnie bardzo cenna, także dziękuję c:
  • Aisak 11.04.2018
    Kurczę, nie spodziewałam się tego.
    Dobre, pomysłowe.
    5.
  • Ronnie 11.04.2018
    Dziękuję bardzo c:

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania