Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piąta Prędkość Kosmiczna - część 1

1.

– Jeśli teraz wysiądziesz – powiedziała, łapiąc rękę Adama – to jeszcze dzisiaj się zabiję.

Nie odpowiedział. Nie spojrzał nawet w jej stronę. Gwałtownie wyrwał dłoń z uścisku nieznajomej i schował do kieszeni. Wciąż tępo gapił się w zaparowaną szybę.

Zbliżał się wieczór; autobus był po brzegi wypakowany ludźmi; wszyscy jechali w milczeniu oprócz dwóch podchmielonych studentów, prowadzących głośny dialog o byłej dziewczynie jednego z nich.

– Jeśli teraz wysiądziesz, to jeszcze dzisiaj się zabiję! – powtórzyła trzy razy głośniej. Siedząca obok pięciolatka przerwała swój wywód o wróżkach i wytrzeszczyła błękitne oczka. Matka momentalnie zakryła dziecku uszy i obie odwróciły wzrok.

Mężczyzna zerknął na dziewczynę zdziwiony. Zeskanował ją wzrokiem – mokre od deszczu włosy zakrywały jej twarz, miała na sobie czerwony płaszcz. Nie rozpoznał w niej żadnej znajomej.

– Spokojnie, nie wysiadam teraz. Jeszcze dwa przystanki – powiedział Adam – Musiała mnie pani z kimś pomylić. – Uśmiechnął się głupkowato, a na jego skroni pojawiła się kropla potu.

– Zostań, proszę – wyszlochała.

– Nie wiem o co chodzi, ale za piętnaście minut rozpoczyna się spotkanie, na którym chcę się znaleźć. Zmartwię panią, ale chyba nie jestem w stanie spełnić prośby – rzekł stanowczo i odwrócił się.

– Proszę… kurwa, błagam. – Wtuliła się w jego ramię jakby było to jedyne bezpieczne miejsce w tym mieście. Mimo grubej kurtki poczuł jej paznokcie.

Przemknęła mu przez głowę myśl, że może matka zgłosiła go, do jakieś podróbki Mamy Cię, ale wśród staruszek o smutnych twarzach i wpatrzonych w smartfony nastolatków nie znalazł nikogo, kto mógłby go filmować z ukrycia. Autobus zbliżał się do przystanku.

– Ja wysiadam, proszę mnie puścić! – rzucił.

Drzwi się otworzyły. Do środka wlało się ostre listopadowe powietrze. Poczuł jej dreszcz i nagle paraliż przeszedł również jego. Chciał wysiąść, ale nie był w stanie wykonać się poruszyć; próbował coś powiedzieć, ale słowa jakie wyrzucał z siebie były ciche i słabe, tak jak trzymająca się go istota. Autobus powoli pustoszał.

Dziewczyna uniosła głowę, pozostawiając mokry ślad na kurtce. Odgarnęła włosy.

– Błagam – wyszeptała i spojrzała na mężczyznę.

Nawet daltonista zakochałby się w jej zielonych oczach, mimo iż wypełniał je nieokreślony smutek. Łzy spływały jej po policzkach, pozostawiając atramentowe strumyki.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Jak każdy samotny facet wiele fantazjował w kwestii żeńskiego ideału, ale ona prześcigała jego wyobrażenie w przedbiegach, ucieleśniała kształty o jakich nie był w stanie śnić.

– W porządku, nie wysiadam – powiedział spokojnie. – Usiądźmy.

Zajęli miejsca na tyle. Adam przez chwilę obserwował oddalający się neonowy napis „Ośrodek Kultury”. Jego policzki płonęły czerwienią. Spojrzał na nieznajomą; była bezradna jak dziecko, które zgubiło się w centrum handlowym dwa dni przed Bożym Narodzeniem.

„Co ja robię? – pomyślał. – A jak to jakaś wariatka, która zbiegła z psychiatryka?”.

– Dokąd jedziemy? – zapytał.

– Do końca – wyszeptała – do samego końca.

– Do samego końca – rzekł do siebie. Był speszony, ale czuł też wyraźne podniecenie, nie wiedział jednak co było tego przyczyną – to, że być może uratował życie jakieś histeryczce czy to, że po raz pierwszy był tak blisko pięknej kobiety.

Tuż przed krańcówką zatoczył się w ich kierunku zarośnięty facet na wskroś skloszardziały. Czuć od niego było mieszankę przeszłości i taniej gorzały. Spojrzał na Adama przeszklonym gałami.

– Oj chłopie, taką cizię, tak urządzić. Pies ci mordę lizał. Ja bym wiedział co robić. – uśmiechnął się do siebie, odsłaniając braki w uzębieniu, po czym chwiejnym krokiem udał się na przód pojazdu.

Wysiedli. Było ciemno i źle. Mgła gęstniała jak mleko. Chłód materializował się w postaci obłoków pary. Mróz pościnał kałuże, które stały tu chyba od zawsze. Na horyzoncie mieniły się blade iskierki okien. Jedynym dźwiękiem był odgłos pracującego silnika.

Dopiero po chwili puściła jego ramię. Wyciągnęła paczkę Cameli i zapałki. Jej dłonie żyły własnym życiem; trzy próby odpalenia zakończyły się fiaskiem.

– Kurwa – wycedziła.

Adam wziął od niej papierosa, odpalił i oddał. Zaciągnęła się głęboko.

– Dziękuję.

– Czego pani ode mnie oczekuje? – zapytał lekko drżącym głosem.

– Mam na imię Malwina. – Cała się trzęsła. Sprawiała wrażenie osoby z porażeniem dolnych kończyn; musiała się ciągle czegoś trzymać, jak nie jego ramienia to chociażby gasnącego niedopałka.

– Adam – przedstawił się. Poczekał, aż skończy palić i zapytał: – A więc?

– Kupmy w nocnym kilka butelek wina, pójdźmy do mnie i poudawajmy, że ten świat nie jest tylko pierdoloną umieralnią marzeń.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania