Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piąta Prędkość Kosmiczna - część 11

11.

Po raz pierwszy od dwóch tygodni świeciło słońce. Miasto oblewał złoty blask. Gdzieniegdzie, poprzez zszarzałe połacie przebijała się zieleń. Powietrze niosło ze sobą woń wilgotnych liści. Ludzie na ulicach nie przypominali kukieł o twarzach bez wyrazu; byli uśmiechnięci niczym dzieci. Dzień był niczym wyrwany z połowy kwietnia i wrzucony w splin listopada.

Adam szedł szybkim krokiem. Zatrzymał się dopiero przy przejściu dla pieszych. Wyciągnął telefon. Miał nieodebraną wiadomość od Malwiny: Chyba niepotrzebnie ci powiedziałam. To naprawdę nie ma żadnego znaczenia.

Jak to nie ma znaczenia? – odpisał natychmiast.

W sklepie spożywczym kupił bułki oraz żółty ser. Kiedy wychodził telefon znów się odezwał: Adam, a coś to zmieni?

Wszedł do zakładu mięsnego. Kończył dopisywać Malwinie – Chciałbym wiedzieć kto to zrobił.

– Całe życie chcesz spędzić gapiąc się w telefon? – zapytał tubalnym głosem kierownik. Stał oparty o parapet i grzebał wykałaczką w zębach. Słońce odbijało się od jego czoła.

– Przepraszam – odparł Adam i uniósł głowę; uśmiechnął się sztucznie.

Łysą czaszkę kierownika przecięła pulsująca żyła. Mężczyzna w okamgnieniu poczerwieniał.

– Kurwa mać. Myłeś dzisiaj zęby?

– Myłem.

– No chyba nie.

– Naprawdę.

– Każdy normalny człowiek ma w domu nad umywalką lustro. Jeśli myłeś dzisiaj zęby to musiałeś widzieć, jak wyglądasz. Prawda?

– Prawda.

– I nie wstyd ci tak przyjść do pracy? Coś ty, kurwa, robił? Całowałeś się z asfaltem czy masz wodogłowie?!

Twarz Adama nabiegła krwią. Zrobiło mu się duszno.

– Zapisałem się na boks.

– Chcesz się tak pokazać klientom?

– Nie – odparł Adam ze skruchą.

– Więc zejdź mi też z oczu – wycedził przez zęby kierownik.

– Jestem zwolniony?

– Chyba ktoś ci naprawdę fest przyjebał. Widziałeś, żeby ktoś tu kogoś zwalniał?

– Nie.

– No właśnie. Kup sobie Altacet czy coś. Wróć jak ci to gówno zejdzie z ryja.

– Dziękuję.

– Nie myśl sobie, odciągnę ci to z urlopu – rzucił kierownik ironicznie. Wypluł wykałaczkę; wyszedł przed sklep i zapalił papierosa.

Telefon Adama odezwał się po raz kolejny. SMS: Piotr.

To imię gryzło go w tył głowy; wpuszczało jad do krwioobiegu. Nie mógł uspokoić oddechu i opanować wibrowania dłoni. Rosła w nim nieodparta chęć niszczenia; pragnął zdemolować sklep; chciał wysadzić wszystkie szkoły podstawowe im. jakiegokolwiek Piotra; marzył, by dopaść każdego faceta w mieście o takim imieniu i wydłubać mu oczy tępym narzędziem.

Odwrócił się; szef stał na zewnątrz.

Rzucił się biegiem na zaplecze i otworzył szafkę; była pełna noży najróżniejszej wielkości. Drżąca ze zdenerwowania ręką wyciągnął największy tasak i szybko schował do plecaka. Opuścił zakład tylnym wyjściem.

***

Wypalił pół paczki papierosów, ale wciąż czuł, że w środku ma małego, zaprogramowanego skrytobójcę. Wyciągnął dowód Piotra – adres się zgadzał. Z malutkiego zdjęcia uśmiechał się do niego były facet Malwiny. Miał identyczny, szyderczy wyraz twarzy jak wtedy w lesie. Adam przesunął dłonią po skroni; pulsowała coraz boleśniej.

Postawił kołnierz kurtki. Udał się w stronę bloku. Wziął głęboki wdech, aż zakręciło mu się w głowie. Przed oczami stanęła mu Malwina; uśmiechała się do niego.

– Dziękuję, mój bohaterze – mówiła wolno i namiętnie. – Nikt nie zrobił dla mnie tyle, co ty. Kocham cię. Kocham cię tak mocno, jak tylko można kogoś kochać.

Przetarł oczy lecz już jej nie było. Słońce schowało się za ołowianymi chmurami; wiał kąśliwy wiatr. Ludzie znów maszerowali z opuszczonymi głowami.

Oparł się o ścianę i policzył do dziesięciu. Dopiero po chwili zorientował się, że stoi po kostki w błocie; zaklął. Spojrzał na domofon – przy numerze 21 stało nazwisko Madej.

Nacisnął przycisk. Domofon szczeknął.

– Tak? – odezwał się męski głos.

Adam zamarł.

– Halo? Jest tam kto – kontynuował.

– Pizzeria Adamo – wyjąkał Adam. Miał wrażenie, że żołądek mu zaraz eksploduje. – Mam dużą hawajską z niespodzianką

– Spoko, ale ja nie zamawiałem żadnej pizzy.

– Jak to? Mam wyraźnie napisane: Sienkiewicza 152, mieszkania 20.

– Dzwonisz pod 21 – rzekł z pogardą domofon.

– Przepraszam, musiałem źle nacisnąć. Wpuści mnie pan?

Usłyszał trzask odkładanej słuchawki; nic się nie działo.

„A jak mnie poznał? – pomyślał gorączkowo. – Ja pierdolę…”. Rozległo się brzęczenie zamka. Chwycił za klamkę i wszedł do środka.

Rozejrzał się po klatce schodowej. Była zadbana i czysta; na ścianach nie było ani jednego wyznania trudnej miłości czy deklaracji sportowych; wisiał tylko pastelowy obraz z bukietem żółtych tulipanów.

Wszedł na piętro, zostawiając przy tym ślady błota na świeżo umytej posadzce.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania