Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piąta Prędkość Kosmiczna - część 6

6.

Adam powiesił kurtkę i udał się do kuchni. Matki nie było w domu. Wyciągnął z lodówki mleko. Wystukał numer Malwiny, ale odpowiedział mu tylko głuchy sygnał..

„Może coś jej się stało?” – pomyślał i usiadł przy stole.

Na blacie leżała pomięta paczka papierosów; wyciągnął jednego i zapalił. Dym szczypał go w oczy i płuca.

Wszystko w porządku? ¬¬– wysłał jej SMSa.

Wyjrzał przez okno; ruch powoli malał, ludzie chowali się w bramach. W kamienicy naprzeciwko, na drugim piętrze, rodzina ubierała choinkę. Patrzył dłuższy moment na rozpromienionych rodziców, którzy podnoszą dzieci na rękach, by te zawiesiły bombki. Zaciągnął się i posmutniał – jedyne choinki jakie zdarzyło mu się przystrajać to w przedszkolu.

„Kiedyś razem ubierzemy choinkę – pomyślał – Prawdziwą, taką z lasu. Usiądziemy we dwójkę, a może trójkę, z gromadą kotów i będziemy sobie na nią patrzeć. Tylko patrzeć. Przytulę cię, pocałuję w czoło, a ty się do mnie uśmiechniesz i też mnie pocałujesz. Będziemy sobie tak siedzieć, patrzeć i napawać się zapachem domu. A choinka będzie stała od listopada do marca.”

Rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Adam rzucił się w kierunku telefonu.

SMS: KRUK – zaczynamy świąteczną promocję. Od 1 grudnia -20% na biżuterią i -15% na wybrane zegarki. Pokaż ten sms przy kasie i odbierz swój rabat.

Zgasił papierosa i poszedł do pokoju. Otworzył laptopa, lecz sam nie wiedział po co; wpatrywał się tylko w migający kursor. Tracił poczucie czasu. Siedział w milczeniu.

Ciszę przerwał dzwonek. Adam jak porażony chwycił komórkę. Wyświetlacz płonął jej imieniem. Chciał odebrać, ale telefon wyleciał mu z drżącej dłoni i spadł za łóżko. Zaklął i zanurkował za wersalkę, zrzucając przy tym komputer na podłogę.

– Halo – odezwał się zdyszany.

– Przyjedź – wybełkotała. – Ratuj. – Jej oddech był ciężki i przesiąknięty bólem.

– Malwina, co się dzieję?!

– Przyjedź jak najszybciej. Błagam, kurwa.

– Gdzie jesteś?

– Proszę cię. Dłużej tego nie zniosę. – Każde jej słowo paraliżowało go.

– Malwina! Gdzie jesteś? Malwina!

– Łagiewniki… las… opuszczona chata. – Łkała coraz rozpaczliwiej. – Proszę… Adam… przyjedź… proszę.

– Gdzie? Malwina! Gdzie mam jechać? – Ledwo mógł utrzymać telefon w dłoni; z drugiej strony usłyszał tylko serię głuchych sygnałów.

Wystrzelił do przedpokoju i założył kurtkę. Wybiegł z mieszkania, nie zamykając drzwi.

***

Ford Mondeo zatrzymał się na środku polnej drogi. Światło reflektorów nieudolnie próbowało się przebić przez mgłę.

– Dalej nie jadę. – powiedział taksówkarz.

– Dlaczego?

– Myśli pan, że głupi jestem? Mam kobitę chorą i dwie córy. Chcesz pan, żebym przygód szukał na jakimś zadupiu? – W głosie mężczyzny dało się wyczuć irytację.

– Zapłacę podwójnie!

– Łeb o plecy się obija, nic nie widać. Jak mi zawieszenie jebnie to będę musiał jeszcze pokryć koszty naprawy. Co mi z tego, że podwójnie pan zapłacisz? Płać pan trzydzieści sześć złotych i wysiadaj – powiedział oburzony.

– Reszty nie trzeba. – Adam wręczył taksówkarzowi pięćdziesiąt złotych.

Wysiadł. Stał po kostki w błocie; woda wlewała mu się do butów. Zacisnął zęby z zimna. Dreszcz przejmował kontrolę nad jego ciałem.

„Może powinienem zadzwonić po policję? – pomyślał i zerknął na telefon. Nie miał ani jednej kreski zasięgu. – Ja pierdolę. Malwina, w co Ty się wplątałaś?”

Poczekał, aż źrenice przyzwyczają się do ciemności. Powietrze miało konsystencję szamba. Cisza rozciągała się złowrogo – w takich miejscach nawet psy boją się szczekać, żeby nie obudzić zła, które skrywa noc.

Poczuł na twarzy podmuch wiatru; wraz z nim dał się wyczuć ledwo słyszalny miarowy charchot silnika. Dochodził z lasu. Bez chwili namysłu ruszył. Buty, z każdym krokiem robiły się cięższe i coraz bardziej zapadały się w ziemię.

– Malwina! – krzyknął, ale nawet echo mu nie odpowiedziało. Przebierał nogami, jedna za drugą. Słyszał coraz wyraźniejszy stukot silnika. Im był głośniejszy, tym starał się biec szybciej. Z trudem łapał oddech.

„Malwina, wytrzymaj. Wytrzymaj jeszcze chwilę. Zaraz wszystko będzie w porządku. Wytrzymaj. Błagam, wytrzymaj”. Nie wiedział czy ciemnieje mu przed oczami ze zmęczenia czy ciemność tak gęstniała.

Nagle, z dzikim impetem, uderzył twarzą w coś twardego i zimnego. Padł nieprzytomny.

Ocknął się po dłuższej chwili. Nie mógł sobie uświadomić gdzie jest. Bolała go cała twarz. Zamiast odgłosów silnika słyszał tylko bulgot krwi kiedy oddychał. Dotknął nosa, wyczuł ciepłą, gęstą ciecz. Podniósł się na łokciach i wytężył rozedrgany wzrok – dostrzegł gałąź, która pozbawiła go przytomności. Wstał i ruszył przed siebie.

Kroczył powoli, aż spomiędzy drzew wyłoniła się drewniana rudera; sprawiała wrażenie jakby nawet bezdomni nie chcieli się do niej zapuszczać. Wyglądała na opuszczoną dekady temu, ale w środku płonęło światło. Czerwone zasłony nadawały demonicznej atmosfery; to w takim miejscu zabito Laurę Palmer.

Obszedł teren dookoła; dostrzegł Golfa dwójkę i czarne BWM. Usłyszał krzyk i ukucnął w kupie zbutwiałych liści. Z chaty wybiegła Malwina; miała na sobie podarte rajstopy i rozciągniętą czerwoną bluzkę.

– Odjebcie się ode mnie! – krzyknęła.

Za nią wyszedł Piotr oraz dwóch, bliźniaczo podobnych, kolesi wyglądających jak klony Joe Pesciego.

– O co ci chodzi? – rzekł spokojnie Piotr. – Przecież nic złego się nie stało.

– Jesteś emocjonalnym niedorozwojem! – Rzuciła gniewnie i napluła mu w twarz – Idź, się leczyć!

Bliźniacy zarechotali. Malwina zamachnęła się, ale Piotr chwycił ją za nadgarstek i wykręcił. Zawyła z bólu, a kolana się pod nią ugięły.

Adam wyskoczył z krzaków. Rzucił się na Piotra. Upadli. Zaczął okładać go pięściami. W twarz. W korpus. Nie patrzył. Bił. Wyprowadzał ciosy na oślep.

Przeciwnik uchylił się. Pięść Adama zatrzymała się na twardym korzeniu. Złapał się za dłoń. Piotr zamachnął się i uderzył.

Adam poczuł jak jego nos zmienia konsystencję. Krew trysnęła jak z fontanny. Zrobiło mu się ciepło. Pociemniało przed oczami. Złapał się za twarz.

Oczy Piotra zapłonęły wścieklizną. Z ust ciekła mu czerwona ślina. Wyglądał jak ranny wilczur; oddychał szybko i ciężko. Kopnął Adama w głowę.

– Proszę, proszę, kogo my tu mamy? – powiedział zdyszany. – Twój nowy kochaś? Nie przedstawisz mnie? – Roześmiał się dziko.

– Spierdalaj! – krzyknęła Malwina i rzuciła się na niego.

– Co się z tobą stało, królewno? – Złapał ją za nadgarstki. – Takie słowa w twoich ustach? No tak, zapomniałem, że te słodkie usteczka robiły gorsze rzeczy.

Adam próbował się podnieść. Kasłał; gardło miał pełne krwi. Jego dziąsła przypominały dwa kawałki surowego mięsa. Piotr nadepnął mu na dłoń ciężkim mokasynem. Ten nie miał nawet sił, by krzyknąć.

– Czego tu szukasz, parówo pierdolona? – powiedział z nienaturalnym spokojem i zapalił papierosa. – Myślisz, że jesteś lepszy? Że jesteś jakimś pierdolonym dżentelmenem? Rycerzem na śnieżnobiałym koniu? Wiesz kim jesteś? Jesteś jebanym ścierwem, które dało się omotać tej szmacie, rozumiesz?! – Splunął Adamowi w twarz. – Dałeś się jej omotać, koleś! Szepnęła ci kilka słów? Polizała ucho? Wypucowała berło? Dała dupy? Podobało się chociaż? Powiem ci tylko tyle, że Malwinka puściłaby się nawet z niepełnosprawnym.

Strzepnął popiół na Adama i pożegnał go kopniakiem w żebra. Odwrócił się do bliźniaków.

– Ładne przedstawienie, Piotruś – powiedział pierwszy Joe Pesci.

– Ładne, ładne – zawtórował drugi. – Nie wiedziałem, żeś taki jest wojownik.

Zarechotali.

– Zadowoleni? Jesteśmy kwita? – zapytał Piotr nerwowo.

– Tak, bardzo. Nawet nie myślałem, że to wszystko się tak uda – rzucił z uśmiechem pierwszy.

– Bardzo się pięknie wszystko udało. Pięknie, że aż pompka mięknie. Dobra, Piotruś, my to będziemy chyba spierdalać, bo komary tną.

Piotr wyciągnął do nich rękę; zeskanowali go wzrokiem i wyszczerzyli zęby. Nawet w ciemności było widać, że są olśniewająco białe.

– Trzymaj się, Johnie Waynie.

Wsiedli do samochodu i odjechali.

Piotr spojrzał na leżącego Adama; zapłakana Malwina próbowała otrzeć mu twarz z błota i krwi. Wyszczerzył się czerwonym zębami i rzekł ze stoickim spokojem:

– Tak to się kończy, królewno. Baw się teraz ze swoim wybawcą – powiedział i wsiadł do Golfa. – Nie myślałem, że się tak spiszesz – rzucił przez szybę; cmoknął i odjechał.

– Adam… Adam… przepraszam – wyszlochała dziewczyna.

– Spokojnie, żyję – wyszeptał i splunął. Dotknął dłonią łuku brwiowego; pulsował niemiłosiernie i upodabniał się do sinej purchawy.

– Co on ci zrobił? – Była nieprzytomna ze zdenerwowania.

– Wyliże się. Z tobą wszystko w porządku? – Adam usiadł na ziemi. – Nic ci nie zrobili?

– Nie, wszystko jest w porządku.

– Na pewno?

– Możesz wstać? Mamy jechać do szpitala?

– Wyliże się. Masz w domu jakieś plastry?

– Mam.

Kręciło mu się w głowie; żołądek nie wiedział, co ma zrobić ze swoją zawartością.

– Kto to był? – zapytał.

– Piotr – koleś, który odebrał od ciebie telefon. Kiedyś byliśmy razem.

Adam z trudem się podniósł. Przeszedł kilka kroków. Nagle złapał się za brzuch. Padł na kolana; zwymiotował mieszaniną krwi i żółci.

Obok kałuży rzygowin dostrzegł skórzany brązowy portfel z napisem Bad Motherfucker. Sięgnął po niego i otworzył; znalazł tylko dowód osobisty. Na plastiku widniało: Piotr Madej.

– Wszystko w porządku? – zapytała Malwina.

– Tak. – Schował portfel do kurtki i wstał powoli. – Chodźmy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Adam T 04.12.2016
    Zaczęło się niewinnie, trochę szczeniacko i proszę! Lynch i Tarrantino:) Już przez te dwa nazwwiska dałbym 5. Pięknie się to czyta. Ale czekam na kolejne części:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania