Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piąta Prędkość Kosmiczna - część 7

7.

Klatka schodowa była obskurna i zimna; na półpiętrze samotna żarówka kończyła swój żywot. Uszkodzone drzwi wejściowe zachęcały bezdomnych do częstych wizyt. W powietrzu unosił się zapach moczu. Z piwnicy wyskoczył szczur; był mokry i nienaturalnie rosły. Popatrzył na Malwinę swymi ślepkami, po czym pobiegł dalej.

Jedną ręką próbowała trafić kluczem w zamek, drugą zaś trzymała półprzytomnego Adama. Jego blada twarz odznaczała się na ścianie; krew zalewała mu prawe oko.

Udało się jej sforsować drzwi. Wepchnęła mężczyznę do środka i niezgrabnie zaprowadziła go do łóżka. Padł nieprzytomnie i natychmiast zasnął. Nie miała siły, by zdjąć mu kurtkę lub buty.

Usiadła na podłodze; jej zielone oczy zaszkliły się. Ukryła twarz w dłoniach. Nie była w stanie uronić, ani jednej łzy. Zapaliła papierosa. Włożyła do ust, ale nie zaciągnęła się nim. Pozwalała, by dym sam drażnił jej nozdrza i oczy. Siedziała tak chwilę, po czym rzuciła się do okna. Zwymiotowała. Osunęła się po ścianie i położyła głowę na dywanie; niemoc ściskała jej żołądek i rozsadzała głowę.

Gasły latarnie, zaczynał się dzień; świt mozolnie wkraczał do mieszkania, mrucząc jak kot. W końcu otulił Malwinę i podarował jej kilka godzin wątłego snu.

***

Obudził ją aromat świeżo zaparzonej kawy. Leżała na łóżku; obok na stoliku stał parujący kubek i talerz z jajecznicą. Wpatrywała się w sufit. Myśli krążyły w jej głowie z prędkością światła: „Nic, co było wczoraj się nie wydarzyło. To tylko koszmar, wymysł mojego chorego, rozbitego mózgu. Uspokój się. Oddychaj. Spójrz w okno i zapomnij. Takie rzeczy nie dzieją się na jawie. Malwina, wszystko jest w porządku. Nie zrobiłaś nic złego. Nic nigdy się nie wydarzyło i nigdy się nie wydarzy. Spokojnie. Wczoraj nie istnieje i nie istniało nigdy. Napij się kawy, zjedz jajecznicę i nie pamiętaj. Nie grzeb w pamięci. Nie kalecz się”.

Adam wszedł do pokoju z koszykiem świeżych bułek. Nie wyglądał już jak po zderzeniu z ciężarówką; był umyty, na skroni miał plaster; opuchlizna była znacznie mniejsza.

– Cześć, królewno – Uśmiechnął się – Śniadanie gotowe.

Malwina poruszyła się i oparła na łokciu; spojrzała na mężczyznę i odwzajemniła uśmiech.

– Dziękuję. Nie musiałeś – westchnęła.

Postawił koszyk obok talerza i ukucnął przy łóżku.

– Chciałem. Nic nie może się równać z możliwością budzenia się przy tobie i robienia ci śniadania.

– Dawno nikt mi tego nie powiedział.

– Mam nadzieję, że będzie ci smakować.

Chwyciła talerz i zaczęła pochłaniać posiłek z taką zapalczywością, jakby nie jadła od kilku dni.

– Bardzo dobre – powiedziała z pełnymi ustami. – Pamiętałeś, że nie jem mięsa. To słodkie.

– Jak mógłbym zapomnieć? Jesteś pierwszą kobietą w moim życiu – ogarnęło go niepokojące wzruszenie.

Spojrzała na niego; otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Udał, że tego nie zauważył, chociaż przyglądał się jej uważnie. Grzywka opadła jej na twarz, zasłaniając jedno oko. W tej odkrytej, szmaragdowej źrenicy zamykał się cały świat. Wyglądała jakby myślała o czymś, co nigdy się nie zdarzy; melancholia subtelnie dotykała jej chomikowatych policzków. Jej buzia była dziecięca i blada; o takiej twarzy można tylko śnić i ogrzewać się myślą, że znajdzie się taką na jawie.

– Jedz, bo ci wystygnie – rzucił.

– Jak się czujesz? Boli? – zapytała i wypiła łyk kawy, parząc sobie usta.

– Nie tak bardzo. Malwina, co się wczoraj wydarzyło? Po co tam pojechałaś?

– Nie chcę o tym mówić.

– Dlaczego?

Przełknęła głośno ślinę i związała włosy gumką.

– To miała być zwykła sesja – poczuła ścisk w gardle, ale mówiła dalej. – Chcieli mi zrobić kilka zdjęć. Powiedzieli, że dobrze zapłacą. Zgodziłam się. Nie miałam pojęcia, że się nawciągają jakiegoś gówna i będę próbowali mnie macać.

– Czy oni? – zapytał Adam; głos mu drżał.

– Nie, nie pozwoliłam im – wyszeptała boleśnie. – Zabarykadowałam się w kiblu i od razu zadzwoniłam do ciebie.

– Dobrze zrobiłaś. Bardzo dobrze. Okropnie się martwiłem, myślałem, że oni…

– Nie pozwoliłam im – powtórzyła. – Dziękuję, że przyjechałeś.

– Musiałem to zrobić.

– Nie musiałeś.

– Miałem zostawić cię samą?

– Byłeś… bardzo odważny.

– Nie wiem czy byłem odważny, szczerze w to wątpię. – Chwycił jej kruchą dłoń. – To raczej była desperacja, a czasem ludzie robią coś desperackiego, nie z odwagi lecz ze strachu przed samotnością – rzekł i uśmiechnął się delikatnie.

– Adam, proszę cię, zapomnijmy o tym wieczorze. Dobrze? Udawajmy, że go nie było. Myślmy, że to był tylko sen.

Nie odpowiedział. Patrzył tylko jak Malwina grzebie widelcem po talerzu. Mężczyzna podszedł do okna; dzień wyglądał jak czarny pies włóczący się po ulicy.

– Pamiętasz jak mówiłaś, że chcesz stąd uciec? Chcę uciec z tobą. Zróbmy to. Nawet dzisiaj – rzekł po chwili.

– Ale jak to?

– Wszędzie jest lepiej niż tutaj. Nienawidzę tego miasta. Nie czeka nas tutaj nic dobrego. Ucieknijmy.

– Adam, jak ty sobie to wyobrażasz?

– Nie wiem, może ukradniemy jakiś stary samochód, zapakujemy po jednej parze spodni, kilka t-shirtów i pojedziemy przed siebie, dokąd starczy benzyny. A potem ukradniemy jeszcze jeden stary samochód i pojedziemy dalej, potem następny. Będziemy tak jeździć, aż znajdziemy miejscu, w którym będzie nam dobrze i tam właśnie zamieszkamy.

– Adam, przecież to niewykonalne.

– Dlaczego?

– Ja mam tutaj życie, znajomych, kontakty.

– Ale nie jesteś szczęśliwa. Chcę żebyś była. Niczego bardziej nie pragnę. Mam odłożone trochę pieniędzy, powinno starczyć na czynsz przez trzy miesiące.

Malwina zagryzła wargi; spojrzała w sufit. Milczała. Cisza uderzyła Adama w twarz.

– Dostałam rolę. Dostałam to, o czym zawsze marzyłam – powiedziała po chwili.

– Jeśli dostałaś ją tutaj, to z pewnością dostaniesz ją w każdym innym miejscu na Ziemi. Pamiętasz jak mówiłaś, że życie to tylko umieralnia marzeń? To miasto jest umieralnią, w każdym innym możemy żyć szczęśliwie.

– Miałam wtedy zły dzień, naprawdę chujowy. Mówiłam tak, ale teraz tak nie uważam. Po raz pierwszy wierzę, że może mi się tutaj coś udać. Przepraszam, ale nie ucieknę z tobą. To nie jest rozwiązanie.

Adam czuł, że łzy napływają mu do oczy z niewyobrażalną prędkością; czuł, że jego układ nerwowy przestał produkować serotoninę. Odwrócił się do ściany. Malwina patrzyła na niego w milczeniu; pobladła jeszcze bardziej.

– Czemu milczysz? – zapytała.

– Próbuję jakoś ułożyć sobie to, co chcę ci powiedzieć, ale chyba nie potrafię – powiedział wolno, by zamaskować drżenie głosu.

– Dlaczego?

– Bo jeszcze nigdy czegoś takiego nie mówiłem. To wszystko dzieje się tu i teraz, a ja nigdy nie miałem planu na taką sytuację. Ten listopad miał być kolejnym zwykłym listopadem; takim samym jak wszystkie listopady mojego życia – zimnym i samotnym. Każdego ranka miałem wstawać o szóstej trzydzieści, jeść kanapkę z serem i iść do pracy na osiem godzin, wracać do domu i gnić przed laptopem. Straciłem nadzieję, że spotka mnie coś co sprawi, że każdy następny dzień nie będzie tylko bezsensownym zlepkiem godzin. Ale spotkałem ciebie. Nie liczyłem, że cokolwiek może mi się w życiu przytrafić dobrego, ale gdzieś bardzo głęboko w sercu, czekałem na ciebie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że można tak długo na kogoś czekać. To takie uczucie jakby ktoś zostawił cię na zamglonym dworcu i kazał wypatrywać pociągu, który może nigdy nie nadjechać. I ja czekałem, czekałem tak długo, że przestałem wierzyć; czekałem, aż zostałem pozbawiony wszelakiej radości i straciłem możliwość odczuwania czegokolwiek. Stałem i wmawiałem sobie, że jestem nieuleczalnie samotny i, chyba tylko z przyzwyczajenia, wpatrywałem się w ciemność horyzontu. Pewnego dnia dostrzegłem, że mój peron pokrył się kurzem, a tor zarósł pajęczyną. I właśnie wtedy pojawiłaś się ty. Nie było cię w rozkładzie i nikt cię nie zapowiedział. To, że jechałem tym autobusem i ty też nim jechałaś to cud, ale teraz wiem, że jesteś moim zbiegiem okoliczności, moim cudem i moim ocaleniem.

– Adam… – wydusiła Malwina. Jej oczy powiększyły się nienaturalnie.

Podszedł do dziewczyny i ukucnął przed nią. Chwycił jej dłoń.

– Malwina, jeśli te słowa coś jeszcze dzisiaj znaczą to wiedz, że cię kocham – wyszeptał.

Spojrzała na niego jak na nędznego aktora, który próbuje nadać patosu każdej kwestii, po czym buchnęła śmiechem; był głośny i piekący.

– To żart, prawda? Gdzie jest ukryta kamera? To jakiś wkręt?

– To nie żart – rzekł Adam z grobową powagą. Z trudem powstrzymywał łzy. – Kocham cię i chcę być z tobą. Pozwól mi uczynić cię najszczęśliwszą kobietą na ziemi.

– Kurwa, my się znamy cztery dni.

– To najlepsze cztery dni, jakie dane mi było przeżyć.

– Adam, przystopuj. Jak możesz mówić, że mnie kochasz, przecież my się w ogóle nie znamy?

– Jesteś moją pierwszą myślą rano i ostatnią kiedy kładę się spać. Kiedy tylko spojrzałem w twoje oczy, to czułem jakbym skaleczył się w serce. Zobaczyłem w nich, że jak nikt na tym świecie, potrzebujesz bliskości. Tak, Malwina, w dzisiejszych czasach ludzie dopisują sobie ideologią do wszystkiego co robią i mówią, a przecież chodzi i tak tylko o bycie blisko drugiego człowieka. Chcę, żebyś była blisko, bo kiedy jesteś przy mnie to potrafię wierzyć w niebo. Jesteś jedynym promieniem słońca w moim małym pogmatwanym świecie.

– A co z moim światem? Kurewsko wielkim i zagraconym zmarnowanymi szansami?

– Możemy je połączyć. Proszę. Daj mi szanse.

– Nie chcę. Rozumiesz? Adam, nie kocham cię i nie będę z tobą nigdzie wyjeżdżać. Moje miejsce jest tutaj. To, że jestem teraz sama nie znaczy, że jestem samotna.

– Malwina…

Adam dotknął jej polika i zbliżył swoją twarz do jej twarzy.

– Możesz mnie nie dotykać? Proszę… – Złapała go za rękę i próbowała odsunąć. Bezskutecznie.

Przysuwał się coraz odważniej. Nie zważał na jej sygnały. Odpychała go obiema rękoma. Nacierał. Był blisko. Zamknął oczy i spróbował ją pocałować. Odwróciła głowę. Złapał ją za twarz. Wtedy chwyciła kubek z kawą i rozbiła mu na głowie; zawył i spadł z łóżka.

– Wyjdź z mojego mieszkania – powiedziała gniewnie.

Wstawał wolno, teatralnie. Spojrzał na nią wzrokiem zbitego, mokrego kundla. Odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Kiedy usłyszała trzask zamka, uderzyła pięścią w ścianę. Zaklęła bezgłośnie. Z szuflady wyciągnęła papierosy. Zapaliła; poczuła się przytłoczona i bardzo samotna bowiem obejmował ją tylko niebieskoszary dym taniego papierosa.

***

Adam kupił butelkę najgorszej gorzały, paczkę najbardziej rakotwórczych fajek i wsiadł w pierwszy lepszy tramwaj. Nie spojrzał na numer i kierunek w jakim jechał, ale przystanek, na którym wysiadł był boleśnie znajomy – zadupie z tabliczką „Samotność”. Doskonale znał te betonowe równiny, ale ciemność jaka się wokół rozpościerała była zbyt gęsta, by mógł przebić ją wzrokiem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Freya 04.12.2016
    Dziwnie dzielisz te części, można by pomyśleć, że zaczynasz stosować politykę sprzedaży produktu, ehem. Podoba mi się, choć nie ma w fabule niczego odkrywczego, pomimo tego nieźle się czyta. W tym kawałku Adam pokazuje, że jego namiętność niewiele odbiega od chorobliwej obsesji. Malwina ma za sobą, bardziej wyboistą drogę życia i jest lepiej osadzona w jej realiach. Oboje są pokaleczeni i mają wystarczającą motywację, aby wzajemnie się krzywdzić. Tytułowa piąta prędkość, raczej nie jest konieczna, są odrębnymi światami. Przypuszczam, że akcja dopiero się rozkręca. :)
  • Nika 04.12.2016
    Jednym slowem jest SUPER. Wciagnelo mnie na maksa. Czekam niecierpliwie na nastepna czesc.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania