Pokaż listęUkryj listę

Piąta Tajemnica - część 69

Pościg za profesorem, 1986, Wikary (młody Przeor), Żaneta

 

***

 

Wikary zaczerpnął powietrza. Było zelektryzowane, niosło ten słodki ładunek wyczuwalny tuż przed burzą. Czuł, że miejsce, w którym się znalazł, było mu znajome. Lśniące ściany, mandala usypująca się tuż u wejścia, cały labirynt przed nim. Natychmiast odgonił wszelkie myśli, ponieważ cel oddalał się z zawrotną prędkością. Wyglądało na to, że profesor sunął nad podłożem, nie używając nóg. Kiedy spojrzał na stopy, uświadomił sobie, że również lewituje. Cała jego masa gdzieś uleciała i był teraz lekki jak piórko. Przechylił się do przodu i wkrótce mknął przez różnokolorowe korytarze. Skręcił w lewo, następnie prawo, i z impetem godnym boksera uderzył w zbiega. Zamiast go przewrócić, pęd wytworzył opór. Posypały się iskry. Obaj odbili się od siebie lądując na przeciwległych ścianach. Kiedy wikary doszedł do siebie, uświadomił sobie, że profesor już się pozbierał i otwiera przejście. Po kilku sekundach ściana ustąpiła ukazując śnieżny tunel. Pomyślał, że jeśli nie zareaguje teraz, utknie w tym świecie na zawsze. Skoncentrował wszystkie myśli na wykonaniu skoku. Profesor zniknął już wewnątrz a ściana zaczynała się zasklepiać. Udało mu się prześliznąć w ostatniej chwili. Widział, jak czubek buta zaiskrzył, kiedy ściana zawarła swe podwoje. Jego ciało znów nabrało ciężaru i upadło z hukiem na twardy lód. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zauważył, kiedy ślizg ustał, a on znalazł się w jakiejś lodowej grocie.

- Jesteś uparty, Dariuszu – pogłos wyolbrzymił słowa Nataniela.

- A ty niezwykle zwinny, jak na swoje lata. - Wikary otrzepał się ze śniegu.

- Wybacz, że doprowadziłem cię aż tutaj.

- Tutaj, czyli gdzie? - Dopiero teraz Dariusz rozejrzał się wokół. Miejsce wydawało się całkiem prawdziwe. Tu i ówdzie z sufitu zwisały stalagmity, łącząc się czasami ze stalaktytami. Na samym końcu komnaty majaczył transparentny, lodowy tron oświetlony promieniami słońca przebijającego się z góry przez gruby lód.

- Gdzie jesteśmy? - spytał wciąż nieco zdezorientowany.

- To miejsce mojego pobytu przez kolejne kilkanaście lat. Rozgość się Dariuszu. Nigdzie się raczej stąd nie wybierzesz.

- Jest profesor tego pewny?

- Nie musisz mnie już tak tytułować. W Norbugang porzuciłem swoje doczesne funkcje. Jestem teraz prawomocnym królem Kanczencongi. Kradnąc koronę, przerwałem cykl, który trwał tysiąc lat. Dlatego też, mój poprzednik postanowił opuścić Bardo na zawsze. Przepowiednia wypełnia się. Jestem ci winien wyjaśnienia. Usiądź proszę. Mój tulku przygotuje ci tsampę.

Zza lodowej skarpy wyłonił się mały, dziesięcioletni chłopczyk odziany w pomarańczowe szaty. W ręku dzierżył metalowy czajniczek i talerzyk. Zbliżył się do pobliskiego, hardo ciosanego stołu i wykonał zapraszający gest.

- Mi tsampa nie będzie już potrzebna - stwierdził Profesor. - Moje funkcje życiowe wkrótce ustaną. W naukowym żargonie można by stwierdzić, że zapadnę w stan biozy.

Wikary nalał sobie gęstego napoju. Nie sądził, że tybetańska zupo-herbata zdziała takie cuda w jego żołądku.

- Gdzie to ja skończyłem? Ach tak, przepowiednia. W twoim obecnym wcieleniu nic przecież o niej nie wiesz. Ale zacznijmy od początku. Pewnie jesteś ciekaw jaka jest jej geneza.

- Nigdzie się nie wybieram. Jesteśmy w jaskini pod szczytem, na ośmiu tysiącach metrów.

- Domyślny jesteś. Ale do rzeczy. Od lat moja praca naukowa skupiała się na tzw. Czarnej Koronie. - Profesor przerwał na chwilę, zamknął oczy, a jego usta zaczęły wydawać rytmiczny pomruk. Po chwili, powrócił jakby z odległości – Fascynowała mnie ona nie tylko z archeologicznego, lecz także antropologicznego punktu widzenia. Lokalne podania głosiły, że utkana została ze współczucia dla istot ludzkich. – Z ust profesora znów wydobyły się sylaby nieznanej mantry.

- Kto ją utkał?

- Omm... Mani peme... Hung... Kto? A, tak... Kto... Setki dakiń. Wtedy myślałem, że to mityczne, oświecone żeńskie energie. Coś na kształt naszych świętych. Teraz już wiem, że istnieją naprawdę, i święte bynajmniej nie są. – Profesor z trudem utrzymywał kontakt z rzeczywistością. – Utkały ją, aby ludzie mogli kontrolować Bardo - krainę, do której idziemy tuż po śmierci. Napełniły jej ściany miłością. Miały nadzieję, że zatrzyma w nim zło, a wyzwoli piękno. I wtedy pojawił się on. Om... Mani... Peme... Hung...

- Kto? Kto się pojawił Profesorze? – Dariusz zauważył, że sylwetka króla zaczyna rozmywać się, a tron rozświetla się wszystkimi kolorami tęczy. Zapytał po raz kolejny.

- Om... Przybył z Judei. Gdyby któryś ze studentów, choćby wspomniał mi o takiej ewentualności przed tym wszystkim, wyleciałby z uczelni z hukiem takim, że obiłby się on nawet o politechnikę.

- Kim był ów przybysz?

- Mówił, że nazywa się Joshua i jest żydowskim królem. Odbywał swoją ostatnią podróż przed, jak to określił, powrotem do Królestwa Niebieskiego. Zostałby pewnie odprawiony z kwitkiem, gdyby nie stał się cud. Wskrzesił bowiem podczas pogrzebu, zmarłego niedawno króla. Koło przepowiedni ruszyło.

- Jakiej przepowiedni?

Profesor strzelił palcami, po czym mocno opadł na siedzisko. Jakby na umówiony znak, tulku zastąpił drogę pomiędzy nim, a wikarym. Spojrzał Dariuszowi prosto w oczy i kliknął palcami. W umyśle wikarego, za jednym zamachem, pojawił się antyczny tekst:

 

„ [...] Gdy minie 500 lat, nauki duchowo przebudzonych zaczną zanikać, a mnisi będą się bardzo źle prowadzić. Nastąpi także ogólny upadek obyczajów. Złe myśli opanują umysły a dostawy żywności zostaną zanieczyszczone. W czasie, w którym praktykować się będzie dziesięć nieprawych czynów, zaś praktykujący, którzy już poznali wyższe nauki, zaczną recytować złowieszcze mantry, umysły ludzkie opanuje pięć trucizn percepcji. Nastąpi czas, kiedy ciało i mowa oddawać się będą zboczeniom, a nauki noszące duchową wartość podupadną. W czasie tym góry pokryją się piórami, a ludzie przemieszczać się będą w drewnianych lub żelaznych pojazdach.[...]

To jest sposobem na odwrócenie negatywnych wpływów zła. Jeśli nie zdołasz go upowszechniać w różnych krajach, trzy ataki mrozu lub gradu zniszczą dojrzałe już zboża. Obszar głodu się powiększy. A jeszcze większe nieszczęście i cierpienie nadejdzie wraz z chorobami o nieznanych przyczynach. Ten jednak, kto ten tekst przepisuje i propaguje go, ponad wszelką wątpliwość zostanie wyzwolony z nieszczęścia. Jest on schronieniem dla czujących istot dopóki nie nadejdzie Maitreja. [...]” *

 

Tulku skinął w stronę Dariusza i przemknął tuż obok. Idąc za chłopcem, wikary czuł jak ciśnienie w korytarzu zmienia się, a temperatura spada. Wkrótce dotarli do małej wyrwy, przez którą wyraźnie widać było błękitne niebo.

- Tam leży istota, której wędrówka już się zakończyła. Wciąż jednak może wypełnić swój ostatni obowiązek bodhisatvy. - Słowa tulku pojawiły się w głowie wikarego pośród absolutnej ciszy.

Tuż pod nimi leżało ciało alpinisty. Zaraz obok plecaka, Dariusz zauważył także dwie butle z tlenem.

- Król Sikkimu i Pan na Pięciu Szczytach Kanczencongi pragnie powierzyć Ci też Relikwiarz. Bez jego ochrony nie będziesz w stanie przetrwać na zboczach naszej świętej góry. Król wierzy, że będziesz wiedział, komu go przekazać. Przepowiednia się wypełnia. – Kiedy ostatnia myśl tulku pojawiła się w umyśle wikarego, chłopak przekazał mu artefakt, ukłonił się i zniknął za skalną półką.

Po chwili Dariusz, w pełnym rynsztunku, wspinał się w kierunku wyjścia. Poszło mu sprawniej, niż przypuszczał. Butle podające czysty nitrox sprawiały, że jego mięśnie pracowały wydajniej, a ciało doznawało azotowego uniesienia. Podciągnął się ostatni raz i osłupiał z wrażenia. Słońce oświetlało wszystkie pobliskie szczyty. Lekki wiaterek smagał ich wierzchołki unosząc w powietrze śnieżne warkocze. Przyglądał się chwilę, jak cień Kanczencongi otula pozostałe szczyty masywu, po czym spojrzał za siebie. Mocniej przyłożył aparat oddechowy, zaczerpnął potężny haust nitroxu i wykonał krok do przodu. Pójdzie mu jak z płatka, przecież wszystko to już zna. Był tu już kiedyś. Jest strażnikiem, jednym z najpotężniejszych w Bardo. A imię jego brzmi: Padmaheruka.

 

* oryginalny tekst buddyjskiej przepowiedni o nadejściu Maitreji, zatytułowany: Światło ukazujące prawdę: przepowiednia o tym, co nadejdzie. (przekład z języka angielskiego)

***

 

- Nie wierzę. Nabijasz się ze mnie – stwierdziła Żaneta i obróciła się na drugi bok. Alkohol zaczął powoli ulatywać i oboje na powrót powoli zamykali się w sobie.

- Wyśpij się dobrze. Jutro przylatuje tu profesjonalna ekipa. Będziesz moją koordynatorką w bazie.

- Jesteś pewien, że chcesz tam lecieć? W twojej aktualnej dyspozycji to prawie samobójstwo.

- To moja góra. Jeśli każe mi umrzeć, podporządkuję się.

Objęła Przeora. Sen przyszedł szybciej niż się spodziewali. W klimatyzowanym pokoju nic już nie zakłócało ciszy. Wraz z nadejściem nocy, nawiew ustał. Tylko budzik nakręcony na szóstą rano, z mistrzowską precyzją odbierał coraz to kolejne minuty jej panowaniu. Odmierzał czas przed nadejściem burzy, której to cisza nienawidziła najbardziej na świecie.

 

***

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pasja 18.05.2019
    Witam
    Wow lewitacja i poznanie tajemnic. Król Kanczencongi, przerwałem cykl, który trwał tysiąc lat. Świetnie manewrujesz nieznanymi terminami i świetnie przekazujesz klimat. No wiele się dowiedziałam z tej części i dzięki za to.
    Oryginalny tekst buddyjskiej przepowiedni o nadejściu Maitreji jest niesamowity.
    Jak zwykle kończysz na niedomówieniach.
    Pozdrawiam
  • drohobysz 19.05.2019
    Dziękuję za słowa otuchy :) Dodają animuszu. Staram się powoli budować napięcie. Finał już coraz bliżej. pozdrowienia Pasjo :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania