Pokaż listęUkryj listę

Piąta Tajemnica (rozdział 12)

Kraków, Śródmieście, jakiś czas przed wyprawą Natana (do ustalenia)

 

Zatknięte za przeźroczystą kieszonkę zdjęcie Anny niezmiennie witało Natana za każdym razem, kiedy uchylał portfel. Po odrzuceniu niepotrzebnych papierków z przedniej przedziałki, wyłoniła się karteczka wypisana przez bibliotekarkę. Na jej grzbiecie znajdował się odcinek, który należalo oderwać aby uzyskać dostęp do ukrytej zawartości. Po zerwaniu zabezpieczenia, na wewnętrznej stronie ukazał się wypisany odręcznie małymi literami tekst:

 

Znałam Twojego ojca. Wybacz że nie powiedziałam Ci tego bezpośrednio, ale i tak już wiele ryzykuje. W zaginionej pracy zawarł dedykację dla Ciebie:

„Synku, kiedy już dorośniesz, prawdy szukaj podług białej strzałki w dół skierowanej”.

Mam nadzieję że dotrzesz do niej przed nimi. Oby Bóg mi wybaczył to co muszę zrobić…

 

Natan odłożył kartkę, po czym wziął kilka głębokich wdechów. Myśli kłębiły się w jego głowie niczym stado kruczoczarnych wron oczekujących na poczęstunek. Przeszło mu przez głowę, że to wszystko nie może być prawdziwe. To musiał być jakiś długi, koszmarny sen. Przez chwilę mierzył się jeszcze z myślami, lecz nie nadeszły żadne rozwiązania. Logika, którą zawsze cenił, szybko weryfikowała fakty, lecz zamiast podsuwać odpowiedzi dostarczała tylko kolejnych pytań. Na co ojciec chciał go naprowadzić? Co tak naprawdę znajduje się w relikwiarzu? Nad czym pracowali wspólnie z papieżem? Czy od tej pory zawsze będzie już spotykał ludzi w to zamieszanych? Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak głęboko został wciągnięty w wydarzenia z przeszłości. Kiedy już chciał dać sobie spokój, nagle przed oczami pojawił się obraz kamienicy z dzieciństwa. Na klatce schodowej widniała biała strzałka! Spojrzał raz jeszcze na wiadomość, po czym podarł kartkę na tysiąc i jeden kawałków. Po godzinie siedział już w busie do Bielska-Białej. Obserwował przesuwające się za szybą drzewa, lecz dziwnym trafem tuż przed miejscem w którym zginęła Anna, zapadł w płytką drzemkę. Ze snu wybudził go dopiero kierowca.

- Panie, przystanek końcowy!

- To Bielsko?

- Nie, Buenos Aires!

Kierowca z góralską fantazją otworzył boczną klapę i podał Natanowi bagaż. W drodze do domu, po raz kolejny nie mógł się oprzeć niezaprzeczalnemu urokowi tego miasta. Tym razem jednak jego wzrok wodził za pewnym detalem. Niestety większość budynków była świeżo odmalowana i ze świecą można było szukać jakiejkolwiek oryginalnej, powojennej fasady. Jedyna strzałka którą dostrzegł, znajdowała się tam gdzie się spodziewał. Widniała niezmiennie na wewnętrznej stronie framugi jego własnej klatki schodowej. Klatki, przed którą wydarzyło się tak wiele podwórkowych historii, pierwszych wzruszeń, przyjaźni i przedszkolnych miłości. Matki nie zastał, więc tylko wbiegł do mieszkania po klucze i latarkę, po czym zbiegł do piwnicy. Lekko przepalone piwniczne żarówki ledwo oświetlały ten zawilgły korytarz. Nie zauważył jednak żadnych charakterystycznych wgłębień czy kształtów świadczących o jakimkolwiek ukrytym przejściu. Na sam koniec pozostawił sobie sprawdzenie jego własnej piwnicy. Matka nie zaglądała tam od bardzo dawna. Poza tym, pomieszczenie było całkowicie zawalone starymi gadżetami i meblami. Po przyświeceniu latarką zauważył oparte o przeciwległą ścianę stare sanki. Postanowił przedrzeć się do nich. Przekopanie przez stertę gratów typu olbrzymich rozmiarów głośników unitry, wiklinowych bujanych krzeseł i porozrzucanych pudeł zajęło mu dobre parę minut, lecz przebrnął prawie do końca. Kiedy już miał wracać na górę, jego uwagę przykuło zgrubienie znajdujące się bezpośrednio pod sankami. Kolejne kilka minut mocował się z linoleum. Wreszcie tkanina pękła odsłaniając w podłodze sporych rozmiarów właz zawarty metalową klapą. Na betonie widniał wymalowany białą farbą napis:

 

Eintritt verboten! Nur autorisierte Personen über diesen Punkt hinaus.

 

Pamiętał jak za małego matka opowiadała mu, że górka w parku przy ratuszu, ta sama na którą chodził z innymi dziećmi na sanki, była tak naprawdę dużym, przykrytm ziemią bunkrem. Zaintrygowało go to wtedy do tego stopnia, że następnego dnia dopytał o to w szkole panią od historii. Podobno zaraz po wojnie zawalił się w nim strop i od tej pory nikt tam już nie próbował schodzić. Postanowił zweryfikować tę legendę. Klapa zastawiona była praktycznie tylko sankami i nie posiadała żadnych zabezpieczeń. Zawiasy puściły bez problemów. W nozdrza od razu uderzył Natana skondensowany zapach wilgotnego mchu. Po przecisnięciu się przez metalową obręcz, jego oczom ukazał się betonowy korytarz z rzędem lamp zamontowanych po bokach. Ważąc każdy krok ruszył wzdłuż nich, mijając po drodze sporych rozmiarów wodny strumień. Jak słusznie założył, tunel musiał w tym miejscu przebiegać pod rzeką. Wkrótce dotarł do kolejnych drzwi. Ku jego zaskoczeniu, uchyliły się bez większych problemów. Pomieszczenie za nimi było szerokie na około dziesięć i wysokie na trzy metry. Na ścianach wisiały półki, w rogach znajdowało się biurko z lampką, szafa i kanapa. Natan zauważył też tablicę rozdzielczą z guzikami. Po przełączeniu pierwszego nic się jednak nie wydarzyło. Pod ostatnim z nich zauważył nieco zatarty napis po polsku:

 

Baczność! Włącznik głównego generatora! Nieodpowiedzialne przełączenie grozi śmiercią!

 

Napis od razu skojarzył mu się z charakterystycznym językiem używanym przez speców PRL. Pewnie w latach pięćdziesiątych pomieszczenie sposobiono na schron przeciwatomowy. Mimo wszystko nie zawahał się go przełączyć. Podważona latarką rączka przeskoczyła do góry zapalając wszystkie lampki na zielono. Potężny ryk zburzył ciszę schronu, a Natan instynktownie odskoczył w bok. Po chwili zdał sobie sprawę, że stoi pośrodku oświetlonej, gustownie umeblowanej komnaty. Ryk ustąpił miejca miarodajnemu warczeniu. Na kanapie pod ścianą leżała para dość długich, niewyprofilowanych nart. Nad kanapą wisiało czarnobiałe, oprawione w złocistą ramkę zdjęcie. Widniało na nim dwóch uśmiechniętych mężczyzn, wśród zimowej scenerii na górskim stoku. Kiedy przyjrzał się im dokładniej, doszło do niego, że była to fotografia ojca z młodym papieżem. Wszystkie wydarzenia o których dowiedział się od matki, lub sam zdążył doświadczyć stały się teraz dla niego nieznośnie realne. Od zawsze wydawało mu się że miała na punkcie dorobku ojca nierówno pod sufitem. Teraz jednak natknął się na kolejny dowód, że to nie ona zwariowała, lecz rzeczywistość wokół niej. Postanowił zbadać biurko nad którym wisiał sporych rozmiarów krzyż. Tuż obok niego, w kącie, ktoś postawił porcelanową figurkę Matki Boskiej. Wygladało to na coś w rodzaju ołtarzyka z rozstawionymi wokół niedopalonymi świeczkami. Na przyległej ścianie, zamontowana półka dzwigała kilka nieco już pożółkłych tomisk. Na każdym z nich widniał ten sam łaciński tytuł: Colectio Litteris Encyclicis wraz z cyframi oznaczającymi kolejne części. Jedyne polskie wydawnictwa które zauważył Natan, znajdowały się na dolnej półce. Oprócz kilku przewodników górskich i mapy Tatr, jego uwagę przykuło opasłe tomiszcze zatytułowane Tybetańska Księga Umarłych, oraz katalog z przyklejonym imieniem ojca. Sięgnął po niego. Na oko zawierał nie więcej aniżeli dziesięć stron. Na pierwszej z nich znajdował się wyrysowany ołówkiem szkic. Było to coś na kształt czapki charakteryzującej się mnóstwem podoczepianych po obu stronach diamentów. Pomiędzy pionowo postawionymi bocznymi płatami wyrastała jakby wieża skomponowana ze zmniejszających się ku górze diamentowych sfer. Całość przedstawiona była w niezwykle symetryczny sposób, przypominając swoistego rodzaju fraktalny schemat. Z przodu czapki widniał wysadzany diamentami równoramienny krzyż, w środku którego Natan natknął się na znajomy element. W krzyżu umieszczony był bochen chleba. Zapamiętał go z wizyty na strychu wyraźniej niż mógłby się spodziewać. Na kolejnej stronie znajdowały się luźne notatki typu: Pociąg do Warszawy 6:23, spotkanie z Krystianem na dworcu centralnym przy schodach ruchomych, wylot do New Delhi 22:40 (ostatni samolot przez Londyn), na miejscu nocleg w kampusie New Delhi University, pociąg do Kalkuty o 5:32 rano nastepnego dnia. Na miejscu transport do Kalimpongu i wyjazd do Norbugang.

Na kolejnej kartce znajdowała się lista rzeczy do zakupu na wyprawę, ciąg kosztorysów, odpisy paszportów, wizy oraz oficjalne zezwolenie lokalnego komitetu partii na wyjazd w celach naukowo-badawczych. Wszystko datowane było na dziesiąty czerwca 1986 roku. Natan wykonał serię zdjęć smartfonem, po czym odłożył folder na półkę. Kiedy zabierał się za przesuwanie kanapy aby zbadać małe blaszane dzrzwiczki tuż za nią, regularne warczenie generatora zamieniło się w nierównomierne dyszenie, a światła zaczęły przygasać. Po kilku sekundach silnik warknął po raz ostatni, a pokój pogrążył się w ciemnościach. Postanowił że na dziś wystarczy. W drodze powrotnej w jego głowie rozgrywała się bitwa rodem z hinduskich eposów. Nie mogło być przypadkiem, iż ośmiotysięcznik na szczyt którego otrzymał zaproszenie, znajdował się niedaleko miejsca badań ojca. Wszystko to musiało być w jakiś sposób powiązane. Od dnia śmierci Anny przygotowywał się do tej podróży, ale teraz zaczynał rozumieć że mogła ona stać się czymś więcej aniżeli sentymentalną ucieczką przed własnymi lękami. W tym porośniętym mchem bunkrze podróż na Kanczencongę urastała do miana wyprawy życia, klamry spinającej ostatnie wydarzenia i śmierć Anny w sensowny ciąg, jeżeli sens miał tu jakiekolwiek znaczenie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Pasja 08.12.2017
    Łał tajemnicze i fascynujące odkrycie Natana. Ojciec musiał być przygotowany na to, że umrze skoro pozostawiał ślady i wskazówki dla swego jedynego syna.
    Matka jednak usiłowała to chronić. Czy jest też wtajemniczona?
    Teraz już wiadomo, dlaczego Kanczenconga. Co na samym szczycie czeka Natana?
    Pozdrawiam serdecznie 5
  • drohobysz 09.12.2017
    Dzięki za piątunię.
  • Adam T 17.12.2017
    Powiem szczerze, wciągasz; mimo rozdziałów mnożysz zagadki, nie zasypiasz z akcją. Takie zdjecia Papieża z kimś jeszcze w górach sam gdzieś widziałem (a może uległem Twojej sugestii ;), ale raczej nie.
    Bez watpienia to jedna z najlepszych publikacji tutaj, a jest tu tych bardzo dobrych jak na lekarstwo.
    I aż się dziwię, że czytają Cie w zasadzie dwie osoby. Choć e sumie, nie dziwię się. Na tym portalu wystarczy być nieustannie na forum, nadawać w kolejnych "pitoleniach" i od razu człowiek ma dziesiątki odwiedzin, nawet jeśli napisze byle "gie".
    Mnie się coraz bardziej podoba, a reszta niech żałuje.
    Podrawiam ;)
  • drohobysz 17.12.2017
    dwie komentują aktywnie, ale może ktoś tam jeszcze się wciągnął. dzięki i piszę dalej :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania