Poprzednie częściPiekarnia (wstęp)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piekarnia 13

Polecki zaglądał do obory już wcześniej, lecz wtedy jego celem było odnalezienie chłopca i nie zawracał sobie głowy wyposażeniem wnętrza. Teraz w obawie, aby inni osadnicy nie zajęli sąsiedniego domu, spieszył się z wydobyciem cennych dóbr i przeniesieniem ich do swoich zabudowań. Po każdym kolejnym kursie, gdy przystawał na złapanie oddechu, rozglądał się z uwagą. Budynek gospodarski nie był duży. Miał wydzielone miejsca z korytem dla świń, stanowiskami dla kilku krów oraz odgrodzone dwa boksy dla koni, a każdy z osobnym wyjściem. Znajdowało się tam także pomieszczenie z wieloma użytecznymi narzędziami gospodarskimi. Stały tam widły, grabie, para cepów, różnego rodzaju łopaty, kilka kubłów, wisiała uprząż dla pary koni oraz wiele innych niezbędnych w obejściu i pracy na roli przedmiotów, którym szczegółowo postanowił przyjrzeć się później.

Zanim Józef udał się po wino z rozbitej kufy, posadził Zbyszka na jednej z pustych beczek i otworzył mu kilka wcześniej przyniesionych słoików z przetworami, aby chłopiec mógł się posilić.

Kiedy wszedł po kolejnym kursie z pełnymi wiadrami, ujrzał syna radośnie machającego nogami, próbującego wyłowić ostatnią wielką czerwoną śliwę ze słoja.

– No, to już reszta – oświadczył mężczyzna, przelawszy zawartość do otwartej beczki. – Jeszcze zabierzemy tamtą pustą, co została i lampę, i będzie.

Rozejrzał się po swoich nowych dobrach. Posiadał prawie cztery pełne beczki wina i siedem pustych, a ponadto przenieśli około czterdziestu słoi rożnego rodzaju przetworów. Ogarniając to wszystko wzrokiem, pomyślał z dumą, że teraz on jest posiadaczem tego bogactwa.

– Już tyle zjadłeś? – W miejscu, gdzie siedział jego syn, stały dwa opróżnione szklane pojemniki, a wokół leżało mnóstwo pestek.

– Nooom… Wiesz, jakie dobre? – chłopak zamamrotał, wkładając ostatni owoc do buzi.

Ojciec z niedowierzaniem pokręcił głową i zaczął ustawiać antały pod ścianą.

– Będziesz tyle jadł, to pękniesz – rzucił z przekąsem.

– Eee, nie pęknę, jeszcze mogę dużo. A, tata, a powiedz, czemu nasz dom jest taki ładny, taki... No, wszystko mamy w nim takie piękne, a tamten to… – Pełna buzia utrudniała chłopcu mówienie. – No, wiesz, no, niczego fajnego nie ma i wszystko poniszczone.

– No, bo tamte, to ruskie we wojnę poniszczyły, a resztę szabrowniki rozszabrowały, dlatego – wystękał ojciec, z wysiłkiem ustawiając baryłę z winem tak, aby nie wadziła w dostępie do boksów dla koni.

– A kto to jest szabrownik? – Zbyszek zainteresował się, słysząc nieznane słowo.

– No, szabrownik, – wyjaśnił Józef, – to taki ktoś, co nieswoje zabiera. – Po chwili zastanowienia, dodał jeszcze: – Taki złodziej, jakby...

– Acha. A, to my też jesteśmy szabrowniki? Bo to wszystko… – wskazał zgromadzone dobra – nie było nasze, a zabraliśmy?

– Nie, no, co ty. My, to co innego. My tego potrzebujemy.

– Acha – odpowiedź syna nie zabrzmiała przekonująco, ale mężczyzna nie zaprzątał sobie tym głowy.

– Czekaj no, mówisz, że śliwki dobre? Też se zjem trochę owoców. – Ojciec sięgnął po zaprawione renklody.

– Tata, te już jedliśmy. Otwórz teraz truskawki.

– Jedliśmy? Chyba ty? – Polecki z uśmiechem odłożył słoik, biorąc ten zaproponowany przez syna. – No, posuń się, żarłoku.

Usiadł obok Zbyszka, zdjął metalową sprężynę zabezpieczającą szklany dekiel i pociągnął za gumową uszczelkę, a kiedy rozległ się cichy syk powietrza, mógł już bez problemu zdjąć pokrywkę; zapach truskawek rozszedł się po pomieszczeniu. Popatrzył z uwagą na owoce pływające w czerwonym syropie i sięgnął po jedną z nich.

– Tata, daj zobaczę czy dobre... – Mały wyciągnął rękę.

– No, masz zobacz – rozbawiony ojciec nie mógł uwierzyć, gdzie dzieciak to wszystko mieści. Podsunął mu bliżej kompot z owocami, aby wygodniej mógł sięgać po smakołyki.

– Ale te Niemce, to dobre te zaprawy umią – powiedział, mlaskając i sięgając garstką po kilka truskawek na raz.

Spragniony Józef przystawił naczynie do ust i wypił połowę zawartości słodkiego płynu, po czym zapatrzył się w jego wnętrze.

– Ta, oni są dobrzy w wielu rzeczach... – mężczyzna odpłynął myślami gdzieś daleko, jego twarz sposępniała, a pięści mimowolnie się zacisnęły.

Chłopak popatrzył na ojca zdziwiony, że ten nie jadł.

– A ty, to już nie możesz? Nie smakuje ci?

– Smakuje. Masz, ty jedz. – Oddał małemu słój z resztą owoców.

Siedzieli chwilę w ciszy. Młody pochłaniał truskawki, jakby nigdy w życiu ich nie jadł. Mlaskaniu i siorbaniu nie było końca.

– Tata, a co to jest tam? O, tamto? – spytał po głośnym czknięciu i palcem ociekającym syropem wycelował w jakąś maszynę.

Mężczyzna spojrzał we wskazanym kierunku, na urządzenie w metalowym obramowaniu. Stało na czterech solidnych, stalowych nogach, a tuż nad nim znajdował się spory, drewniany pojemnik. Z boku wystawał wałek z wciąż świetnie zakonserwowaną smarem zębatką, w którą wpasowana została większa. Do tej z kolei umocowano olbrzymie koło, większe od dorosłego mężczyzny, z czymś, co spełniało rolę korby, umożliwiającej obracanie mechanizmem ukrytym w skrzyni.

Józef wyrwał się z zadumy i podszedł do maszyny, aby ją dokładnie obejrzeć. Do wysokości metra metalowe elementy były skorodowane, domyślił się, że to w wyniku powodzi. Zajrzał do górnego pojemnika i ujrzał bęben, z którego gęsto wystawały stalowe, na oko pięciocentymetrowe zęby. Dotknął jednego i odruchowo złapał się za dłoń, odsuwając od urządzenia.

– Kurwa, ale ostre! – Z niedowierzaniem patrzył, jak z palca pociekła krew.

Przestraszony chłopczyk podszedł bliżej.

– A, co to? Co się stało?

– E, nic. – Polecki oblizał krwawiący palec. – Już chyba wiem, co to jest. Odsuń się, no.

Gdy dziecko z ociąganiem usłuchało polecenia, Józef ponownie zajął się oględzinami maszyny. Po kilkukrotnym obróceniu korby, okazało się, że mechanizm obraca się nad wyraz lekko. Wykonał jeszcze kilka ruchów korbą i puścił rączkę. Wielkie koło zamachowe wirowało swobodnie kilka minut siłą bezwładności.

– Tatku, a nic mi się nie stanie? To strasznie hałasuje! – zapytał z trwogą w głosie Zbyszek.

– Nie bój się. Nie ma czego… Widzisz, tam? – przekrzykując terkot urządzenia, ojciec odpowiedział pytaniem na pytanie i wskazał synowi skrzynię u góry. – Tam wrzuca się to, co się chce poharatać, ziemniaki, buraki, cokolwiek... Kręci się tym tutaj – musnął pokrętło – podstawiasz na dole wiadro i masz żarcie dla świń, czy konia.

Chłopiec ze zrozumieniem skinął głową i z pewnym zatroskaniem oświadczył:

– Ale, my przecież nie mamy świń.

Józef wzruszył ramionami.

– Będziemy mieli, zobaczysz. – Poklepał jedną z beczek z winem i dodał: – To są nasze świnie... – Nie dokończył zdania, gdyż rozległo się przeraźliwe rżenie konia, które zmieniło się w rozpaczliwy kwik ranionego zwierzęcia. Ktoś lub coś atakowało ich srokacza.

– Wojtek...! – krzyknął i chwytając widły, wybiegł z obory.

Zbyszek nie raz słyszał już rżenie przestraszonego konia, ale tym razem było inaczej. Zwierzę musiało być śmiertelnie przerażone. Dziecko sparaliżowane strachem pobiegło za ojcem dopiero po jakimś czasie i zobaczyło, jak na podwórku, mężczyzna stara się zapanować nad stającym dęba zwierzęciem. Przednie kopyta kilkakrotnie o włos minęły głowę mężczyzny. Srokacz zerwał linę i gdyby nie to, że Józef miał nawyk pętania mu przednich nóg, pewnie uciekłby spłoszony. Złapał sznur ciągniony po ziemi przez Wojtka i nie bacząc na stającego dęba konia, starał się go zatrzymać. Dopiero silny chwyt za skórzany kantar oraz cichy i łagodny głos sprawiły, że zwierzę pomału uspokajało się.

– Nooo… Noooaaa malutki… Spokojnie. – Wojtek, mimo że wciąż nerwowo parskał i przebierał kopytami, to działanie Józefa przynosiło efekt. – Nooo, już! No, już dobrze malutki, już dobrze – szeptał, jednocześnie głaszcząc srokatego po szyi, na której widoczne były trzy głębokie rysy, biegnące od szyi aż do kłębu i z każdą chwilą coraz mocniej broczące krwią.

Koń wciąż drżąc, ufnie skierował chrapy ku Poleckiemu, ale po chwili zaczął energicznie poruszać głową w górę i w dół. Wyglądało na to, że chce przekazać swojemu panu jakąś wiadomość.

– Wiem, wiem malutki. Wiem. Widzę, co ci zrobili. Ciiii, noooaaa, już dobrze!

Osłupiały Zbyszek patrzył z boku na całe to zdarzenie, zaciskając ze strachu małe piąstki

– Tata... Tata zobacz! – zawołał nagle.

Józef, do którego dotarło że chłopiec jest w pobliżu, nie patrzył w jego kierunku, lecz skupił się na niezwykłym zachowaniu konia.

– Zbigniew! Zobacz, co Wojtkowi zrobili! – Mężczyzna uspokajał zwierzę i nie widział, że syn z determinacją na bladej twarzyczce, chce na coś zwrócić jego uwagę. – Leć do wozu! Pod zydlem jest Walter, natychmiast mi go przynieś!

– Tata, tam! Zobacz! – chłopiec wciąż krzyczał jak zahipnotyzowany, wskazując jakiś punkt.

Kiedy Polecki w końcu spojrzał na dom, który pokazywał syn, zadrżał... Wszystkie do tej chwili pootwierane okna oraz zabezpieczające je okiennice, teraz były zamknięte…

Następne częściPiekarnia 14 Piekarnia 15 Piekarnia 16

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (22)

  • Justyska 19.05.2018
    "którym szczegółowo postanowić przyjrzeć się później." - postanowił
    " Już tyle zjadłeś? – W miejscu, gdzie siedział jego syn, stały dwa opróżnione już szklane pojemniki, " - myślę, że drugie "już" możesz wywalić
    "po czym zapatrzył się w jego wnętrze" kropka na końcu zdania uciekła

    Wydaję mi się, że kilka przecinków brakuje, ale to niech ktoś mądrzejszy ode mnie się wypowie.

    Fajnie opisany objadający się chłopiec, potrafiłam go sobie wyobrazić. I oczywiście tajemnicza końcówka, bardzo dobra. Tak się tylko zastanawiam, czy coś pominęłam czy te ciała nadal wiszą na strychu?

    pozdrawiam, ilość gwiazdek, wiadomo:)
  • Dzięki Justyska za komentarz, poprawki naniesione :)
    ps Niczego nie pominęłaś, już w następnej części wszystko się wyjaśni... no nie wszystko, ale w tej sprawie, którą poruszyłaś :)
  • Szudracz 20.05.2018
    Z mojej perspektywy mam wyraźny wgląd w te szczegółowe opisy. Wychowała się w poniemieckiej wsi. Były tam też sieczkarnia na korbę, ale już po przerobienia ojca na silnik. Też zasiedli moi dziadkowie w taki sposób dom, przy którym był młyn. Niemcy odwiedzali czasami swoje gospodarstwa.
    Przypominają mi się tamte czasy. :)
  • Dokładnie Szu, te maszyny, sieczkarnia i rozdrabniarka działały na tej samej zasadzie, tylko miały lekko inną konstrukcję i inne przeznaczenie. Kto widział to wie :)
  • Violet 20.05.2018
    Podoba mi się sposób w jaki pokazujesz odbudowującą się relację między ojcem i synem, na tle niełatwej rzeczywistości. Prawdziwość i realizm sytuacji tamtych czasów oraz nieśpiesznie prowadzona akcja z nienachalnie podanymi elementami grozy, czyni opowieść bardzo interesującą i straszną zarazem.
    Pozdrawiam.
  • Dokładnie taki był mój zamysł. Horror, moim zdaniem to co w nim najciekawsze, to wszystko to co doprowadza do nieuniknionego finału.
    Dzięki bardzo, że ze mną tu jesteś :)))
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • Canulas 20.05.2018
    "Jezdem"

    "Polecki zaglądał do obory już wcześniej, gdy szukał syna, lecz wtedy jego celem było odnalezienie chłopca i nie zawracał sobie głowy wyposażeniem wnętrza." - zdublowane info na początku. "Szukał syna - znalezienie chłopca.

    "Polecki zaglądał do obory już wcześniej, lecz wtedy jego celem było odnalezienie chłopca i nie zawracał sobie głowy wyposażeniem wnętrza."


    "– Będziesz tyle jadł, to pękniesz – rzucił z przekąsem w stronę dziecka." - są tylko we dwaj. Wiadomo, że w stone dziecka.
    "– Będziesz tyle jadł, to pękniesz – rzucił z przekąsem" - starczy.

    Fajna gadka o tych szabrownikach. My to nie, bo my potzrebujemy. Logika cudna. :)


    "Chłopak popatrzył na ojca zdziwiony, że ten nie jadł." - moze "nie je" albo "nie jadł"

    I znów mi się kojarzy z Twierdzą Paula Willsona.
    Fajna część. ładnie prowadzisz relację Syn-ojciec. Nie jest na odpierdol.
    Jestem na tak.
  • Dzięki Canie :)
    Twierdzy Paula W. żem nie czytał, ale jak widzę, w porównaniu z Tobą to ja naprawdę niewiele czytałem :)
    Z tego co wskazałeś chętnie skorzystam.
    Pozdro !!!
  • Blanka 20.05.2018
    "– No, szabrownik, – wyjaśnił Józef, – to taki ktoś, co nieswoje zabiera. – Po chwili zastanowienia, dodał jeszcze: – Taki złodziej, jakby...

    – Acha. A, to my też jesteśmy szabrowniki? "- dobre!;)
    Cóż, no nic nowego nie napiszę. Bardzo ciekawa historia, wciągająca. Czyta się z przyjemnością. Brawo, ML:)
    A! Końcówka świetna;)
  • Dzięki Blanko:)
    Fajnie, że zajrzałaś :)
  • Okropny 20.05.2018
    Byłem, przeczytałem. Czekam na dalszy ciąg.
    A jak czekam, to znaczy, że jest dobrze. Pozdrøx
  • Spoko Okropny, fajnie, że się "odhaczyłeś".
    Dzięki za wizytę :)
  • MarBe 21.05.2018
    Kolejna zagadka w domu?
  • Agnieszka Gu 30.05.2018
    Witam,
    drobiazg:
    "– No, szabrownik, – wyjaśnił Józef, – to taki ktoś, co nieswoje zabiera. " — dziwnie mi wygląda ten przecinek po słowie Józef... (?)

    Niby wszystko tak spokojnie i beztrosko się toczyło, aż tu nagle... i urwałeś ;))
    Fajnie rozpisałeś wszystkie szczegóły :)
    Pozdrowionka
  • Ritha 04.06.2018
    „Znajdowało się tam także pomieszczenie z wieloma użytecznymi narzędziami gospodarskimi. Stały tam widły” – 2x „tam” dość blisko

    „czterdziestu słoi rożnego rodzaju” – różnego*

    „– wyjaśnił Józef, –„ – przecinek zbędny

    „– No, szabrownik, – wyjaśnił Józef, – to taki ktoś, co nieswoje zabiera. – Po chwili zastanowienia, dodał jeszcze: – Taki złodziej, jakby...
    – Acha. A, to my też jesteśmy szabrowniki? Bo to wszystko… – wskazał zgromadzone dobra – nie było nasze, a zabraliśmy?” – hahaha, pięknie go chłopak zagiął :D

    „Osłupiały Zbyszek patrzył z boku na całe to zdarzenie, zaciskając ze strachu małe piąstki” – kropki brakło na końcu (a poza tym uroczy chłopiec)

    Matko Kochana, urwałeś w takim momencie i nie mam juz więcej części do czytania! I co teraz? Akurat jak coś się podziało... :( No nic, w moim odczuciu bardzo dobra część Mauryc. Czekam na kontynuację historii.
    Pozdrawiam :)
  • Kontynuacja na dniach :)
    Dzięki za cenne wskazania, jestem wdzięczny:)
    Pozdrawiam i zapraszam wkrótce na ciąg dalszy :)
  • Ritha 04.06.2018
    Maurycy Lesniewski będę na pewno :)
  • Ozar 05.06.2018
    Dobrze opisałeś szabrownika i pomysłowo odpowiedziałeś małemu dlaczego oni nimi nie są hahahahha. Taka mentalność Kalego. No a dalej biedny koń stał się pierwszą ofiarą istoty która chyba mieszka w tym domu. Fakt, że wszystkie okna i okiennice się zamknęły pachnie na kilometr magią i to bardzo ciemną. Coś mi się wydaje, że pistolet nie na wiele się tu nada. 5 + i lece do 14.
  • KarolaKorman 19.06.2018
    Ależ intrygująca końcówka :) Ciary przeszły :)
    No, nazbierał Józef trochę dóbr, nazbierał, ale innych szabrownikami nazwał :)
    Bardzo podoba mi się jak wykreowałeś chłopca. Jego postać jest bardzo realna. Nic też nie brakuje Poleckiemu, ale dzieciak ujmuje za serce :)
    wielkie 5 wstawione :)
  • Hm, ciary przeszły... :))No miło mi, że dalej czytasz :))
  • Kim 23.06.2018
    "– A kto to jest szabrownik? – Zbyszek zainteresował się, słysząc nieznane słowo.

    – No, szabrownik, – wyjaśnił Józef, – to taki ktoś, co nieswoje zabiera. – Po chwili zastanowienia, dodał jeszcze: – Taki złodziej, jakby...

    – Acha. A, to my też jesteśmy szabrowniki? Bo to wszystko… – wskazał zgromadzone dobra – nie było nasze, a zabraliśmy?

    – Nie, no, co ty. My, to co innego. My tego potrzebujemy.

    – Acha – odpowiedź syna nie zabrzmiała przekonująco."

    Hahaha! Ta dociekliwość dzieci. Zawsze rozbraja, nawet najmądrzejrzego dorosłego człowieka. Aż dziw bierze, że my kiedyś też byliśmy takimi małymi brzdącami.

    No, no, końcówka zachęca do dalszego czytania :) Pozdrawiam!
  • Pasja 02.08.2018
    Kapitalne dialogi pomiędzy ojcem i synem i wytłumaczenie kto to jest szabrownik. Zauważmy, że chłopiec nie bawi się tak jak normalne dziecko, tylko cały czas pracuje razem z ojcem.
    Co mają oznaczać te zamknięte okna i zdanie nie konia?
    Lecę dalej:))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania