Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Piekarnia 16
– Zostaw! – wrzasnął histerycznie Walczak, ale nie był w stanie zatrzymać tego, co miało nastąpić.
Zabrzęczało upadające na ziemię ocynkowane wiadro, rozsypały się owoce. Przybysz zbyt późno zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. W pogoni, gdzie nagrodą miało być życie, uciekający początkowo miał przewagę około dwudziestu metrów, lecz z powodu zaskoczenia i prędkości rozjuszonego Poleckiego, ta malała w ułamkach sekund, ścigany zdążył zrobić najwyżej trzy kroki. Józef potknął się o porzucone wiadro, lecz mimo to, zdążył całym ciężarem zwalić się na obcego. Podczas upadku nóż wypadł mu z ręki, tuż obok wijącego się niczym piskorz człowieka. Nic nie mogło jednak sprawić, aby Józef wypuścił z rąk swoją ofiarę, a kiedy dostrzegł w końcu to, co tak wiele razy już widział, przerażone oczy, które zaraz zgasną, chwycił za rękojeść.
– Proszę...! – zaskomlał walczący o życie człowiek..
Polecki nie zważając na błagania, uniósł dłoń, aby dokończyć dzieła.
Ostrze powinno było bez problemu przebić się przez nieporadną obronę chłopaka, lecz zatrzymało się kilka centymetrów od jego gardła. Józef cisnął z całych sił, lecz ani drgnęło.
– To mój syn! – dobiegł go głos jakby z innej rzeczywistości. Oprócz powalonego, który stawiał desperacki opór, poczuł, że jeszcze dwie ręce trzymają go za nadgarstki, aby uniemożliwić śmiertelne pchnięcie.
– Co robisz?! To mój syn! – panicznie ryczał Walczak, walcząc o życie chłopca.
Polecki zwolnił uścisk i dopiero teraz dostrzegł, że jego przeciwnik to kilkunastolatek.
W oczach Alberta, który wciąż w rozpaczliwej desperacji ściskał nadgarstki Józefa, dostrzegł odbicie potwora – siebie.
– Myślałem, że jest z nimi... – wysapał poirytowany, wyszarpawszy ręce z uścisku. – Nie mam czasu – dodał oschle, nie zwracając uwagi na malujące się na twarzy Alberta zdumienie i pogardę – Mój syn może jeszcze żyje. – Po czym pozostawił niedoszłą ofiarę i zaczął szukać czegoś do sforsowania drzwi.
Walczak, słysząc obojętny ton głosu, zupełnie zdębiał, dłuższą chwilę trwało zanim nieco doszedł do siebie i z wyrzutem zwrócił do chłopaka:
– Jasiek, co żeś ty tu robił?! – Przycisnął syna do piersi, jakby niedowierzając, że nic mu nie jest. – Dlaczegoś polazł do obcego sadu?!
– Bo...bo… Bo, w tym sadzie były takie czerwone jabłka... – nerwowo nabrał powietrza. – To przeskoczyłem przez płot i... A potem usłyszałem, że strzelają...
Józef w tym czasie targał wielką drabinę i wyglądało na to, że zmienił taktykę odnośnie dostania się do wnętrza budynku. Ocenił, że jest wystarczająco długa i podszedł z nią pod niezabezpieczone okno strychowe.
Próbował postawić ją do pionu, lecz nie był w stanie utrzymać ciężkiego drewna, nasiąkniętego wodą i drabina gruchnęła z impetem o podłoże.
– Pomożesz, do cholery?! – krzyknął do Walczaka.
– Co...?! Przecież dopiero chciałeś zabić mi syna! – wykrztusił tamten zdumiony.
– Ale nie zabiłem. A mogłem, bo kradł jedzenie. – Polecki sapał z wysiłku, zupełnie nie rozumiejąc o co ta pretensja. - Kto kradnie jedzenie musi zginąć! Pomóż, mój syn w środku...
– Ty jesteś obłąkany! – Albert wsparł trzęsącego się chłopca aby tamten mógł wstać. – Chodź Jasiu, idziemy stąd, ten człowiek jest szalony. Żebyś tu nigdy więcej nie przychodził! – ostrzegł jeszcze na odchodne, kierując się w stronę własnego domu.
– Pomóżcie mi, choć drabinę postawić! – krzyczał za odchodzącymi . – Kurwa, tylko tę pieprzoną drabinę!
Walczak przystanął na chwilę, jakby wahając się, czy spełnić prośbę sąsiada.
– Ona się i tak ledwo kupy trzyma, sama się rozleci! I… Ty próbowałeś zabić mi chłopaka, radź sobie sam!
– Ale…! – Polecki widząc, że Walczakowie odchodzą, postanowił nie tracić na nich więcej czasu. – Pies was trącał!
Resztkami sił ustawił drabiną prostopadle pod świetlikiem strychowym, którego chciał dosięgnąć. Wszedł między szczeble, szarpnął z całą mocą i uniósł koniec do połowy swojej wysokości, podsunął i oparł o ścianę. Następnie wszedł pod nią i z uporem maniaka szarpał się z drewnianym przedmiotem, aż w końcu jego końce dotknęły parapetu okienka.
Wchodził pospiesznie, a chęć mordu aż z niego kipiała. Nie zwracając uwagi na trzaski i jęki przegnitej drabiny, piął się po niej niczym sprinter w pełnym biegu.
Gdy w końcu zasapany i zlany potem znalazł się na wysokości okna, i kiedy już miał rozbić szybę, poczuł, jak serce zamiera, a krew zastyga w żyłach. Z głębi pomieszczenia w Józefa wpatrywała się wielka mroczna postać, która po chwili ruszyła w jego kierunku.
To coś zbliżało się szybko, za szybko. Domyślał się w jakim celu, za chwilę miał być martwy. Chwycił nóż. Stojąc na jednym z najwyższych szczebli, oparł nogi o mur, starając się przyjąć pozycję jak najbardziej stabilną do odparcia ataku. Cień z impetem uderzył w szybę. Polecki odruchowo uniósł uzbrojoną w nóż rękę, aby zadać cios, lecz w tym samym momencie, szczebel, na którym stał, zarwał się pod nim, niewątpliwie ratując mu życie. Spadając, czuł na twarzy szklane odłamki, trzaskające pod sobą kolejne stopnie… Zapadał się w mrok coraz głębiej i głębiej. Nigdy nawet nie podejrzewał, jak wielką otchłanią może być ciemność...
Nie wiedział gdzie jest.
Czuł, że leży na czymś miękkim, że, coś złego czaiło się za zasłoną niewidzenia. Strach wciskał mu serce w gardło. Wszystkie zmysły uderzały w bębny alarmów. Nie mógł się poruszyć, a to coś się zbliżało. Najpierw stracił oddech, przygnieciony potężnym ciężarem, a potem tamto rzuciło mu się do gardła.
Polecki lewą ręką za wszelką cenę starał się odepchnąć napierającego w mroku napastnika, a jednocześnie prawą szukał czegoś, co mógłby wykorzystać do zadania ciosu. Natrafił w końcu na znany kształt, jego nóż. Uderzył w miejscu, gdzie spodziewał się głowy. Nastąpił rozbłysk. Ujrzał! Jego ręka trzymała gardło chłopca, a ostrze tkwiło w głowie na wysokości skroni! To był jego syn! To był jego Zbyszek! Józef osłupiał. W ciemnościach, które ponownie zapadły, całym sobą zawył: – Nie!
Zaczął odpychać od siebie przygniatający go obraz, ale martwy ciężar ciągle wracał.
Kolejny rozbłysk. Tuż przy swojej twarzy ujrzał trupie oczy syna.
– Tatusiu, dlaczego mi to zrobiłeś? – wyszeptały sine usta, a krew dziecka zalewała twarz Józefa.
Szarpał się jak oszalały, wrzeszczał histerycznie i odpychał to, czego nie dało się odepchnąć…
– Uspokój się, kurwa! – dotarł do niego w końcu głos Walczaka. – Chcę ci pomóc!
Józefowi mignęła jeszcze twarz Alberta i wszystko znów zgasło.
Komentarze (30)
W poprzedniej części taka pierdoła w sumie rzuciła mu się w oczy"Myślisz, że się znalazł Kobieta przysiadła koło męża."- jakiś znak wcięło chyba.
Gwiazdki ślę i pozdro:)
Jak to Can mawia, miło mi, że siadło :))
pozdrawiam serdecznie
Bardzo dzięki za dobre słowo Justysio :))
,,zasapany i zlany potem znalazła'' - znalazł
,,Strach wciskał mu serce w gardło. '' - i gardło
Ale trzymałeś w napięciu - brawo :)
Te rozbłyski, to tylko jego wizje - tak się domyślam, bo by się upewnić, czy ze Zbyszkiem wszystko w porządku, muszę znów czekać
Janek przeżył zawał, a Walczak podwójny. Józef w tym szale to faktycznie jest w stanie wszystkich pozabijać :(
5 i ślę pozdrowienia :)
PS. Dziękuję, że wstawiłeś cd :)
Te pierwsze dwa chwasty wyrwane, ale to co trzecie wskazanie, to tak ma być. Coś nie tak z tym zdaniem o sercu?
Dzięki bardzo za wyłapanie błędów, podzielenie się odczuciami i w ogóle za bytność pod tym tekstem :)
Pozdrawiam bardzo :)
Tekst jest świetny i z przyjemnością go śledzę, więc będę też pod kolejną częścią :)
Do następnego :)
"Bo, w tym sadzie były takie czerwone jabłka... – nerwowo nabrał powietrza. – To przeskoczyłem przez płot i..." – gdybyś "To przeskoczyłem przez płot" zapisał mała literą, komentarz mógłby być też małą, robiłby wtedy za przecinek, wtrącenie w zdaniu: "w tym sadzie były takie czerwone jabłka, to przeskoczyłem przez płot", ale dałeś to dużą, czyli zacząłeś nowe zdanie, więc i komentarz powinien zaczynać się dużą.
Więcej nie widziałem, bo mnie po ludzku wciągnęło. A może nic już nie było. Kapitalna ta scena na początku, potem świetny dialog Józefa i Alberta, gdzie Józef mówi o tym, że "kradł jedzenie', i ta jego obojętność i determinacja zarazem. Świetnie opisujesz te postacie. ŚWIETNIE.
Bardzo dobry fragment ;)
POzdrawiaki.
I tak samo, korekty naniosę za jakiś czas, bardzo jestem Ci wdzięczny za sugestie.
Pozdrawiam :))
Noooooo, Mauryc, potrafisz trzymać w napięciu. Teraz pytanie, zabił swojego syna, czy mu się tylko wydawało, że zabił. I ile czasu minęło? Jeżeli czuł, że leży na czymś miękkim, to może leży już na jakimś łóżku a wszystko to są jakieś straszne mary! Cholera. Dobre, Maurycy, dobre. Czekam na kolejną część. Pozdrawiam!
Niedługo wyjaśni się trochę wiecej :))
Pozdrawiam :)
„zaskomlał walczący o życie człowiek..”- tutaj jedna kropka na końcu
” Resztkami sił ustawił drabiną prostopadle” – drabinę*
Ok, najpierw opis ataku na syna sąsiada, Józef na granicy szaleństwa i wcale się nie dziwię. Choć Walczak, no tez mógł się zdenerwować. A potem walka na drabinie z „tym czymś”, co okazało się być Zbyszkiem.... Nie mam pytań, ładnie i od strony fabularnej, lubię takie zaskoczenia i ładnie też od strony stricte utkania sceny w sposób, że kolejne zdarzenia nie wydają się być oczywiste, czy też przewidywalne. Naprawdę ładnie budujesz sceny, Mauryc.
Ok, nadrobiłam jedną z moich ulubionych serii, cieszę się i czekam na wyjaśnienie co dalej, gdyż gdzieś tam w głębi mam jeszcze nadzieję, że nie wszystko stracone...
Przesyłam pięć gwiazd i pozdrowienia :)
Bardzo mi miło, że zajrzałaś do kolejnych części :))
Gdzie, do stu diabłów, następne części?
Ten opek się ciągle pisze, jest kilka napisanych części do przodu, (nie obrobionych jeszcze) ale nawet jak wrzucę wszystko co mam, komentarz może być ciągle taki jak ten.
„Skurwysynie...” no no no :))
Miło mi, że mimo mojego irytującego tępa wrzucanych odcinków, wciąż jesteś pod tym opkiem.
Pozdrawiam
"Z głębi pomieszczenia w Józefa wpatrywała się wielka mroczna postać, która o chwili ruszyła w jego kierunku." — tu mnie przystopowało, chyba brak "p" przed "o"
"Nigdy nawet nie podejrzewał, jak wielką otchłanią może być ciemność..." — genialne
Nooo... koszmar...
Dzięki Aga za wizytę i komentarz :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania