Poprzednie częściPiekarnia (wstęp)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piekarnia 18

 Józef zachowywał się niczym ranna niedźwiedzica, niezważająca na obrażenia po walce, w pierwszej kolejności liżąca własne młode. Na przemian obejmował i całował Zbyszka, niedowierzając w cud objawiający się jego oczom. Nie wyglądał w tej chwili na potwora, za jakiego miał go nieufny Albert, był teraz dla przyglądającego mu się małżeństwa kochającym i troskliwym ojcem, który omal nie stracił dziecka.

– Mój Zbysio! Mój...! Mój...! Mój... – Przykląkł i objął małego potężnymi ramionami. Przycisnął mocno do piersi, jakby obawiając się, że mały na powrót zniknie. 

– Ała... boli... – jęknął chłopiec. 

– Nie duś chłopaka tak, bo go połamiesz! – zwrócił uwagę rozdrażniony Albert. Nie starał się ukryć niechęci w głosie, a gwałtowny ruch, który wykonał, aby rozdzielić ojca z synem, natychmiast rozbudził agresję i dzikość w oczach Poleckiego. Józef obrócił mokrą od łez, z wyrazem zaciętości twarz, w stronę sąsiada; niechybnie doszłoby do konfrontacji, jednak Maryla w porę chwyciła męża, po czym odezwała się łagodnym głosem:

– Zbysiu jest cały poobijany, to zrządzenie boskie, że nie ma złamanej żadnej kości. – Podeszła do mężczyzny, który klęczał w samych kalesonach owinięty bandażami niczym półżywa mumia. Leciutko musnęła jego ramię i szepnęła: – Musisz być dla niego delikatniejszy. 

 Ta drobna kobieta mimo kruchości, miała w sobie coś, z czym nie potrafił walczyć, rozbrajała go ciepłem i spokojem. Bez oporu rozluźnił uścisk i pozwolił dziecku, wyślizgnąć się z objęć. 

 Dopiero teraz mógł uważnie przyjrzeć się synowi i ocenić jego stan.

Obrażenia twarzy rzucały się w oczy, lecz euforia z odzyskania go żywego, w pierwszym momencie przyćmiła ten zatrważający widok. Tuląc dziecko, poczuł zapach mydła i przyjemną woń wypranego ubrania. Po jego poprzecieranym i mocno sfatygowanym ubraniu pozostało tylko wspomnienie. Zbyszek wyglądał, jakby właśnie powrócił z kościoła; nie dało się, nie zauważyć kobiecej ręki, która się nim zajęła.

Chłopiec miał na sobie ciemnoszare, eleganckie spodnie, zaprasowane w kant i przytrzymywane brązowym, skórzanym paskiem, oraz białą koszulę rozpiętą u szyi, a z powodu zdecydowanie zbyt wielkich rozmiarów odzienia, rękawy i nogawki podwinięto. Metamorfozy dopełniały wypastowane i wypolerowane, choć za duże o kilka numerów, czarne buty.

Ponownie przyjrzał się opuchniętej twarzyczce i wszystko zaczęło się w nim gotować. Podciągnął nerwowo rękaw – posiniaczone nadgarstki na tle białego mankietu koszuli wyglądały strasznie.

Wyobraził sobie, co spotkało Zbyszka za zamkniętymi drzwiami kuchni, kiedy on bezsilnie próbował przyjść mu z pomocą. Krew uderzyła Józefowi do głowy. Potrzeba zemsty i odpłata napastnikom narastała w nim, z każdym odkrytym dowodem przemocy na dziecku.

W miejscach, gdzie czyjeś ogromne łapsko zacisnęło się najmocniej, sińce zmieniały barwę od czerni do głębokiego fioletu, aż po zgniłe kolory żółci, świadczące, że organizm mozolnie, ale jednak skutecznie radził sobie z uzdrawianiem uszkodzonych tkanek. 

 Zbliżył swą wielką dłoń do śladów po uścisku napastnika i ze zgrozą stwierdził, że łapsko tamtego musiało być o połowę większe.

 – Chryste! – pomyślał Polecki, a w głowie pojawił się obraz postaci ze strychu. – Widziałem go! – Myśli galopowały w szalonym tempie.

 Rozsunął kołnierzyk koszuli dziecka, na szyi znajdowały się takie same ślady jak na przegubach.

– Kurwa mać! Skurwiel! – mruknął pod nosem.

Zatrząsł się z gniewu. Wzrokiem, w którym czaiło się szaleństwo, omiótł na przemian Zbyszka i Walczaków.

– Gdzie on jest?! Puściłeś go?! – zapytał z wyrzutem, patrząc wyzywająco na sąsiada. 

Albert zbaraniał, zabrzmiało to, jakby zwracał się do niego przybysz z obcej planety. 

 – Puściłem? Czy kogo puściłem?! O co ci chodzi, człowieku?! – Zdumienie zmieszane z gniewem i frustracją, odmalowało się na twarzy Walczaka.

– Puściłeś tego, co zrobił to mojemu synowi?! – Wskazał miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał chłopiec, ale teraz Zbyszka już tam nie było. – A gdzie...?

– Tak, mały wyszedł! Zamiast się nim zająć, ty już chcesz mordować! – zadrwił głęboko poirytowany Albert, wciąż mając w pamięci zajście Józefa ze swoim Jankiem.

 Sytuacja niechybnie prowadziła do wybuchu, a nagromadzone żale i uprzedzenia obydwu mężczyzn zapowiadały dramatyczny finał.  

– Dość! – krzyknęła Maryla. – Obaj natychmiast się uspokójcie! Albert, pójdziesz do kuchni, nałożysz dzieciom obiad. Zbyszkowi też! – Szczególny nacisk położyła na imię małego Poleckiego, po czym bez pardonu weszła pomiędzy obu mężczyzn, rozdzielając ich niczym dwa gotujące się do walki koguty i pociągnęła męża w stronę kuchni. 

– Ale... – mężczyzna chciał zaprotestować, jednak żona nie dopuściła go do głosu.

– Żadnego „ale”! Już! Nie chcę cię tu w tej chwili widzieć! 

  Józef wciąż klęcząc, ze zdumieniem przyglądał się, jak niska brunetka z kręconymi włosami pogoniła o głowę wyższego męża. Widząc, że zwraca na niego piorunujący wzrok, chciał uprzedzić ewentualną reprymendę i zaprotestować w swojej obronie, ale zdążył tylko wypowiedzieć: – Kobito, jeśli myślisz...!

– Nie kobituj mi tu teraz! – prychnęła niczym wściekła kocica. – Maryla jestem! A teraz marsz do łóżka! Ale już! 

– Jeśli...

– Żadne „jeśli”! Żadnych dyskusji! – Maryla bezwzględnie powstrzymała nieudolną próbę jakiegokolwiek tłumaczenia. – Nie byłeś taki mądry, jak ci kompresy przez dwa dni zmieniałam! I nie powiem, co jeszcze robiłam! 

 Józef zdębiał. Zerknął na swoje podarte kalesony, poza nimi i opatrunkami nie miał na sobie żadnego odzienia. Zawstydził się. Jeśli chodziło o kobiety, to tylko jego nieżyjąca żona widziała go nago, ale w tej chwili nie miał siły na tę małą diablicę. Zrozumiał, że cokolwiek zrobi, czy powie, to tylko pogorszy swoją sytuację i jego ego jeszcze bardziej na tej utarczce ucierpi. Jedyne logiczne posunięcie, jakie mu przychodziło do głowy, to najszybciej jak to możliwe wślizgnąć się pod kołdrę.

– No! – tryumfująco zakrzyknęła „Mała Wścieklizna”, jak nazwał ją w myślach Polecki. – Idę po rosół, a ty, nawet nie myśl, żeby próbować wstawać!

 Wymownie spojrzała jeszcze Józefowi w oczy, szukając oznak jakiegokolwiek buntu, a kiedy tamten spuścił wzrok, zarzuciła swoimi czarnymi lokami i marszowym krokiem podążyła do kuchni. 

 Po chwili do uszu rannego dobiegł monolog Maryli strofujący Alberta, przerywany tylko od czasu do czasu nieśmiałymi: „tak, kochanie”, „dobrze, najdroższa”, „jak sobie życzysz, maleństwo.” Józef mocniej zaciągnął kołdrę na uszy i wymamrotał:

– Co za baba!

Rozmyślanie nad wydarzeniami ostatnich dni, analizowanie sytuacji już na spokojnie, spowodowało, że całe napięcie jakie w sobie nosił i awersja względem Alberta, spłynęły z niego jak po przejściu huraganu Maryla i nawet nie zauważył, kiedy zapadł w drzemkę. 

Gdy jakiś czas później ocknął się, na stojącym obok krześle znajdowało się wyprane, połatane i wyprasowane ubranie. Drobne szpargały, które Walczakowa znalazła w kieszeniach jego ubrania, spoczywały tuż obok na małej gromadce, a sama „Wścieklizna” siedziała na brzegu łóżka z talerzem parującej zupy.

– Gdzie jest mój list?! – Zdezorientowany Polecki, spojrzał na drobiazgi i gwałtownie poderwał się, aby wstać. – Nie ma go?! Co z nim zrobiłaś?!

– Proszę cię, leż! – Maryla nieznacznie podniosła głos. – Wszystko jest. Niczego ci nie zabrałam.

– Ale list?! Nie ma go! – Zdenerwowany rozgarnął rzeczy na krześle, aż kilka drobnych monet spadło z brzękiem na podłogę. – Gdzie list?!

– Nie było żadnego listu…

W pewnym momencie na twarzy Walczakowej pojawił się wyraz zrozumienia.

– Poczekaj, chodzi ci… – z lekkim obrzydzeniem pogmerała w kieszeni fartucha i wyciągnęła dwoma palcami brudny, niemal spleśniały, rozpadający się od ciągłego składania kawałek papieru. – To? Chodzi ci o to?

– To moje! – Józef prawie wyszarpnął z jej dłoni upaćkany karteluszek, niemal wytrącając kobiecie talerz z bulionem.

Kolejny raz odkąd poznała Józefa, ten zaskoczył ją tak gwałtowną reakcją. Zupełnie nie zwracał uwagi na jedzenie, choć musiał być głodny, tak samo na przedmioty, które zdaniem Walczakowej miały jakąkolwiek wartość, ale niemalże wpadł w amok, o którym opowiadał jej mąż z powodu jakiegoś wyświechtanego papieru, którego określenie mianem listu, było zdecydowanym nadużyciem.

– Nie wiedziałam, że to dla ciebie takie ważne... Co to jest?

Polecki schował poskładaną kartkę w dłoniach, po czym przycisnął do twarzy. Wyglądało to, jakby wewnątrz ukrywał cenną relikwię.

– Co to jest? – powtórzyła pytanie Maryla.

Józef spojrzał na nią dziwnym, czujnym i jednocześnie strasznym wzrokiem. Dłuższy czas wahał się z odpowiedzią, widać było, że toczył ze sobą wewnętrzną walkę, ale w końcu odpowiedział cicho i z namaszczeniem:

– To jest… To jest jeden raz, jeden jedyny, kiedy Bóg mnie wysłuchał. Jedyny… Rozumiesz?

– O czym ty mówisz? – Maryla nie miała pojęcia, o co chodzi Józefowi, jednak ton głosu i wyraz twarzy mężczyzny sprawił, że przeszły ją ciarki.

Polecki z wyrazem dezaprobaty dla jej niewiedzy, wsunął swój skarb pod bandaże na piersi. Zrozumiała, że nie usłyszy na ten temat nic więcej i postanowiła, nie komentując zachowania Józefa, przejść nad tym do porządku dziennego.

– Zjesz teraz? – spytała, zamieszawszy łyżką w gęstej zupie i wyraźnie szykując się do nakarmienia podopiecznego.

– Sam, będę jadł – odburknął zdziwiony i jednocześnie oburzony pomysłem karmienia, jakby był dzieckiem.

Maryla uśmiechnęła się w duchu i pomyślała, że pomimo chwilowego uporu, wreszcie zaczął zachowywać się w miarę normalnie.

– Nie, jesteś jeszcze słaby. – Jej spojrzenie przypomniało Józefowi, kto rządzi w tym domu.

Wprawdzie doszło do krótkiej utarczki słownej i mimo zapewnień chorego o możliwości podołania tej czynności, Walczakowa postawiła na swoim i bez wdawania się w zbędne dyskusje, łyżka po łyżce podała mu pokarm. Po wszystkim z troską przyglądała się swojemu rekonwalescentowi, zastanawiając przez co przeszedł ten człowiek, że stał się tym, czym jest.

– Zbyszek... Chciałbym, co by tu przyszedł do mnie.

Niepewne słowa Józefa wyrwały ją z zadumy. 

– Zbysiu teraz nie chce – powiedziała łagodnym i ciepłym głosem. Po tamtej groźnej kobiecie sprzed kilkunastu minut nie było już śladu. – Ciągle tutaj przychodził, kiedy byłeś nieprzytomny… Myśleliśmy, że umrzesz. Mały siedział godzinami, wpatrując się jak śpisz, raz znalazłam go śpiącego i wtulonego w ciebie. To dziecko bardzo cię kocha. To pewne. 

– Myśleliście, że umrę? Przychodził...? – wzruszenie sprawiło, że się zająknął. – Ale teraz nie chce tu być? Dlaczego? – Na twarzy Józefa odmalował się smutek i rozczarowanie. 

– Dziwisz się, że Zbyś tak reaguje? – Maryla westchnęła głęboko. – To coś, tam w domu… Gdy go pytałam, kto mu to zrobił, on tylko jak nakręcony powtarzał słowo – dziura. Cokolwiek jego… was zaatakowało, rzucało nim jak szmacianą kukłą po ścianach. Widziałeś siniaki na szyi i rękach? Lekarz stwierdził, że to niemożliwe, że mały nie ma złamanej ani jednej kości. A ty? – Spojrzała podejrzliwie. – Widziałeś, to coś…? 

 Józef zamyślił się, jego dłoń bezwiednie zacisnęła się w pięść, a mięśnie twarzy ściągnęły, nadając mu wygląd kipiącego chęcią zemsty zwierzęcia.

– Widziałem, to ścierwo! – wycedził. – To wielki chłop! Dojrzałem go… Te jego czerwone ślepia w ciemnościach zanim spadłem... Wyglądał, jak... Nie! To musiał być człowiek! Jeśli go spotkam... – zawiesił głos – jeśli…

Maryla widząc nienawiść wymalowaną na twarzy mężczyzny, nie miała wątpliwości, co wtedy się stanie.

– Mówiłaś lekarz...? Jaki lekarz? – Józef spytał, kiedy dotarło do niego, o czym mówiła.

– Ano tak, przecież ty nic nie wiesz… Lepiej ci opowiem od początku.

Spokojnie i bardzo dokładnie zrelacjonowała wszystkie wydarzenia od momentu, kiedy spadł z drabiny i cały ten czas, kiedy leżał bez świadomości.

Otóż, gdy Albert z synem szli do domu, po tym jak Józef omyłkowo poturbował młodego Walczaka i znajdowali się tuż obok frontowych drzwi, usłyszeli płacz dziecka wołającego matkę. Jak się okazało, Zbyszek wyczołgał się z kuchni i leżał przy wyjściu z kluczem w dłoni. Janek pomimo początkowych protestów ojca, przecisnął się przez okienko, otworzył drzwi i w ten sposób wydostali małego. Walczak chciał poinformować Józefa o tym, że jego dziecko jest u nich, lecz znalazł go nieprzytomnego pomiędzy resztkami strzaskanej drabiny. Również i on został zabrany do sąsiadów, a Janek pojechał rowerem, powiadomić wojsko o całym zajściu. Przybyły wraz z mundurowymi lekarz zajął się rannymi, a żołnierze przeszukali dom, lecz niczego, ani nikogo już nie znaleźli. Po napastnikach nie było najmniejszego śladu…

Następne częściPiekarnia 19 Piekarnia 20 Piekarnia 21

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 12

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (29)

  • betti 01.08.2018
    Poproszę o kolejny rozdział, najlepiej już, natychmiast...
  • Miło mi Betti, że czytasz :)
    Kolejne dwa, skoro Ci zależy, będą jutro, potrzebują jeszcze ostatniego szlifu.
  • betti 01.08.2018
    Maurycy Lesniewski czytam wszystkie rozdziały, nie patrzę na błędy, nie widzę ich, tak ciekawa jest treść... będę czekała tylko wstaw rano, bo wiesz, że cierpliwość nie jest moją mocną stroną...
  • betti zawiodę Cię niestety, ale dam radę dopiero wieczorem. Bardzo mi pochlebia Twoja niecierpliwość, gdybym mógł, wstawiłbym już teraz :)
  • betti 01.08.2018
    No cóż... dam radę wytrzymać, będę dzielna. Ciekawa jestem z czego czerpiesz tak fantastyczny pomysł? To wszystko fikcja, czy...?
  • betti nie wszystko jest fikcją, za to wiele rzeczy o których byś pomyślała tutaj, że nie są prawdziwe wydarzyły się naprawdę.
  • Violet 02.08.2018
    Dla mnie pomysł na tekst jest świetny. Opowieść ciekawa, i trzymająca w napięciu, i za to daję piątkę, a mikroskopijny minusik za pierwsze zdanie ;)
    Pozdrawiam.
  • Violet nic ci nie umknie :)
    Dzięki bardzo :)
  • KarolaKorman 02.08.2018
    Ja chyba jak betti muszę uzbroić się w cierpliwość, bo już bym chciała kolejną część, a tu każesz czekać do jutrzejszego wieczoru :(
    To opowiadanie wciągnęło mnie w wir swoich tajemnic i trzyma w swych objęciach, sprawiając, że chce się więcej i więcej.
    Nie piszę nic więcej, 5 :)
    Pozdrawiam :)
  • Bardzo dzięki Karola za miłe słowa :)
  • Okropny 02.08.2018
    I znowu czekać bóg wie ile...
    Moryc, nie bądź taki, dodawaj częściej!
  • Okropny dzisiaj jeszcze dwie planuję.
    Nie mogę dać czegoś czego nie mam :) Ale piszę, niestety jestem niezbyt szybki w te klocki.
  • Ritha 02.08.2018
    Dzień dobry :)
    „niczym ranna niedźwiedzica, niezważająca na rany po walce” – ranna/rany, może „niezważająca na obrażenia po walce” (?) Luźna sugestia.

    „W miejscach, gdzie czyjeś ogromne łapsko zacisnęło się najmocniej, sińce zmieniały barwę od czerni do głębokiego fioletu, aż po zgniłe kolory żółci, świadczące, że organizm mozolnie, ale jednak skutecznie radził sobie z uzdrawianiem uszkodzonych tkanek” – to mi się widzi, takie spojrzenie na siniaka, nawet bardzo

    „a głowie pojawił się obraz postaci ze strychu” – a w* głowie


    „Sytuacja niechybnie prowadziła do wybuchu, a nagromadzone żale i uprzedzenia obydwu mężczyzn zapowiadały dramatyczny finał” – tu też fajnie ujęty rzut okiem z perspektywy narratora

    Maryla łostra kobita, rozgoniła towarzystwo.

    „Gdy go pytałam, kto mu to zrobił, on tylko jak nakręcony powtarzał słowo – dziura. Cokolwiek jego… was zaatakowało, rzucało nim jak szmacianą kukłą po ścianach. Widziałeś siniaki na szyi i rękach?” – no ciekawe coś Ty tam nawymyślał :) Coś z diabłem, albo z duchami mi się zasuwa. No nic, zobaczymy.

    Część spokojniejsza, ale potrzebna. Czekam na kolejną! Nie każ czekać długo!
    Pozdrawiam :)
  • Hej Ritha :)

    Miło, że jesteś. Dzięki za przeczytanie i komentarz.
    Sugestie przyjęte, dzięki za nie.

    „Nie każ czekać długo! ” ło Jezu, następna:) Nic tylko patrzeć jak mi sie tu pikieta pod drzwiami ustawi:)
    Ale to oczywiście bardzo miłe. Powtórzę jeszcze raz, na dziś jeszcze dwa kawałki są zaplanowane, więc to chyba nie będzie bardzo długo :)
    A, że piszę bardzo ślimacznie, to niestety to tej częstotliwości nie dam rady utrzymać niestety i pózniej no wiesz... :)
    Pozdrawiam panią, szanowna pani R :)
  • Justyska 02.08.2018
    Jestem ostatnio tylko trochę, ale ciekawość zwyciężyła. Ciekawa część, choć niewiele się dzieje to bogata emocjonalnie. Jak zawsze super.
    Pozdrawiam!
  • Justysia i dobrze, że zwyciężyła :)
    Miło,że zajrzałaś, pozdrawiam:)
  • Canulas 02.08.2018
    "był teraz dla przyglądającego mu się małżeństwa kochającym i troskliwym ojcem, który otarł się o utratę dziecka" - za blisko 2x się. Może w drugim: "który omal co nie stracił dziecka?"

    Dalej świetny opis ubrania chłopczyka. Bardzo ładny.


    Dobra. Komentarzy nie czytałęm, więc moze sieco dubluje. Tera tak.

    Piekarnie odtąd, dotąd przywodzą mi na myśl pewną alegorię. SIę nią posłużę.

    Wyobraź se film karate. Film w którym Ty na samym początku (piekarnia 1) dostajesz wpierdol od ciemnego typa. Czołgasz sięprzez pustynię i spotykasz Starego "mnie'. Zaczynamy trenować, robić szpagaty, rozwalasz z pół obroty dzbany z wodą i tak to trwa. I w końcu (piekarnia 18) znów się spotykasz z tym ciemnym typem. Tym razem jednak spuszczasz mu srogi wpierdol.

    Ja mogę w spokoju odejść i umrzeć.
    Tera już mogę czytać Piekarnię dla treści, bo jak się napierdalać ze zdaniami, to Ty już dobrze wiesz jak.

    Baj
  • Zdanie poprawione jak radziłeś.
    Alegoria, no Cię proszę, bardzo mi schlebia. Mówiłem już kiedyś i powtórzę teraz, piszę trochę lepiej niż na początku, troszeczkę, ale to, że test wygląda tak jak teraz, to zasługa kogoś kto mnie mocno wspiera i komu pewnie śnią się koszmary związane ze mną i moją pisaniną.
    Dzięki Canie żeś zabrał głos, bardzom wdzięczny :)
  • Pasja 03.08.2018
    Dzień dobry
    Gdyby Zbyszek umarł. Józef pewnie by też za nim poszedł. Bezgranicznie jest ta miłość i przywiązanie ojca i syna.
    A Maryla szatan nie kobieta. No i ten tajemniczy zwitek papieru, który tak strzeże Józef.
    Pozdrawiam serdecznie
  • Istnienie Józefa ma sens dopóki ma syna, jeśli by go zabrakło...
    Wyciągasz słuszne wnioski Pasjo.
    Dziekije za wizytę i przemyślenia.
    Pozdrawiam :)
  • MarBe 13.08.2018
    Zaraz po zakończeniu wojny ludzie najbardziej chronili to, co ocalało z pożogi i niestety nie dla każdego byli to najbliżsi.
  • W historii ludzkości, nawet tej najnowszej, życie ludzkie nie zawsze jest najwyższa wartością, niestety.
    Pozdrawiam MarBe
    Ps wybieram się aby zobaczyć co tam u Ari...
  • Szudracz 04.10.2018
    Nie było jeszcze tak komicznej momentami części jak ta - ,,Wścieklizna'' wyobraziłam sobie tą małą zołzę. :)
  • Aaa byłaś tutaj :))
    No powiem Ci, że miałem akurat bardzo dobry humor jak tą część pisałem, to może dlatego tak wyszło :)
    Dzięki bardzo Szu za komentarz i wizytę:)
    Ps Gadaj mi tu wiesz o czym!!! :)
  • Blanka 06.10.2018
    Z ciekawości sprawdziłam co (i czy w ogóle coś) napisałam pod poprzednią częścią i tak się zastanawiam, czy jest sens znowu pisać to samo... Chyba ni ma:) Więc zostawiam gwiazdki i z niesłabnącym zainteresowaniem idem dalej. :)
  • Bardzo dzięki Blanka :)
  • Agnieszka Gu 19.12.2018
    Witam,
    Mam kilka chwil. Podleciałam. Przeczytałam...
    Super napisane. Dreszczyk emocji jest. Lecim dalej...
  • Agnieszka Gu 19.12.2018
    Witam,
    Mam kilka chwil. Podleciałam. Przeczytałam...
    Super napisane. Dreszczyk emocji jest. Lecim dalej...
  • Miło mi Aga :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania