Poprzednie częściPiekarnia (wstęp)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piekarnia 25

Opuszczali sad, pozostawiwszy Niemce kilka dorodnych moreli, które mogłaby złożyć na grobie brata. Józef, w jednej ręce trzymał wiadro z czereśniami, drugą ciągnął Zbyszka, który wciąż się odwracał, wzywany wołaniem chorej psychicznie kobiety.

– Tata, a ona przecież chciała z nami iść, tamta pani. Czemu jej nie pozwoliłeś? – zapytało dziecko, gdy cała trójka znajdowała się na wozie.

– Nie będziemy wariatki brać sobie na kark – sucho rzucił chłop. – Jedziem dalej i tyle! – Mimo tonu głosu, twarz Józefa zdradzała troskę o los nieznajomej, lecz nie pozwolił, aby słabość wzięła nad nim górę.

– A mój tata powiedział, że wszystkich Niemców powinno się powywieszać za to, co zrobili w Warszawie po powstaniu i w ogóle jeszcze w całej Polsce – stwierdziła beznamiętnie Iwonka.

– Twój ojciec, to dobry chłop, ale czasem to durnoty okrutnie niemiłosierne gada! – wysyczał zdenerwowany Polecki. – Siedziałem w obozie z Niemcami, co ich tam zamknęli, bo nie lubili Hitlera. Ich też Albert by powiesił? I tamtą szaloną babę ze sadu, co myśli, że jest siostrą Zbyszka? – Popatrzył na dziewczynkę oskarżycielsko. – Co? No, powiedz, mała?

– No… ja tam nie wiem – odpowiedziała zawstydzona Walczakówna, spuszczając wzrok. – Tata tylko tak mówił…

– Nie można gadać głupot potemu, bo inni gadają, nawet jak to ojciec gada! Pamiętaj – ostatnie słowo wypowiedział już znacznie łagodniej, widząc, że dziewczyna się zaczerwieniła.

Mieli ruszać, lecz usłyszał znajome skrzypnięcie zawiasów furty, którą przed chwilą zamykali. Sądził, że Ulrike mimo jego zakazu, podążyła za nimi. Spojrzał w tamtym kierunku nerwowo i zobaczył, jak za zamykaną bramką znikają roześmiani, najwidoczniej pijani dwaj mężczyźni w wojskowych mundurach, jeden Wojska Polskiego, drugi Armii Czerwonej.

 

– Hilfe! Papa, hilfe mir, bitte…! – Nastąpiło potężne uderzenie pięścią w twarz. Ulrike zachwiała się. Zanim została powalona, zdołała jeszcze tylko wyjąkać niczym skomlący pies: – Papa… Hajni… bitte…!

Jej krzyki przycichły, lecz ciągle walczyła, rozciągnięta przez dwóch mężczyzn na ławce, choć ich przewaga sprawiała, że resztki sił pomału ją opuszczały. Ten w polskim mundurze trzymał ją za ręce. Rechocząc rubasznie, zachęcał swojego rosyjskiego kompana, walczącego z jej nogami:

– No, dawaj, Sasza! Właź w nią pierwszy, ja po tobie!

Obaj napastnicy byli dobrze podchmieleni. Czerwonoarmista, który miał pagony strzelca gwardii, nawet bardziej, przez co w chwili nieuwagi pozwolił, aby jedna z nóg Niemki oswobodziła się i odepchnęła go na kilka kroków.

– Wot sucz! – wrzasnął, uderzając plecami o drzewo, pod którym stała oparta broń obydwu żołnierzy i na powrót ruszył chwiejnym krokiem w kierunku ofiary.

– Nein…! Nein…! – Chwilowy sukces dodał Ulrike sił. Zaczęła szarpać się z drugim oprawcą.

– No dawaj, kurwa, pijanico! Bo sam jej nie utrzymam! – Śmiał się Polak, najwyraźniej rozbawiony całą sytuacją. – Jak wyście Berlin zajęli, skoro jednej babie nie możesz dać rady! – Ponownie wybuchł śmiechem, zagłuszanym wrzaskami kobiety.

Rosjanin zbliżył się do leżącej i w ostatniej chwili zrobił unik, kiedy lewa stopa obuta w ciężki, drewniany chodak śmignęła tuż obok jego podbródka.

– Nu, tiepier ja tjebja… – Zrobił kolejny krok do przodu, szczęśliwy, że kopniak nie osiągnął celu. Wtedy prawa noga Ulrike wykonała ruch niczym katapulta wyrzucająca kamień i trafiła nachylającego się nad nią gwardzistę całym impetem drewnianej podeszwy prosto w nos, zamieniając go w miazgę.

Trafiony, przy kolejnych salwach śmiechu swojego wspólnika, padł zalany krwią na trawę, wyjąc jak raniony zwierz.

Chwilę trwało nim doszedł do siebie. Ból i wściekłość sprawiły, że całkowicie wytrzeźwiał. Stał niczym niedźwiedź ociekający posoką. Jego wzrok pałał żądzą odwetu. Sięgnął po długi, spiczasty bagnet zawieszony u pasa.

– Nie no, Sasza, coś ty…! – Polak zrozumiał, że nie chodzi już tylko o gwałt. – To niemiecka wariatka, nie musimy jej zabijać. Strzelec nie odpowiedział. Ruszył w kierunku Ulrike. Jego wzrok i postawa zmroziły nie tylko napadniętą, ale i drugiego mężczyznę, który nie przewidział takiego zakończenia. Puściwszy kobietę, oczekiwał na finał.

Ulrike nie próbowała walczyć. Nie krzyczała. Nie błagała o litość. Kiedy gwardzista unosił rękę, wyglądała, że się uśmiecha, patrząc gdzieś ponad swoim zabójcą. Powiedziała tylko po niemiecku:

– Wróciłeś.

– To ty… – zawtórował jej przerażony szeregowiec.

Nic nie było w stanie odwieść Saszy od powziętego zamiaru, ale zachowanie obojga wydało mu się na tyle dziwne, że uniesiona ręka na chwilę się zawahała, po czym ogarnęły go ciemności.

Impet uderzenia był tak potężny, że ciężkie wiadro, w miejscu gdzie zetknęło się z głową, przyjęło jej wyraźny odcisk. Nim zamroczony zdążył zwalić się na ziemię, drugi z napastników zobaczył, jak odkształcony przedmiot nabiera prędkości, zbliżając się do jego twarzy coraz szybciej od dołu i rośnie w jego oczach z każdym upływającym ułamkiem sekundy. Nie miał szans uniknąć uderzenia. Jego głowa poleciała do tyłu, niczym piłka wykopana przez bramkarza, ciągnąc za sobą resztę ciała.

Wiadro na powrót nabierało impetu i ponownie zmierzało w kierunku zamroczonego, stojącego niczym martwy głaz, Rosjanina. Tym razem spotkanie z jego zakrwawioną twarzą wyrwało nadwątlone poprzednimi uderzeniami dno narzędzia, ciskając jednocześnie gwardzistę w pobliskie krzewy agrestu.

– Wszystko z tobą dobrze? – Józef złapał Ulrike za ramiona i badawczo przyglądał się jej obrażeniom. – Coś ci zrobili?!

– Pojedziemy teraz na rurki do pana Shultza? – zapytała beztrosko dziewczyna.

Chłop wytrzeszczył oczy, kręcąc z niedowierzania głową.

– Ty jesteś naprawdę szalona!

– Papa da mi pięć fenigów, wystarczy, że go poproszę, Helmucie – radośnie zaświergotała, niczym nastolatka.

– Twój ojciec nie żyje! Twoja matka nie żyje! Twój brat nie żyje! Oni wszyscy nie żyją, czy ty tego nie możesz pojąć? – Wydawało się, że bardziej wyprowadzał go z równowagi stan umysłu kobiety, niż to, co spotkało ją ze strony dwóch żołdaków.

– Pójdę do papy, żeby dał dla mnie i Hajniego pięć fenigów, i wtedy zabierzesz nas do cukierni – przemówiła radosnym tonem.

– Ech… Ty tego nie chcesz pojąć. – Zrezygnowany, machnął ręką i spojrzał w kierunku, skąd dochodziły jęki odzyskującego przytomność, powalonego Polaka.

W pewnym momencie zdał sobie sprawę z obecności w sadzie jeszcze kogoś, a w zasadzie czegoś. Gdy zrozumiał, że jest obserwowany, przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Rozejrzał się uważnie. Wśród zarośli zamajaczył mu ciemny kształt. Przez chwilę sądził, że to ten kruk od nich sprzed domu, lecz gdy w głowie rozszedł się znajomy mu głos, zrozumiał, co to było naprawdę.

„To ja, pamiętasz mnie, prawda?”.

Józef niczym bokser po ciosie potrząsnął głową, aby pozbyć się wwiercających się tam myśli.

„Nie rozmawiasz już ze mną, a ja nigdy cię nie opuściłem”.

– Nie, nie chcę cię słuchać. Odejdź! – wycedził niczym schizofrenik, walczący z nękającymi go natręctwami.

„Wiesz, że oni nie mogą żyć, prawda?”.

– Mogę ją po prostu zabrać i odejść – odparł naiwnie Polecki, wskazując Ulrike.

„Jeśli ich mi nie oddasz, to wiesz, że niedługo po ciebie przyjdą”.

Józef stał chwilę obok Ulrike, ważąc coś w myślach, w końcu ruszył w kierunku żołnierza, który właśnie odzyskiwał przytomność.

– Muszę ich dokończyć – wyszeptał, krocząc niespiesznie z nożem w dłoni.

– Helena mówiła, żebyś więcej nie zabijał, nie pamiętasz? – ciche słowa wydobywające się z rozciętych ust Niemki wmurowały go w ziemię.

– Co?! Co ty mówisz?

– Słyszałeś, prawda? – Kobieta siedziała na ławce i beztrosko machała nogami.

– Nie będę więcej z wariatką gadał! – mruknął bardziej do siebie, aby zagłuszyć wątpliwości.

– Powiedziała jeszcze, że musisz zdobyć pomoc, bo czeka cię walka o syna, waszego syna, i że nie wygrasz jej sam. Powiedziała mi, że nie możesz więcej zabijać, już nigdy. – Niemka mówiła tak, jak robi to dziecko, które powtarza coś zasłyszanego od dorosłych.

Podszedł do niej, kucnął i patrząc w oczy, zapytał:

– Mówisz o moim Zbyszku? Kim jest Helena, która ci to wszystko powiedziała?

– Jak to, nie wiesz? – spytała zdziwiona. – Nie pamiętasz już swojej żony?

Józef ścisnął z całych sił rękojeść noża, aż palce zupełnie mu zbielały.

Spojrzał w kierunku, skąd dobiegały coraz wyraźniejsze oznaki życia człowieka znokautowanego wcześniej wiadrem, po czym starając się zachować największy spokój, na jaki go było stać w tamtej sytuacji, zapytał:

– Co powiedziała ci dokładnie?

Spadkobierczyni rodu Jiirgen rozejrzała się podejrzliwie wokoło.

– A jak powiem, zabierzesz mnie do cukierni?

Poleckiego o mało szlag jasny nie trafił, ale powstrzymał się resztką woli, aby nie wybuchnąć.

– Tak, zabiorę. Teraz proszę, powiedz, co grozi mojemu chłopcu?

– Hura, pojedziemy na rurki…! – Ulrike urwała okrzyk radości, jakby sobie przypomniała, że ma przekazać ważną wiadomość i spojrzała Józefowi głęboko w oczy. – Nie pokonasz go sam, a on się zbliża, jest już blisko, tak bliziutko – pokazała odległość między rozstawionymi palcami dłoni – i chce go dostać.

– Co? Kogo nie pokonam? Kto chce dostać mojego syna? – Irytacja brała górę nad chłopem. – Mówże jaśniej!

– Pójdę do papy po kilka fenigów na łakocie z cukierni i zabierzemy Hajniego, tak? – mówiła Niemka, radośnie spoglądając na Józefa.

– Wariatka! – wycedził Polecki. – Że też w ogóle przyszło mi do głowy słuchać baby niespełna rozumu!

– Papa da mi kilka fenigów i pojedziemy do cukierni… – kobieta zaczęła śpiewać ostatni człon zdania, niczym zacięta płyta gramofonu. – Pojedziemy do cukierni… Pojedziemy do cukierni… Pojedziemy…

Polecki wiedział, czym grozi atak na wojskowych, tym bardziej na żołnierza Armii Czerwonej. Nie mógł zostawić świadków przy życiu.

Kiedy najpierw podchodził do szeregowca, ten siedział już oparty o drzewo i na wpół przytomnym wzrokiem wpatrywał się w niego. Nóż w ręku chłopa i mowa jego ciała, mówiły wszystko o jego zamiarach.

– Nie musisz tego robić, proszę! – wydukał i zostawiając „oparcie”, rozpoczął na czworaka bezwładne wycofywanie się tyłem przed zbliżającym się katem. – To dzięki tobie żyję… Nie rób tego…! – Panika przed końcem krzesała kolejne pokłady siły w rannym mężczyźnie. – Byłem tam, trzy dni temu, na tamtym posterunku, kiedy ostrzegłeś nas przed napadem! Ocaliłeś nam wszystkim życie, przecież nie zabijesz mnie teraz przez jakąś Niemkę?

Józef nie spieszył się. Ciągle dobiegały do niego słowa Ulrike: „Pojedziemy do cukierni… Pojedziemy do cukierni…”.

– Nie zabiję cię za „jakąś Niemkę” – wycedził.

– Proszę… Przysięgam, już nigdy więcej… Już nikogo… – Mundurowy jakby nagle zrozumiał to, co usłyszał. Z wyrazem radości i niedowierzania, malującymi się na twarzy zapytał: – Nie zabijesz mnie?

„Pojedziemy do cukierni… Pojedziemy do cukierni…” brzmiało dla Poleckiego jak zatwierdzenie wyroku.

– Nie za Niemkę… – powtórzył jadowicie.

– Przestań dla niego zabijać, zacznij o niego walczyć – te słowa Ulrike sprawiły, że odwrócił wzrok od żołnierza.

Józef spojrzał na nią i pojął, że powiedziała słowo w słowo to, co zapamiętał z wizji.

— Tak ci powiedziała, prawda? — dodała Niemka.

 

– Nie tak! – nauczycielka plucia pestkami traciła cierpliwość. – Musisz język zwinąć w rurkę i trzymać tam wszystkie pięć pestek, a potem zoba! – Wsadziła sobie wymienioną ilość czereśni, przełknęła soczyste owoce, po czym zademonstrowała swojemu adeptowi wspaniałą serię wylatujących z jej ust, kulistych pocisków. – O, widzisz? Tak trzeba.

– Ale mi się nie mieści tyle…

– Posuńta się, ona jedzie z nami. – Józef bez pardonu przerwał szkolenie swojego syna w kluczowym momencie edukacji.

– Tata, a mówiłeś, że tylko wiadro idziesz jej oddać? – zapytał zdziwiony chłopiec.

– No... i oddałem przecie – sucho rzucił Polecki. – Zróbcie miejsce dla Ulri… Dla Uli. No, ale już.

– Pojedziemy do cukierni, Hajni – zaświergotała Niemka.

– Tata, a co jej się stało? – Mały wskazał na ubranie i zakrwawione usta kobiety. – I co ona mówi?

– Nic jej się nie stało, przewróciła się – skłamał bez namysłu – i nie słuchaj jej. – Patrząc nerwowo na furtkę do sadu i rozglądając się po okolicy, dodał: – Musimy stąd jak najszybciej się zbierać zanim… – Zawahał się na moment. – Albert z Jaśkiem na pewno na nas czekają.

– A wie pan, że nauczyłam Zbyna pluć już trzema pestkami naraz i nieraz mu nawet uda się czterema? – zakomunikowała dumna z osiągnięć swojego ucznia Iwonka.

Józef zasiadł na koźle, złapał lejce, spojrzał na kobietę w kółko powtarzającą jedno zdanie o cukierni, na syna z przewieszonym portretem matki na szyi, który to obrazek jakimś cudem uniknął zalania czerwonym sokiem zmieszanym za śliną, co jednak nie ominęło białej koszuli, i westchnął głęboko.

– Bardzo ci jestem wdzięczny! Naprawdę! – Jeszcze raz omiótł spojrzeniem zniszczone ubranie dziecka i mimo że bardzo się spieszył, sarkastycznie powtórzył: – Naprawdę! Bardzo ci za to dziękuję!

– Ależ proszę bardzo. – Mała, nie wyczuwając podtekstu, dodała: – Niech się pan nie martwi, będę go szkolić dalej, aż będzie pluł tak dobrze jak ja.

Następne częściPiekarnia 26 Piekarnia 27 Piekarnia 28

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 13

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (24)

  • Ritha 12.10.2018
    No proszę, jak szybko, cudnie. Podlecę ciut pozniej :)
    ps. Tytuł z małej?
  • A pacz :)
  • Ritha 12.10.2018
    Noo, tera tak :D
  • Ritha jakoś wskoczyło z automatu... Dzięki za czujne oko :)
  • Justyska 12.10.2018
    Tajemnice, tajemnice, tajemnice. Ach Maurycy. Wykończy mnie ta seria.
    Podoba mi się opis tej sceny, gdzie żołnierze próbują zgwałcić Ulrikę. Bardzo sprawnie opisane, bez przegięcia w żadną stronę tak w moim odczuciu.
    I te dialogi dzieci no, bezbłędne.
    Pozdrawiam i wiadomo. Czekam:)
  • No hej Justysia :)
    No co ja mogą począć, że tak to się pisze :) Mam jednak nadzieję, że jakoś przetrzymasz i nie wykończę Cię tą serią :)
    Bardzo dziękuję za wizytę i komentarz :)
  • Justyska 12.10.2018
    Maurycy Lesniewski a przez te pestki przypomniało mi się jak z bratem jadaliśmy arbuza. Mama zawsze kładła nam pokrojone kawałki na tace. Każdy miał swoją. A my zamiast jeść, to wierciliśmy w nim dziury palcami, żeby wygrzebać wszystkie pestki, kto miał najwięcej wygrywał:D
  • Justyska a myślisz skąd ja te czereśnie wytrzasnąłem? :)
    Były kiedyś czasy :)
  • Szudracz 13.10.2018
    Nie wiadomo jak jest z tymi paranormalnymi wizjami naprawdę, ale wprowadzają taką otoczkę trwogi i niepokoju.
    Napięcie mocno wyczuwalne, bieg wydarzeń nie zwalnia i wszystko jest bardzo realistycznie oddane.
    Szaleństwo kobiety jest takim opatrunkiem na głębokie rany psychiczne. Wstrząs po traumatycznych przeżyciach, może minie.
  • Czasem kiedy najbardziej boli, najlepiej się schować w malutkim wycinku szczęścia z przeszłości. Większość uważa takie osoby za wariatów, ale one po prostu się ukrywają przed cierpieniem, którego doznały zbyt wiele.
    Zgadzam się z tobą Szu, że to jest cos w rodzaju opatrunku na psychikę.
    Z tymi wizjami to jest tak, że one nie koniecznie przychodzą na zawołanie, a często w najbardziej „niewygodnych” sytuacjach. Jeśli zauważysz najbardziej atakują Józefa kiedy jest osłabiony... co się właśnie stało po upadku z drabiny.
    Dziękuje Ci bardzo, za trwanie tu ze mną w tym opowiadaniu i za bardzo interesujące spostrzeżenia.
  • Pasja 14.10.2018
    Dzień dobry
    Strasznie komplikujesz Maurycy i owijasz tajemniczą aurą akcję. Józef stanął na wysokości zadania broniąc kobietę. Tylko może lepiej by było zlikwidować tych sprawiedliwych żołnierzy. Wszystko w tej chwili nie jest przypadkiem, ma swoje ogniwa powiązane przeszłością. Opętanie Urliki też do końca nie jest takie oczywiste i jak pisze Szu jest plastrem na sumienie. No i ta Ula podoba mi się jej spolszczenie imienia.
    Pojedziemy do cukierni… Pojedziemy do cukierni…” brzmiało dla Poleckiego jak zatwierdzenie wyroku.... Józef już wie tylko my czytelnicy nie wiemy.

    Pozdrawiam serdecznie
  • Może i faktycznie powinien zlikwidować tych żołnierzy, a może zlikwidował... A może zlikwidował? Nikt tego nie wie, nie napisała się jeszcze kolejna część :)
    Dziękuję bardzo ci Pasjo za wizytę i przemyślenia. Bardzo doceniam Twoją obecność i dobre słowo :)
    Życzę miłego wieczoru i pozdrawiam ciepło :)
  • MarBe 14.10.2018
    Doskonały odcinek zawierający kilka wątków, które bardzo przypadły mi do gustu.
    Żołnierze moim zdaniem musieli przeżyć, ponieważ kiedyś trzeba zakończyć czas zabijania i przemocy.
  • Dziękuje MarBe za wizytę, twoje spostrzeżenia są bardzo trafione :)
  • Ritha 15.10.2018
    Dzień dobry :)
    „– Nie można gadać głupot potemu, bo inni gadają, nawet jak to ojciec gada! Pamiętaj” – dokładnie

    „wypowiedział już znacznie łagodniej, widząc, że dziewczyna się zaczerwieniła.
    Mieli już ruszać” – bardzo możliwe, ze jestem czepliwa , ale 2 x „już” dość blisko mi się w oczy rzuciło

    „Sądził, że Ulrike mimo jego zakazu, podążyła za nimi” – świetne imię, Urlike, cudo

    „Spojrzał w tamtym kierunku nerwowo i zobaczył, jak za zamykaną bramką znikają roześmiani, najwidoczniej pijani dwaj mężczyźni w wojskowych mundurach, jeden Wojska Polskiego, drugi Armii Czerwonej” – ehh, szkoda kobiety, wzruszając a w sumie historia, te majaki,. Morele na grobie, to, ze postaradała zmysły, a tera jej jeszcze dwóch takich dowalasz, ehh

    „Jak wyście Berlin zajęli, skoro jednej babie nie możesz dać rady!” – heh, dobre pytanie

    Brawo, Józef. Zastanawiałam się czy jej pomoże. Powinien.

    „Jego głowa poleciała do tyłu, niczym piłka wykopana przez bramkarza, ciągnąc za sobą resztę ciała”- ładnie skonstruowane zdanie
    Wiadrem oberwali xD Gicior.

    „– Co powiedziała ci dokładnie?
    Spadkobierczyni rodu Jiirgen rozejrzała się podejrzliwie wokoło.
    – A jak powiem, zabierzesz mnie do cukierni?” – kurde, dobrze zarysowałeś portret tej wariatki, good job, Mauryc

    „Poleckiego o mało szlak jasny nie trafił” – szlag*

    „– Przestań dla niego zabijać, zacznij o niego walczyć – te słowa Ulrike sprawiły, że odwrócił wzrok od żołnierza” – o wow, cudnie wplotłeś to zdanie, jak dejavu

    „— Tak ci powiedziała, prawda? — dodała Niemka.
    – Nie tak! – nauczycielka plucia pestkami traciła cierpliwość” – a to jest powieściowy zabieg, taki przeskok do innej sceny, normalnie, kurde, jesteś coraz lepszy

    „– Ale mi się nie mieści tyle…
    – Posuńta się, ona jedzie z nami. – Józef bez pardonu przerwał szkolenie swojego syna w kluczowym momencie edukacji” – haha, boskie

    Noo, cóż mogę dodać - kolejna świetna część. Scena z oficerami aż mnie wybudziła przy poniedziałku, natomiast ciąg dalszy bardzo fajnie rozegrany. Postaci, dialogi – wszystko nader naturalnie i w punkt.
    Tak trzymaj :)
  • Hej Ritha :)
    Z tym „szlak” to miałem spięcie z moją, chyba mogę tak powiedzieć, przyjaciółka, i teraz będę jej musiał zwrócić honor, bo się uparłem jak osioł przy swoim;)
    Wskazania poogarniam i bardzo Ci dziękuje za Twoją
    obecność i bardzo ubogacający komentarz!
    Pozdrawiam bardzo ;)
  • Blanka 16.10.2018
    Hej:) W tej części z krukiem był taki fragment, który mówił o tym, że "ona wzywa wciąż na pomoc tamtą", mniej więcej chyba tak. Wtedy pomyślałam, że chodzi o zmarłą żonę Poleckiego i Marylę, a teraz ... Hmm. To zdjęcie zawieszone na szyi też pewnie nie jest bez znaczenia. Tak mi się przynajmniej wydaje...
    Poza tym bardzo fajnie przeplatałeś w tej części takie surowe, groźne momenty z lekko zabawnymi, beztroskimi fragmentami z dzieciakami. No i kolejne zagadki, tajemnice. Bardzo dobrze się czyta, z niesłabnącym zainteresowaniem. Pozdrawiam:)
  • Hej Blanko :)
    Jak sie wczytasz w tę cześć z krukiem to Maryla ciągle cos w ręku ściskała. I „Tamta” napisane było wielką litera:)
    Tamta i to zdjęcie to dwie rożne sprawy ale bezpośrednio z sobą powiązane.
    Bardzo dzięki za wnikliwe dociekania i świetna pamięć.
    Super, że czytasz to dalej.
    Pozdrawiam bardzo :)
  • jolka_ka 25.10.2018
    Świetnie to prowadzisz. Ta scenka z oficerami, podobnie jak Rithę, trochę mnie wybudziła. W ogóle ten język, taka archaizacja – ja się w tym mocno lubuję :D Uwielbiam takie teksty. Piątkę dołożyłam.
  • Bardzo dziękuje Jolu za wizytę i komentarz, bardzo doceniam :) Za geiazdki rownież dzięki oczywiście :)
    Pozdrawiam :)
  • Canulas 03.11.2018
    Kurde, jak to wszystko wyewoluowało (chyba tak to się zapisuje). No naprawdę. Cholera, musiałem się aż w robocie schować. No ładnie.
    Grasz odważnie, ale to bardzo dobrze. Wszystko albo nic. Zajebista cześć.
  • No kurczę, zrobiłeś mi nalot :)
    Bardzo mi miło i bardzo dzięki za komentarz!
    Cieszę się, że przypasiło :)
  • Agnieszka Gu 30.12.2018
    Bardzo ciekawy kawałek... Namieszałeś (pozytywnie) i od słów "– Przestań dla niego zabijać, zacznij o niego walczyć – te słowa Ulrike sprawiły, że odwrócił wzrok od żołnierza." - obróciłeś mój świat o 180 stopni ;)))
    Zrobiło się niesamowicie.... jeszcze mroczniej jakoś...
  • No widzę, że poszłaś po bandzie z Piekarnią :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania