Piekarnia 31
Józef, wchłonięty przez ciemność, szarpany i poniewierany, desperacko próbował złapać się czegoś prawą ręką. Nie wiedział już nawet, co to miało być, ale przepełniało go przeświadczenie, że od tego zależało wszystko. Mrok świszczał w uszach niczym burza piaskowa, nafaszerowana drobnymi harpunami, tnąca i bijąca niemiłosiernie, a on tylko trwał przeświadczony, że nie może się poddać.
Gdzieś spoza tego sztormu dobiegały urwane zdania, których znaczenia w obecnym stanie nie mógł pojąć.
– On ciągle żyje...?!
Był piórkiem w trąbie huraganu i jedno, co mógł zrobić, to ze wszystkich sił zaciskać dłoń. Obracał się z coraz większą prędkością zgodnie z nabierającym pędu lejem, który ciągnął go w górę do pierwotnej czerni.
– Nie mogę wyrwać mu noża...!
Otchłań zbliżała się z każdą chwilą i kiedy miał zostać zupełnie pochłonięty, usłyszał wyraźny, delikatny, a zarazem znajomy głos:
– Dlaczego nie puścisz? – Mała blondynka w stroju klowna, usmarowana sadzą obracała się wokół Józefa wraz z cienistą masą. – Nie można tak trzymać – spokojnie pouczyła.
Próbował za dziewczynką nadążyć wzrokiem, ale zrobiło mu się niedobrze, przez co omal nie rozluźnił uścisku.
– Co...? Kim jesteś? – zapytał zdumiony.
– Jestem Heidi. Nie pamiętasz mnie?
– Jaka Heidi... ?! – Polecki czuł, że coś rozrywa chwyt jego dłoni. Wytężył wszystkie siły, aby przeciwstawić się wściekłym atakom i jednocześnie usiłował podążać wzrokiem za orbitującym dookoła niego dzieckiem. – Stój! Niech wszystko przestanie się w końcu kręcić! – zawołał desperacko z błaganiem w głosie.
– Hi, hi, hi.... – zaśmiała się dziewczynka. – Taki duży a głuptas, przecież to ty się obracasz. – Na pytające spojrzenie mężczyzny dodała: – Puść, a zobaczysz.
Józef niepewnie rozluźnił palce, pozwalając, aby to czego się uczepił, co trzymało go po drugiej stronie świadomości, wyślizgnęło się z dłoni.
Burza natychmiast ustała.
Znalazł się przed własnym domem obok huśtawki, którą tak bardzo zachwycał się wcześniej jego syn, a gdzie kucając w niewielkiej piaskownicy, bawiła się teraz Heidi. Wszędzie rozlewały się ciepłe pastelowe barwy, przytłumione bladym różem promieni padających z góry. Józef spojrzał w niebo, lecz nie dostrzegł ani Słońca, ani chmur… niczego. Tamten świat tak się kończył, tuż nad jego głową. Rozejrzał się nerwowo i nie mógł dostrzec domu, żadnych szczegółów oddalonych dalej niż na kilka metrów. Miejsce wydawało się znajome, a jednak nie takie samo. Wszystko wokół przypominało kolorowankę stworzoną dziecięcą ręką.
– Ty, przecież jesteś martwa i... – pojął, że przygląda się jednemu z wisielców ze strychu – czy ja też nie żyję?
Zanim wybrzmiało pytanie, sam odpowiedział sobie twierdząco i to odkrycie nim wstrząsnęło.
– Hi, hi, hi – zaśmiało się dziecko. – Ale ty niemądry jesteś, przecież umarli nie rozmawiają. Ty mówisz, a ja cię słyszę. – Mały klown wyraźnie dobrze się bawił. – Hi, hi, hi... Jak znajdę moją Vivi, to jej o tobie opowiem. Ona lubi takie zabawne historie.
– Kim jest Vivi? To twoja siostra? – Konsternacja Poleckiego pogłębiała się z każdą chwilą.
– No, głuptas! – Mała uraczyła Józefa kolejną salwą szczerego śmiechu. – Przecież już ci mówiłam! No, tak! Ona mi powiedziała, że ty nikogo nie słuchasz – oznajmiła poważnie Heidi, sypiąc niewielką szufelką piasek do wiaderka. – Chciała, żebym ci coś powiedziała, ale już nie pamiętam, co to było.
– Jak...? Kto...? Co ci kazała powiedzieć, ta Vivi? – Józefa irytowała ta sytuacja. – Dziecko, mówże jaśniej!
– Bo Vivi, to moja lalka, a przecież lalki nie mówią niemądry ty, hi, hi, hi. – rozbawiona Heidi oderwała się na chwilę od pracy przy napełnianiu kubełka i spojrzała na niego wymownym wzrokiem. – To Ona – stwierdziła i z tajemniczą miną dodała: – Ta, co chciała mnie zabrać, no wiesz, tam... – nagle urwała i przybrała protekcjonalny ton. – Ale ja nie mogę iść bez Vivi! I Ona powiedziała mi coś dla ciebie, ale sobie zapomniałam co. – W przenikliwym spojrzeniu błękitnych oczu odczytał przesłanie: – No, rozumiesz przecież? Wiesz, o czym mówię?
Polecki nie rozumiał.
– Jak to sobie zapomniałaś?! – zaakcentował ostatnie słowa. – Skup się szybko, bo ja muszę... muszę... – Józef wiedział, że coś mu umyka, ale mimo wielkich wysiłków nie mógł odblokować dostępu do zabarykadowanej niepamięcią wiedzy.
– Dobrze jest, sobie czasem zapomnieć – szepnęła zamyślona, nie zważając na ponaglenia. – Ona mi powiedziała, że nie trzeba wszystkiego pamiętać, bo...
– Ale ja muszę... ! – Mężczyzna zdawał sobie sprawę, że nie pasuje do tego kolorowego, przesyconego spokojem miejsca. Podświadomie czuł, że powinien być w jakimś innym miejscu i czasie, miał coś zrobić, coś bardzo ważnego i niecierpiącego zwłoki… Tylko koniecznie musi sobie przypomnieć. – Gdzie jest mój syn! – zakrzyknął, gdy olśnienie wystrzeliło w jego świadomości niczym raca oświetlająca noc.
Rozejrzał się ze zdziwieniem, gdyż nagle wszystkie barwy pociemniały, tracąc intensywność, zmieniając się w ich popielate odpowiedniki. Delikatne promienie różowego słońca zaczęły gasnąć, aż w pewnym momencie ciemność ze skraju dostrzegalności zlała się z mglistą purpurą tego niewielkiego, dziwnego świata. Niemalże stracił Heidi z pola widzenia. Ponownie poczuł słabe, choć rosnące z każdą chwilą porywy obrzydliwej burzy, która jeszcze niedawno poniewierała nim niczym paprochem.
Odkrył, że sposób w jaki odnosi się do dziewczynki, ma jakiś niepojęty wpływ na zanikającą rzeczywistość i tylko ta drobna istotka utrzymała go w niej niczym w kolorowej bombce bezpieczeństwa i spokoju.
Nie pamiętał, jak brzmiały pytania, wiedział jednak, że nie otrzymał jeszcze najważniejszych odpowiedzi, a bez nich nie mógł powrócić, nie potrafił się zbudzić... Domyślał się, że jedynym wyjściem było płynięcie z prądem tego nierealnego obrazu. Z chwilą, gdy się wyciszał, z każdym spokojniejszym oddechem, wszystko powoli wracało do rzeczywistości. Znowu ożywały kolory i ponownie dostrzegał blondynkę w jej ciepłym, bajkowym, świecie.
– Przestraszyłem cię? – zapytał niepewnie. – Nie chciałem – wyjaśnił pojednawczo.
Mała przyglądała się Józefowi jakiś czas, po czym wróciła do szufelkowania piasku.
– Jak będziesz niedobry, to się schowam – oznajmiła, badawczo taksując wzrokiem mężczyznę. – Wiesz, ukrywam się, kiedy Tamten przychodzi. Ty jesteś zły? Jak Tamten?
– Kto przychodzi...? Nie... – Józef nie rozumiał, o co pytała. – Nie jestem zły... chyba.
Dziecko przez mgnienie przyglądało mu się trwożliwie, niczym zagubione zwierzątko.
– A ja, już wieeem! – zawołała w końcu wesoło.
– Wiesz... Wiesz, gdzie jest Zbyszek?!
– Nie, ale wiem, co Ona kazała ci powiedzieć. – Przyklepała starannie wypełnione piaskiem wiaderko i zapytała: – Umiesz robić piaskowe baby?
– Jezu! Ja muszę ratować... – ponownie dała znać o sobie pustka w pamięci Poleckiego – ...muszę ratować syna i… żonę! Oni mnie potrzebują!
– Udaj mi się, babko… udaj mi się ... – mała tym razem zupełnie zignorowała podniesiony głos, najwidoczniej uznając Józefa za niegroźnego i postawiła wypełnione wiaderko do góry dnem, nucąc pod nosem piosenkę i stukając jednocześnie łopatką w blaszany kubełek – ...a jak mi się nie udasz, piaskowa babko, to cię stłukę na kwaśne jabłko! – Kiedy już zdjęła pojemnik z uformowanego urobku, wykrzyknęła zadowolona: – Udała się, zobacz!
– Heidi! Słyszysz, co mówię? Musisz mi szybko powiedzieć...
– A wiesz, co to znaczy, jak się kogoś kocha? – Blondyneczka spojrzała swoimi jasno-niebieskimi oczyma na Józefa.
– No... tak normalnie. – Umysł mężczyzny buntował się, przed wejściem w korelację myślową z dzieckiem, ale po chwili namysłu niepewnie odpowiedział: – Dbasz, żeby miał co jeść...
– Nie! Jak się kogoś kocha, to się z nim robi piaskowe baby! Moja mama zrobiła ze mną ich bardzo dużo. A ty – spojrzała wymownie na Józefa – ile ich zrobiłeś?
Polecki nie wiedział, co począć. Nie miał pojęcia, jak dotrzeć do małej, a musiał uzyskać od niej ważne dla siebie informacje. Zdezorientowany jeszcze przez chwilę obserwował, jak dziecko ładuje piasek do formy.
– Wiesz, ja nigdy się tak nie bawiłem. Nie miałem takich wiaderek i chyba nie umiem robić tych piaskowych bab – przyznał się i przykląkł przy małym pajacyku.
– Ale... – zdziwiona Heidi z wahaniem zerknęła na Poleckiego – przecież dorośli muszą, to potrafić. –
Dłuższy czas pracowała zamyślona, aż w końcu oświadczyła radośnie: – To będę musiała cię nauczyć – oświadczyła konspiracyjnie i przyciszonym głosem, jakby zdradzała najgłębszy sekret produkcji piaskowych figur, oznajmiła: – Najważniejsza jest piosenka! – Na widok zaskoczenia malującego się na twarzy Józefa, machnęła ręką i poważnie dodała: – Nauczę cię, nie martw się.
Józef wraz z Heidi śpiewał, oklepywał szufelką wiaderka oraz foremki, tworząc raz za razem nowe, nietrwałe dziełka. W ten sposób zapełnili nimi niemal całą piaskownicę, za wyjątkiem narożnika przy samej huśtawce, w którym to miejscu dziecko kategorycznie zabroniło mu je stawiać.
Przebywanie w tamtej rzeczywistości spowodowało, że jego umysł popadał w powolny letarg. Spróbował się otrząsnąć i nerwowo rozejrzał wokół w nadziei, że zrozumie i przypomni sobie, jak i po co się tu znalazł.
– Dlaczego się tak rozglądasz? – zapytała Heidi.
– Bo ja, coś miałem... Miałaś mi coś powiedzieć o moim Zbyszku – spojrzał błagalnie na pajacyka – to było coś bardzo ważnego, prawda?
– A wiesz, jak się poznaje anioła? – rzuciła blondyneczka, nie odrywając się od pracy.
– Co poznaje?! – Józef patrzył zdumiony, zaskoczony zmianą tematu i kolejnym niespodziewanym pytaniem.
– One lubią ciastka, wiedziałeś? – Dziecko popatrzyło wymownie na Poleckiego, dziwiąc się, że nie wie takich oczywistych spraw.
– Co…? Kto lubi?
– No, one… te anioły.
– Ale dziecko, o Zbyszku miałaś…
– Ona, wiesz kto, powiedziała, że jeden się nim opiekuje i nie musisz się teraz o niego martwić – Heidi wyjaśniła cichym, ale pewnym siebie głosem, skupiając całą uwagę na kolejnej piaskowej figurze.
– Co ty, mówisz? Przecież anioły to bajka, co ty mi tu…
– Posmakuj! – przerwała mu w pół zdania, podając na szufelce odrobinę sypkiego pyłu.
– Piach? Mam smakować piasek?
– Nie bój się, tylko odrobinę – namawiała z uśmiechem.
Józef wziął odrobinę w palce i wsypał sobie do ust. – I co? – Dziewczynka obserwowała wyraz jego twarzy.
– No, piasek... – Polecki nie wiedział, czego dziewczynka od niego oczekiwała. – Zwyczajnie chrzęści miedzy zębami, jak to piach.
– I nie czujesz nic więcej?
– Sól, jest słony! – niemal wykrzyknął, jakby to odkrycie miało przełomowe znaczenie. – Dlaczego?
– Bo to piasek z morza – oświadczała zadowolona. – Tata kazał go tu dla mnie przywieźć. – Wspomnienie spowodowało, że na twarzy dziecka na króciutki moment pojawiła się iskierka autentycznej radości. Gdy zgasła, miejsce szczęścia zajął smutek. – Wiesz, zabrał mnie kiedyś do siebie, do pracy, jak byłam jeszcze taka malutka… – na twarzyczce dziecka odmalował się żal i maskowane, ale jednak zauważalne przerażenie – myślał, że nie będę pamiętała, ale... – Heidi popatrzyła poważnie Józefowi w oczy – ty wiesz, że wszystkiego nie da się zapomnieć, prawda?
– O czym mówisz? – Józef przypomniał sobie trupa w mundurze ss-mana na strychu. – Co zrobił twój ojciec?
– Widzisz, tam? – wskazała miejsce, gdzie nie pozwalała stawiać figur. – Zasypałam, ale ja wiem, że ciągle tam jest i nie można...
– Co tam jest? – Polecki sięgnął ręką w narożnik, który zakreślił pajacyk.
– Nie! – krzyknęła panicznie, próbując powstrzymać mężczyznę przed kopaniem w zakazanym miejscu. – Nie możesz...!
Za późno.
Palce zagłębiły się w piasku i po chwili brodziły w karmazynowej mazi. Niewielki dołek począł wypełniać się szkarłatną cieczą.
– Szybko! – rozglądając się ze strachem, nakazała zasypywać miejsce naruszone przez Józefa. – Musimy, to prędko zakryć!
Polecki zaskoczony i porwany przerażeniem dziecka, natychmiast ruszył z pomocą, aby jak najszybciej wypełnić wyrwę, którą chwilę wcześniej spowodował. Po pewnym czasie w zakazanym miejscu znajdował się już spory, naprędce usypany kopczyk.
– Co tam jest? – Zakreślił ubrudzoną ręką miejsce, skąd jeszcze niedawno wypływała nieznana substancja. – Co to jest? – niepewnie powtórzył pytanie.
– A miałeś nie ruszać! – wykrzyczała Heidi. – I zobacz, co się stało! – Wskazała na zrujnowaną kolekcję piaskowych figur. – Wszystko zepsute!
Dookoła pociemniało, kolory przygasły, a w oddali rozbrzmiewało ponure warczenie nieznanego drapieżcy. Mrok, kawałek po kawałku pożerał malutki światek.
– Nie płacz, dzieciaku – Józef pewny już, że nastrój Heidi kreował rzeczywistość, starał się ją uspokoić za wszelką cenę. – Zaraz zrobimy nowe, będzie dobrze, zobaczysz. Ale powiedz mi, co to...
– Tamten… On się zbliża! – dziecko nerwowo rozglądało się na wszystkie strony. – Musimy się schować, prędko!
– Ale... – kolory gasły w oczach – poczekaj! Nie bój się, ja cię obronię.
– Ty?! – Zaskoczenie na tyle mocno wprawiło dziewczynkę w osłupienie, że zapomniała o lęku. – Przecież ty sam jesteś niczym! Nie obroniłeś ich… nikogo! – stwierdziła ze złością. – Tamten zabije każdego, kto spróbuje stanąć mu na drodze! Wszystkich!
Józef początkowo nie wiedział, o czym mówiła Heidi, ale już po chwili w świadomości pojawiły się niepokojące obrazy zakrwawionej żony i syna.
Gniew i wściekłość narastała w Poleckim, z każdym rozbłyskiem powracających wspomnień; z każdą torturą odsłanianej przeszłości, aż w końcu jedno migniecie flesza boleśnie przeszyło całe jego jestestwo i...
Już wiedział! Powróciła pamięć, ale z jakichś powodów odarta z tego co dobre, jakby radość została wycięta z życia mężczyzny przez okrutnego cenzora.
Mordercza siła ponownie uderzyła w niego z całym impetem, unosząc w otchłań. Rozrywała i kąsała całe ciało, duszę, to czymkolwiek się stał.
Momentami w eksplozjach światła rozsadzających mrok, wyłaniały się obrazy minionych chwil, w których główną, i zarazem tragiczną rolę odgrywali członkowie rodziny Józefa. Ale widział też wleczoną po ziemi, nieprzytomną Marylę Walczak...
Zło się dokonało, a on prawdopodobnie był jego sprawcą, przyczyną…
Nagle, w targającym mężczyzną żywiole, coś się pojawiło. Ujrzał siebie, krzyczącego i ściskającego martwe, zakrwawione ciało Zbyszka; w skroni syna tkwił nóż..
– Jezusie... – jęknął. – Tylko nie to!
***
Polecki wodził wzrokiem po pomieszczeniu, ale z jakiegoś powodu nie mógł się ruszyć. Chwilę spoglądał na niegdyś biały, dziś przyćmiony brudem sufit wielkiego pokoju, w którego centrum znajdowała się rzeźbiona rozeta i gdzie oprócz łóżka na którym leżał, krzesła ze stojącą na nim niewielką emaliowaną miską oraz wielkiego zegara, nie było żadnych innych mebli. Skromnie umeblowana izba tchnęła czystością i schludnością.
Miał deja vu.
Pamiętał, że spadł z drabiny, ale co ze Zbyszkiem? Na myśl o synu spróbował się poderwać, bez skutku. Członki nie odpowiadały na wezwanie do działania. Westchnął głęboko i bez sił, jeszcze głębiej zapadł się w pościeli.
Z kuchni dobiegały znajome odgłosy krzątaniny, a do nozdrzy docierał wspaniały zapach pieczonego jabłecznika. Pomimo niewielkich różnic jakie zapamiętał, był pewien, że to wszystko już raz się wydarzyło. Teraz powinien nadejść Albert i zrobić Maryli awanturę... Wytężył słuch, gdy w korytarzu rozbrzmiały kroki.
– Upiekłaś ciasto! Co za zapach, kochanie. – Usłyszał szczęśliwego Walczaka.
– O, już jesteś, kochany! – Słowa Maryli sprawiły, że do świadomości Józefa wdarły się straszne obrazy z wydarzeń nad rzeką.
Polecki zrozumiał, że wyprawa Janka na ryby, późniejsze usiłowanie ratowania chłopca przez Alberta i pobicie Maryli, były wizjami, które jeszcze nie nastąpiły... Musiał natychmiast działać! Otworzył usta, ale zamiast krzyku wydobył się z nich jedynie cichy, nieporadny jęk.
– Wiesz, skarbie, Józef chyba się w końcu wybudzi, zaczął reagować na światło słoneczne, może będzie w stanie przełknąć odrobinę szarlotki.
– Maryla nie...! – Albert przerywał w pół zdania, z trudem powstrzymując się od powiedzenia czegoś nieprzyjemnego. – Tego człowieka nie powinno tu być! Powinniśmy pozwolić kapitanowi, zabrać go do aresztu. – Dobry nastrój sąsiada gdzieś wyparował.
– Co ty mówisz! Na pewno by tam nie przeżył, zwłaszcza jakby się rozniosło, że zaatakował wojskowych. Przecież on...
– Tak, wiem, uratował nam życie, ale to niebezpieczny szaleniec. Ty wiesz, co on zrobił?! Kapitan Bator nim wyjechał, dostał depeszę, w której napisano, że Józef był w Auschwitz. Słyszałaś w radio o tym strasznym obozie?
– No i co z tego, tam przecież zamknięto tysiące niewinnych ludzi?
– A to, że nie wszyscy tam, jak nasz sąsiad, cieli i jedli żywych ludzi po kawałku!
– Co…?! – Walczakowa powątpiewała w słowa męża. – Albert, to na pewno jakaś pomyłka. Ja nigdy nie uwierzę, że Józef mógłby zrobić coś tak złego...
– Kobieto, ten człowiek, to samo zło! O mało nie zabił sanitariusza, który sprzątając, wyciągnął spod jego poduszki ogryzek jabłka, ośmiu ludzi musiało go odciągać! Czytałem... – mężczyzna zawahał się na chwilę – miałem zatrzymać to dla siebie, ale czytałem raport lekarzy...
– Cicho! – tym razem Maryla podniosła głos. – Dzieci mogą usłyszeć. Zamknij drzwi, opowiesz mi na osobności. Skrzypnięcie zawiasów i cichy trzask, zmienił rozmowę w ledwo słyszalne szepty, a powieki Józefa stawały się cięższe z każdą sekundą, aż w końcu obraz sufitu z ozdobną rozetą rozmył się i zgasł.
Komentarze (27)
Dzięki za wierne śledzenie Szu :)
Pozdrawiam serdecznie i milej nocki!
Dzięki bardzo za przeczytanie i komentarz i, oczywiście miłej nocki Tobie również życzę :)
Przekładaniec bardzo smakowity. Klimat i nastroje Heidi powodują u Jożefa kołowrotek myśli. Rozdwojenie rzeczywistości. Czy Józef będzie w stanie zapobiec przyszłości. Co kryje narożnik piaskownicy i jego deja vu po odzyskaniu przytomności. O czym rozmawiają sąsiedzi. Trochę pogmatwałeś czytelnikowi myśli.
Pozdrawiam pieknie
Jak to z tobą już jest Pasjo, powylapywalas najważniejsze punkty i pytania które powstały po tej części opowiadania.
Dzięki bardzo za bardzo ciekawy komentarz.
Pozdrawiam serdecznie :)
pozdrawiam
Dzięki bardzo za wizytę i komentarz.
Ostatnio jestem zajęty bardziej niż zwykle, ale mam już coś, tak troszku i piszę dalej to opowiadanko ciągle.
Także wiesz, będzie :)
Pozdrawiam piekarza
Rośnie coś tam w bólach pomalutku, wiesz przecież, tak na marginesie, ze ostatnio zajęty „troszkę” byłem;)
Cieszę się, ze mnie tak miło motywujesz Pasjo, dzięki Ci za to bardzo!
Serdecznie pozdrawiam:)
Ale jest ze trzydzieści stron albo więcej, ale trzeba dopracować...
Chociaż nie wiem czy kierunek w którym popłynie akcja będzie Ci odpowiadał :)
Ale będzie dalszy ciąg :)
Fajnie, że znowu jesteś!
Pozdrø zostawiam
Grisham to moja ikona, uwielbiam jego pisanie i jak dorwę jakąś nową jego pozycję to chłonę praktycznie za jednym podejściem. No to twoje słowa biorę za gruby komplement, bo King to wiadomo...:)
Dzięki za dojechanie i komentarz!
Rzadko wpadam, ale jak już coś mówię to staram się to zawczasu przemyśleć ;) i tyle mi wyszło z tych przemyśleń rano ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania