Poprzednie częściPiekarnia (wstęp)

Piekarnia 34

01.02.1945 Prenzlau

 

Przejściowy obóz dla jeńców niemieckich w Prenzlau powstał na terenie dawnej szkoły, a dokładnie na jej okazałych boiskach sportowych. Sam budynek w większej części, poza zbombardowanym północnym skrzydłem wykorzystywano jako szpital, a w zachodnim krańcu zakwaterowano dowództwo amerykańskiego okręgu okupacyjnego oraz jednostki żandarmerii mającej za zadanie pilnowanie więźniów.

Stalag zorganizowano na wzór kempingów amerykańskich skautów lub obozów treningowych dla rekrutów z rzędami drewnianych baraków i z piętrowymi pryczami wewnątrz. Wyjątkiem były wieże strażnicze, reflektory i podwójne ogrodzenie z drutu kolczastego. Właśnie w takim miejscu niemiecki jeniec siedzący na dolnej koi piętrowego łóżka, w myślach wciąż odtwarzał obraz ogrodzenia, budynków oraz zabezpieczeń więziennych automatycznie szukając miejsc mniej sumiennie strzeżonych. Ucieczka nie była niemożliwa, ale czy powinien podjąć próbę? I jeśliby udałoby się zbiec, to co dalej? Walczyć? Czy może zapomnieć o ideałach i wracać do rodziny?

Odległe, ledwo słyszalne odgłosy dział i armat oraz echo agonii największej potęgi w dziejach świata, w którą jeszcze niedawno wierzył, wspierał i za którą ślepo walczył, tłukły się w świadomości zdruzgotanego człowieka. Zamyślony Benedikt Wanke z żalem przysłuchiwał się, jak rozrywane na strzępy przez aliantów imperium Trzeciej Rzeszy dokonywało żywota. Jako niemiecki kapral SS miał wiele szczęścia, że trafił do amerykańskiej niewoli. Z każdą godziną, dniem i tygodniem przybywało jemu podobnych, dla których wojna miała się już skończyć. Kto tylko miał okazję, za wszelką cenę niczym szczur uciekał z tonącego okrętu. Uchodząc przed rosyjską nawałą, starano przedostać się w rejony okupowane przez zachodnich aliantów. Jednak moc reżimu Hitlera nie kończyła się na linii frontu.

Rano znów znaleziono zwłoki żołnierza. Młodzian, wcześniej krytykował nazistowskie władze oraz samego fuhrera. Na szczęście zdrajca, tak kapral oceniał tego typu ludzi, nie doczekał wschodu słońca.

Tego dnia miała nastąpić ewakuacja jeńców na tyły amerykańskich wojsk i oficer prowadzący dochodzenie w sprawie zupełnie nie przejął się śmiercią Niemca. Po prostu wykreślił trupa z ewidencji i mimo oczywistych oznak morderstwa wpisał: „Zgon z przyczyn naturalnych”.

Zima tego roku była niemal tak sroga, jak ta z czterdziestego trzeciego, z pamiętnej klęski pod Stalingradem. Benedikt, jak wielu innych Niemców, wciąż roztrząsał w myślach tę tragedię. Myślał o kolegach zesłanych gdzieś w najdalsze rejony Związku Radzieckiego, którzy skazani na syberyjskie mrozy, musieli znosić niewyobrażalne cierpienia. Niemal komfortowe warunki egzystowania Wankego w solidnie zbudowanym i ocieplonym baraku oraz regularne zaopatrywanie w jedzenie, były niezasłużonym, wstydliwym luksusem w porównaniu do tego, co czekałoby go w rękach żądnej odwetu czerwonej zarazy.  

– Słyszałem, że w Ameryce, tam gdzie wysyłają naszych, jest teraz ciepło. – Głos Alexa Kastnera, kolegi z oddziału wyrwał z rozmyślań Wankego, który beznamiętnie wcierał szare mydło w grubą deskę, wystruganą na kształt kija do krykieta. Przeorana długimi rzędami blizn twarz kaprala początkowo nawet nie drgnęła. Wanke spojrzał na kolegę z grymasem świadczącym o niezrozumieniu. – Mogliby nas w końcu odesłać – powtórzył Alex.

Jeńców niemieckich po krótkiej weryfikacji i sprawdzeniu, czy nie ciążą na nich zarzuty o zbrodnie wojenne, wywożono daleko poza front działań wojennych, a często również do obozów jenieckich w Stanach Zjednoczonych. Jednakże żołnierze służący w oddziałach specjalnych, osławionych bezwzględnością oraz cieszących się mroczną sławą jednostek SS sprawdzano nadzwyczaj długo i dokładnie. Z nieznanych powodów z dwudziestoosobowego baraku ich dwójka i jeszcze trzech mężczyzn nie otrzymali rozkazu ewakuacji. Wanke w myślach nazywał współwięźniów Trójcą z racji tego, że zawsze trzymali się razem. Teraz cała piątka pozostawionych w drewnianej budzie Niemców, stała się niejako weteranami tego miejsca.

– W końcu i nas odeślą – odparł lakonicznie Benedikt. 

– Ale słyszałem... – Kastner rozejrzał się po pomieszczeniu, upewniając, że nie są podsłuchiwani, gdy dyskretnie przekazywał przyjacielowi zdobyte informacje. – Słyszałem, że ruskie mają listy z naszymi... – zająknął się z powodu nietrafionego wyrażenia. – To znaczy słyszałem, że mają nazwiska wojskowych i wiedzą kto, co, gdzie i kiedy zrobił. Może być, cholera, nieciekawie!

– Jesteś zwykłym szeregowcem i tylko wykonywałeś rozkazy… jak ja. Robiłeś to sumiennie. – Na ostatnie słowo Wanke położył szczególny nacisk. – Więc nie powinno być ani jednego świadka, a bez tego nie będzie żadnych przestępstw. – Benedikt mówił cicho, ale pewnym głosem. – Teraz chcę już tylko przeżyć i zapomnieć. Mam dla kogo żyć.  

– A co? Masz wieści o rodzinie?! – Wciąż zdenerwowany Alex odpalił drżącymi dłońmi papierosa. 

– Pamiętasz tego amerykańca, któremu dałem złotą zapalniczkę? – Spojrzał na Alexa lecz ten tylko wzruszył ramionami. – Nieważne. Tak więc, ten skurwiel dotrzymał słowa i przekazał wiadomość. Moi są na wsi u rodziny. Będą na mnie czekać, aż wyjdę. – Wanke wskazał list leżący na poduszce, wciąż beznamiętnie pocierając mydłem o drewno.

– Wyjdziesz?! Przecież my... Zobaczysz, oni nas w końcu powieszą! – wyskamlał bliski załamania Kastner.

– Uspokój się, kurwa! Słyszysz?! – Benedikt przerwał rozdygotanemu koledze, nim ten na dobre nie wpadł w histerię i ściszając głos do jadowitego syku, dodał: – Nie ma świadków, nie ma zbrodni! Wbij to sobie w końcu w ten prześmiardły tchórzem łeb! – Wanke spojrzał z niechęcią na przyjaciela, nie mogąc uwierzyć, że patrzy na ojca chrzestnego swojej ukochanej jedynaczki - Fanni. Załamany Alex zupełnie nie przypominał dumnych rycerzy Adolfa Hitlera, jak dawniej w jednym ze swoich przemówień nazwał żołnierzy służących w oddziałach SS doktor Goebbels*. Niechęć kaprala do towarzysza broni przeradzała się w pogardę.

– Jak będziesz srał w gacie, to się po prostu nie obudzisz któregoś ranka! – Wanke uznał rozmowę za skończoną. Przejechał palcem po powierzchni swojej kanciastej pałki i zadowolony z uzyskanej gładkiej, śliskiej powierzchni wsunął przedmiot pod siennik.

                   

                                ***

 

– Widzisz tam? – zapytał podejrzliwie Max Kaffermuller znajomy z innego baraku, gdy Kastner przechodził obok. – SS-man spojrzał we wskazanym kierunku i mimowolnie zrobił unik, aby skryć się za przechodzącą obok grupką współwięźniów. 

– Ruski jebaniec! – syknął wystraszony Niemiec.

Od jakiegoś czasu krążyły plotki, że komuniści na mocy porozumienia z aliantami wyszukiwali spośród jeńców zbrodniarzy wojennych.

– Kurwa! Mówiłem Wankemu, że po nas przylezą! – Ręce Alexa w jednej chwili zaczęły chorobliwie dygotać. 

Do dwójki rozmawiających dołączali kolejni, niezbyt szczęśliwi z odwiedzin nieproszonego gościa, aż uzbierała się gromadka kilkunastu poddenerwowanych osób, coraz głośniej wyrażających swoje podejrzenia i obawy.

– Spokojnie, panowie, to nawet nie jest pierdolony oficer. Nie panikujmy! – Kaffermuller próbował trzymać nerwy na wodzy, wskazując na wieżę strażniczą. Żandarmi amerykańscy byli w świetnym nastroju, śmiali się i żartowali. – Oni się nami zupełnie nie interesują. Gdyby wiedzieli, że czerwoni mają po kogoś przyjść, zaostrzyliby środki bezpieczeństwa. Rozejdźmy się – mężczyzna gestem dłoni nakazał pozostałym Niemcom rozproszenie –nie róbmy zbiegowiska i nie dawajmy im powodów do wszczynania alarmu. 

 Kastnera, mimo że odszedł za radą kolegi, nie przekonała taka logika. Postanowił zrobić jeszcze jedno okrążenie po placu spacerowym. Chciał ukradkiem przyjrzeć się nieznajomemu i jak najszybciej wrócić do baraku, aby porozmawiać z Benediktem. 

 Wysoki, szczupły mężczyzna w mundurze Armii Czerwonej, jakby zupełnie nieczuły na mróz przyglądał się zza ogrodzenia spacerującym jeńcom. Przybysza ignorowali wartownicy, a to oznaczało, że najprawdopodobniej posiadał zgodę na przebywanie w zakazanej pięciometrowej strefie bezpośrednio przy drutach. Idąc tym tropem, rodziły się wnioski, które potwierdzały zasłyszane plotki o oddziale ścigającym zbrodniarzy wojennych. Nawet, jeśli jankesi po prostu zwyczajnie lekceważyli sojusznika, nie uznając go za zagrożenie, jedno było pewne - sowiecki mundur nie oznaczał z całą pewnością dobrej wróżby dla nazistów. 

– Hej, chłopie! – zawołał niespodziewanie Rosjanin do Kastnera, gdy mężczyzna przed nim nagle przyspieszył i Niemiec stał się widoczny dla obcego. Wyglądało na to, że został wybrany celowo z pomiędzy innych, tak jakby komunista właśnie jego poszukiwał. Zagadnięty speszył się i wskazał na siebie ręką z nadzieją, że jednak chodzi o kogoś innego. – No ty, ty! Podejdź do płota! – zachęcił w języku niemieckim z wyraźną naleciałością słowiańskiego akcentu. 

– Ale ja… Ja nic nie wiem! – Hitlerowiec dygocząc, zbliżył się niepewnie do nieznajomego. 

– Szukam Szramiastego, takiego jednego z pooraną gębą. – Alex od razu się domyślił, że chodzi o Benedikta. – Pogadać mi z nim jest potrzebne. 

– Ale... – SS-man zaciął się, próbując kłamać. – Ale ja nie znam nikogo takiego...

 

– Oni wiedzą! Wszystko…! – Wepchnięty do baraku śnieżnym podmuchem Alex, wyglądał niczym meteor lądujący na biegunie północnym. – Wiedzą, kurwa, wszystko wiedzą! Mówię ci… Ja pierdolę! Ja… pierdolę… Ja nie chcę wisieć! – niemal płacząc, skomlał Kastner.

– Stul pysk, idioto! – ryknął Benedikt, zrywając się z pryczy i rozglądając po pomieszczeniu. Oprócz nich znajdowało się tam też trzech wyraźnie poruszonych Niemców, których nie odesłano poprzedniego dnia. – Siadaj i uspokój się natychmiast!

Kapral od razu pojął, że zachowanie kolegi nie przeszło niezauważonym, gdyż Trójca ostrzeliwała Alexa salwami morderczych spojrzeń. 

 Wanke nie utrzymywał w obozie, ani nie nawiązywał kontaktów z nikim, kogo nie znał wcześniej. Miał pojęcie, jakimi sztuczkami posługiwało się gestapo, umieszczając pomiędzy osadzonymi donosicieli i prowokatorów, aby wydobywać w ten sposób ważne informacje. Wcześniej znali się jedynie z Kastnerem i tylko on wiedział o nim całą prawdę.

Nagle Benedikta olśniło. Przez Alexa mógł odpowiadać za rzeczy, które robił dla kraju i fuhrera. Przez sentyment popełnił karygodny błąd i pozostawił przy życiu jedynego, realnie zagrażającego mu świadka. Patrząc, jak ojciec chrzestny Fanii trzęsie się i panikuje, podjął decyzję. Tej nocy naprawi niedopatrzenie! Musi tylko ustalić, ile wiedzą Amerykanie i czy roztrzęsione gówno uważające się za jego przyjaciela już sypie, czy na razie dało się tylko wyprowadzić z równowagi zagrywkami śledczych. 

– No, uspokój się natychmiast! – powtórzył Benedikt. Mówił ostro, ale z cieplejszą nutą w głosie. – Nie rozumiesz, że im o to właśnie chodzi, że chcą nas sprowokować do takich popierdolonych reakcji?! 

– Ale oni… wiedzą! – Kastner mówił i zachowywał się, jak człowiek tkwiący w sennym koszmarze. – Ten facet... Rozumiesz?! – Panika w oczach wskazywała , że zbliżał się do krawędzi załamania nerwowego. – On wszystko wie! 

– Spokojnie, kurwa, mówię! – Benedikt siłą zmusił kolegę, aby usiadł na pryczy, a sam kolejny raz rozejrzał się po baraku.

Stojąca na prawo od wejścia Trójca wpatrywała się w nich i coś szeptała między sobą. Spośród trzech mężczyzn znał imię tylko ostatniego - Adriana Kugelgena. Wielokrotnie je słyszał wypowiadane przez pozostałych dwóch z wyraźnym respektem i szacunkiem. Po twarzach dało się poznać, że wejście Alexa nie przypadło mężczyznom do gustu. W ciągu ostatnich tygodni żandarmi niejednokrotnie znajdowali trupy niemieckich żołnierzy. Wanke zdawał sobie sprawę, że okazanie słabości przy zamieszaniu wywołanym przez Kastnera, może sprawić, że nadchodząca noc, będzie jego ostatnią wśród żywych.

– Spierdalać! – wypalił do krępego szatyna po krótkiej wymianie agresywnych spojrzeń. Niemiec, jakby dostał w pysk i natychmiast ruszył w kierunku Benedikta, który niepostrzeżenie wsunął rękę pod siennik i namacał ukrytą pałkę, specjalnie przygotowaną na taką okazję. Jeszcze trzy kroki... Dwa... Sztacheta przyjemnie napełniała Wankego wiarą we własne siły. Wcześniej wypolerował ją mydłem, a rękojeść okleił wyłudzonym od strażników plastrem. Zacisnął pewnie dłoń na uchwycie. Jeszcze krok i rozsmaruje gębę sprowokowanego człowieka na ścianie baraku, a wtedy... Nie wiedział jeszcze dokładnie, co zrobi, albo pójdzie za ciosem i wykorzysta przewagę zaskoczenia, albo...

– Stój! – zawołał Kugelgen.

Nabierający prędkości nazista, niczym doskonale wytrenowany pies zatrzymał się i spojrzał wściekle w kierunku swojego pana. Tamten tylko dał znak głową, aby odpuścił. 

 Wanke napompowany adrenaliną przed niedoszłym starciem, nie mógł uwierzyć w to, co ujrzał. Ze zdziwieniem i odrazą przyglądał się, jak kapral posłusznie wykonuje polecenie szeregowego żołnierza.

„Jebana cipa! Tylko co złożył broń i już daje sobą pomiatać byle szarakowi” – pomyślał. 

– Gadaj teraz, o co, kurwa, chodzi?! – Widząc, że tamci odchodzą do swoich prycz, dał upust wściekłości tuż nad uchem Kastnera.

 – Rusek... Ukrainiec znaczy, mówił, że czerwoni przyjadą jutro do obozu i będą wybierać wszystkich, na których mają kwity. – Alex relacjonował, wciąż się trzęsąc. – Ciebie, mnie...

– Chuj mnie, kurwa, obchodzi przyjdą czy nie! Rozumiesz?! Na mnie na pewno nic nie mają, niech sobie biorą kogo chcą. – Nim wypowiedział ostatnie zdanie, wziął głęboki oddech, aby zapanować nad burzącymi krew nerwami. 

– Jesteś w błędzie, Benedikt. On powiedział, że z naszego baraku zabiorą trzech, i że ty, i ja będziemy pomiędzy nimi. Ten facet, to jakiś twój znajomy i chce ci pomóc uciec, bo zrobiłeś kiedyś coś dla jego rodziny i…

– Co ty, pojebie, pierdolisz?! – Wściekłość powróciła ze zdwojoną siłą. – Ja nic, nigdy dla nikogo nie zrobiłem! Dałeś się skurwielom podpuścić! Oni chcą, żebyśmy się posrali i uciekając, przyznali chuj wie do czego!

– Nie! Tamten wiedział! Wiedział wszystko o tobie i o mnie... – Kastner przycichł na chwilę, jakby rozmyślał nad tym, co wcześniej usłyszał od obcego. – Mówił o Polsce, Ukrainie, o tym co robiliśmy w Babim Jarze*. I wiedział nawet, że wstąpiłeś do Einsatzgruppen* na ochotnika. Ten facet powiedział mi jeszcze, że w obozie jest wódz, jakaś ważna szycha i to właśnie po niego przyjdą, i że nas zabiorą tylko przy okazji… właśnie przez tę szychę.

– To blef! Ściema! – Benedikt dyszał nerwowo, w wyobraźni czując szorstkość liny, coraz ciaśniej zaciskającej się wokół szyi. Pewność siebie pierzchła niczym resztki rozbitej armii po przegranej bitwie. – To jest kurewski stalag dla żołnierzy! Więc, kurwa, pytam się! Skąd wymyślił jebanego wodza?! – Wanke desperacko chwycił się jedynego, słabego ogniwa w historii Alexa. – Słyszysz?! Te głąby nawet nie umieją sklecić porządnej historyjki!

– Tamten… On znał ich imiona… – Kasner mówił coraz ciszej i spokojniej, jakby zapadał się w sobie pod naporem myśli.

– Co ty znowu pierdolisz?! – Benedikt patrzył skołowany na kolegę i zaczynał mieć już naprawdę dość tego bredzenia. – Jakie kurewskie imiona?! Powtarzam, o czym ty, kurwa, znowu pierdolisz?! 

– Luda i Amelia…– Słowa Alexa stawały się ledwo słyszalne, aż w końcu nerwowe podrygi ciała ustały i zastygł w czymś rodzaju osłupienia katatonicznego.

Wanke zrozumiał powagę słów. Ktoś z ich dawnego oddziału, kurewska wesz, poszła na układ z ruskimi! Zdziwiłby się, gdyby znalazło się inne wytłumaczenie.

Jesienią 1941 roku brali udział w akcji oczyszczania Kijowa, żartobliwie zwaną przez SS-manów pakowaniem sardynek. Do Babiego Jaru, opodal przygotowanych wcześniej dołów przywożono po około sto osób żydowskiego pochodzenia i zmuszano do rozebrania się. W kolejnym etapie eksterminacji ciasno układano skazańców na dnie wykopu i strzelcy dokonywali egzekucji. Następnie przyjeżdżał kolejny transport niepożądanej masy i sytuacja powtarzała się od początku. Żydzi ponaglani wrzaskami i razami batów, pozbawieni odzienia, układali się na jeszcze ciepłych trupach z poprzedniej dostawy, i huk wystrzałów ucinał niczym ostrze gilotyny krzyki oraz płacz skazańców. Takie egzekucje trwały tygodniami. Benaedikt uśmiechnął się na samo wspomnienie. Lubił tamtą pracę. Chociaż ciężka i wymagająca najwyższej bezwzględności, to sprawiała, że stawał się panem życia i śmierci. Przeistaczał się w Boga. Tylko wielu strzelców nie rozumiało misji. Nie mogli pojąć, że niszczą zwierzęce chwasty przypominające tylko ludzi. Po kilku dniach wykonywania zadania, przejęci losem eksterminowanych, byli całkowicie niezdolnymi do dalszej służby.

Luda i Amelia… Wanke westchnął. Takich dwóch wspaniałych, siedemnastoletnich i do tego bliźniaczych ciał nie sposób zapomnieć. Dwie siostry porucznik wybrał po trzech tygodniach pracy w wąwozie, aby podnieść upadające po dokonywanych mordach morale SS-manów i zmotywować oddział do lepszych wyników. Dlaczego bliźniaczki? Na twarzy Benedikta przemknął uśmiech i cień dawnej żądzy. Oficer, mądry człowiek… Wanke nie pamiętał już nawet jak się nazywał, tłumaczył kiedyś, że żołnierze nie będą się kłócić o kurwy, które mają zaspokoić potrzeby jego ludzi tylko wtedy, gdy będą wyglądały identycznie. Dziewczyny okazały się niezwykle pomocne dla wysiłku wojennego Trzeciej Rzeszy i kiedy wódka, jako ogłupiacz sumienia przestawała działać, one przyczyniały się do poprawy samopoczucia rozchwianych psychicznie egzekucjami Niemców.

„Te dziwki miały bardzo pracowite ostatnie dni swojego życia” - pomyślał rozbawiony wspomnieniami kapral.

Koniec końców, mimo że ten idiota Kastner zakochał się w Amelii, a może w Ludzie…? Wanke nie potrafił zrozumieć, jak on je rozróżniał, więc mimo że ten idiota błagał o ich życie, obie Żydówki i tak skończyły na wierzchu ostatniej pryzmy trupów, kiedy praca oczyszczania Kijowa dobiegła końca.

Historia ich oddziału związana z siostrami, to pilnie strzeżona tajemnica, nawet przed innymi Niemcami, więc jeśli teraz ktoś o tym wiedział, musiało oznaczać, że zdrajcą jest jeden z członków ich Eisantzgruppen.

– Możemy zamienić słowo? – Benedikta z rozmyślań wyrwał Kugelgen.

Wanke spostrzegł, że nieświadomie oddalił się na kilka kroków od pryczy i stał teraz dobry metr od ukrytego pod siennikiem drewnianego oręża. Zrozumiał, że w tej sytuacji nie zdążyłby sięgnąć po pałkę i gdyby został zaatakowany, szanse na zwycięstwo w walce równałyby się zeru. Spojrzał na mężczyznę, za którym niczym dwa wściekłe demony stała pozostała część Trójcy. Wanke z łatwością odczytał z ich twarzy, że Niemcy szykują się do ataku. Z zimnych oczu Adriana biła siła i pewność siebie. Mowa ciała i zachowanie wskazywały, że ten człowiek musiał pochodzić z wyższej klasy społecznej i najpewniej wnosząc po niskiej randze, nieprzychylnej Hitlerowi. Od kiedy wojna przeniosła się na macierzyste tereny Niemiec, kapral nieraz widział, jak wcielano do armii mężczyzn, starców, a nawet małoletnich chłopców. W ciężkich, ekstremalnych warunkach bojowych przez złe wyszkolenie, a także brak jakiegokolwiek przygotowania, stawali się zwyczajnym mięsem armatnim. Bogatsi za pieniądze kupowali sobie względy u doświadczonych żołnierzy, dzięki czemu nie wystawiano ich samotnie w patrolach na szpicy, jako tarczę strzelniczą dla wrogich snajperów lub nie przydzielano do najbardziej znienawidzonych prac, takich jak kopanie latryn, czy innych znienawidzonych przez wojsko obowiązków. Wanke podejrzewał, że właśnie tak stało się w tym przypadku.

– Czego chcesz?! – warknął.

– Tylko kilka minut. – Tym razem zaproszenie do rozmowy zabrzmiało jak propozycja, której nie można było odrzucić.

– Oni zostają! – fuknął Benedikt, wskazując na pozostałe dwie osoby Trójcy.

– Ależ oczywiście! – przez twarz Kugelgena przebiegł ironiczny uśmieszek.

Wanke spojrzał na kołyszącego się i śliniącego jak debil Kastnera, po czym na dwóch czających się do akcji osiłków i zrozumiał, że jego słowa w tej sytuacji brzmiały co najmniej niedorzecznie.

– Więc, czego chcesz?! – zapytał z fałszywą pewnością siebie, kiedy odeszli w pusty kraniec baraku.

– Sądzę, że zgodzimy się w trzech kwestiach. Po pierwsze: w zaistniałej sytuacji ucieczka jest bardzo nęcącą opcją, gdyż nikt z nas nie chce, czekać tu na Rosjan z założonymi rękami... – arystokrata na chwilę zamilkł, pozwalając nabrać słowom odpowiedniej rangi.

– Hm…– niewiele mówiące mruknięcie Benedikta

Adrian wziął za potwierdzenie i niezrażony kontynuował dalej:

– Po drugie: ewentualna ucieczka musi nastąpić jak najszybciej, najlepiej jeszcze tej nocy. Ale w tym celu – klarował Kugelgen, wskazując głową na oddalonego od nich o pół długości baraku Alexa – musimy wyciągnąć od twojego przyjaciela tyle informacji, ile się tylko da. Może wypytaj druha o tego Ruska? Rozumiesz, że to ważne, prawda?

Wanke dłuższą chwilę milczał. W myślach przyznał rację szefowi Trójcy, ale grał na zwłokę i ciągle zwlekał z udzieleniem odpowiedzi.

– Chętnie ci w tym pomogę – zachęcająco dorzucił Adrian, wyczuwając niepewność rozmówcy.

– Dobrze, przepytajmy go. – Benedikt zdał sobie sprawę, że nie pozwolił wcześniej Alexsowi dojść do słowa i zrobił zwrot, aby podejść do Kastnera. Nagle zatrzymał się w pół kroku i w ostatniej chwili zapytał podejrzliwie: – A trzecie? Mówiłeś, że zgodzimy się w trzech punktach? Co po trzecie?

– Po trzecie… – Adrian, mimo że czekał na to pytanie, bardzo uważnie dobierał słowa. – Po trzecie: ze względu na kondycję… nazwijmy ją mentalną, nie możemy zabrać twojego przyjaciela z nami i nie może też tu zostać, aby opowiadać te swoje nieprawdziwe historie...

 

Trochę trwało wyciąganie Kastnera ze stanu apatii, lecz w końcu Benedikt wspierany użytecznymi radami Kugelgena, który najwidoczniej posiadał spore pojęcie o psychologii, szybko nawiązał z otępiałym żołnierzem kontakt. Biorąc pod uwagę kilka zdawkowych słów załamanego i przerażonego mężczyzny, słowo „kontakt” uznać można było za znaczną przesadę. 

– Masz, wytrzyj gębę! – Wanke rzucił  koledze ręcznik i gestem wskazał na twarz. – Poplułeś się jak jebana baba! Bież się w garść i mów, co gadał czerwony? – Kastner machinalnie wykonał polecenie, odetchnął głęboko i ponownie zapatrzył się w ten sam, nieznany nikomu punkt za oknem. – No żesz, kurwa! Tylko mi tu znowu nie odjeżdżaj! – Kapral nie wytrzymał nerwowo. 

– Spokojnie. – Benedikt poczuł delikatny uścisk dłoni Kugelgena na ramieniu. Adrian ciepło zwrócił się do Alexa, nie zważając na gromy czające się w oczach Wankego. – To mówisz, przyjacielu, że co ci przekazał nieznajomy? – Spokój i łagodność zadziałały na ponownie balansującego po krawędzi utraty zmysłów Niemca, niczym lina cumująca łódkę na rozchwianych wodach. 

– Powiedział, że miałem szansę z nią uciec i nie zrobiłem tego... – Kugelgen zdziwiony zmarszczył brwi i spojrzał zaskoczony na Benedikta, lecz dał znak głową, aby nie przerywać wywodu Aleksowi. – Ja jej nie wykorzystałem, ja tylko kupowałem czas od innych, tyle ile mi się udało, żeby z nią rozmawiać. Ona była taka mądra, chciała studiować germanistykę...

– O czym on mówi? – arystokrata wyszeptał pytanie Wankemu wprost do ucha. 

– O żydowskiej kurwie, którą eksterminowaliśmy – wyjaśnił cicho i bez wdawania się w szczegóły. – Ten kretyn się w niej zakochał.

– Znasz już Mohla i Winklera, prawda? – Rozdrażniony całą tą sytuacją Benedikt nieznacznie wzruszył ramionami, co miało oznaczać zaprzeczenie, jednak Adrian to zignorował i kontynuował dalej: – Przynieście opału i tak dalej, a ja się zajmę naszym przyjacielem.

Wanke zwrócił uwagę, że słowo „przyjaciel” jest jednym z ulubionych Kugelgena i gdy już chciał zaoponować, zdał sobie sprawę, że czymkolwiek zajmował się jego rozmówca w cywilu, miał znacznie lepsze podejście do Kastnera i na pewno osiągnie większe sukcesy w przesłuchiwaniu, jeśli pozostawi ich samych. Z niechęcią, ale i ulgą, że nie musi brać udziału w rozmowie z cipą Alexem, ruszył we wskazanym kierunku.

– Nasi żołnierze ponieśli wielką ofiarę w służbie dla ojczyzny i fuhrera… – Odchodząc Benedikt usłyszał delikatny ton głosu pewnego siebie i umiejętnie dobierającego słowa Adriana.

 

Nie było odwrotu! Martwy Alex w ich baraku mógł oznaczać, że Amerykanie w końcu dla przykładu wykonają jakiś pokazowy ruch i w ramach odpowiedzialności grupowej powieszą całą czwórkę za zabójstwo.

Stali już ponad kwadrans w ciemnościach za jedną z porzuconych, niesprawnych ciężarówek w zachodnim narożniku obozu, starając się ignorować przeraźliwy ziąb i tnącą twarze lodowymi żyletkami śnieżycę.

– A jeśli nas wystawił? – Benedikt miał złe przeczucia.

– Jeśli tak, to wszyscy będziemy martwi nie z powodu tego, co robiliśmy w czasie wojny, ale przez trupa, którego zostawiliśmy… – Adrian zamilkł, próbując dostrzec tarczę zegarka w nikłym blasku światła odbijanego od śniegu. – Według tego co mówił, to jeszcze dwie minuty… – Ucichł nagle i wskazał ręką miejsce, z którego dochodziły odgłosy chrzęstu zmrożonego śniegu wydobywającego się spod butów zbliżających się ludzi. – Patrol z psem! – syknął ostrzegawczo, gdy w snopie jednego z trzech reflektorów omiatających teren wyłonili się dwaj żandarmi z warczącym i ciężko sapiącym owczarkiem, ciągnącym żołnierzy prosto do ukrywających się uciekinierów.

– Kurwa! Wyczuł nas! – Wanke mocniej ścisnął swoją pałkę. – Musimy uciekać!

– Spokój! – rozkazał Kugelgen. – Będziemy walczyć! Przygotować się! Ty zajmiesz się kundlem – wskazał na drewnianą broń – my zabijemy strażników! – Adrian, najdrobniejszy z uciekinierów wydawał komendy bez namysłu i z pewnością doświadczonego dowódcy, więc cała czwórka bez sprzeciwu przyczaiła się do ataku.

Kugelgen już wcześniej w naturalny sposób przejął dowodzenie nad grupą. Zanim jego ludzie skręcili kark Alexsowi, dowiedział się, że ukraiński strażnik przebrany za rosyjskiego żołnierza zbiegł z obozu koncentracyjnego i jakimś cudem odnalazł miejsce pobytu Wankego, któremu postanowił pomóc w ucieczce za niegdysiejsze uratowanie w czasie wojny jego rodziny. Benedikt nie pamiętał takiego zdarzenia i nie miał pojęcia kim był nieznajomy, jednak dokładność informacji dostarczonych Kastnerowi, oraz groźba szubienicy zmusiła całą czwórkę do dania mu wiary. Ukrainiec stwierdził, że tej nocy wydarzy się coś spektakularnego we wschodniej części stalagu, co spowoduje zamieszanie i stanie się to dokładnie trzy minuty po północy. Mieli czekać przy drutach w pobliżu ciężarówki. Adrian spojrzał nerwowo na zegarek, dochodził wyznaczony czas, a nic się nie działo. Wcześniejsze podejrzenie Benedikta o prowokacji, biorąc pod uwagę zbliżającą się prosto do miejsca ukrycia nazistów nocną straż, nabierało coraz wyraźniejszych kształtów. Wszystko wskazywało na to, że dali się podejść!

Nagle z oddali, wraz z kolejnym mocniejszym, mroźnym podmuchem wiatru, dobiegł do uszu zbiegów głośny zgrzyt pękającego, zmrożonego drewna, a następnie huk padającego, jak dało się łatwo wywnioskować po odgłosach ogromnego drzewa. Potężny konar najprawdopodobniej zwalił się na budynek stacji prądotwórczej zasilającej więzienie, wzbijając przy tym w niebo wielkie snopy iskier i powodując pożar. Pogasły światła i zapadły ciemności. Noc rozdarł żałosny skowyt syreny obozowej. Wściekły owczarek niemiecki, z trudem powstrzymywany przez strażnika, znajdował się najwyżej piętnaście metrów od ciężarówki oraz kryjących się za nią czwórki mężczyzn. Amerykanie głośno klnąc przez chwilę rozważali, czy iść w kierunku wskazywanym przez czworonoga, czy udać się do miejsca, gdzie z każdą sekundą rosła łuna ognia.

– Trzy minuty po północy – bąknął Adrian, zerkając na zegarek i wzdychając z ulgą, kiedy jankesi ciągnąc opierające się zwierzę, odeszli wzywani sygnałem alarmu.

– Co robimy?! – spytał podekscytowany Mohl, nawet nie próbując ściszać głosu.

– Hej, chłopy! Tutaj!

Adrian nie zdążył odpowiedzieć, gdyż z mroków po drugiej stronie ogrodzenia zamajaczył niewyraźny cień ludzkiej postaci.

Cała czwórka, wliczając Benedikta, przez chwilę próbowała dostrzec pogrążonego w ciemnościach człowieka.

– Robimy tak, jak ustaliliśmy. – Samozwańczy przywódca grupy starał się wychwycić jakikolwiek podejrzany ruch po przeciwnej stronie ogrodzenia. – Kiedy już będziemy bezpieczni, usuniemy wszystkich świadków i każdy ruszy w swoją stronę.

Adrian prowadził, a za nim szli jego przyboczni - Mohl z Winklerem.

Wanke przez chwilę stał i przyglądał się odchodzącym, nie zważając na narastający w oddali tumult i krzyki amerykańskich żołnierzy walczących z pożarem.

– No, przyjacielu, idziesz? – Tym razem wezwanie Adriana, zapaliło w głowie Benedikta lampkę ostrzegawczą z napisem „pilnuj się”. Czyżby Kugelgen miał zamiar pozbyć się również i jego?

Kiedy cała czwórka zbliżyła się do drutów, mimo słabych refleksów światła ujrzeli mężczyznę trzymającego w ręku coś, co mogło być nożycami do przecinania prętów.

– Szramiasty? Gdzie jest? – Ton głosu wskazywał, że pomoc obcego zależała od odpowiedzi na zadane pytanie.

– Benedikt podejdź bliżej, przyjacielu.

Adrian wyciągnął rękę w kierunku Wankego.

Po plecach wezwanego przebiegły ciarki.

Doznał przebłysku pewności, że jego rola tam się kończyła. Gdy tylko nieznany im Ukrainiec zrobi przejście i znajdą się w bezpiecznym miejscu, stanie się już tylko jednym ze zbędnych świadków.

Kiedy przybysz przeciął druty, jako ostatni z grupy uciekinierów przeszedł Benedikt. Wysoki mężczyzna stanął naprzeciw Wankego i długą chwilę… za długą, wpatrywał się w Niemca. Mimo że panowały ciemności, dało się wyczuć emocje, które nim targały.

– Chyba go, kurwa, nie będziesz teraz ściskał! – przemówił niskim barytonem małomówny zazwyczaj Winkler.

– Przyjacielu, prowadź! – ponaglił delikatnie, ale stanowczo Adrian. – Z tego co słyszałem, masz plan, więc może…

– Tak! – rzucił pewnie przybysz, nie dając Kugelgenowi dokończyć.

Wciąż wpatrując się w Benedikta, wcisnął za pasek spodni wielkie nożyce do drutu i jedną chwilę stał obojętny na coraz głośniejszy zgiełk, dobiegający z wnętrza obozu, a spowodowany pożarem. – Idźcie za mną! – zakomenderował w końcu Ukrainiec.

 

Już dobrą godzinę przedzierali się gęsiego przez zaspy i śnieżycę prowadzeni w nieznanym kierunku przez milczącego przewodnika. Benedikt przystanął niemal równocześnie z Kugelgenem, a ich spojrzenia skrzyżowały się na krótką chwilę. Najwidoczniej myśleli o tym samym. Zostawiali za sobą tak wyraźny ślad, że padający śnieg nawet przez kilka godzin nie będzie w stanie całkowicie zatrzeć tropu. Uciekinierzy zdawali sobie doskonale sprawę, że wciąż są w zasięgu pościgu. Nasuwało się pytanie, jak szybko Amerykanie spostrzegą ich nieobecność i jaką zbiegowie będą mieli wtedy przewagę?

– Stój! – rozkazał Adrian, gdy powietrze rozdarł przeciągły gwizd lokomotywy.

Niewielki oddział ciężko dysząc, zatrzymał się opodal kępy karłowatych drzew.

– Jak się nazywasz?! – spytał podejrzliwie Kugelgen przewodnika. – Ilu masz ludzi? Kto pomagał ci zwalić tamto drzewo w obozie i dokąd idziemy? – Odetchnął, jakby dając sobie czas, aby zebrać myśli. – I jeszcze… – Zamarł jak i reszta grupy, gdy przebijające zamieć znajome, rytmiczne odgłosy kolei przybrały na sile. – To na pewno pociąg! – stwierdził niemal radośnie. – Dokąd zmierzamy? Jaki jest plan naszej dalszej… – przywódca grupy zawahał się – podróży?!

Milczący dotąd Ukrainiec zaczerpnął kilka razy powietrza i czapką otarł zroszone czoło. Słowianin cały czas torował drogę przez góry śniegu i mimo mrozu pot ściekał cienkimi strugami po jego twarzy.

– Jestem sam, a nazywam się… – Mimo potężnej zadyszki, doświadczony obserwator mógłby odebrać wydłużoną pauzę walczącego ze zmęczeniem mężczyzny, jako grę na czas zaskoczonego pytaniem człowieka. – Juris... – Gdy mówił, spragnione płuca zasysały wielkie ilości upragnionego tlenu, uspokajając tym samym rozpędzony oddech. – Mów mi Juris. Idziemy… – Noc została rozdarta przez kolejny przeciągły gwizd i wszyscy, chociaż wyczerpani forsownym marszem ożywili się, zdając sprawę, że są bliscy ujścia ewentualnemu pościgowi. – Idziemy tam. – Przewodnik wskazał kierunek skąd dobiegały dźwięki parowozu. – Mam niedaleko ukryte jedzenie i cywilne łachy dla dwóch ludzi. Wrzucimy wasze hitlerowskie szmaty do jednego z pociągów, a potem wrócimy inną drogą do miasta...

– Co?! Chcesz wracać do…?! – Adrian wściekły i zszokowany pomysłem nie zdążył dokończyć pytania, gdyż w rozmowę wtrącił się milczący dotąd niczym mroczna, ośnieżona góra lodowa Winkler.

– Ty, ruski pomiocie! – Wielkolud złapał jedną ręką Jurisa za kołnierz wojskowej kufajki. – Chcesz nas powiesić?! – I kiedy druga z zaciśniętą pięścią szykowała się do uderzenia, nagle w nikłym świetle nocy błysnęło ostrze i stalowy sopel zatrzymał się na gardle Niemca, rozcinając nieznacznie skórę.

– Puszczaj! – warknął Ukrainiec, obserwując jednocześnie zachowanie pozostałych, którzy stali jak wryci, zaskoczeni tak błyskawiczną reakcją. – Głupi, ty! Gdybym po was nie przyszedł i tak byście wisieli!

– Spokój! – Adrian pierwszy ochłonął po niespodziewanym zwrocie akcji. – Winkler, co ty, kurwa, wyprawiasz! – Kugelgen wolałby rozmawiać z nieznajomym z pozycji siły, jednak widząc porażkę swojego człowieka i fakt, że tamten nie jest bezbronny, przymilnym tonem dodał: – Juris przyjacielu, zostaw proszę tego głupca.

Przyglądającemu się całemu zajściu z boku Benediktowi, znającemu ustalenia z baraku o nie pozostawianiu świadków, zaświtała niezbyt jasna myśl, że w krytycznym momencie mógłby połączyć siły z obcym.

– Może powiesz nam teraz, co zamierzasz? – Arystokrata, jak tylko nóż zniknął pod kufajką Ukraińca, z widoczną ulgą w głosie kontynuował wypytywanie.

Juris w skrócie wyjaśnił, że w Prenzlau ma przygotowane miejsce na przetrwanie kilku najbliższych dni. Zanim uciekł z Auschwitz, wytatuował sobie numer więzienny zdobytymi tam wcześniej przyborami, które wykorzystywano do oznaczania więźniów. Chciał zrobić Kugelgenowi i jego ludziom podobne. Miał zamiar ruszyć w dalszą drogę dopiero, gdy wściekłość Amerykanów z powodu ucieczki nieco zelży, a „dziary” na przedramionach mężczyzn wygoją się na tyle, aby mogli podawać się za wyzwoleńców z obozu koncentracyjnego. Przebiegły Słowianin prowadził ich w kierunku kolei tylko po to, aby pozostawić ślady i podrzucić mundury do jednego z pociągów w celu zmylenia pogoni. Następnie zataczając koło, chciał iść bardziej przetartą drogą i wrócić niemal do punktu wyjścia.

Adrian stwierdził w duchu, że plan był bardzo zuchwały i jeśli tylko nie napotkaliby przypadkowych żołnierzy wroga, co o tej porze i przy takiej pogodzie stanowiło nikłe zagrożenie, miał duże szanse na powodzenie. Genialna prostota pomysłu Jurisa mogła pozwolić na łatwe wymknięcie się z sieci pościgu.

– Jak nie chceta, to tutaj możem się rozejść – stwierdził chłodno Ukrainiec, wpatrując się swym dziwnym wzrokiem w Benedikta, gdy zbiegowie rozważali jego słowa. – Tam jeżdżą parowozy – wskazał ręką kierunek, skąd niedawno przejeżdżał pociąg. – To wy, nie ja będziecie wisieć. Róbta co chceta, ja pójdę w swoją stronę.

Nastąpiła napięta chwila nieprzyjemnej ciszy, przerywana zawodzeniem wiatru, przypominającego pieśń uradowanych demonów na możliwość pozyskania kolejnych dusz grzeszników.

– Jeśli to wszystko prawda – niespodziewanie do rozmowy włączył się Mohl – to ty, jak mówisz, już powinieneś mieć taki tatuaż?!

Juris bez słowa podszedł do nazisty, podciągnął rękaw i gdy tamtemu udało się na chwilę skrzesać ogień zapalniczki, ujrzał na przedramieniu mężczyzny rząd cyfr: 1850313.

Następne częściPiekarnia 35 Piekarnia 36 Piekarnia 37

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • betti 21.12.2019
    Przeczytałam jakiś czas temu i tak sobie myślę... oglądałam kiedy ''Stawkę większą niż życie'' akurat trafiłam na część, w której Hans Kloss rozpracowywał trzech wysokiej rangi oficerów SS, którzy udawali szarych żołnierzy, całkowicie to się pokrywa z Twoim wątkiem - dlatego czuję się jakoś dziwnie.Mam jeszcze nadzieję, że skończą inaczej niż w ''Stawce...'', nie żebym za nimi przepadała, ale żebym poczuła się zaskoczona.
    Będę czekała...
  • W sumie to nie trzeba być prorokiem, tak to napisałem, aby odgadnąć, że Niemcy, przynajmniej niektórzy, nie są tymi za których się podawali, ale nie to jest ważne w tym opku...
    Jak coś to jest kolejna część tylko nie wyskoczyła na głównej.
  • 00.00 23.12.2019
    Zaskakujące są te wydarzenia. Dopracowane opisy, wszystko jest klarowne i zadziwiająco dające możliwość być tam na zaledwie odległość kilku kroków.
    Korzystasz z jakiś źródeł?
  • To, że moje pisanie trwa dość długo to miedzy innymi przekopywanie się przez rożnego rodzaju źródła. Ale głównie opowiadanie oparte jest na relacjach seniorów (nie chcę mówić starych ludzi). Ten ostatni fragment jest spleceniem dwóch linii historycznej i tej drugiej.
    W kolejnej części, na końcu są naświetlone fakty historyczne, to można je sobie dość łatwo „odcedzić” :)
    Dzięki za obecność i komentarz:)
  • Pasja 28.12.2019
    No proszę Pana wprowadzenie mocnych argumentów przemawia do tego, aby wyrazić aplauz za dużą wiedzę.
    Oflag, skrót od Offizierslager für kriegsgefangene Offiziere – niemieckie obozy jenieckie, dla oficerów wziętych do niewoli w czasie działań wojennych lub okupacyjnych. (ok.130)
    A więc zbiorowisko ludzi złych i dobrych. Odpowiedzialnych za masowe mordy jak miejsce Babi Jar – wąwóz leżący między dawnymi osadami Łukianowka i Syriec. Miejsce kaźni (głównie Żydów) i lokalizacja nazistowskiego obozu koncentracyjnego.
    Einsatzgruppen - hitlerowska policji bezpieczeństwa (Sipo) i służba bezpieczeństwa (SD) działające w czasie II wojny światowej. Po zakończeniu II wojny Amerykański Trybunał Wojskowy w Norymberdze za zbrodniczą działalność Einsatzgruppen skazał 22 dowódców grup i podgrup, z których na karę śmierci skazano 14. Jednak wielu pozostało bez winy. Jak opisujesz wielu oprawców uciekło do Ameryki by tam spokojnie egzystować.
    Być może pod nazwiskami twoich bohaterów kryją się osoby całkiem przypadkowe. Jednak czuć za ich plecami oddech zamordowanych dwóch żydówek. Czy miłość do jednej z nich będzie miała znaczenie?
    Za cenę życia mordują Aleksa i pod osłoną nocy uciekają z obozu. Juris i błysk noża mówi wszystko. Jaki masz zmysł Autorze do dalszych losów uciekinierów. Czy uda się im?
    Dlaczego Juris tak bardzo zainteresowany jest blizną na twarzy...?
    Splot dwóch historii posiada pewnie jedną nić wspólną. Ale którą?
    Nastąpiła napięta chwila nieprzyjemnej ciszy, przerywana zawodzeniem wiatru, przypominającego pieśń uradowanych demonów na możliwość pozyskania kolejnych dusz grzeszników... w tym urywku powróciłeś do mrocznych rewirów opowieści.

    taki drobiazg;Bież się w garść - Bierz się w garść

    Pozdrawiam pięknie
  • Hej Pasjo :)

    "Dlaczego Juris tak bardzo zainteresowany jest blizną na twarzy...?
    Splot dwóch historii posiada pewnie jedną nić wspólną. Ale którą?"

    Odpowiedź na te dwa pytania, choć w bardzo zawoalowany sposób, została ukryta w poprzedniej części :) Rozmowa lekarza i Kutrzeby, chodzi o numer obozowy jednego z więźniów...a tu występujący na końcu tej części :)
    Oczywiście, wszystko stanie się jasne, jaśniejsze w kolejnych częściach :)

    Tak, jeśli chodzi o miejsca zbiorowych mordów, są one zapominane i pozbawiane z czasem twarzy, krzyków i cierpień mordowanych tam ludzi. Postanowiłem, w mam nadzieje strawny sposób dla młodszych pokoleń, ożywić i przywrócić z zapomnienia te okropieństwa i oprawców, i mimo że rzucam pewne światło na tamte wydarzenia, chciałbym, aby czytający sam wyrobił sobie opinię na tamte wydarzenia. Zwłaszcza, że ostatnio w części społeczeństw, nie tylko naszego, odzywają się chore moim zdaniem, tęsknoty za minionymi rządami totalitarnymi.

    W tej historii cięgle jest tak naprawdę jeden wspólny mianownik.
    Mam nadzieję, że się nie znudzisz i odkryjesz wszystkie sekrety :)

    Dziękuję kolejny raz za wizytę i komentarz! :)
    Pozdrawiam gorąco!
  • Pasja 28.12.2019
    Maurycy
    Zanim uciekł z Auschwitz, wytatuował sobie numer więzienny zdobytymi tam wcześniej przyborami, które wykorzystywano do oznaczania więźniów... tutaj pewnie jest zagwozdka i niezrozumienie dlaczego on sam sobie wytatuował numer? 1850313
    Czyżby podaje się za kogoś innego kim jest?
  • Pasjo sposób mówienia kogoś w tym odcinku i ten fragment z poprzedniego:

    „Spojrzał w oczy doktora i gdy wyczytał w nich zgodę na kontynuowanie, rozpoczął: – W raporcie jest, że po oswobodzeniu Auschwitz przez odziały radzieckie w dniu 27.01.45, pomiędzy wyzwolonymi znajdował się więzień z wytatuowanym na przedramieniu numerem 1850313, a z którym początkowo nie można było nawiązać kontaktu, później zidentyfikowany jako Józef Polecki.”

    Odpowiedź na Twoje końcowe pytanie brzmi:
    Tak!

    :)
  • MarBe 30.12.2019
    Polecki idzie tropem zemsty i ona dodaje mu sił. Sprzymierzeńcem są jego nadnaturalne zdolności i nóż, więc czy z takim wyposarzeniem może doznać porażki.
  • Dobrze kombinujesz :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania