Poprzednie częściPiekarnia (wstęp)

Piekarnia 37

Fatima wkrótce miała skończyć czternaście lat. Wraz z dwojgiem młodszego rodzeństwa brnęła ledwo przetartą ścieżką w głębokim śniegu. Ciągnęli ciężkie, obładowane sanie. Sieroty od kilku dni błądziły wśród ruin miasta w poszukiwaniu jedzenia lub wszystkiego, co mogłyby na nie wymienić.

– Mięso! – zawołał najmłodszy z dzieci Achim, zatrzymując się obok rozbitego dźwigu i unosząc nozdrza niczym szczenię wilka w kierunku wiatru. – Niedaleko. – Wskazał na południowy-wschód. – Pójdziemy tam?! – zapytał podekscytowany.

– Ale tam nie ma żadnych ocalałych budynków! – Jedenastoletnia Ina próbowała wyperswadować bratu nieroztropny pomysł. – Chodziliśmy w tamtych rejonach w zeszłym tygodniu i o mało nie skończyło się to dla nas źle! – We wspomnianej, najbardziej zniszczonej części miasta, oddalonej od większych skupisk ludzi zbierały się podejrzane indywidua, gdyż władza amerykańskich wojsk okupacyjnych skupiała się głównie na utrzymaniu strategicznych dróg i mostów. – To zbyt niebezpieczne!

– Może uda nam się, coś ukraść, albo wyżebrać. A jak nie damy rady, to może się wymienimy – stwierdziła Fatima, nawet nie biorąc pod uwagę opcji nie skorzystania z okazji zdobycia białka.

– A jeśli znowu cię pobiją? Albo, co gorsze, tym razem zabiją?! – Ina ze strachem i niepewnością wpatrywała się w posiniaczoną twarz starszej siostry. – Obiecałaś, że nas wychowasz i zajmiesz się nami po tym, jak mama i tata… – Dziewczynce zadrżał głos, lecz szybko się opanowała i rzuciła wyzywająco: – Ja też jestem dorosła! Mam już jedenaście lat i mówię, żeby trzymać się miejsc, które patroluje wojsko! Tam Czerwony Krzyż rozdaje jedzenie i możemy…

– Rozdawali wczoraj i nie zdążyliśmy się dopchać, bo skończyły im się zapasy. Nie będą mieli nic przez kilka następnych dni. – Liderka przetrzebionej wojną rodziny podjęła decyzję. – Musimy zaryzykować! Poza tym mam to! – Fatima wyciągnęła zza pazuchy zardzewiały toporek…

***

Z oddali dobiegały odgłosy tłukących się o siebie garnków i innych metalowych przedmiotów, do złudzenia przypominających przechodzącego ze swym kramem domokrążcę. Toczony gorączką Juris nasłuchiwał chwilę, aż do momentu, gdy dźwięki ustały i zapanowała cisza. Taki hałas mogli czynić jedynie cywile. Nie trzeba było być jasnowidzem, aby wiedzieć, że obcy zatrzymali się i zwęszywszy dym z kominka oraz zapach pieczeni, naradzali się, jak okraść go z jedzenia. Podszedł ostrożnie do zabitego deskami okna i przez szparę zobaczył na zewnątrz sanie z dwójką wyrostków spoglądających w jego kierunku.

– Nikomu! Nikomu! Nikomu…Nic! – mamrotał do siebie z nożem w ręku. – Jedzenie… Ono mnie wzmocni! Jest moje! – Rana na piersi rozpalała gorączkę w całym ciele, lecz mimo to spoglądał nienawistnie przez szparę w deskach na intruzów zmętniałymi z choroby oczami. – Kto kradnie jedzenie, umiera! – szeptał złowieszczo.

Chwilę wyczekiwał nasłuchując, aż w końcu za drzwiami rozległ się chrzęst kroków na opadłym w nocy śniegu. Deska służąca za pomost nad wyrwanym fragmentem posadzki zatrzeszczała, informując, że złodziej jest tuż tuż. Klamka naciskana delikatnie od zewnątrz i cichutkie skrzypnięcie zardzewiałego zamka oznajmiły, że za chwilę drzwi zostaną otwarte...

– Kto kradnie jedzenie, umiera! – W pomieszczeniu płynęły cichutkie szepty, a ręka uzbrojona w sztylet wzniosła się do uderzenia, kiedy w wąskim prześwicie otwieranych drzwi, ukazała się drobna dłoń dzierżąca niewielką, zardzewiałą siekierkę…

***

 

– Kapitanie Taylor, chcecie mi powiedzieć, że ci jebani SS-mani rozpłynęli się w powietrzu! – grzmiał major Anderson w swoim biurze.

– Melduję, że znaleźliśmy dwa porzucone mundury w pociągu jadącym w stronę Francji. – Oficer szybko zagrał jedyną dobrą kartą jaką posiadał. – Ustanowiliśmy pięćdziesięciokilometrowy promień poszukiwań od tamtego miejsca oraz liczne blokady. Szukają ich wszyscy amerykańscy żołnierze na naszym odcinku, nie biorący aktualnie udziału w walkach i nie pełniący innych obowiązków. Ponadto, ze względu na pobliską stację kolejową zostały zaalarmowane wszystkie posterunki w promieniu stu kilometrów. Nie wymkną się nam!

– Mówicie, co zrobiliście, a nie gdzie są moje szwaby! Ja muszę mieć tych fryców! Rozumiecie, Taylor?! Natychmiast!

– Tak jest, panie majorze! Jak już mówiłem, moi ludzie…

– A co z tymi chujami, którzy zwalili drzewo i rozpieprzyli agregat w obozie, którego ja, kurwa, rozumiesz Taylor, jeszcze jestem komendantem?! Mówicie, że oni co?! Rozpłynęli się w powietrzu?! – Przełożony nie pozwolił dojść do głosu podwładnemu. – A może powiecie mi, że wywołanie pożaru i ucieczka tych czterech z uciszeniem na wieki wieków fryca, który pewnie nie chciał iść, to zbieg okoliczności?!

– Melduję, że śledztwo wykazało, że to na naturalny wypadek i…

– Kurwa! Czy ty masz mnie, żołnierzu, za kompletnego idiotę?! – Major wziął w garść plik kartek, zmiął w dłoniach, po czym cisnął w kierunku kapitana. – Tu jest dwadzieścia osiem naturalnych zejść szkopów! Dwadzieścia osiem twoich, kurwa, śledztw i raportów o „naturalnych przyczynach zgonów”! W co, kurwa, oczywiście nigdy nie wierzyłem, a ty mi dodajesz kolejny o jebanym drzewie? – Oficer dysząc wściekle, zrobił trzy rundy od okna do drzwi i z powrotem, jakby obawiał się, że nie wyrobi dziennej kilometrówki narzuconej przez generalicję, po czym wypalił: – Taylor, już nigdy w raporcie nie użyjesz sformułowania „naturalne przyczyny”! Ani, kurwa, jebany „wypadek naturalny”! Rozumiesz?!

– Tak jest, sir! Ale, jeśli to będzie natura…

– Jeśli to będzie, kurwa, natura, to masz mi tę sukę złapać i przyprowadzić! – Anderson zbliżył twarz na kilka centymetrów do nieszczęsnego kapitana i wydarł się najgłośniej, jak tylko mógł: – Czy teraz jest to dla was jasne, żołnierzu?!

– Tak jest, sir!

– Chuj mnie obchodzi, jak tamtych dwudziestu ośmiu drani przeszło na łono hitlerowskiego Abrahama, dopóki trupa można wykreślić z mojej listy! A tamtych czterech chujów, kurwa, co?!

– Nie można? – Zaskoczony przerwą w tyradzie komendanta i zapędzony w kozi róg Taylor zadał niezbyt lotne pytanie.

– No, kurwa, właśnie! Nie można…!

– Przepraszam, panie majorze, sierżant Rodriguez melduje się na rozkaz!

– Bo, kurwa, uciekli! – Wściekły Anderson dokończył zdanie i odwrócił się w stronę wejścia, w którym prężył się przepisowo sierżant. – Czyś ty, Rodriguez, ochujał?! – Czerwień na twarzy majora weszła w fazę, po której miały wmaszerować fiolety z purpurami, prowadzącymi paradę pozostałych kolorów furii. – Przerywasz odprawę pierdolonemu, przynajmniej dopóki mnie nie zdegradują przez takich debili jak Taylor, przełożonemu?!

– Przepraszam, panie majorze, ale czeka kapitan Jackson. Mówi, że sprawa nie cierpiąca zwłoki! – Taylor z ulgą dostrzegł, jak Anderson szykuje się, aby przerobić nowo przybyłego podoficera na mielonkę dla kotów.

– Wierz mi Rodriguez, lepiej, kurwa, dla ciebie, aby to, co ten łapiduch ma do powiedzenia, było naprawdę ważne! – Komendant obozu huczał niczym działa krążownika rozpoczynającego Rewolucję Październikową. – Najlepiej, jak powie, że wojna się skończyła, albo przynajmniej, że Hitler palnął sobie w jebany łeb!

– Ale ja nie…

– Wprowadzić! – Przełożony przerwał dalsze próby meldunku.

Do gabinetu żwawym krokiem wszedł wezwany doktor w randze kapitana. Okrywający mundur biały kitel był poplamiony krwią, a w dłoniach trzymał dziwnie wyglądający pakunek .

– Czego chcesz, Rudi? – Komendant przyjaźnił się z lekarzem i jak miał w zwyczaju w stosunku do kolegi, pominął wojskowe formuły relacji z podwładnym. – Gadaj do rzeczy, bo kurewsko nie mam czasu!

– Jeśli możesz Frank, obejrzyj moje znalezisko. – Doktor rozwinął pakunek i obecnym ukazał sią kawał mięsa.

– Kiego chuja, mi tu baranią girę taszczysz na biurko?! – Widać było, że zażyłe związki obu oficerów za chwilę zostaną wystawione na ciężką próbę.

– Mam ten ochłap od trójki młodych Niemców – nie poddawał się presji kapitan – podobno kupili go od jednego Rosjanina za siekierę. Ta najstarsza szelma, potrafi się targować, wyłudziła ode mnie cztery konserwy za to…

– No i…?! – Anderson nie wytrzymał i wszedł w słowo koledze, gdyż dalej nie rozumiał, dlaczego miałby tracić czas na kawałek padliny. – Że niby co?! Przepłacili?!

– Spójrz tylko. – Powściągliwy chirurg nie skomentował złośliwości. – Mięso, leżące na stole nie jest ani baraniną, ani żadnym innym zwierzęcym truchłem. Mamy tu ludzkie przedramię, tyle że oskórowane.

– O…? Kurwa! – Informacja zrobiła wrażenie na wszystkich w pomieszczeniu i wojskowi, jak jeden podeszli, aby przyjrzeć się bliżej prezentowanym krwawym resztkom.

– Pamiętasz? Przed ucieczką cztery dni temu, kręcił się w pobliżu obozu jeden Sowieta, zaraz później wyparowali więźniowie. Teraz Iwan wypływa z ludzką ręką. To wydaje mi się bardzo podejrzane.

– W sedno Rudi! Nie opierdalaj małpie banana bawełną!

– Jeśli pozwolisz, Frank. – Lekarz odwrócił się do podoficera. – Sierżancie przyprowadźcie tamtą dziewczynę i zawołajcie tłumacza!

– Tak jest, sir! – Rodriguez z widoczną ulgą opuścił gabinet.

Zanim została wprowadzona kilkunastoletnia Niemka, doktor opowiedział, jak z odziałem medycznym natrafili na grupkę dzieci, którzy wkładali do garnka coś, w czym on jako chirurg natychmiast rozpoznał ludzkie szczątki.

– Jak się nazywasz? – spytał Anderson, zachowując spokój i próbując opanować temperament południowca, aby nie przestraszyć dziewczyny.

Niewysoki, młody kapral, który wszedł razem z Niemką, automatycznie przekładał słowa dowódcy.

– Fatima – odpowiedziała lekko speszona nastolatka.

– Powiedz panu oficerowi – lekarz trzymając w ręku pokaźny plik czekolad, wskazał na majora – gdzie widziałaś trupa w niemieckim mundurze?

– No… Leży w ruinach, niedaleko stąd. – Młoda odpowiadając, nie spuszczała wzroku z upragnionych słodkości.

– A Rosjanin, o którym wspominałaś? – Jackson mówiąc, położył czekolady na biurku dowódcy. Dziewczyna jak zahipnotyzowana nie spuszczała z nich z oczu: – Możesz go nam opisać?

– No… Był wysoki, chudy i nosił czapkę z gwiazdą. I… i tyle. – Mówiąc przełykała ślinę i niemal siłą woli rozwijała czekolady. Po chwili przypomniała sobie jednak coś ważnego. – I miał ranę na piersi. I jeszcze… gorączkę miał! – Fatima zdecydowanie wyciągnęła rękę w kierunku kapitana. – Obiecałeś, że dasz, jak powiem!

– A widziałaś tam jeszcze kogoś? – W czasie kiedy lekarz wręczał Fatimie wymarzoną zapłatę, w rozmowę wtrącił się ponownie major.

– No, trupa pod drzwiami gabinetu, ale słyszałam też jęki w środku, tylko tamten pokrwawiony nie pozwolił mi wejść do środka. – Niemka z całych sił ściskała słodki blok, lecz nie odrywała wzroku z pozostałych, znajdujących się na biurku.

– Jaki pokrwawiony?! – zainteresował się komendant. – Hej, dziewczyno, ocknij się! – Mężczyzna podniósł głos, gdy zbyt długo musiał czekać na odpowiedź. – Pytam - jaki pokrwawiony?!

– Nooo, rusek…

Mężczyźni wymownie spojrzeli po sobie, widać było, że nastolatka myśli tylko o znajdujących się na stole słodyczach.

– Potrafisz nas tam doprowadzić?! – zapytał podekscytowany Anderson po cichej wymianie zdań z lekarzem obozowym.

– Eeee, no ten… Bo ja wiem…? – Młoda zrobiła minę, jakby nie wiedziała o bożym świecie.

Cierpliwość majora ponownie została poddana próbie, gdy zapadła cisza, a Fatima zamiast odpowiedzieć, podziwiała napis „Hershey’s Milk Chocolate” na przedmiotach przed komendantem. Twarz nie nawykłego do ignorancji dowódcy, ponownie przybierała barwę purpury, zwiastując rychłą defiladę odcieni złości i zwiastując niechybny wybuch gniewu. Na szczęście w porę głos zabrał kapitan Jackson:

– Oczywiście, za dwie tabliczki czekolady, tak jak się umawialiśmy.

– Za pięć! – wypaliła natychmiast Fatima, nie czekając na słowa tłumacza.

 

***

 

– Widzisz, to właśnie tak jest, kiedy się traci kogoś, kto jest ci bliski – tłumaczył Juris tonem wykładowcy siedzącemu w fotelu dentystycznym człowiekowi bez rąk, jednocześnie zahaczał kolejną rękę nieszczęśnika na rozwieszonym, rozciągniętym specjalnie do tego celu drucie. – Kawałek po kawałku, kiedy dociera do ciebie, że to jest nieodwracalne, że to już na zawsze, jakby cię ubywało z każdą chwilą. Rozumiesz teraz, o co mi chodziło? – mówiąc, oprawca podziwiał swoje krwawe dzieło.

Odkuśtykał na dwa metry, aby mieć lepszy ogląd całości i dodał:

– Myślałeś kiedyś, że staniesz się dziełem sztuki?

– Zabij mnie! – Z ust bladego jak popioły Auschwitz SS-mana wydobyło się błaganie. – Potem, kurwa, rób ze mną, co chcesz!

– Ale ja nie mogę cię zabić. – Mętne, ledwo przytomne oczy zbliżyły się do Benedikta. – Jeszcze nie! Walczymy o twoją duszę, jeśli będziesz żałował za grzechy nie będzie stracona.

– W dupie mam duszę! Zabij mnie, pojebie! – wykrzyczał Wanke z całych sił.

– Wiesz, nawet chciałem, to zrobić, ale kiedy zdejmowałem cię z liny, zacząłeś się modlić i…

– Oszczędź mi pierdolenia! Skończ ze mną, natychmiast!

– Hm, musimy chyba rozwiesić jeszcze jeden drut, zrobiło się ciasno i nie ma miejsca na następne kawałki – stwierdził Juris, jakby omawiał przebudowę pomieszczenia i mrucząc bliżej niezidentyfikowaną melodię, począł mocować kolejny „wieszak” na lampie nad fotelem.

– Odciąłeś mi już jebane ręce i poszatkowałeś na gulasz! – Benedikt zwymiotował na samą myśl o dalszych akcjach szaleńca. – O co ci, kurwa, chodzi, świrze?!

– Zobacz. Teraz mamy siekierę. – Ukrainiec wskazał na zardzewiały przedmiot. – Kosztował nas jedno przedramię, myślisz, że mogliśmy się lepiej targować? – mówił pod nosem bardziej do siebie niż do Wankego.

– Zrobię to… Powiem wszystko, co chcesz! Ty, chory chuju! – nie wiadomo, co bardziej osłabiało Benedikta - widok ćwiartowanego własnego ciała czy bezsilność, w której się znalazł. – Tylko mnie w końcu zabij!

– Powiesz? – Spojrzenie Jurisa się ożywiło. – Skąd masz blizny? Pamiętasz już? Nie zdobyłeś ich w czasie walki, jak mówiłeś. – Prawa nogawka kilkoma ruchami noża została sprawnie zdarta. Kończyna mimowolnie poruszyła się, gdy drasnęło ją ostrze. – Wiesz, obawiam się, że teraz może zaboleć. – Juris niemal radośnie spojrzał w oczy Wankego, kiedy ostrze powoli wsuwało się w tkanki uda nieszczęśnika. – Czujesz to?

– Aaaa! Kurwa! Psycholu! – darł się torturowany nazista.

Paraliż najwidoczniej nie objął całkowicie dolnych partii ciała.

– Mówiłem, że może boleć – rozległo się beznamiętne usprawiedliwienie.

– Błagam cię, chory chuju, zabij mnie! – łkał Niemiec. – Tamta suka, co mnie podrapała, nie była nawet Ukrainką! Jezu! Coś ty ze mnie zrobił?!

– Nie? – widoczne zainteresowanie wzmogło uwagę chwiejącego się na nogach kata. – Opowiedz mi o tym.

– Wszystko powiem… Nie mogłeś jej znać, przysięgam!

– Mów. Ja cię słucham.

– To było w Polsce. Złapaliśmy kilkoro zasmarkanych żydowskich gówniarzy, z których każdy miał jeszcze ciepły bochen chleba. Trochę potrząsnęliśmy gówniarzami, zanim pozabijaliśmy i szczyle powiedziały, że dostały pieczywo od jednego piekarza…

 

***

 

Drzwi wyleciały z hukiem w powietrze, a zaraz potem do zakurzonego i pogrążonego w mroku gabinetu dentystycznego, oświetlanego jedynie przez nikłą poświatę żaru tlącego się w kominku wbiegło, kilku wrzeszczących amerykańskich żołnierzy z latarkami w dłoniach i bronią gotową do strzału.

– Ręce do góry! – krzyczeli do stojącego w centrum pomieszczenia człowieka w rosyjskim mundurze, kierując na niego większość rozchybotanych wiązek światła.

W rozhuśtanych refleksach oddział uderzeniowy ujrzał coś, co wyglądało jak żywy, grafitowy pomnik rannego obrońcy Rosji. Samotny mężczyzna przymrużył na chwilę oczy i wrócił do rozwieszania jakichś drobiazgów nad głową, zupełnie ignorując intruzów oraz krzyki. – Słyszysz Iwan?! Łapy w górę, albo cię rozwalę! – Młody żołnierz widząc brak reakcji przeładował. – Sierżancie, on nie słucha! Mogę go rozwalić?!

Amerykanie, tak jak to robili Rosjanie, wysyłali niewielkie odziały na tereny zajęte przez sojuszników w celu zdobywania informacji wojskowych, czy pochwycenia interesujących wywiad ludzi. Zatrzymani żołnierze amerykańscy, którzy „omyłkowo” znaleźli się w niewłaściwym miejscu, byli zazwyczaj odsyłani do własnych jednostek, tak samo postępowała ze wschodnimi sojusznikami Armia Stanów Zjednoczonych. Zabicie Rosjanina na terenach zajętych przez USA, mogłoby zerwać tę niepisaną umowę.

Pluton miał rozkaz pojmania ściganych żywych i dostał zgodę na użycie broni tylko w wypadku, gdyby sami zostali zaatakowani.

– Nie strzelać! Broń mieć w pogotowiu! – Sierżant Rodriguez podszedł bliżej i przystawił pistolet do głowy będącego niczym w stanie głębokiej hipnozy mężczyzny. Nieznajomy spojrzał na niego dziwnie nieobecnym wzrokiem i wypowiedział kilka niezrozumiałych, szeleszczących słów. – Ty, kurwa, nic nie rozumiesz! Czy ktoś tu gada po rusku?!

– Melduję, że szeregowiec Kowalski chyba gada! – odezwał się jeden z żołnierzy.

– Wezwać natychmiast!

Wspomniany człowiek pochodził z Polski i należał do oddziału Kapitana Taylora zabezpieczającego gruzowiska na zewnątrz.

W czasie, gdy ludzie Rodrigueza przeszukiwali pomieszczenie, podoficer oceniał stan zagrożenia ze strony sowiety. Ujrzał wypływające z jego ust strużki jasnej krwi. Wiedział, że może to być oznaka przebitego płuca. Taka rana bez pomocy medycznej najczęściej kończyła się śmiercią. Zabrał z niewielkiego kredensu zabójczo wyglądający zakrwawiony sztylet. – Kapralu meldujcie wreszcie! – Wciąż mierząc do nieznajomego z czterdziestki piątki, chwilę skupił światło latarki na nożu i uważnie mu się przyglądał, jednocześnie słuchając raportu:

– Melduję, że w kiblu znalazłem przywiązanego do kaloryfera żywego Kugelgena! Poza tym pusto. Benadikta ani żadnej broni nie znaleźliśmy!

– A szwab powiedział, gdzie jest czwarty? – Podoficer odetchnął z ulgą.

Trup Mohla przed wejściem oraz drugi Winklera roztrzaskany na dole w przepaści rumowiska, plus jeden pojmany żywcem, to dawało trzech zbiegów. Brakowało tylko jednego, ale Amerykanin był pewien, że teraz zdołają uzyskać informacje, aby odnaleźć ostatniego.

– Fryc ma połamane łapy i nie chce gadać!

– Kapralu Hernandez, poślijcie gońca do kapitana Taylora z meldunkiem, że sytuacja opanowana. – Sierżant miał przeczucie, że Wanke jest gdzieś blisko, oraz że porozumienie z umierającym Rosjaninem jest kluczem do odnalezienia Benedikta. – Sami odeskortujcie Kugelgena, niech się nim zajmą medycy. I ponaglić do galopu tego Kowalskiego! Mam nadzieję, że coś wyciągnie z tego tutaj.

– A co? Ruski nie umie po amerykańsku?! – Zainteresował się podwładny.

– Coś tam trzeszczy, ale go nie rozumiem… – Niedawno awansowany na sierżanta Rodriguez ugryzł się w język, zły na siebie, że pozwolił wciągnąć się w rozmowę. – Nie dyskutować! Wykonać!

– Tak jest, sir! – Kapral wyznaczył żołnierza, który biegiem ruszył po tłumacza, a sam z dwoma innymi wyprowadził znalezionego w toalecie.

– Nie nazywam się Kugelgen. Jestem SS-Obergruppenfurer Karl Herman Frank* – płynną angielszczyzną oświadczył blady jak stara, chińska porcelana, uciekinier. – Żądam natychmiastowego widzenia z wyższym oficerem! – Z widocznym cierpieniem na twarzy domagał się Niemiec.

– Patrz, jaki mądrala! – Hernandez trącił więźnia w bok, celowo uderzając zwisającą bezwładnie rękę. – Możesz być nawet Hitlerem, ja mam swoje rozkazy!

– Kapralu, stójcie! – Sierżant stracił w jednej chwili zainteresowanie ledwo stojącym na nogach człowiekiem w czapce z czerwoną gwiazdą i podszedł do zatrzymanego. Obejrzał go dokładnie w świetle szperacza i rzekł: – Faktycznie, jesteś podobny do Franka. – Chwilę rozważał, jak powinien się w tej sytuacji zachować i w końcu zapytał: – Generale Frank, jeśli powie mi pan, gdzie znajdę Benedikta, obiecuję, że zapewnię panu najlepsze z możliwych warunki traktowania.

– Nawet gdybym wiedział, nic bym nie powiedział! – wycedził dumny, choć przybity przejściami ostatnich dni Niemiec. – Poza tym będę rozmawiał tylko z wyższym oficerem!

– Dobrze więc! – Rodriguez po namyśle i tak uznał misję za udaną. Zatrzymał trzech z czterech ściganych. Wliczał także do swoich kalkulacji odnalezione trupy, a do tego jeden z pojmanych żywcem, okazał się wysokim rangą SS-manem. – Hernandez!

– Tak jest!

– Pilnować go jak oka w głowie i zameldować o SS- Gruppenfurerze kapitanowi! Ja się tu jeszcze rozejrzę.

– Tak jest!

Kiedy Franka w eskorcie czterech żołnierzy wyprowadzano z budynku i Rodriguez ponownie skierował się w stronę Rosjanina, wbiegł wezwany szeregowiec.

– John Kowalski melduje się na rozkaz!

– Żołnierzu, ruski znacie?!

– No… Melduję, że chyba się dogadam – odparł niepewnie przybyły młodzian.

– Zapytajcie się tego tutaj czerwonego, kim jest, co robi i gdzie jest czwarty fryc z naszego obozu. Dacie radę?!

– Spróbuję, panie sierżancie!

Chłopak zbliżył się do wciąż usilnie pracującego nad czymś w półmroku człowieka. Podoficer z żywej wymiany zdań wnosił, że znajomość języka rosyjskiego u żołnierza była co najmniej bardzo dobra.

– No, co tak długo?! Meldujcie Kowalski, co z tym Ruskiem?!

– Bo to… – chwila wahania. – Melduję, że to jest Polak!

– Jak to Polak?! Co on, do cholery, tu robi i do tego w ruskich łachach?!

– Nie mogę, do końca go zrozumieć, bo bredzi… chyba przez gorączkę. Mówi, że musi coś dokończyć i żebyśmy zostawili go w spokoju.

– Dość tego! – Tym razem światło latarki powędrowało ponad głowę obcego.

Sierżant dokładniej przyglądał się rozwieszanym przez nieznajomego przedmiotom. Początkowo nie bardzo rozumiał, na co patrzy. Kiedy jednak zatrzymał snop światła szperacza na czymś przypominającym odrąbaną ludzką stopę, zawieszoną za największy z palców zaskoczenie mieszało się z obrzydzeniem. Rodriguez wbijał wzrok w przedmiot dłuższą chwilę. Po kilku sekundach miał pewność! To była stopa! Obok niej kolejna. Znajdowały się tam też dłonie, w tym jedna z wciąż tkwiącym na palcu błyszczącym, esesmańskim sygnetem. Wszystko zostało umocowane w coś w rodzaju wielkiego indiańskiego łapacza snów. Szeregowiec Kowalski pierwszy rozpoznał obraz, na który patrzył, świadczyły o tym wymiociny wyrzucane w konwulsjach na posadzkę.

– Co jest… kurwa! – Rodriguez zrobił krok w bok, aby zachować bezpieczną odległość od szeregowca żółtodzioba i skierował promień bezpośrednio na ręce nieznajomego. Dostrzegł, że mężczyzna właśnie wieszał nawleczone na hak ludzkie oko.

Dowódca oddziału uderzeniowego odsunął półprzytomnego człowieka, gdyż ze zgrozą uświadomił sobie, że obiekt poszukiwań miał na wyciągnięcie ręki. Światło reflektora powędrowało na zasłonięty dotąd fotel dentystyczny. W pierwszej chwili zdawało się, że widzi zniszczonego stracha na wróble z pourywanymi i przewiązanymi drutem resztkami kończyn, aby słoma nie wyleciała ze szmacianego korpusu. W miejscu, gdzie powinny być oczy, wepchnięte zostały dwie skarpety ociekające krwawymi popłuczynami łez. Zszokowany żołnierz stwierdził, że zalana posoką pierś się porusza, jakby dziwadło imitujące człowieka oddychało. Jakby żyło! Podoficer w końcu zrozumiał! Patrzył na konające ludzkie resztki!

– Ty jesteś Wanke? – zapytał cicho tuż przy uchu okaleczonego Niemca.

Pytanie sprawiło, że pierś zaczęła się szybciej unosić i opadać, a z zapchanych szmatami oczodołów obficiej popłynęły strugi krwi.

– Zabij…

Rodriguez nie znał niemieckiego, ale przyłożył pistolet do skroni błagającego o śmierć i pociągnął za spust…

 

***

 

– O, kurwa! – Kutrzeba słysząc słowa doktora, zdał sobie sprawę, że po lekturze tych dokumentów wypowiedział bardzo podobne zdanie. – Pomijając, że będzie mi bardzo trudno spełnić waszą prośbę poruczniku, by ot tak nie zamknąć Poleckiego w wariatkowie po tym wszystkim, co przeczytałem. – Major wskazał na obszerną teczkę. – Jedno, a w zasadzie kilka rzeczy mi się nie zgadza... Z tego co wiem, Frank oddał się w ręce Amerykanów dopiero w maju czterdziestego piątego, a w tym raporcie jest napisane… No, sami rozumiecie, daty się nie zgadzają.

– To akurat, chociaż nieoficjalnie, udało mi się ustalić. Amerykanie początkowo chcieli ubić z SS-Obergruppenfurerem interes jak z wieloma innymi nazistami i dlatego nie przyznawali się, że mają go w swoich rękach. Jednak, kiedy zbrodnie tego człowieka nagłośniono i czescy śledczy wpadli na jego trop, odstawili w końcu Franka do Pragi.

– Rozumiem – doktor pokiwał z zastanowieniem głową. – A co z nożem? Przecież z opisu w aktach wynika, że to właśnie ten sztylet, który trzymacie w ręku. Jakim cudem Polecki go odzyskał?

– Nie wiem, podobno oficer prowadzący sprawę piekarza zginął w tajemniczych okolicznościach, ale mam zamiar zadać Poleckiemu wiele, wiele pytań – stwierdził posępnie porucznik.

– Tak sobie myślę – mruknął major, kiedy auto zatrzymało się opodal jednego z trzech identycznych domów z czerwonej cegły – że Urząd Bezpieczeństwa też mu nie odpuści. – Lekarz wciąż nie mogąc wyjść spod wrażenia, jakie wywowała lektura dokumentów, dodał: – Pomijając niezwykle wydarzenia… Cały bałagan i zamieszanie jaki zawdzięczamy tylko jednemu człowiekowi, tak sobie myślę, czy świat kiedykolwiek dowie się, że do pojmania tego zbrodniarza - Hansa Franka, przyczynił się szalony piekarz z Polski?

 

***

 

Słowniczek:

*Adrian Kugelgen – Karl Herman Frank (Karl Hermann Frank (ur. 24 stycznia 1898, Karlowe Wary, zm. 22 maja 1946, Praga) – zbrodniarz hitlerowski, jedna z najważniejszych postaci wśród Niemców sudeckich oraz Wyższy Dowódca SS i Policji w Protektoracie Czech i Moraw. W SS miał stopień SS-Obergruppenführera.

Życiorys[edytuj | edytuj kod]

Urodzony w Karlowych Warach, Frank od dzieciństwa uczony był przez ojca nienawiści do Czechów, Słowaków i Żydów. Po nieudanej przygodzie ze studiami prawniczymi na niemieckim Uniwersytecie w Pradze, wstąpił do austro-węgierskiej armii i walczył w niej pod koniec I wojny światowej. Po wojnie należał do różnych prawicowych ugrupowań i organizacji.

W 1919 r. Frank wstąpił do Niemieckiej Narodowosocjalistycznej Partii Robotników (niem. Deutsche Nationalsozialistiche Arbeiterpartei – DNSAP) i zajmował się dystrybucją książek propagujących nazizm. Gdy partia ta została zlikwidowana przez władze czechosłowackie, pomagał on w tworzeniu w 1933 r. Sudeckoniemieckiego Frontu Ojczyźnianego (niem. Sudetendeutsche Heimatsfront – SHF; jako pierwszy doprowadził do powstania struktur SHF w terenie), który w 1935 r. zaczął oficjalnie występować jako Partia Sudeckoniemiecka (niem. Sudetendeutsche Partei, skrót SdP) i miał charakter odpowiednika NSDAP. W 1935 Frank został zastępcą lidera partii i wybrano go do czechosłowackiego parlamentu. Reprezentował on najbardziej skrajne skrzydło SdP, dzięki czemu po aneksji Kraju Sudetów (niem. Sudetenland) przez III Rzeszę (październik 1938) otrzymał stanowisko zastępcy gauleitera

Okręgu Rzeszy Kraju Sudetów (niem. Reichsgau Sudetenland) – Konrada Henleina. Heinrich Himmler doceniał radykalizm Franka, mianując go w listopadzie 1938 SS-Brigadeführerem.

W marcu 1939 r., po zajęciu przez III Rzeszę reszty Czech, Frank został powołany na stanowisko wyższego dowódcy SS i Policji oraz sekretarza stanu w nowo powstałym Protektoracie Czech i Moraw (jednocześnie awansował na SS-Gruppenführera). Nominalnie podlegał protektorowi Konstantinowi von Neurathowi, lecz umiejętnie rozszerzał swoją władzę dzięki znakomitej znajomości realiów czeskich i poparciu Himmlera (wykorzystywał to do osłabienia pozycji von Neuratha). Frank stosował terror wobec czeskich opozycjonistów występujących przeciw władzy niemieckiej, aresztując m.in. premiera Czech i Moraw Aloisa Eliáša. Gdy von Neurath został odwołany ze stanowiska we wrześniu 1941, na stanowisko protektora Hitler mianował Reinharda Heydricha. Heydrich i Frank stworzyli prawdziwy system terroru, stając się postrachem ludności czeskiej.

Po śmierci Heydricha w zamachu przeprowadzonym przez czeskich komandosów w czerwcu 1942, Frank sam oczekiwał stanowiska protektora. Stało się inaczej i na stanowisko to powołany został Kurt Daluege. Daluege i Frank kierowali represjami wobec ludności cywilnej Czech w odwecie za zamach na Heydricha. Miało wówczas miejsce zniszczenie wsi Lidice i innych miejscowości, co stało się symbolem hitlerowskiego terroru. Oprócz tego tysiące Czechów zamknięto w obozach koncentracyjnych. Władza Franka stale się rozszerzała i mimo powołania na stanowisko protektora Czech i Moraw Wilhelma Fricka (1943) faktycznym władcą Czech był Frank. Jeszcze w sierpniu 1942 został Ministrem Stanu jako Minister Rzeszy do spraw Czech i Moraw, a w lipcu 1943 awansował na SS-Obergruppenführera i generała Waffen-SS. Od 1943 terror kierowany przez Franka jeszcze się nasilił, uderzając zwłaszcza w czeskich Żydów.

Po śmierci Hitlera Frank próbował uniknąć odpowiedzialności, wyciągając ze swoich więzień polityków nie splamionych współpracą z Niemcami, aby utworzyć z nich rząd projektowanej Republiki Czeskomorawskiej, któremu planował (za zgodą prezydenta Rzeszy Dönitza) przekazanie władzy. Jednocześnie jednak rozkazał rozstrzelanie 51 więźniów obozu w Terezinie, których powrót na wolność był jego zdaniem niewskazany[1].

9 maja 1945 r. Frank poddał się żołnierzom amerykańskim, a następnie został ekstradowany do Czech. W marcu i kwietniu 1946 toczył się jego proces przed Trybunałem Ludowym w Pradze. Za zbrodnie wojenne i przeciw ludzkości został on skazany na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano publicznie na terenie praskiego więzienia Pankrac w obecności 5 tysięcy ludzi 22 maja 1946.[2]

Średnia ocena: 3.2  Głosów: 10

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • betti 26.12.2019
    To jednak miałam rację... Czekam na ciąg dalszy.
  • Miałaś, miałaś:)
    Fajnie, że czytasz!
  • betti 26.12.2019
    Maurycy, kiedy skończysz oddasz do druku, tak? Bo chciałabym mieć tę książkę na półce.
  • betti taki jest plan, ale co z tego wyjdzie zobaczymy.
    Bardzo mnie cieszy Twoje podejście do mojej bazgraniny! Dzięki :)
  • betti 26.12.2019
    Maurycy, to jest po prostu dobre. I tyle... w sumie, to powinieneś już wysyłać fragmenty do różnych wydawnictw, bo to trochę zawsze trwa szczególnie przy pierwszych publikacjach.
  • betti ja sądziłem, że to skończę z pół roku temu, a wciąż dłubię i dłubię, bo piszę tylko kiedy znajdę wolną chwilę. Sama rozumiesz, jeśli ja nie mam pojęcia kiedy to skończę i czy tak na sto procent w ogóle, nie mogę niczego obiecać w żadnym wydawnictwie. Nie lubię składać obietnic jeśli nie jestem pewien, że ich będę mógł dotrzymać.
    Powiem Ci jako jednej z najwierniejszych czytelniczek, będę próbował zamknąć tę opowieść w jeszcze pięciu obrazach(nie mylić z rozdziałami), mam tylko luźny plan w głowie, nie mam doświadczenia ani czasu i tak naprawdę nie wiem kiedy uda mi się skończyć.
    Motywują mnie bardzo wpisy takie jak Twój teraz!
  • betti 26.12.2019
    Mnie wciągnęły losy Poleckiego, a przeczytałam trochę tych książek i mam jakąś skalę porównawczą. W sumie tematyka też mi bliska... dlatego uważam tę powieść za dobrą.

    Pisz, będę czekała na kolejne rozdziały... grzecznie czekała, cierpliwie.
  • Dzięki!
  • 00.00 26.12.2019
    Zaznaczam, że byłam.
  • Ok, obecność odnotowana:)
  • Pasja 28.12.2019
    No i rozwiązała się sprawa Pileckiego. Wiadomo było, że jego żona zginęła z rąk esesmana. Jednak cały czas uważam, że zemsta była okrutna. Jeżeli wierzymy w Boga to powinniśmy wierzyć w jego sprawiedliwość.
    Z historii wiemy, ze na ziemiach odzyskanych występowały różne zachowania ludzi i władz. Często zachowywaliśmy się jak oni.
    Makabryczne opisy rozkawałkowania ludzkiego ciała i obłęd człowieka zaślepionego chęcią zemsty.

    Wszystkiego dobrego
  • Dokładnie, zaraz po wojnie, choć jest to wyciszane, albo po prostu zapominane, my jako naród mieliśmy „swoje pięć minut” odpłaty. Chociaż oczywiście daleko nam było do Niemców czy Rosjan, to jednak wśród Polaków znajdowały się jednostki za które powinnismy się wstydzić.
    Postać Poleckiego to zlepek kilku prawdziwych postaci, przez które próbuje uwypuklić problem. Zdarzały się lincze i samosądy zwłaszcza po oswobodzeniu obozów koncentracyjnych. Nawet Amerykanie rozstrzelali bez sądu w jednym z obozów wszystkich schwytanych SS-manów, po tym co zastali oswobadzajac go.

    Polecki nie jest święty, ale...

    Dziękuje Pasjo za ten piekarniczy maraton :)
  • MarBe 01.01.2020
    Umierający Polecki odpłacał za doznane krzywdy i z pewnością ktoś już w czasie pokoju zasłuży sobie na jego niechęć.
  • Dziekują MarBe za prześledzenie i podzielenie się refleksjami tych kilku ostatnich części :)
    Pozdrawiam :)
  • Justyska 18.08.2021
    Miałam przerwę w pisaniu i czytaniu, ale ilekroć zerkałam na opowi, wracała do moich myśli Piekarnia. Pewnie nie wszystko załapałam po takiej przerwie, ale to nic, bo pewnie jeszcze tu wrócę. Wszystkie zaległe części łyknęłam tego popołudnia. To jest świetna historia, pełna napięcia, emocji, tajemnic i ciekawych zwrotów akcji a wszystko omaszczone znajomością historii i Twoją dociekliwością. Gratuluję:)
    Czy cos się w tym temacie jeszcze dzieje? Wydajesz? Piszesz dalej?
    Pozdrawiam serdecznie!
  • Hej Justysia :)

    Piekarnię osadziłem w tym czasie, czasach i miejscu, miejscach z dwóch powodów. Po pierwszy sporo historii znam od świadków z pierwszej ręki i nie musiałem zbyt wiele zmyślać pisząc.
    Po drugie koniec, przez zawirowania tamtej epoki, miał, ma zaprowadzić do zupełnie nieoczekiwanego miejsca i będzie (jeśli kiedyś skończę) nie tylko dwu ale wieloznaczny, chociaż jak mówiłem, nie wiem czy uciągnę. Prace nad tym opowiadaniem spowolniły, ale jak znajduję chwilę to staram się skrobnąć co nieco. Mam napisane parę niepublikowanych części, albo, to tajemnica, więc nie wygadaj nikomu :), publikuję niektóre fragmenty jako osobne opowiadanka np: „Dzień kiedy Bóg spojrzał w inną stronę” Bohater z tej nowelki będzie miał robotę do zrobienia, ale niestety…:)
    Także coś się dzieje, chociaż nie tak jakbym chciał.
    Bardzo mi miło, że pamiętasz to opowiadanie i że chciało Ci się znowu do niego zajrzeć. Takie wpisy jak Twój teraz na pewno motywują do dalszej pracy!
    Bardzo dziękuję Justysia i
    pozdrawiam również bardzo serdecznie! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania