Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Piekarnia 7
Wjechali do malowniczego miasteczka. Na ziemi leżała zerwana niemiecka tabliczka z napisem Tiegenhof, polskiej nazwy wciąż jeszcze nie było.
Kopyta raźno stukały w ulice wyłożone kamienną kostką. Zbyszek z rozdziawioną buzią przyglądał się budynkom, kiedy przejeżdżali przez centrum.
– Ojciec, to my teraz możemy sobie wziąć, jaką chcemy chatę?
– W sumie, to sierżant powiedział, że powinniśmy się zgłosić do PUR-a,* co by nam coś przydzielili, ale my se sami znajdziem pusty dom i dopiero to zgłosim. – Józef pokiwał w zadumie głową i na potwierdzenie własnych słów dodał: – Tak mnie się to lepiej widzi.
– A zobacz ten? Może ten, co? Podobny jak u ciotki, a jaki ładny. Wygląda na pusty. – Zbigniew wskazał, kryty strzechą, podcieniowy dom z trzema kolumnami podtrzymującymi zadaszenie ponad frontowym gankiem.
– Nie, Zbig. Ten jest cały drewniany, łatwo go spalić, gdyby wojna miała wrócić. Potrzebujemy takiego jak ten czereśniowy, co był ze sadem, co go po drodze mijaliśmy. – Zastanowił się przez chwilę. – Tylko, co by cały był i miał ziemi wokoło trochu. A tu ciasnota, bo center.
Po kilkugodzinnym poszukiwaniu właściwego domu w na wpół wymarłym miasteczku, wjechali w ulicę, gdzie po prawej stronie stał rząd drewnianych, wielkich budynków wielorodzinnych, po lewej zaś prezentowały się wspaniałe domy z czerwonej lśniącej cegły. Józef zatrzymał wóz przed trzema identycznymi budynkami.
– No, kochanieńki, chyba znaleźliśmy nasz dom. Myślę, że wybierzemy najlepszy z tych trzech.
– Głodny jestem – zamarudził chłopiec.
Józef popatrzył na pełne wiadro ogryzków, które kazał zbierać synowi dla konia.
– No, bierz jabłko, mamy ich dużo.
– Chleba chcę. I mięsa.
– Hm... no dobra, ja pójdę obaczyć ten pierwszy dom, a ty trzymaj. – Sięgnął po jeden z kawałków pieczeni, zawiniętych w strzęp prześcieradła i podał synowi. Następnie sięgnął do worka, cudownie odnalezionego po ponownym przeszukaniu dziupli, po tym, gdy rozprawił się z człowiekiem, który próbował odebrać im konia. Wyciągnął chleb, odkroił dwie grube pajdy, ugryzł potężny kęs, drugą podał chłopakowi. – Ty tu sobie jedz, jak coś, to się drzyj, a ja zara przylecę. I masz tu jeszcze, jak ktoś będzie chciał zaiwaniać nam konia z wozem, to go postrasz, że strzelisz, i drzyj się jeszcze głośniej. – Wyciągnął Weltera, wyjął magazynek i położył na koźle obok małego. – Zrozumiałeś?!
Chłopak, z pełnymi ustami, skinął tylko głową. Józef odwrócił się w stronę domów, które go zainteresowały. Wszystkie trzy z zewnątrz wyglądały identycznie. Pierwszy miał uchylone drzwi, więc ruszył w jego kierunku. Wchodząc, zwrócił uwagę na pięknie rzeźbioną poręcz przy schodach, prowadzących ku frontowym drzwiom. Ciężkie dębowe drzwi, były lekko uchylone, kiedy je otwarł, zaskrzypiały jak strażnik wznoszący okrzyk alarmowy na posterunku. Pomacał prawą stronę swetra, aby upewnić się, że nóż znajduje się na swoim miejscu. Był. Ostrożnie wszedł do środka. Po przejściu małego korytarza oczom ukazały się wejścia do trzech pomieszczeń, wszystkie pozbawione drzwi. Stanął w wejściu do środkowego pomieszczenia i ujrzał zrujnowany pokój z zerwaną podłogą. W rogu stał wielki piec kaflowy, obok niego leżały jeszcze resztki porąbanych desek i parkietu oraz puste puszki po konserwach wojskowych.
– Kurwie ruskie – mruknął.
Mimo braku podłogi, pozostały deski przybite do legarów od spodu – najprawdopodobniej sufit piwnicy. Ostrożnie po nich stąpał, gdyż z każdym krokiem wydawały ostrzegawcze jęki. Już miał wychodzić, gdy coś lekko trącił głową. Podniósł wzrok i ujrzał przepięknie wykonany żyrandol z kutego żelaza. Zrobił krok do tyłu, aby lepiej mu się przyjrzeć i wtedy usłyszał suchy trzask. Poczuł, że się zapada, potężna siła grawitacji ciągnęła go w dół. Machał rękami niczym topielec, próbując uchwycić się czegoś. Spadł z hukiem. Prawa noga wylądowała w jakiejś cieczy, gruchocząc po drodze kolejne deski, lewa bezwładnie zawisła. Znalazł się w zupełnych ciemnościach. Poczuł przeraźliwy ból miażdżonych jąder.
– Jezusie! – zawył.
Przez chwilę siedział okrakiem na jakimś rancie, a cały ciężar ciała spoczywał na kroczu. Odchylił się do tyłu, aby ulżyć obolałemu miejscu. Zwymiotował z bólu i kiedy prawie już tracił przytomność, poczuł, że lewa noga płonie, a przynajmniej miał takie wrażenie. Ból nie był tak potężny jak ten, który płynął z przyrodzenia, przypominał raczej uderzenia gorąca, które spowodowały, że otrzeźwiał, niczym po polaniu kubłem zimnej wody. Coś próbowało rozerwać mu kończynę na strzępy. Sięgnął ręką niżej, usiłując wybadać, co się dzieje. Wymacał małe, zwinne futrzane kształty, które natychmiast zaczęły kąsać jego rękę.
– O, żesz wy, kurwiesyny!
Wpadł w furię, złapał jedno ze zwierząt, mimo że go wściekle kąsało i ścisnął, aż usłyszał ciche chrupnięcie. Natychmiast odrzucił truchło.
Przez dziurę, którą zrobił wpadając, sączyło się blade światło. Oczy pomału przyzwyczajały się do ciemności, rozróżniał poszczególne kształty otoczenia. Szaleńczo szukając w półmroku jakiejś broni, natrafił na długi, mniej więcej metrowy kawałek deski. Zaczął nią okładać własną nogę, a dokładniej gryzonie, które wspinały się coraz wyżej po nogawce spodni. Usłyszał przeraźliwe piski. Teraz zaczął machać drewnianym orężem w tę i z powrotem, aby odpędzić małych napastników. Co chwila czuł, jak deska trafia coś miękkiego. Chwilę trwało nim atakująca horda zrozumiała, że ataki są bezcelowe.
Wściekły, obolały, zlany potem, sięgnął za pazuchę i wyciągał latarkę. Zaczął się rozglądać. Był w pomieszczeniu wypełnionym beczkami, w jednej z nich tkwił z nogą w winie, druga krwawiąca, luźno zwisała na zewnątrz. Poświecił na posadzkę. Połowa piwnicy była zalana, cześć wolna od wody wyglądała niczym ruchomy, żywy dywan. Gdy światło trafiało na tę żywą masę, ta, pełna świecących punkcików, rozpływała się niczym woda po uderzeniu wiosła. Szczury trzymały się w bezpiecznej odległości od zroszonej ich krwią deski.
– O, Maryjo! Ale was się tu, diabłów, namnożyło!
Mężczyzna, choć obolały, uniósł pokąsaną nogę, stając na rancie beczki. Piwnica nie była wysoka, więc, mimo osłabienia, bez większego problemu wdrapał się do górnego pomieszczenia. Jakiś czas leżał, ciężko dysząc.
Gdy w końcu wyszedł z domu cały roztrzęsiony, ujrzał, że wóz z koniem stoi samotnie na ulicy. Po jego dziecku, nie było śladu.
– Zbi… Zbigniew! – Chciał zawołać, ale głos wiązł mu w gardle.
Doczłapał do wozu najszybciej, jak mógł. Na zydlu znalazł resztki jedzenia oraz pistolet, które zostawił synowi. Włożył magazynek i schował broń.
– Zbigniew! – krzyknął trochę głośniej.
Zaczęło się ściemniać. Musiał szybko odnaleźć chłopca.
W pewnej chwili doszły go dźwięki dziecięcego śmiechu. Dochodziły sprzed domu obok. Ruszył w tamtym kierunku. Kiedy minął krzaki, zasłaniające sąsiednie podwórko, zobaczył, że roześmiany Zbyszek, buja się na huśtawce. Tuż przy nim, tyłem do Józefa, stała mała dziewczynka w stroju klowna. Jej blond warkoczyki wystawały spod białej peruki. Mężczyźnie kamień spadł z serca, jego syn był bezpieczny, po prostu bawił się z nowo napotkaną koleżanką.
Gdy zaczął przyglądać się dziewczynce, poczuł, że ogarnia go chłód. Po plecach przeszły mu lodowate ciarki. Zrozumiał, że ona wie, iż ją obserwuje. Odwróciła się. Automatycznie uniósł rękę w geście pozdrowienia. Mały klown w ubrudzonym sadzą stroju uśmiechnął się, również podnosząc rękę.
Józef spojrzał w oczy małego pajaca. Po chwili zrozumiał, że patrzy na męską twarz w dziewczęcym ciele. Ta twarz uśmiechała się do niego z lodowatym, martwym wyrazem. Uniesiona otwarta dłoń klowna zaczęła obracać się raz w prawo, raz w lewo. W tym samym rytmie co dłoń obracała się głowa, czy, natomiast, ciągle wpatrywały się hipnotycznie w Józefa, który ostatkiem woli wyrwał się z letargu.
– Zbigniew! Chodź szybko do mnie!
Mały tylko się obejrzał.
– A, co?
– Z kim się bawisz?! – nie rozumiejąc, co się dzieje, panicznym głosem próbował zapanować nad sytuacją.
Zbliżył się do chłopca, wzrokiem omiótł najbliższą okolicę. Po klownie nie było śladu.
– Z Heidi… Z nikim!
*PUR – Państwowy Urząd Repatriacyjny
Komentarze (48)
,,Kopyt raźno stukały'' - kopyta
,,z trzema kolumnami, podtrzymującymi'' - zbędny przecinek
,,Po kilkugodzinnym jeżdżeniu'' - ten początek zdania sugeruje jakiś wniosek, a wniosku nie ma :(
,,W końcu wjechali w ulicę, '' - to jest ten wniosek, ale on nie może być w kolejnym zdaniu
,,ustami, skinął'' - bez przecinka lub możesz wziąć w przecinki cały zwrot: z pełnymi ustami
,,Ciężkie, dębowe drzwi, były '' - bez przecinka
,,kiedy otwierał je, '' - kiedy je otwarł
,,jak strażnik, wznoszący'' - tu nie do końca jestem pewna, ale chyba też bez przecinka,bo analogicznie: jak mruczący kot
,,korytarza, oczom '' - bez przecinka
,, parkietu, oraz puste puszki'' - bez przecinka
,,– Jezusie! – Zawył.'' - zawył (małą) nie ważne, że po wykrzykniku, ale jest gębowe, czyli wypowiadane ustami, a takie zawsze małą
,,W jednej takiej tkwił z jedna nogą w winie. '' - w jednej takiej? - dziwnie to brzmi
,, krwawiąca,, luźno zwisała'' - tu masz dwa przecinki
,,wdrapał się, do górnego'' -bez przecinka
,, Jakiś czas leżał ciężko dysząc.'' - przed ciężko przecinek, bo masz dwa orzeczenia: leżał i dysząc
,,najszybciej, mjak mógł.'' - jak
,,Chłopiec odwrócił się'' - podobno tam, gzie można tego uniknąć, nie pisze się ,,się'' na końcu zdania. chłopiec się odwrócił
Ależ intrygujesz tą opowieścią :) Końcówka znowu świetna :)
Za pomysł 5 :)
Pozdrawiam :)
Fajnie, że jeszcze akcja Cię interesuje, to ostatni fragment ze starej serii, teraz zaczną się te jeszcze nie publikowane, mam nadzieję na Twoją opinię, jeśli oczywiście znajdziesz chwilę aby zerknąć :)
Pozdrawiam serdecznie :)
https://www.languagetool.org/pl/
Możesz tam wrzucić cały tekst. Klikasz przycisk ,,Sprawdź błędy'', a potem na kolorowe prostokąty i pokazuje ci się całe wyjaśnienie, gdzie jest błąd i dlaczego. Dużo zostaje w głowie po jakimś czasie, ale nie wszystko niestety i... I tu problem. To tylko maszyna i czasem się też myli, bo nie czyta ze zrozumieniem. Popróbuj :)
"w ulice wyłożone, kamienną kostką. "- bez , ogólnie te przecinki...ale może to ktoś, kto się lepiej zna:)
"Po kilkugodzinnym jeżdżeniu .."- jeżdżeniu?
", te albo okazywały się już zajęte, lub po prostu były rozgrabione, "- a może wywal zupełnie ten fragment zdania?
"trzech pomieszczeń, wszystkie pozbawione drzwi. Stanął w wejściu do środkowego pomieszczenia"- to poddałabym rozmyślaniu.
"...ciała spoczywał na kroczu. Odchylił się do tyłu, aby ulżyć miejscu jego ciała,"- i to
". W jednej tkwił z jedna nogą w winie. "- i to
"oczy, natomiast, ciągle wpatrywały się hipnotyzująco"- a może tutaj nowe zdanie? Nie wiem, pomyśl.
Pozdro, ML. Owocnej pracy:)
Był już tyle razy przerabiany, poprawiany, że na razie mnie mdli mnie na myśl, żeby to znowu robić. Choć oczywiście przysiądę nad wskazanymi przez Ciebie fragmentami, jak tylko trochę mi przejdzie.
Sugestie Twoje są bardzo cenne, mam nadzieję, że rownież podzielisz się nimi w kolejnej części, która już prawie, prawie, jest na ukończeniu.
Pozdrawiam Blanko :)
Drugie zdanie- jeżdżenie dziwnie brzmi. Ale dziwnie brzmi dla mnie, więc ewentualnie olej.
Trzecie zdanie- chodzi o to, co napisała Ci KK wyżej, może jeśli wywalisz ten fragm, będzie lepiej - nie wiem.
Dalej: Pomieszczeń/ pomieszczenia, ciała /ciała.
"W jednej tkwił...- tu chyba wiadomo.
Ostatnie, może to zdanie zacznij po kropce, ale to bardzo luźna sugestia. Tyle:) Następnym razem, Maurycku, zapytaj, objaśnię, nie ugryzę:)
Dzięki za rozszerzenie, teraz chyba już coś pokleje :)
Myśle, że jak trzeba to potrafisz „ugryźć”. To miałem na myśli, ale przecież Ty to wiesz :)
Dobre serce wyczułem już wcześniej też :)
Faktycznie to zdanie było... powiedzmy, ekscentryczne troszeczkę :)
To mój pierwszy poważniejszy tekst, może potemu :)
No teraz zaczynam dostrzegać jaki to miód:))
Jak będziesz jeszcze abym chciał wywalić jakieś moje „ulubione słówka”, nie czaj się, nie będę mazgaić, tylko pisz tylko które:))
Dzięki bardzo za rady, jeszcze tylko wysmarkam nocha i zacznę dochodzić do siebie;)))
Albo poczekaj na kolejne części :)
Błędy wskazane przez Karole zostały zdezintegrowane. Zdania, co one się Blance nie widzą to nie bardzo wiem co z nimi nie tak, więc póki co zostanie jak jest.
Poczekam na uwagi profesora, Twoje znaczy, wtedy moze coś się pokombinuje jeszcze.
Ps dziś biorę sie za poprawę poprzedniego fragmentu (6) bo wcześniej nie było kiedy. Tak zaznaczam, żebyś wiedział, iż nie olewam Twoich sugestii.
"Odchylił się do tyłu, aby ulżyć obolałemu miejscu. Zwymiotował z bólu i kiedy prawie już tracił przytomność, poczuł, że lewa noga płonie, a przynajmniej miał takie wrażenie. Ból nie był tak potężny jak ten, który płynął z jego przyrodzenia, przypominał raczej uderzenia gorąca, które spowodowały, że otrzeźwiał, niczym po polaniu kubłem zimnej wody." - dobry opis w moim odczuciu, oparty na kontraście.
Piąteczka za dreszcz emocji
Pozdrawiam
Wkrótce coś powinno wpaść.
Pozdrawiam :)
Bardzo ciekawie łączysz historię z nutką fantasy, albo horroru. proponuje dorzucić coś z Wehrolwem to uatrakcyjni tekst. 5+
Nie wiem czy uda mi się to właściwie przekazać, w każdym razie będę próbował.
Chociaż przemyśle jeszcze Twoją sugestię.
Miło, że wpadłeś.
Pozdrawiam :)
Szczerze. Dopracowałeś tak, że ciężko coś wyciągnąć. Ewentualnie to:
" Ból nie był tak potężny jak ten, który płynął z jego przyrodzenia, przypominał raczej uderzenia gorąca, które spowodowały, że otrzeźwiał, niczym po polaniu kubłem zimnej wody." - z jego przeyrodzenia. Wiadomo, że "z jego"
"Wpadł w furię, złapał jedno ze zwierząt, mimo że go wściekle kąsało i ścisnął, aż usłyszał ciche chrupnięcie. Natychmiast odrzucił martwe zwierzę." - tu Ci się dubluje "zwierzę". Nie jest to zgrzyt wysokich lotów, ale można:
"Natychmiast odrzucił truchło".
Horda, napastnicy, małe gryzonie - kurwa - o tym cały czas mówię. O synonimach. W końcu stosujesz. Czuję się jak ojciec patrzący jak syn odbiera dyplom. Chlip, chlip. - Zajebiście.
"Połowa piwnicy była zalana, cześć wolna od wody wyglądała niczym ruchomy, żywy dywan." - tu Ci siepiwnica dubluje. W sensie, tam wyżej i tu. Można dać: Połowa pomieszczenia była zalana.
Ładnie opisałeś hordę szczurów. Obrazowo i klimatycznie.
" Gdy w końcu wyszedł z domu cały roztrzęsiony, ujrzał, że wóz z koniem stoi samotnie na ulicy. Po jego synu, (syn - numer jeden) nie było śladu.
– Zbi… Zbigniew! – Chciał zawołać, ale głos wiązł mu w gardle.
Doczłapał do wozu najszybciej, jak mógł. Na zydlu znalazł resztki jedzenia oraz pistolet, które zostawił synowi. (syn - numer dwa) Włożył magazynek i schował broń.
– Zbigniew! – krzyknął trochę głośniej.
Zaczęło się ściemniać. Musiał szybko odnaleźć syna. (syn - numer trzy)
Synonimy syna mile widziane.
"Kiedy minął krzaki, zasłaniające sąsiednie podwórko, zobaczył, że jego roześmiany syn, buja się na huśtawce. Tuż przy nim, tyłem do Józefa, stała mała dziewczynka w stroju klowna. Jej blond warkoczyki wystawały spod białej peruki. Mężczyźnie kamień spadł z serca, jego syn był bezpieczny, po prostu bawił się z nowo napotkaną koleżanką." - i tu jeszcze SYN występuje 2 razy.
W sumie, aż 5 - trzeba coś zrobić z tym.
"Józef spojrzał w oczy małego pajaca. Po chwili zrozumiał, że patrzy na męską twarz w dziewczęcym ciele." - dobre
"W tym samym rytmie co dłoń obracała się głowa, czy, natomiast, ciągle wpatrywały się hipnotyzująco w Józefa, który ostatkiem woli wyrwał się z letargu i krzyknął:
– Zbigniew! Chodź szybko do mnie! " - o jest i Twój słynny styl zapisu. No, ale jak jest jeden, dwa na tekst, to nie razi. Pod kątem zapisu dialogowego odrobiłęś pracę.
"– Z kim się bawisz?! – mężczyzna, nie rozumiejąc, co się dzieje, panicznym głosem próbował zapanować nad sytuacją." - mężczyzna nie jest dialogową didaskalią. Z wielkiej.
Ok. Koniec. Treść znam z dawnej piekarni. Pamiętam, że był chyba jeszcze jeden odcinek i urwałeś.
Odrobiłeś bardzo dobrze dialogi. Nie ma też dookreśleń osobowych, typu moje, jego, swoje, swój, swoją. Znaczy są, ale już dużo mniej.
Tera jeszcze zostają detale. Głównie użycie synonimów. Masz jakeigos wyrazu za dużo. Wpisujesz go w wyszukiwarkę z dopiskiem synonim. Ci znajduje alternatywy. To pomaga.
Ogólnie, zajebiście poprowadzona część. Nareszcie.
Sztywne 5
Pozdro
Pozdrawiam:)
drobiazg literówka:
" Mały klown w ubrudzonym sądzą stroju uśmiechnął się, również podnosząc rękę." — sadzą
Świetna część! :))
Pozdrowionka
Literówka poprawiona.
Pozdrawiam gorąco :)
Pozdrówka ;>>>>
Jakieś szczegóły poznajesz z otoczenia? :)
Pozdrówka :))
„Zbigniew wskazał, kryty strzechą” – nie jestem przecinkowym specem, ale tu mi się zdaje przecinek niepotrzebny
Gdy wpadł do piwnicy zaczytałam się, nie kopiując niczego, ale to muszę:
” Poświecił na posadzkę. Połowa piwnicy była zalana, cześć wolna od wody wyglądała niczym ruchomy, żywy dywan” – fajnie zobrazowane
Błędów mało, w zasadzie wcale, widzę, ze przeczesane ;)
Ok, końcówka majstersztyk. Naprawdę ciekawe historie tworzysz Mauryc. Bardzo ciekawe i bardzo klimatyczne.
Gwiazdy, ofkors ;)
Czytałam kiedyś, ale wrażenia są bezcenne. Szczury też były głodne. Heidi jest niesamowita tak samo jak Zbyszek.
Lecę dalej.
Ukłony Autorze
Pozdrawiam serdecznie
Moje ukłony dla Ciebie:)
Pozdrawiam bardzo :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania