Poprzednie częściPiekło skazańców - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piekło skazańców - Rozdział 9: W potrzasku

Krzyki, jęki oraz chaos - to wszystko, co zdołało opanować więzienne mury, ekspresywnie je plądrując i nie mając litości dla żadnej żywej duszy. Gdy trafiłem do tego więzienia, nie nastawiałem się na wiele, ale przenigdy nie myślałem, że tak szybko mógłbym znaleźć tu przyjaciela i równie szybko go stracić dla prostej żądzy mordu...

- D-dzięki za ratunek, ja--

- Podaj mi tamto whiskey - przerwał mi zarządca, wskazując zmęczenie dłonią na małą przeźroczystą butelkę, które w samotności stała w szarym kącie. Wręczyłem mu żądany przedmiot, a no zaciągnął łyka, czego następstwem był cichy kaszel. Zakrztusił się.

Przyczailiśmy się w małym pomieszczeniu, wypchanym po brzegi: kartonami, skrzyniami i beczkami. Pomyślałem, że musi być to swego rodzaju magazyn. Oświetlenie tego magazynu ograniczało się do światła wpadającego przez wąskie kraty prostokątnego okienka, będącego tuż przy suficie, wypełniając wnętrze nędzną poświatą zachodzącego powoli słońca. Wprawdzie minęła niespełna godzina odkąd wybuchło powstanie skazańców, nie mniej jednak zdawało się jakby trwało ono od wielu lat, jakby więźniowie szykowali się na nie całe swoje życie. Myślenie o tym powodowało, że musiałem się podrapać po głowie.

- Co teraz? - spytałem, a Warden osunął się bezwładnie na jednej z pomniejszych beczułek podobnych do tych, co cieszyły się popularnością na stołówce. Część z nich liczyła litry alkoholu, a pozostałe - herbatę, czy nawet czekoladę! Oczywiście były to luksusy przeznaczone głównie dla więźniów posiadających wiele żetonów rozpusty na zbyciu. Żetony pozyskiwało się za prace na rzecz więzienia; malowanie, sprzątanie, czy nawet kopanie - wszystko to dawało zysk, może nie zarabiało się przysłowiowych kokosów, ale starczało by żyć, a to było najważniejsze - A przynajmniej BYŁO - pomyślałem w myślach z uśmieszkiem - i do czego teraz te żetony są potrzebne, co? Uratują mnie? Uwolnią? - dokończyłem myśl.

- Zostaje, eeeaah! - krzyknął - poczekać... - widziałem jaki trud wkładał w oddychanie. cały stawał się czerwony, a usta zaczęły mu się szeroko otwierać, wprawiając swe kręte wąsy w dziwny manewr - Ach! Załatwili mnie nieźle, co? - powiedział, na co zareagowałem ze zdziwieniem póki nie pokazał mi zakrwawionej koszuli, której piękna, błękitna barwa stała się jedynie wspomnieniem i miejsca ustąpiła szkarłatowi. Cały ubiór zarządcy - połowicznie porwany i wymięty - wydawał się niczym groteska z pewnej polskiej książki, opisującej losy dorosłych, sprowadzonych z powrotem do surrealistycznego miejsca będącym zarówno szkołą życia jak i więzieniem(1). Podobnie jak oni, staramy się odkryć to, kim jesteśmy.

- Krwawisz - zauważyłem - czy to--

- Stało się krótko przed tym jak cię uratowałem - wykrył moje pytanie - Nie twojaa wina - przerwał na chwilę - Black! Chodź tutaj! - zawołał.

Zza paru kartonów, będących tuż przy jednej ze ścian pomieszczenia wyłonił się mężczyzna z kapturem na głowie, który nie pozwalał na zobaczenie jego twarzy. Miał może metr siedemdziesiąt wzrostu i niesamowicie odbiegający od normy sposób chodzenia. Porównałem ten sposób do targania osoby po ziemi, by zmusić ją do udania się gdzieś, gdzie ta osoba nie chciała. Mężczyzna stanął jak na baczność, wpatrując się niewidzianymi mi oczami w jakiś niewidzialny punkt, nie odzywając się ani słowem.

- Co to za jeden? - spytałem.

- Lawrence - Warden z trudem przełknął ślinę - Skazany na piętnaście lat za zamordowanie swojej sąsiadki nożem, a potem próbę jej zjedzenia...

- Co?! - spojrzałem na Lawrenca z otwartymi szeroko oczami. Brak odpowiedzi.

- Początkowo za ten czyn chciano go skazać na śmierć, ale szczęśliwie pojawiłem się ja - wskazał na samego siebie - Udało mi się zabrać go do więzienia, gdzie zapracowałby na nowe życie - prawda - ludzie nie spojrzą na niego jak dawniej, dostanie chociaż szansę, to i tak wiele...

Warden ucichł, a Lawrence usiadł na drewnianej skrzynce z zapasami zwrócony do nas plecami. Poświata zachodzącego słońca zaczęła słabnąć, obwieszczając nadejście długiej nocy. Wykorzystałem chwilę ciszy, by zastanowić się nad tym co zyskam wychodząc na zewnątrz; powrócę do bycia agentem pod przykrywką i zaryzykuje po raz kolejny swoje życie? Będę dalej walczył z systemem? Będę lepszym człowiekiem? Kiedyś na wszystkie te pytania odpowiedziałbym twierdząco jednak teraz nie byłem tego taki pewien. Chciałem wolności, lecz nie wiedziałem co z nią zrobić. Życie jest zdecydowanie za krótkie by wszystko w nim planować...Na sam początek chciałbym się stąd wydostać, a potem pozwolić by ma egzystencja płynęła powoli. Była jednak jedna myśl, która nie dawała mi spokoju...

- Dlaczego mi pomogłeś?

- Co? - spytał zdziwiony.

- Uratowałeś mi życie, choć sam mówiłeś mi i...Oliverowi, że nie jesteśmy niczym innym jak więźniami...

-...

- Nie zrobiłbyś tego, gdybyś tak uważał, więc czemu?

Zarechotał, co zwróciło uwagę moją i Lawrenca Blacka.

- Słuchaj więc - kaszlnął - To więzienie istniało na długo przed systemem Billa Williamsa oraz Johna Thompsona...Baardzo długo też sprawowałem wtedy rolę zarządcy, widziałem jak traktowano więźniów, ale chciałem się ich kosztem wybić, stać kimś wyjątkowym! Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z prostego faktu... - spauzował - Rządy totalitarne pokazały mi to, czego wcześniej nie doceniałem...To nie społeczeństwo i rządy definiują człowieka, a człowiek definiuje rządy i społeczeństwo...Teraz my stoimy na czele historii tego spierdolonego świata! Póki jesteśmy w stanie unieść dumnie naszą pierś i walczyć za to co wierzymy, jesteśmy godni nazywać się istotami wolnymi, ludźmi. Po zrozumieniu tego chciałem pomagać, i jako pierwszym pomogłem właśnie wam, a teraz... - kaszel się nasilał, tyle, że doszła do niego krew...

- Słucham, co chciałeś powiedzieć - wyrzuciłem, widząc, że zgubił wątek...

- Chciałbym cię...o...coś...poprosić - dał mi znak bym się nachylił - przekażesz mą wiadomość Davidowi? - jego prośba mnie zdziwiła, myślałem, że nie obchodzi go własny syn - Może na takiego nie wyglądam, ale zależy mi na tym durnym dzieciaku...

Wysłuchałem jego wiadomości, podyktowanej prosto do ucha, mówił bardzo cicho jednak konkretnie, upewniając się, że usłyszałem każde wypowiedziane słowo, na sam koniec spytał czy na pewno przekażę wiadomość jego synowi...

- Powiadomię go... - odparłem.

- Dobrze...Trochę przypominasz mi Jane...

Jane?! Znam skądś to imię, ale nie wiem do kogo należy, chciałem go o nie spytać, lecz nic nie odpowiedział. Zarządca był martwy.

- Nie żyje - odezwał się Lawrence po raz pierwszy swym tajemniczym głosem...

- Taaa - potwierdziłem - Musimy się stąd jakoś wynieść...Masz jakąś broń? - podniosłem strzelbę martwego mężczyzny - W niej naboi już nie ma...

- Mam swój nóż, musi wystarczyć...

Otworzyłem drzwi wyjściowe szykując się na każdy możliwy atak, czy to ze strony innych więźniów, czy strażników...

- Roy! - zawołał mnie z oddali David, machając dłonią, podbiegł, a następnie z przerażoną miną rzekł - Sam Bill Williams oraz John Thompson dowiedzieli się o powstaniu...

- CO?!

 

(1) Chodzi o książkę pt. "Ferdydurke" autorstwa Witolda Gombrowicza.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Shogun 28.03.2020
    Dobry rozdział i jeszcze ta wstawka z Lawrencem. Miły akcent widzieć w opowiadaniu postać z innego opowiadania. No to teraz będzie się działo, skoro sama wielka dwójka dowiedziała się o powstaniu. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Pozdrawiam ;)
  • TheRebelliousOne 29.03.2020
    Shogun wypowiedział większość moich myśli, więc dodam tylko jedną myśl: Oj, widzę, że Tobie też KTOŚ zrobił wjazd z anonimową jedynką... XD Oby tylko jedną.
  • DEMONul1234 29.03.2020
    Szczerze to mam gdzieś tego kogoś, nie ważne są oceny, a osoby, które chcą czytać.
  • DEMONul1234 29.03.2020
    Woops spacja mi się kliknęła przy "nieważne"

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania