Pierwsza 10tka - moje ulubione utwory (subiektywnie)

Intro

W tym poście chce napisać o 10ciu utworach, które nie tylko ukształtowały mój gust muzyczny ale mnie samego jako człowieka, moje myślenie o świecie, to jak się odnoszę do ludzi i problemów na mojej drodze. Nie są to jakieś piosenki 'sezonowe', ale rzeczy, które nawet po 20 latach słucham z taką samą ekscytacją jak za pierwszym razem.

 

Jakoś w moim życiu nie przydarzyło się, żebym wystąpił w czymś w rodzaju 'Geschmacksache' ('A Matter Of Taste', 'Kwestia Gustu' - program na VIVA Zwei gdzie słynni ludzie, artyści prezentowali swoje ulubione utwory innych artystów). Tak wiec ten wpis jest dla mnie okazją, żeby to nadrobić. Będę tu opisywał zarówno sam utwór jak i towarzyszące im genialne teledyski, które doskonale współgrają z przesłaniem muzycznym.

 

1) Queen 'Innuendo'

Najlepsza piosenka kiedykolwiek napisana. Teledysk, zaczyna się niepokojącym wiaterkiem. Widać bardzo charakterystyczne okna studia Metropolis, zaraz obok zajezdni autobusowej w Chiswick. Ta krótka scenka przygotowuje nas do mrocznej ekstazy. Musze przyznać, że po tylu latach nadal słucham tego z tymi samymi emocjami co za pierwszym razem gdzieś w 1995tym roku (przy okazji wydania 'Made In Heaven').

 

Muzyka przepięknie wciągająca. Skrajna złość, rozpacz i brak strachu przed śmiercią. Jednak co ciekawe pojawiają się tu też surrealistyczne przebłyski optymizmu: jak na przykład w 'momencie ze Steve'a Howe'em', 'be free in your tempo' albo delikatnie na samym końcu.

 

Freddie śpiewa tu jak szaleniec stojący nad przepaścią. Rozpadam się, umieram, czuje się coraz bardziej beznadziejnie i nie ma od tego żadnego ratunku. Ale dzięki temu mogę być szczery do bólu. I rzeczywiście tak w jego życiu wtedy było. Desperacja i nieunikniony fakt bliskiej śmierci zbudował atmosferę tego dzieła.

 

Poza tym jest rok 1991wszy, zaczyna się wojna w Zatoce Perskiej. Świat obserwuje to w napięciu. Znów giną ludzie. Dumna ludzkość doszła już do samych szczytów możliwości i wydajności jeśli chodzi o technologie eksterminacji.

 

2) U2 'The Fly'

W teledysku cyniczny Bono w bezuczuciowym, dekadenckim Londynie śpiewa przez słuchawkę telefoniczna. Niczym jakiś potępieniec, który nie może dostać się do własnego domu. Za wszystkie jego zbrodnie, za sarkazm i bezsensowne szukanie czystej miłości spotyka go piekło. I jedyną jego bronią, która trochę łagodzi jego ból jest cynizm podpitego gościa z pubu co to narzeka na wszystko i wszystkich.

 

3) Depeche Mode 'Walking In My Shoes'

Ten utwór bardzo mi pomógł w ciężkim okresie pod koniec szkoły średniej kiedy zawaliłem po całości próbną maturę. Przekonany o swojej nieomylności albo przynajmniej o tym, że taki egzamin jak ten przejdę raczej łatwo, dostałem mocnego kopa w krocze. Szczęśliwie ta historia skończyła się szczęśliwie. Maturę zdałem całkiem dobrze, nawet z jedną 6tka. 'Shoes' bardzo mi w tym pomógł. Psychicznie odpowiednio mnie nastawił. Pozwolił pochylić głowę w pokorze i przejść przez ten czyściec.

 

Powiem więcej. Nie tylko zdałem maturę dzięki Depechom, ale też na nowo odnalazłem Pana Boga. Takie mądre utwory jak ten są lepszym kazaniem, niż puste gadanie w wykonaniu kogoś kto po prostu odwala chałturę na mszy.

 

O czym jest to 5 minutowe dziełko? O człowieku potępionym, męczącym się w czyśćcu, ale mającym jeszcze szanse na wyjście z tego impasu. To nie jest piosenka o zaświatach ale o naszym życiu - tu na Ziemi. Utwór ten jest jak spowiedź próbujący wyjaśnić wszystkim 'moralistom' jak to jest być w czyichś butach. Łatwo jest osądzać gdy stoisz w bezpiecznym miejscu, nie zmagasz się z tymi samymi przeciwnościami. Popełnisz te same błędy co ja, gdy pójdziesz moimi śladami. Dokładnie te same.

 

4) The Cure 'Just Like Heaven'

Ciężko mi wybrać coś ulubionego jeśli chodzi o The Cure, bo jest tego wiele. Więc chyba wybiorę 'Just Like Heaven' (wersja 'Show') od którego zaczęła się moja miłość do The Cure.

 

Wcześniej nie cierpiałem tego zespołu. Odpychali mnie od niego jego fani. Ale fragment koncertu z 'Wish Tour' na VIVIE ZWEI (i skaczący Simon Gallup) w jednym momencie przekonwertował mnie na Cure-fana.

 

The Cure to w sumie taka ewolucja Joy Division. Robert Smith przeszedł tą samą drogę co Ian Curtis, też mało co się nie zabił. Ale ostatecznie przeżył. Zaraz po 'Pornography' nastał okres głupich singli. A dlaczego nie? Jesteśmy panami naszego życia i możemy je zmarnować lub rozkwitnąć w podarowanym nam czasie. The Cure nauczyło mnie radości z życia pomimo tego, iż generalnie to wszystko nie ma sensu.

 

Aha 'Just Like Heaven' jest po prostu o miłości na Beachy Head, wśród piorunów i rozszalałego morza. Ukochana tak się zatraca w swoim lubym, że na końcu zostanie wchłonięta przez niego - nie tylko psychicznie ale i fizycznie.

 

5) Motoerhead 'Ace Of Spades' (live Stage Fright)

Uwielbiam punk rock za jego dosadność, pozbawiona niepotrzebnych sentymentów, przeintelektualizowania muzycznego i słownego. Nie jestem fanem całej twórczości Motoerhead, ale bardzo cenie świętej? pamięci Lemmy'ego za ten jego dystans do samego siebie i brutalną szczerość. 'Cnoty' bardzo bliskie memu sercu. 'Our name is Motorhead, we play rock'n'roll' zawsze mnie wgniata fotel a nawet wzrusza.

 

'Ace Of Spades' jest mottem Lemmy'ego. Ciesz się życiem, ryzykuj, ale nie warto żyć wiecznie.

 

6) Joy Division 'Shadowplay'

Jeśli chodzi o Joy Division to nigdy nie lubiłem piosenek najbardziej oczywistych, więc nie będzie tu żadnego 'Love Will Tear Us Apart' (którego przesłanie zrozumiałem, odczułem całkiem niedawno).

 

'Shadowplay' to piosenka pomiędzy punkiem a popem. Prostota, ale nie prostactwo. Są tu nawet pewne elementy rocka gotyckiego, ale nie jest to nachalne. Ten utwór to pragnienie wolności kiedy jedziesz samochodem pustą drogą o drugiej w nocy.

 

'In a room with a window in the corner I found truth'.

 

7) Sorry Boys 'Chance'

Genialny polski zespół, który brzmi światowo. Niby piosenka na lato, ale zawsze gdy ją odtwarzam brzmi świeżo. Piękny funkujący pop, grany z pewną nonszalancją. No i ten moment 'I am silent'. Eksplozja muzyczna kontrastująca ze słowami.

 

8) John Frusciante 'Someone's'

John Frusciante jest wielkim fanem Depeche Mode. I to tu słychać. Garażowa produkcja, brudna, ale łagodna gitara i pięknie nieudolne brzmienie niby-depechowej perkusji. No i wokalista, który chyba nie ma wszystkich zębów.

 

I jak dla mnie nieśmiała nadzieja w tekście po ciężkim okresie w życiu artysty. Frusciante bardzo pokrętnie wyjaśnił przesłanie swojej piosenki. Ale mnie to nie za bardzo obchodzi.

 

Jak dla mnie to utwór o ostrożnym nabieraniu zaufania do ludzi, umiejętności cieszenia się z każdego najmniejszego, dobrego gestu.

 

9) Made In Poland 'Bądź jak meteor'

Ten utwór nie może być śpiewany w innym języku niż polski. Wiersz Wyspiańskiego jest szalony i pachnie skoszonym zbożem. Język i słownictwo nawet jeśli nie próbujemy go zrozumieć brzmią magicznie. Polski język brzmi tu jak jakieś starosłowiańskie zaklęcia.

 

Najlepiej odsłuchiwać tego utworu jadąc letnią wieczorową porą prawie pustym pociągiem 160 km / h na trasie do Kołobrzegu.

 

10) Tool 'Third Eye' (Salival)

Interesująca jest szczególnie wersja koncertowa z 'Salival'. Przepiękna wstępna przemowa robi słuchaczowi sieczkę z mózgu. A potem na to wchodzi muzyka. 12scie minut szaleństwa z rozrywającą na strzępy i jednocześnie oczyszczającą solówką.

 

Podsumowanie

Mam nadzieję, że moja selekcja utworów podobała się i zainspirowała do samodzielnego odkrycia powyższych artystów. A jeśli nie, no to trudno.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • riggs 08.06.2017
    Brawo. Wiedza i świadomość muzyczna to dziś rzadkość 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania