Pierwsza wojna świata

Rzeka spływała z gór do rozległej kotliny okolonej wzgórzami. Dalej po kilku progach spadała na szeroką równinę i tworzyła wielkie rozlewisko. Jego brzegi pokrywała bujna roślinność dająca schronienie licznej zwierzynie.

Wzgórza na lewym brzegu były podziurawione jaskiniami. Największa z nich składała się z olbrzymiej komory i licznych korytarzy. Mieszkali w niej ludzie, których przodkowie przed laty przywędrowali tam od strony wschodzącego słońca.

Ich światem był jeden brzeg rzeki w promieniu kilku dni marszu. Nigdy nie odchodzili dalej, bo mnogość roślin i zwierząt nad rozlewiskiem zapewniała im pożywienie, a jaskinia bezpieczne schronienie. Nie znali też przeciwnego brzegu, bo rzeka w kotlinie – choć nie szersza niż na rzut kamieniem – była głęboka i pełna wirów, a na rozlewisku zbyt szeroka i zabagniona, żeby się przez nią przeprawiać. Żyli w małym, ale dobrze znanym świecie i nie czuli potrzeby poszerzania go ani szukania innego.

Czas jednak nie stał w miejscu i niósł nieuchronne zmiany.

Któregoś dnia jeden z jaskiniowców zauważył po drugiej stronie rzeki coś dziwnego. Przycupnął pod krzakiem i wytężył wzrok. Na przeciwnym brzegu byli… ludzie. Siedzieli na kamieniach, pili wodę – odpoczywali. Potem ruszyli i zniknęli za skałami.

Wtedy on pobiegł do swoich, niosąc wieść o obcych za wodą. Współplemieńcy chcieli biegnąć, żeby zobaczyć przybyszów, ale powstrzymał ich mówiąc, że już poszli. Zrobiło się zamieszanie. Padały pytania o wygląd i broń obcych, lecz on nie potrafił nic o tym powiedzieć. Powtarzał tylko, co widział. W końcu w jaskini zapanowała cisza przerywana jedynie słowami „obcy ludzie”, cicho podawanymi z ust do ust.

Od tamtego dnia świat jaskiniowców zmienił się. Nigdy dotąd nawet nie umieli sobie wyobrazić innych ludzi, a tu oto ci „obcy” pojawili się tuż-tuż. Nic o nich nie wiedzieli, ale już sam fakt ich istnienia wywoływał niepokój. Bali się oddalać od jaskini i nawet dzieci nie hałasowały jak zwykle.

Ten stan nie mógł trwać wiecznie, bo wkrótce zaczęło brakować jedzenia. Poszło więc kilku łowców na polowanie nad rozlewisko. Schodząc w dolinę, zauważyli dym. Podszedłszy bliżej, zobaczyli ognisko i kręcących się przy nim ludzi. Byli podobni do nich, ale drobniejszej budowy. Jaskiniowcy poczuwszy przewagę fizyczną, przestali się ukrywać.

Gdy się zbliżyli, obcy chwycili za broń. Jeden z nich podbiegł kilka kroków, zamachnął się jakoś dziwnie oszczepem i rzucił. Trafił w ziemię tuż pod nogami ludzi z jaskini.

W odpowiedzi któryś z nich cisnął z całej siły swoim oszczepem. Nie dorzucił nawet do połowy odległości do obcych. Widząc to, tamci podeszli bliżej, wrzeszcząc i wymachując bronią. Wtedy jaskiniowcy uciekli, zabierając obcy oszczep.

Po powrocie opowiedzieli o spotkaniu i pokazali zdobyczną broń. Zademonstrowali też z jak daleka została rzucona, zaznaczając drzewo rosnące w odpowiedniej odległości od jaskini. Co silniejsi zaraz popróbowali rzutów, ale żaden z nich nie dorzucił tak daleko.

Wtedy na gromadę padł strach przed nieznanym, uosobionym przez drobnych ludzi, którzy tak niewyobrażalnie daleko rzucali oszczepami. Jaskiniowcy znowu bali się odchodzić zbyt daleko i wkrótce głód zajrzał im w oczy. On przezwyciężył strach i wtedy wszyscy mężczyźni ruszyli hurmem nad rozlewisko, żeby wypędzić intruzów i odzyskać łowiska.

Nad rzeką nie było nikogo. Obcy odeszli, zostawiając tylko ślad po ognisku i kilka nadpalonych kości.

 

Mijały lata. Świadkowie spotkania z obcymi wymierali, ale pamięć o nim żyła w ludzkich głowach i opowieściach snutych przy ognisku. Przypominał je też oszczep przechowywany w jaskini. Z czasem stał się on obiektem szacunku i nikt nie dotykał go bez potrzeby.

Bywały jednak dni, gdy oszczepem rzucano, bo wszyscy młodzi mężczyźni chcieli spróbować swoich sił. Cała gromada obserwowała te próby i z nadzieją oczekiwała, że ktoś w końcu dorzuci do zaznaczonego drzewa. Nikomu się to nie udawało i wtedy powracał tamten strach sprzed lat. Po takich próbach łowcy wyruszający na polowania mieli oczy dookoła głowy, wypatrując nie tylko zwierzyny, ale i nieproszonych gości.

Ów strach zmaterializował się którejś wiosny w postaci dymów, które zasnuły rozlewisko. Zauważywszy je, zwiadowcy z jaskini podkradli się bliżej i zobaczyli obozowisko. Płonęły ogniska, kilka okrytych skórami chat już stało, inne były w budowie, a pomiędzy nimi krzątali się ludzie. Byli niżsi od miejscowych, ale ruchliwi jak mrówki i było ich dużo.

Jaskiniowcy, jak ich poprzednicy sprzed lat, przestali się ukrywać i podeszli bliżej. Wtedy przybysze ruszyli w ich stronę, krzycząc i wymachując czymś nad głowami. Po chwili koło tubylców furknęły kamienie. Ci rzucili się do ucieczki. Nagle jeden z nich krzyknął i upadł. Poderwał się jeszcze z twarzą zalaną krwią, ale znowu padł i pozostał nieruchomy. Nikt nie zatrzymał się, żeby mu pomóc.

Przerażeni łowcy opamiętali się dopiero w swojej jaskini, przynosząc hiobową wieść o przybyciu obcych. Gdy opowiedzieli o kamieniach nadlatujących z niewyobrażalnej odległości i śmierci towarzysza, gromada zamilkła. Nikt nie wiedział co robić, a oczy wszystkich zwróciły się na stary oszczep stający pod ścianą.

Wtedy ktoś chwycił go, złamał i wrzucił do ogniska. Wybuchła wrzawa. Mężczyźni porwali broń i ruszyli w stronę rozlewiska.

Szli nie ukrywając się, więc obcy od razu ich zauważyli. Ich kobiety i dzieci uciekły w las,

a w obozowisku zostali tylko uzbrojeni mężczyźni.

Jaskiniowcy ruszyli biegiem do ataku. Przywitał ich grad kamieni, od których kilku padło. Jednak dobiegli. W walce wręcz obcy nie mieli szans. Ginęli, cofali się i w końcu pierzchnęli w zarośla. Tubylcy zostawszy sami w obozowisku, zaczęli rozwalać chaty przybyszów.

Wtedy rozpoczęła się inna walka. Obcy wyskakiwali z krzaków w kilku miejscach jednocześnie, obrzucali z daleka jaskiniowców kamieniami lub oszczepami i uciekali. Rzucali bardzo celnie. Tubylcy próbowali ścigać ich, ale z mizernymi skutkami. Mniejsi przybysze lepiej poruszali się w gęstwinie, atakowali po kilku jednego i przeważnie zwyciężali. Gdy jaskiniowcy wracali do zburzonego obozowiska, od razu wpadali pod grad rzucanych z daleka pocisków. Wtedy znowu gonili za obcymi, grzęźli w zaroślach i ponownie wracali.

Powtórzyło się to kilka razy i miejscowych było coraz mniej. Wzrost i siła dawały im przewagę w ręcznym boju na otwartym terenie, ale przybysze atakowali z daleka lub z ukrycia. Jaskiniowcy ginęli prawie bez walki i w końcu rzucili się do ucieczki. Ścigano ich aż do wodospadu, zabijając pozostających w tyle.

W jaskini wybuchła rozpacz. Nie wróciła prawie połowa mężczyzn, a wielu ocalałych było rannych. Chociaż obcy nie weszli od razu do kotliny, to było jasne, że niebawem nadejdą.

Co gorsza, gromada straciła najlepsze łowiska.

Po kilku dniach przybysze zaczęli pokazywać się w pobliżu jaskini, a jej mieszkańcy tylko bezsilnie patrzyli jak chodzili po ich ścieżkach i pili wodę z ich rzeki.

Oprócz obcych nękał ich też głód. Na okolicznych wzgórzach było mniej zwierzyny niż nad rozlewiskiem i tylko drobna. Polowania dawały niewiele zdobyczy i powoli stawało się jasne, że przetrzebiona i odcięta od łowisk gromada długo nie przetrwa.

Należało albo wypędzić obcych, albo odejść, póki czas. Na walkę nikt się już nie odważył i któregoś dnia jaskiniowcy odeszli w stronę zachodzącego słońca – w stronę niebytu.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Dekaos Dondi 01.09.2018
    Znowu ten klimat...że coś nie tak. Ładnie się czytało i znowu...filmowo. Pozdrawiam→5
    Chciało by się rzec o tym, co w ludzkiej naturze jest raczej rzadkie→Dogadajmy się, to wspólnie pokonamy przeciwności, osiągniemy więcej. Mamy różne doświadczenia. Bardziej przydatne lub mniej, ale połączone mogą zdziałać cuda...itp. No cóż. Przeważnie tak nie jest.
    P.S. W sensie-tech. Jedyne co ja bym zmienił, to: wzgórzami, wyspami, jaskiniami. Trzy równe końcówki blisko. Ale to tylko: szczegół.:~)
  • Marian 01.09.2018
    Dziękuję Dekaos Dondi za wizytę i ciekawy komentarz.
    Z tymi końcówkami masz rację. Wywaliłem wyspy.
    Pozdrawiam.
  • Bożena Joanna 01.09.2018
    To opowiadanie przypomina trochę historię ludzkości, jedne ludy wypierają inne. Nowi przybysze są drobniejsi, ale sprawniejsi i mądrzejsi. Nie potrafią się porozumieć, a słabsi giną. To mogłoby się dziać wszędzie, w Europie, Afryce, Azji, Ameryce czy Australii. Postęp, który symbolizuje nowy oszczep, sprzyja silniejszym. Takie naszły mnie myśli po przeczytaniu Twojego opowiadania. Piąteczka ! Pozdrowienia!
  • Marian 01.09.2018
    Dziękuję Bożeno za wizytę i dogłębny komentarz.
    Tak było na początku świata i tak pewnie pozostanie do jego końca - nowsi podbijają i eliminują starszych.
    Pozdrawiam.
  • Buziak 01.09.2018
    Świetny, uniwersalny opis podboju obcych terenów przez wędrujących koczowników. Najgorsze w tym wszystkim jest brak próby komunikacji, wszystko oparte jest na walce i próbie siły. W taki sposób wymierały najstarsze cywilizacje. Bardzo fajny, skondensowany tekst, a odnoszący się do ogólnoświatowego schematu działań.
  • Marian 01.09.2018
    Dziękuję Buziaku za odwiedziny.
    Porozumienie to chyba najtrudniejsza rzecz. Widzimy to na co dzień.
    Pozdrowienia i "buziaki".
  • Buziak 03.09.2018
    Marian, wzajemnie, pozdrawiam. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania