Pierwszy dzien wiosny - to nie jest historia o milosci

Jest sobota 8:23 am. Od poniedzialku przespalam ok 4 godziny. We wtorek w samolocie, cos mine tknelo, poczulam ciezar w okolicy klatki piersiowej. Reszte lotu przeplakalam, blagajac o jak najszybsze ladowanie.

Po wyladowaniu niecierpliwie wypatrywalam swojego bagazu i czym predzej pobieglam w strone postoju taksowek. W drodze do domu juz wiedzialam co mnie czeka gdy tylko przekrece zamek. I stalo sie. Moje serce peklo. Nie bylo jego rzeczy. Na blacie kuchennym znalazlam malutka niebieska karteczke na ktorej bylo napisane: “Rozstanmy sie w przyjaznej atmosferze. Kotem zajmowalem sie do wczoraj, jest zdrowy. W lodowce masz sok i jedzenie. Zaplace calosc czynszu w przyszlym miesiacu. Spotkajmy sie na spokojnie wieczorem na miescie.”. Upadlam. Probowalam przeanalizowac sobie ostatnie 3 tygodnie mojego pobytu za granica, gdzie udalo mi sie odpowiedziec na wiele pytan dotyczacych mnie, mojej pracy, zwiazku i tego co chce w zyciu robic.

Bylam taka szczesliwa, ze po powrocie usiadziemy na sofie, przykryjemy sie kocem, napijemy herbaty a ja opowiem ze szczegolami gdzie bylam, kogo poznalam i co przezylam. Odebrano mi ta mozliwosc. Zamknieto kilkanascie miesiecy wspolnego zycia, mieszkania, plakania i smiania sie w niebieska karteczke.

Znowu bieganina mysli, proba analizowania wypowiedzi, rozmow telefonicznych i wiadomosci ktore wymienialilsmy bez przerwy przez ostatnie 3 tygodnie. Zaczelam mowic do siebie: “Nic nie wskazywalo na to, ze cos jest nie tak, przeciez wysylal zdjecia, cieszyl sie z moich, martwil sie kiedy sie zle czulam wiec do cholery co poszlo nie tak?!”. Ograbiono mnie z mozliwosci zadania pytan, poproszenia o wyjasnienia. Nie moglam juz pozegnac sie z jego kotami - zabral je razem z ubraniami, czajnikiem, patelnia i nozem. Wstalam, zapalilam papierosa i podjelam probe uregulowania oddechu i opanowania lez. Co sie stalo? Dlaczego w ten sposob? Poznal kogos? Zrobilam cos nie tak? Nie. Planowal to od wielu tygodni. Byl nieszczesliwy od kilku miesiecy jak sadzi, tylko zapomnial mnie o tym poinformowac. Byl dumny z tego jak to rozegral. Bez dramy, lez i prosb aby sprobowac to jakos wspolnie posklejac. Bal sie, ze ulegnie, a to przeciez to nie bylo to do czego wspolnie doszli ze swoja terapeutka. Przeciez podjal decyzje ktora na glos wypowiedzial i musial byc konsekwentny.

Po dziesiatkach pytan ktore zadalam po wejsciu do mieszkania, postanowilam, ze to nie moze byc tak, ze ktos po prostu wychodzi i zostawia Cie z pieprzona niebieska karteczka, sokiem i kanapka z tunczykiem. Napisalam do niego, ze zgubilam podczas podrozy klucze i nie moge sie dostac do mieszkania. Zadzwonil dopytujac jak to sie moglo stac. Udajac zatroskana powiedzialam, ze nie wiem, ale jestem zmeczona wiec podjade po klucze pod jego biuro. Zgodzil sie.

Po dotarciu na miejsce zmiekly mi nogi. Nie wiedzialam co sie wydarzy. Zobaczylam sie sie zbliza i zaczelo robic mi sie cieplo i slabo. Podszedl, caly blady, pocalowal w policzek i podal klucze. Powiedzialam, ze dziekuje i zapytalam dlaczego od wczoraj sie nie odezwal i czy szykuje mi jakas niespodzianke, ze jest taki tajemniczy. Nie powiedzial nic, tylko przelknal sline. Oddalam mu klucze i powiedzialam: “You tricked me, I tricked you. Mam klucze, tylko chcialam zobaczyc jak sie zachowasz i co masz mi do powiedzenia.”. Powiedzial, ze to byla decyzja ktora podjal juz dawno i nie powinnam byc zaskoczona poniewaz probe odejscia podjal 2 tygodnie przed moim wyjazdem. Probe. Ktora okazala sie fiaskiem bo zostal. I kochal sie ze mna kazdego dnia od tamtej pory. Peklam. Rozplakalam sie i zapytalam dlaczego przez 3 tygodnie ze mna rozmawial i zapewnial, ze wszystko jest ok. Powiedzial, ze nie chcial psuc mi wyjazdu. Pan Milosierny. Dume schowalam do kieszeni, poprosilam aby wrocil bysmy mogli porozmawiac o tym, ale patrzac mi gleboko w oczy powiedzial, ze mnie nie kocha. Juz od dawna. To bylo jak uderzenie w twarz z prawego sierpowego. Od dawna? Przeciez smialismy sie, spedzalismy czas ze soba, chodzilam na jego wystepy, on pomagal mi sie pakowac, kochalismy sie i wszystko bylo dobrze! Nie bylo. Trzymal te trucizne kilka miesiecy, po to aby w najmniej oczekiwanym momencie ja na mnie wylac.

Wrocilam do domu i padlam na lozko. I lezalam tak patrzac w sufit, opanowujac co jakis czas mniej badz bardziej skutecznie ataki placzu i paniki. Po glowie chodzily jego slowa i zarzuty jakobym o niego nie dbala i mowila puste "kocham" a tak naprawde caly zwiazek go strofowalam i zle traktowalam. Wyciagnal rozne klotnie sprzed roku i nie tylko twierdzac, ze nie jest w stanie wybacz mi moich zachowan. Zrobilo mi sie zimno i ciezko. Kot polozyl sie obok mojej twarzy i lezal tak ze mna prawie dobe.

Nastepnego dnia umowilismy sie aby dogadac szczegoly dotyczacych mieszkania, internetu i innych pierdol ktorymi trzeba sie podzielic jak to przy rozstaniach. Zadzownil by sprawdzic czy nie spie i przyszedl. Stanal nade mna i patrzyl. Na moje proby zadawania jakichkolwiek pytan w stylu dlaczego w taki sposob, dlaczego w pierwszy dzien wiosny, dlaczego nie jutro badz przed wyjazdem powiedzial, ze zaden dzien nie bylby dobry wiec wybral wlasnie ten. Moj dzien powrotu, dzien o ktorym marzylam od 3 tygodni, dzien w ktorym mialam powachac jego wlosy, skore i przytulic sie. Pierwszy dzien wiosny. Powtorzyl wszystkie wypowiedziane wczesniej tezy, zarzuty i zapewnial, ze jest to najlepsza dla nas dwojga decyzja bo po prostu nie dogadamy sie nigdy. Zaczelam wyliczac desperacko momenty w ktorych mu pomoglam, tak jakby mialo to cos zmienic. “A ile razy ja zbieralem Cie z podlogi jak nie chcialo Ci sie zyc co?”. Auc. Zabolalo. Potem bylo jeszcze gorzej. Burza rozpetala sie na calego, wciagnela znajomych, rodzine i duzo brudow.

Po kilkunastu minutach pioruny ustaly. Usiadl na lozku i mnie przytulil tak jak kiedys. Poczulam sie bezpiecznie pierwszy raz od kilku tygodni, wlasnie w jego ramionach. Ramionach ktore mnie nie chca. Ramiona ktore daza mnie olbrzymia sympatia, ramiona ktorym sie bardzo zawsze podobalam, ramiona ktore uwielbialy mnie dotykac, ale juz mnie nie kochaja. Bo nie wspieralam, bo nie tak jak on chcial, bo on mogl klamac a ja nie moglam sie na to denerwowac i wpadac w furie. Pojawila sie mala tecza. Zaczelismy wspominac dobre rzeczy, zartowalismy z okropnego szarego papieru toaletowego ktory kupil podczas mojej nieobecnosci oraz z jego matki ktora za wszelka cene chciala odzyskac posciel ktora kupila 20 lat temu za 550 zlotych, a my ja po prostu oddalismy do schroniska bo mielismy takich 4.

Po pol godziny powiedzial, ze musi leciec wiec poprosilam aby mnie przytulil na dobranoc. Przytulil mnie, glosno westchnal, pocalowal w ramie, zerwal sie i wyszedl. A ja zostalam sama. Z milionem mysli, niewypowiedzianych slow, zlamanym sercem i moim smutnym kotem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania