Pies Pawłowa

Kołysze. Ciemno.

Komenda - światło zapala się, wszyscy otwierają oczy, zerkają przez prawą szybę. Nie, jeszcze nie, to jeszcze nie ich przystanek. Wszyscy jadą do samego końca, ale kierowca zatrzyma się i tak na każdym przystanku.

Komenda – silnik, gaśnięcie świata, facet siedzenie obok zasypia na wznak, większość zamyka oczy, hibernują aż do celu podróży.

Chyba że będzie komenda.

Dwadzieścia jeden Psów Pawłowa zmierza w krawędź otchłani. Ale nie w samą pustkę – tam się autobus nie zatrzymuje, ten staje gdzieś między ostatnią prostą a skokiem wiary.

Chyba że będzie komenda.

Nie kołysze. Jasno.

Stoimy, ale nie musi się otwierać oczu, by to wiedzieć. Słyszę poruszenie, wszyscy zabierają bagaże, ubierają kurtki, szaliki i czapki w ciasnym przejściu między siedzeniami. Też muszę, więc się płynie z prądem. Jaki wybór?

Wychodzi się z torbą, będzie przesiadka, teraz z krawędzi otchłani pojedzie się po brzegu na drugi koniec dziury w kosmosie, patrząc przez prawą szybę w przepaść i zastanawiając się, w jakim kierunku życie jeszcze może się udać. Ale zawsze moje – jej moje, jego moje, babci moje, dziadka moje, tej dziewczyny moje.

Nigdy czyjeś. Się o innych nie myśli.

Ding-dong – komenda. Ten sam niezrozumiały język wylewa się z głośników dworca, ale psy Pawłowa i tak nastawiają uszu. Słuchają, bo to ważny komunikat: gdzie stoi pociąg, jaki peron, za ile odjedzie.

Ale i tak wszyscy wiedzą, sprawdzili w Internecie, a starzy mimo braku obeznania wydają się dziwnie uświadomieni we wszelkich zmianach w rozkładzie. Może to nawet oni wpisują opóźnienia i przesunięcia w sieci.

A pociąg stoi zaraz obok, tutaj dużo peronów nie ma, a kurs też jedyny.

Ale jest komenda. Więc się słucha.

Ding-dong. Koniec trzasków i bełkotu.

Wsiada się.

Szukają miejsc – wolne, ale tu mi nie pasuje, tutaj też, ale za dużo ludzi w przedziale, dotarło się do końca, cofam, szukam jeszcze raz – siadają, zajmują wolne miejsca.

Komenda – szarpnięcie, wszyscy patrzą przez szybę, czy to pociąg się rusza, czy peron ucieka. Pociąg się rusza, jedzie na pograniczu, przez chwilę każdy patrzy w otchłań czarnej dziury za szybą, po czym przenoszą wzrok na swoje odbicie, by ostatecznie wrócić do światłości smartfona.

Jedzie się i czeka. Wiadomo, na co się czeka.

Na dzień dobry.

Komenda – wystarczy ton głosu, nieważne, co powie, wszystko wiadomo. Wszyscy wyglądają z siedzeń i wyciągają bilety, legitymacje studenckie, zaświadczenie o wieku, dowody osobiste.

Sz-czekają w ciszy aż pan podejdzie i odklepie.

Jak odklepie, to można. Co się chce. A się chce spać.

Zamykam oczy. Kołysze, jasno, za oknem ciemno. Ktoś puszcza głośno muzykę z telefonu, nie ma słuchawek. Wszyscy rozglądają się, złorzeczą, szukają winnego. Ktoś zażartował, ktoś krzyknął, czekają na zbawienie.

Muzyka cichnie. Ulga. Można pospać.

Pociąg trąbi, słyszę komendę przez sen, się budzi, patrzy się przez okno z prawej. Już na miejscu.

Wysiadam na skraju dziury, komenda – syk drzwi, tłum wylewa się na peron, szuka schodów, błądzi, zmierza.

Się idzie, się dociera do przystanku, czeka na tramwaj. Patrzy się dookoła, też czekają, pewnie się spóźnia, nikt nie słyszy jeszcze łoskotu kół o szyny. Zimno, przekleństwa, wszyscy znają powody, głośno je obwieszczają, korek tu i tu, pewnie znów nowy na motorniczym, pewnie znów coś się zjebało.

Komenda – zgrzyt tramwaju, wszyscy zamykają mordy i czekają aż podjedzie, wlewają się do środka pojazdu, zajmują miejsca, chwytają się barierek.

Ja też. Chwyta się i się stoi. Maszyna rusza. Buja, kołysze, dwadzieścia jeden psów Pawłowa kiwa się, niesieni tą samą falą.

Na kolejnym przystanku niespodziewana komenda – staruszka. Wszyscy wstają, ustępują, proszą, ona dostojnie wybiera panicza, którego zaszczyci swoją pupą, siada, potem sadza się reszta.

Chyba że się stoi. Jak ja. Wtedy po prostu się obserwuje i zazdrości, że ktoś mógł zareagować na wezwanie.

Zgrzyt, zgrzyt, drzwi się rozsuwają, głos obwieszcza stację – się wysiada, rozgląda, tędy do domu, się idzie, psy rozbiegają się w różnych kierunkach, wolne i beztroskie. Byle do drzwi.

Światło wita mnie automatycznie, bezemocjonalnie, odruchowo, jak stary refleks nabyty w młodości. Nie jest mi wierne, ale jest wierne w swojej niewierności do wszystkich innych. Się szanuje konsekwencję w działaniu.

Klucze, komenda – zgrzyt, zgrzyt – ulga zstępuje na ciało, swoboda działania, swoboda myśli, się wita z wolnością w się-moim królestwie. Się rozbiera, się rzuca kurtkę wieszak, się idzie opłukać twarz z kurzu otchłani, obejrzeć rany psychiczne w oczach. Się idzie do pokoju, zapala lampkę, spluwa się bezwiednie do kosza, bo śliny w ryju za dużo.

Się wsłuchuje. Komenda – serce bije, puk-puk, puk-puk.

Więc reaguję.

Się żyje.

Chyba że będzie komenda.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Lucinda 27.01.2018
    Jak zwykle skusiłam się na przeczytanie tekstu, choć wiedziałam, że pomyślę trochę i prawdopodobnie będę musiała jakoś skomentować, choć nie ma na to czasu... Cóż, zaciekawił mnie ten tekst. Niby taki krótki, ten powierzchowny obraz taki nieskomplikowany, a wszystko składa się w taką całość, że aż nie można zostawić tego tak po prostu i przejść do innego zajęcia, swoje przemyśleć trzeba. Pierwsze moje skojarzenie dotyczyło zautomatyzowania, takiego, które z jednej strony można by dostrzec w wyuczonych zachowaniach, jak w przypadku psa Pawłowa, z drugiej strony są kolejne przystanki i stacje, no i jest jeszcze forma, gdzie całą treść jest pocięta kropkami, przecinkami i myślnikami, co też działa jak pewnego rodzaju mechanizm, pojawia się inwersja czasowników z ,,się", która też zmienia trochę odbiór znaczeniowy tych czynności. A prócz tego w tym wszystkim jest człowiek podporządkowany pewnym siłom, zjawiskom, podporządkowany stanowi rzeczy w świecie, a jednocześnie skupiony na swoim miejscu w nim i drodze, jaką ma do przebycia.
    Dobra, nie gadam już, zostawiam 5, bo tekst mnie zaciekawił.
  • Anonim 28.01.2018
    Chciałem Arysto skomentować ten tekst, ale zrezygnowałem, bo bardzo dobrze uczyniła to Lucinda ;-) Pozdrawiam autora tekstu jak również przedmówczynie :-)
  • Agnieszka Gu 27.01.2018
    Witam,
    "teraz z krawędzi otchłani pojedzie się po brzegu na drugi koniec dziury w kosmosie, " - bardzo obrazowe
    "rzez chwilę każdy patrzy w otchłań czarnej dziury za szybą, po czym przenoszą wzrok na swoje odbicie, by ostatecznie wrócić do światłości smartfona." - rozłożyło mnie na łopatki...
    "Się idzie, się dociera do przystanku, czeka na tramwaj. " - rany, jakie to życiowe... widzę środek nocy, ciemno, zimno, trza iść... świetnie to rozpisane tutaj.
    "Światło wita mnie automatycznie, bezemocjonalnie, odruchowo, jak stary refleks nabyty w młodości." - świetne... dalej to marzenie o chłodnej pościeli i błogim śnie... oby nie komenda...;/
    Bardzo dobrze, klimatycznie, skomponowany tekst. Podziwiam i pozdrawiam :)
  • Karawan 28.01.2018
    Się rozumie pięć za monotonię codzienności. I to się widzi co się robi gdy się świadomie wstawia gdzie trzeba się. Dziękuję! Spróbuję zapamiętać. 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania