Pisiont groszy

Otwieram drzwi szafy i wychodzę ze środka. Muszę pamiętać by naoliwić te cholerne zawiasy. Irytują mnie do granic wytrzymałości. Nie wiem, czy ktokolwiek potrafi sobie wyobrazić to uczucie, gdy najzwyczajniej w świecie, wychodząc sobie ze starej, eleganckiej, rozlatującej się szafy, słyszy się ten okropny dźwięk. Coś doprawdy niedorzecznego jak kulturalny, ułożony, uczciwy człowiek jest traktowany przez przedmioty martwe. Poprawiam krawat, który najwidoczniej nie dostrzegł ogromu mojej złości i ośmielił się przekrzywić. Schodzę po schodach i skręcam do kuchni. Moja kuchnia należy do najpiękniejszych kuchni, jakie kiedykolwiek w życiu widziałem. Sufit pomalowany jest na kolor biały, a ściany na kolor czarny. Głębi metafory zawartej w tym niebanalnym kontraście nie sposób jest opisać słowami. Przynajmniej nie małą ich ilością. Przez okno znajdujące się na wschodniej ścianie pomieszczenia wpada cudowne, jaśniutkie światło, ubierające pokój w prześliczny płaszcz przedziwnych cieni. Niezmiernie mnie to irytuje, toteż zasłaniam otwór w ścianie szkarłatną, zakończoną wymyślnymi wzorami zasłoną.

 

Piękno i wyjątkowość mojej kuchni polega na jej gustownej prostocie. Na ścianie zachodniej wisi okrągły, stylowy zegar w kolorze drewnianym. Zastanawiam się przez moment, czy można powiedzieć o kolorze, że jest drewniany. Dochodzę do wniosku, że niezmiernie mało mnie to interesuje. Liczby na tarczy zegarowej są, ma się rozumieć, liczbami rzymskimi. Nienawidzę kultury arabskiej i wszystkiego, co jest z nią związane. Pod zegarem stoi kuchenka gazowa, o której jednak nie można nic interesującego powiedzieć. Więcej mebli w mojej kuchni znaleźć nie można ze względu na fakt, iż pomieszczenie to służy mi wyłącznie do sprawdzania godziny na moim luksusowym zegarze. Patrzę więc na zegar i widzę, że jest około godziny szóstej trzydzieści jeden. To idealna godzina na wyjście z domu, co też czynię.

 

Ledwie zamknąwszy za sobą drzwi na dwa klucze, widzę młodego mężczyznę niezdarnie zmierzającego w moim kierunku. Jest ubrany w łachmany i źle mu z oczu patrzy.

,,Kim czcigodny pan jest i czemu zawdzięczam sobie pańską wizytę o tak wczesnej porze?"

,,Uhm... To znaczy... Jestem listonoszem, rzecz jasna! Przynoszę panu dwa listy. Jeden, jak mniemam, pochodzi z jakiegoś niezwykle oficjalnego urzędu, a drugi... Hmm... O drugim ciężko cokolwiek powiedzieć, poza tym, że jego nadawca posługuje się niespotykaną wręcz kaligrafią!" Odpowiada mężczyzna przyglądając się uważnie kopertom.

Jego zainteresowanie moją korespondencją działa mi na nerwy. Staram się tego nie okazywać.

,,Czy zdaje sobie czcigodny pan sprawę ze stanu, w jakim znajduje się pański mundur?"

,,Owszem, zdaję sobie z tego sprawę."

,,Dlaczego, w takim razie, pan, pracownik instytucji publicznej, naraża ową instytucję na utratę dobrego imienia, jakim niewątpliwie cieszy się ona wśród społeczeństwa?"

Na twarzy mężczyzny pojawia się lęk.

,,P-p-pan wybaczy! G-g-gdzieżbym śmiał! J-j-ja tylko... W-w-widzi p-pan w drodze z w-w-ważna m-m-misją dostarczenia p-panu pańskiej k-k-korespondencji uległem straszliwemu i absolutnie n-n-nieoczekiwanemu wypadkowi!"

Przez chwilę mam zamiar zapytać go jakiż to straszliwy i absolutnie nieoczekiwany wypadek mu się przytrafił. Przypominam sobie jednak, że nie mam czasu na głupoty.

,,Wybaczam panu, ale żeby mi to był ostatni raz! Nawiasem mówiąc, jak długo pracuje pan już w tej okolicy? Mam wrażenie, że widzę tu pana po raz pierwszy." Mówiąc to wyciągam dłoń po moje listy.

,,Cztery lata, proszę pana." odpowiada mężczyzna, z trudem opanowując emocje.

,,Cztery lata? Doprawdy? Jakże to tak, cztery lata czcigodny pan tutaj pracuje, a ja dopiero teraz pana widzę?" pytam oburzony.

Odpowiedź nie pada. Nie, żebym się jej spodziewał. Tłumaczę sobie tę sytuację słabym stanem mojej pamięci.

,,Do widzenia zatem! Życzę udanego dnia."

,,N-n-niech pan zaczeka!" wyjękuje resztką sił listonosz.

Odwracam się.

,,P-p-pisiont groszy się należy z-z-za p-p-przesyłkę."

Bez słowa podaję mu złotówkę i odchodzę. Nie chcę mieć już więcej nic do czynienia z tym błaznem. Doprawdy, jakich niekompetentnych pracowników zatrudnia w dzisiejszych czasach poczta! To na pewno przez te cięcia wydatków! Podatki idą w górę i w górę, a jakość usług publicznych w dół. Cóż to się wyprawia w tym przeklętym kraju!

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • LinOleUm 29.10.2014
    Nawet humorystyczne, taki suchy humor XD
    Ale teraz na poważnie: w interpunkcji jestem do bani, więc nie powiem Ci, co było źle, a co dobrze.
    Co do ortografii, nie mam żadnych zastrzeżeń, oby tak dalej ;)
    Nie wiem tylko, czy to twój kaprys, czy po prostu tak się uczyłeś/aś, ale piszesz wypowiedzi w cudzysłowach. Nie lepiej od myślników?
    Opowiadanie bardzo mi się spodobało, w ciekawy sposób przedstawiłeś/aś codzienne życie :)
    Ode mnie masz 4
  • LinOleUm 29.10.2014
    Twój*

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania