Piwnica nr 22

Ocknąłem się, leżąc na śnieżnej zaspie w nieznanym blokowisku. Miałem silnie pokaleczone dłonie. Ledwo udało mi się wstać. Temperatura była bardzo niska. Silny wiatr potęgował uczucie przeszywającego mrozu. Wokoło pustka. Parkingi były puste. Wydawało się, że albo nikt tu nie mieszka, albo nikt nie posiada auta. Powoli skierowałem się w stronę jednej z klatek schodowych. Chodnik był oblodzony.

Ledwo utrzymując równowagę robiłem małe kroki, posuwając się naprzód. W końcu stanąłem przed drzwiami. Były otwarte więc nie namyślając się wszedłem do środka. Wnętrze wyglądało, jakby nie sprzątał tam nikt od dłuższego czasu. Na schodach leżały różne graty od starych wieszanych szafek po kuchenne okapy i dziecięce rowery. Rannymi dłońmi nie sposób było to wszystko odgarnąć. Jedynym wyjściem było zejście do piwnic.

Na szczęście były tam lampy i prąd. Cały długi korytarz rozświetlił się oślepiającym blaskiem. Wtedy usłyszałem cichy głos dobiegający z jednej z piwnicy. Zacząłem iść w jego stronę. W końcu stanąłem przed drzwiami numer dwadzieścia dwa. Były na szczęście uchylone więc bez większego problemu je otworzyłem. W środku siedział mężczyzna w średnim wieku. Był cały brudny i miał podarte ubrania. Jego nogi były przybite do betonowej posadzki metalowymi prętami.

- Czego tu? - wykrztusił mężczyzna.

- Usłyszałem czyjeś jęki i postanowił to sprawdzić. Kto to panu zrobił.

Mężczyzna kaszlnął i wyciągnął rękę po stary na wpół zapleśniały kawałek chleba.

- Co nigdy jęczącego mężczyzny nie słyszałeś? Nie masz tu czego szukać. Odejdź.

- I zostawić tu pana na śmierć? Zaraz zadzwonię po pogotowie.

- Chłopcze skąd ty się urwałeś. Szpital zamknięto piętnaście lat temu, zresztą tak samo zrobiono z komendą policji i straży pożarnej.

- Nie rozumiem. Dlaczego zamknięto?

- To było tak nagle. Pamiętam, że byłem wtedy w supermarkecie. Stałem w długiej kolejce. Wszyscy przeczuwali, że coś się dzieje. Ludzie masowo zaczęli wyjeżdżać z miasta. Usłyszeliśmy krzyki na zewnątrz, na parkingu. Nie wiem kim byli, ale zadźgali wszystkich uciekających. Poćwiartowani. Moja żona była wtedy na parkingu — mężczyzna gorzko zapłakał. Strumyk łez spłynął po jego wychudzonych policzkach.

- Nikt nie przeżył?

- Tylko nasze blokowisko się trzymało, ale dwa lata temu wyrżnęli resztę. Ja też skonam. To był mój ostatni kawałek chleba.

Żałuj, że tu przyszedłeś, oni już cię wyczuli.

Zbladłem. Nagle usłyszeliśmy kroki i dziwne porykiwanie niepodobne do ryku żadnego ze znanych mi zwierząt.

- Idą tu. Chłopcze, nie masz szans. Lepiej usiądź ze mną i poczekaj.

Ja jednak nie zamierzałem tak szybko odpuścić. Gdy wybiegłem korytarz, ujrzałem trzy wysokie czarne sylwetki. W łapach trzymały zakrwawione kosy. Zacząłem biec przed siebie. Jeden z nich wszedł do pomieszczenia, gdzie siedział mężczyzna.

- Raz, tylko raz a porządnie — krzyknął.

Nagle zorientowałem się, że trafiłem do ślepego zaułka. Owego postaci zbliżały się. Gdy w końcu stanęły przede mną. Jedne z nich zbliżył się do moich dłoni i zaczął je obwąchiwać. Uświadomiłem sobie, że zwabiła je moja krew. Było już jednak za późno. Zdążyłem spojrzeć na ostrze kosy przecinające moją szyję.

Średnia ocena: 3.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • marok 25.11.2017
    Dzięki
  • refluks 25.11.2017
    Marok,, po nr nie trzeba kropki.
    Pytanie:
    " Jedynym wyjściem było zejście do piwnic."
    Było wejście do bloku.
    Za "postaci"m poprawność i zręczność w opisie stawiam pięć.
  • marok 25.11.2017
    Dziękuję
  • Rex z lasu 26.11.2017
    Podoba mi się. Fajne opisy
  • marok 26.11.2017
    dzięki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania