Planeta DankMemesosplosioniuminia

Opowiadanie

 

gatunek: fantastyka/fantasy/surrealizm/podróże/akcja/przygoda

⭐️

Lata 1989-2017...

 

Późnym wieczorem, w jednym z domów jednorodzinnych na przedmieściach dużego, nowoczesnego podzwrotnikowego miasta nad oceanem, dwóch dwudziestoośmioletnich kolegów grało w grę telewizyjną. Nagle telewizor wciągnął ich do swojego wnętrza. Na ekranie pojawiła się posiadająca pięć rąk, cztery nogi i trzy ogony, niebiesko-fioletowo-granatowa hybryda szopa pracza i skunksa, jedząca chipsy z czerwonej paczki, popijająca napój z zielonej puszki i mająca na oczach czarne okulary przeciwsłoneczne.

 

— Witajcie w Świecie Niekończącej Się I Naprawdę Dobrej Oraz Zabawnej Rozrywki — powiedziało osobliwe stworzenie do widzów, którzy nie zdążyli go zobaczyć ani usłyszeć, bo znaleźli się na planecie Vaporwavionia.

 

Zza kanapy wyjrzała dziwna dwunożna zjawa o świecących oczach, zielonych plecach i czerwonym brzuchu. Wskoczyła na fotel, a zaraz potem z niego zeskoczyła przed telewizor, przewracając pomarańczowo-różową donicę z wyrastającą z niej palmą, której długie liście w kształcie piór prawie dotykały sufitu. Przez pomieszczenie przefrunęła ćma wielkości pelikana, robiąca dużo hałasu o nic. Wyfrunęła przez okno i wylądowała na wielkiej, czerwono-zielono-niebiesko-żółtej obręczy, wiszącej nad miastem. Po niebie przeleciało stado chipsów, deserów lodowych, butelek oranżady i różnokształtnych lizaków w kolorze zielono-beżowo-żółto-pomarańczowo-brązowym. Zaraz potem, spadł krótkotrwały deszcz jednodolarówek amerykańskich i świeżych liści, prosto z potężnych drzew, rosnących wzdłuż ulic oraz w parkach, gdzie beztroskim, pełnym imprez i przygód życiem cieszyły się papugi, szopy pracze, skunksy, padalce, pingwiny i jaszczurki.

 

"Planeta DankMemesosplosioniuminia"

 

Gdzieś w centrum miasta...

 

Nieopodal dzielnicy kilkupiętrowych kamienic, otoczonych niewielkimi ogrodami, znajdował się duży park stylizowany na las. Po jego trawnikach, między krzewami, kwietnikami i trzcinami, spacerowały pingwiny i papugi. Po ścianach kamienic, wzniesionych z cegieł i pełnych pomieszczeń o niezwykłych właściwościach, spacerował gekon. Potrafił on zmieniać kolory ciała, chodzić na dwóch nogach jak na przykład rybitwy, oraz fruwać niczym ważka. W pewnym momencie, na swojej drodze spotkał nietoperza, oposa, jeża i skunksa. Zwierzaki te również umiały latać wysoko nad powierzchnią ziemi, podobnie jak albatrosy. Tymczasem budynki skrywały mnóstwo tajemniczych i zagadkowych mieszkań, strychów oraz piwnic.

 

— Skąd przybywacie, i dokąd zmierzacie? — spytał gekon.

— Nad ocean, gdzie podobno padają deszcze bardzo dobrych przygód, podróży i imprez — odpowiedział opos.

 

Gekon wspiął się na dach, a reszta zwierząt poszła do parku. Tymczasem nad jeżdżącymi po ulicach samochodami pojawił się metaliczny dwudziestosześciościan w zielono-szaro-brązowej czapce z daszkiem. Z geometrycznego obiektu, będącego wielkości piłki tenisowej, wystawało dwadzieścia sześć anten, potrafiących zmieniać swój kształt. Wielobok przefrunął nad trawnikiem, gdzie spotkał czarno-szarego tygrysa z lwią grzywą, spacerującego na dwóch nogach. Dziwny przedmiot wylądował nieopodal brzegu stawu. Na źdźble trzciny siedział zielony szarańczak, grał na gitarze oraz śpiewał o tym, że dobrze być dzikim insektem, bo można wtedy fruwać po całej planecie.

 

W świetle księżyca, na wyspie pośrodku stawu, pięćdziesiąt zielonych żab urządziło sobie zabawę taneczną. Pośród pobliskich hibiskusów i różnych kwiatów polnych, trzy modliszki oraz cztery patyczaki miały pełne śmiesznych żartów spotkanie koleżeńskie, a pomiędzy gałęziami drzew fruwały ćmy, biedronki i stonki.

 

— Może zamienię się w jedną z gwiazdek i pofruwam po niebie — zastanawiała się ubrana w czapkę metaliczna figura geometryczna z której wystawały anteny, ale wtedy na tle nieba przefrunęły paczka chipsów i puszka napoju gazowanego. Znajdowały się na nich radośnie pląsające pomarańczowe chrupki w kształcie trójkątów, a każdy z przysmaków miał założone czarne okulary przeciwsłoneczne.

— Czy chcesz polecieć z nami na Oryginalną Cool Plażę? — spytały chipsy.

 

W pewnym momencie, paczka, puszka i dwudziestosześciościan zniknęły, po czym pojawiły się na wysokim stromym klifie przybrzeżnym, usypanym z drobnego, żółto-pomarańczowo-beżowego piasku plażowego. Roztaczał się z niego przepiękny widok na ocean i na widniejące nad nim niebo. Ciemność nocy ustąpiła miejsca porannemu półmrokowi. Pomarańczowa przezroczysta poświata zaczęła ogarniać wszystko swoim zasięgiem.

 

Do dużego parku, ciągnącego się między plażą a niedużym miastem, posiadającym dużo hoteli i wyluzowanych oraz często imprezujących mieszkańców, przyjechały dwa długie, płaskie, kanciaste samochody osobowe. Z każdego wysiadło po jednym raperze i po jednej raperce. Czwórka ludzi wbiegła na szeroki pas piasku i zaczęła wykonywać tańce nowoczesno-dyskotekowe w cieniu wysokiego drewnianego, beżowego pomostu, po którym spacerowały dwie piramidki, z których jedna była szarozielona a druga złota, oraz trzy dwunożne zwierzaki: zielony jeż, czerwona mysz i fioletowa żaba. Wszystkie z przebywających na pomoście postaci były ubrane w czapki z daszkami oraz w czarne okulary przeciwsłoneczne.

 

Z pobliskiej sterty kartonowych pudeł wyskoczyły cztery szczury. Pobiegły one w kierunku centrum miasta. Wyfrunęły także cztery nietoperze, które następnie poleciały w kierunku koron potężnych drzew liściastych, rosnących na jasnoszarych chodnikach po obu stronach ruchliwej drogi, pełnej samochodów, motocykli i rowerów.

 

Dwa auta, dotychczas stojące w parku, nagle przyjechały na plażę i zaczęły skakać, stanowiąc doskonałe tło dla tańczących breakdance ludzi, ubranych z luzem i poczuciem humoru. Czworo przyjaciół skończyło tańczyć. Każde z nich wyciągnęło zza swoich pleców po jednej zielonej puszce orzeźwiającego napoju i wypiło go. Puste aluminiowe pojemniczki zgnietli swoimi dłońmi, zanieśli do pobliskiego kubła na odpady i umieścili je w nim, a wtedy wyfrunęło z niego siedem ciem.

 

Tymczasem na wysokim piaskowym klifie...

 

Spośród wysokiej plażowej trawy wyjrzały dwa nieduże, długie i cienkie gady, a były to padalec oraz zaskroniec. Przypełzły one na plażę, aby wygrzewać się w intensywnych, przybrzeżnych promieniach słonecznych. Paczka chipsów, puszka napoju gazowanego i metaliczna kulka z wystającymi z jej boków antenkami, nagle dostały dwudziestopięciocentymetrowych motylich skrzydeł i uniosły się wysoko w powietrze. Wyruszyły na podniebną wycieczkę. Podziwiały plażę z wysokości dwustu kilkudziesięciu metrów.

 

— Jakie oryginalne widoki! — stwierdziły chipsy.

— Optymalne! — dodała puszka, z której wyfrunęło kilka baniek mydlanych, natychmiast po puszczeniu w eter przeobrażających się w beżowe brzęczące pegazy wielkości pszczoły oraz posiadające długie kolorowe ogony, i w takiej formie odlatujących w kierunku różowych oraz jasnoniebieskich chmur, mających kształt grzybów przemierzających jasnoróżowe tło nieba.

— Klimatyczne! — skomentowała kulka.

 

Trójka przedmiotów pokrążyła w powietrzu przez dwadzieścia dwie minuty, po czym wylądowały one na znajdującym się trzysta metrów od brzegu i wystającym z wody kamieniu, który okazał się rybą odpoczywającą po przefrunięciu nad wielkim kontynentem. Nagle zwierzę, wraz z wszystkimi rzeczami leżącymi na jego grzbiecie, zostało złapane i zjedzone przez gigantycznego łabędzia, który wyłonił się z morskich głębin, płosząc przy okazji dwa stada różnych stworzeń. Jedno składało się z fok w okularach przeciwsłonecznych, a drugie z maskonurów w czapkach z daszkami.

 

Minęło pięćdziesiąt osiem wschodów i zachodów księżyca, za każdym razem mającego inny kształt i kolor...

 

W rozległym obszarze bagiennym, rozciągającym się od plaży do kilkudziesięciu kilometrów w głąb lądu, żyła zielono-brązowa żaba. Siedziała na dużym kamieniu. Nagle została złapana i zjedzona przez aligatora, który wyskoczył zza skały.

 

Po polnej dróżce biegł łowca potworów, skarbów i przygód, nazywający się Mister Pistolecik Trach-Trach. Był superbohaterem wyglądającym jak zwykły człowiek. Najczęściej był przebrany za kowboja, ale czasami strojem swym parodiował przeróżne postacie i istoty, częściej lub rzadziej spotykane we wszechświecie nazywającym się Popkulturopea. Potrafił dowolnie zmieniać swój wygląd oraz wiek. Aktualnie miał około trzydzieści pięć lat, chociaż jeśli by chciał, to mógłby mieć na przykład czterdzieści, albo czterdzieści pięć lat. Zazwyczaj miał dobrą kondycję fizyczną i był wysportowany, szybki, sprytny oraz zwinny.

 

Podczas biegu, znalazł pomarańczowego strusia, mającego ogon i przednie łapy podobne jak u smoka z Komodo oraz mierzącego siedem metrów długości i około trzy metry wzrostu. Wsiadł na jego grzbiet i od tej pory pędził na nim, a drapieżne jaszczury, zarówno czworonożne jak i dwunożne, nie miały żadnych szans na schwytanie i pożarcie go. Były zmuszone przez los nadal żywić się dżdżownicami, ślimakami, żabami i szarańczakami.

 

Łowca przygód wjechał na dwunożnym stworze w gęsty las, składający się z przeróżnych roślin liściastych i palm, często porośniętych mchem albo pnączami, niejednokrotnie pięknie kwitnącymi. Zwierzę rozpłynęło się w powietrzu, a poszukiwacz skarbów wyciągnął zza swoich pleców niebiesko-zielono-żółty miecz i szaro-pomarańczowo-granatową tarczę, za pomocą których zaczął żwawo bronić się przed pięcioma ludożerczymi, bagiennymi, dwunożnymi istotami. Drapieżne stworzenia nazywały się bagnołaki, miały kolor oliwkowy oraz były wielkości ludzi.

 

Pogromca potworów biegał pośród palm wachlarzowych, fatsji, pospornic i zbóż. Skakał z drzewa na drzewo. Schował miecz oraz tarczę, a wyciągnął rewolwer o niezwykłych właściwościach i ognisto-laserową szablę. Wykonywał przewroty zarówno w przód jak i w tył. Toczył się, chodził, biegał oraz skakał on zarówno na stopach i na dłoniach. Szybko okrążał stwory i pokonywał je znienacka, wyskakując spośród szuwarów bagienno-morskich ziołorośli oraz długoliściowych, iglastych i tropikalnych krzewów. Fruwał od dwóch do dwudziestu ośmiu metrów nad drzewami i palmami, znad których celnie strzelał do śmiercionośnych potworów. Zwinnie poruszał się pośród gęstego lasu potężnej roślinności. Kiedy pokonał wszystkich przeciwników, a w sumie były ich setki, pofrunął na obrzeża lasu, gdzie zaczynały rozciągać się rozległe, przepiękne i słoneczne łąki, spoczywające na malowniczych, łagodnych wzgórzach.

 

Rozległe Malownicze Wzgórza, porośnięte jasnozielonymi łąkami, a miejscami też lasami...

 

Łowca skarbów był zmodyfikowanym genetycznie. Wszedł po niewidzialnych, spiralnych schodach na wysokość siedmiu pięter. W międzyczasie, niebo zmieniło swój kolor siedem razy. Gdy dzielny, waleczny i odważny superbohater znalazł się na szczycie, czekała tam na niego niebiesko-różowo-żółto-zielono-pomarańczowa, półokrągła, wysoka i szeroka futryna, przyozdobiona wielkimi kwiatami z różnych rodzajów, takich jak róża, magnolia, hibiskus i tulipanowiec. Za nią było widoczne granatowe tło, usiane złotymi i srebrnymi, świecącymi punkcikami. Waleczny, ale na szczęście szlachetny, podróżnik przeszedł na drugą stronę. Wtedy nagle zniknął wraz z międzywymiarowym łukiem drzwiowym, oraz ze wszystkim tym, co skrywał on po swojej drugiej stronie. Przez siedem sekund można było zobaczyć biało-niebieskie schody spiralne, które następnie również rozpłynęły się w powietrzu.

 

Na niebie pojawiły się wielobarwne chmury, po czym spadł z nich obfity deszcz kolorowych diamentów oraz monet. W ciągu dwudziestu minut, górki drobnych przedmiotów zamieniły się w trzy żyrafy i osiem kotów o nietypowych kolorach, takich jak różowy, niebieski, fioletowy czy zielony. Wszystkie zwierzaki były roślinożerne. Na łąkach występowały duże ilości niezwykłych pospornic, figowców i fatsji, na których rosły niebieskie banany, miękkie kokosy oraz fioletowe pomarańcze z białym miąższem.

 

Przez środek trawnika, otoczonego zabytkowymi resztkami murów po starożytnym zaginionym mieście, przeszedł oliwkowozielony tyranozaur z czterema kogucimi grzebieniami na głowie. Przefrunęło nad nim pięć niebiesko-różowych chmur, na których leżały granatowo-fioletowe lamy. W międzyczasie słońce przybrało pomarańczowo-czerwoną barwę, a jego promienie mieniły się dwudziestoma czterema różnymi kolorami. Za dinozaurem wylądował zielono-żółto-pomarańczowy skrzydlaty ośmiorożec, ciągnący za sobą długą, kilkubarwną smugę. W tle przefrunął szarobrązowy marsjański samolot w kształcie tortu. Z jednego z jego świecących okien wyfrunęła czterogłowa krowa i poleciała do niebiesko-fioletowo-różowego lasu bambusowego, rosnącego na wielkiej fruwającej wyspie w kształcie owocu mango albo awokado, krążącej nad dziesięcioma kontynentami i osiemdziesięcioma morzami.

 

Plaża, zachód słońca...

 

Wszystko było spowite przez pomarańczowo-czerwono-brązową poświatę. Z nieba zaczął padać deszcz owoców, cheeseburgerów, paczek chipsów, puszek napojów gazowanych i kawałków pizzy. W pobliże beżowego drewnianego pomostu przyszło czterech raperów oraz cztery raperki. Wszyscy z nich mieli po dwadzieścia sześć do trzydziestu ośmiu lat i byli ubrani w luźne koszulki o rękawach sięgających im do łokci oraz spodenki, również luźne, a sięgające do kolan. Zaczęli tańczyć breakdance oraz rapować. kilka tysięcy imprezujących i podróżujących osób, mających od dwudziestu dwóch do sześćdziesięciu pięciu lat, przeteleportowało się na plażę oraz przyłączyło się do raperów i raperek, rozkręcających odstresowujące muzyczne spotkanie, podczas którego padło mnóstwo zabawnych oraz poprawiających nastrój i humor tekstów. Dziwny deszcz przestał padać, a to co dotychczas znalazło się na pomoście i okolicznych plażach, wzbiło się w powietrze i w postaci wielkiego roju pofrunęło w stronę miasta, znikając w dużym przybrzeżnym parku, utrzymanego w stylu lasu. Wszyscy ludzie tańczyli, a nad ich głowami fruwały motyle, papugi i niebiesko-zielono-pomarańczowe flamingi.

 

Zabawa taneczna przeniosła się w postaci wesołego korowodu na wielki plac we wspomnianym parku, oddzielającym plażę od zabudowanej części miasta. Rozbawieni ludzie tańczyli w różnych stylach i rytmach. Tymczasem na niskiej palmie wachlarzowej siedziało siedem szaro-brązowo-zielonych szarańczaków wielkości owocu kiwi i ćwierkało w rytmie muzyki imprezowej. Palmy występowały na prawie całej planecie.

 

W międzyczasie, po pomoście spacerował tłum składający się z zielonych jeży, pomarańczowych żab, fioletowych szakali, niebieskich muflonów, bordowych dzików i granatowych myszy. Każdy z tych zwierzaków chodził na tylnych nogach oraz miał na głowie czapkę z daszkiem, a na oczach okulary przeciwsłoneczne.

 

Nagle, cała planeta została obficie porośnięta wiecznie zielonymi drzewami, kwiatami i trzcinami, na których wyrosły płyty z muzyką, gramofony oraz radiomagnetofony. Po niebie fruwały odkurzacze, piekarniki i pralki, z których spadł deszcz liści kokosowca i bananowca. Niekiedy zdarzały się niezwykłe burze, podczas których niebo pięknie mieniło się trzydziestoma dwoma różnymi kolorami, a chmury przybierały kształt pegazów i centaurów.

 

Nadeszła przepiękna, magiczna, gwieździsta noc, a wraz z nią fajerwerki obejmujące swoim zasięgiem całą galaktykę, po czym nadleciał koniec tej historii.⭐️

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Dekaos Dondi 19.01.2020
    Piotrek P. 1988→Powtórzę. Swoisty styl już masz. Chyba jedyny tutaj taki. Jesteś rozpoznawalny tekstowo.
    Tylko czytać trzeba wolno, żeby załapać te wszystkie ''osobliwości''
    Chociaż nadal mi brakuje... konkretnej akcji... no wiesz... jakieś zadanie do wykonania→przeciwności→zakończenie.
    P.S→ Panowie od efektów→dziś znowu nadgodziny:)) Nie ma zmiłuj:)→Pozdrawiam:)→5
  • Piotrek P. 1988 19.01.2020
    Dekaos Dondi, dziękuję za odwiedziny, przeczytanie, ocenę, komentarz i podpowiedzi, oraz również pozdrawiam :-). Zwykle jest tak, że mam kilka pomysłów na opowiadanie, i nie wiem, które oraz w jakim kontekście napisać. Lubię zmieszać pomysły w jednym utworze i dodawać do tego humor oraz wyobraźnię, a wtedy wychodzą mi takie dziwne stworki ;-D.
  • Pasja 15.02.2020
    Barwny korowód rzeczy martwych i nie. Takie Las Vegas... kasyna, zabawy i nocne polowania. Przyzwolenie tak znajome nam, silniejszy zjada słabszego, większy nie zawsze mądry rządzi. Czyli natura radzi sobie nawet w snach.
    Obraz ten namalowany podobnie jak konstelacja gwiezdna na niebie. Zwierzyniec zgromadzony w jednym miejscu... wachlarz kolorów i odczuć. No i ten koniec niczym Sylwester, zakończony światłem fajerwerków. Piękne.
    Pozdrawiam
  • Piotrek P. 1988 15.02.2020
    Dziękuję za komentarz, ciekawą i barwną interpretację, cieszę się że opowiadanie się spodobało, pozdrawiam :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania