Planeta Życie

Kosmos to nieprzenikniony jest. Każde dziecko to wie i każdy, kto w gwiazdy patrzeniem się zachłysnął doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Wielu marzy o podróży w bezkresie galaktyk, czarnych dziur i w czasie. Sam często wyobrażałem sobie spotkanie z obcym jako niezwykle fascynujące doświadczenie, które mogłoby odmienić mój los. Ale co ja mogę? Jestem tylko chorym człowiekiem, a ludzie nawet o zdrowych zmysłach projektują w mózgu sobie różne cuda na kiju. Tak naprawdę jednak w kosmosie zwykłe rzeczy się dzieją jak w serialu. Nieistotne są tu różnice w pojmowaniu czasu i przestrzeni, w poziomie cywilizacyjnym czy też miejscowych obyczajach. Wszyscy jesteśmy zbudowani jak nasze słońca z tych samych pierwiastków i nic innego w nas nie ma. To taka chemia, która pozwala nam żyć i dobrze się czuć, a innym razem umierać, czując się źle jak diabli. Opowieść, którą poniżej przytoczę wyczytałem z czystego nieba, gdy nie mogłem spać z powodu wycia wilków i kolejnego niezbyt udanego przedsięwzięcia w normalnym ziemskim życiu. Będę ją opowiadał ziemskim językiem i ziemskimi kategoriami. Jestem tylko kurierem wiedzy galaktycznej. Inaczej tego opowiedzieć nie umiem, a poza tym, gdy serce krwawi, ukojenie można uzyskać tylko w wodzie i gwiazdach. Na wodę było za ciemno.

 

***

 

To była kraina jak inne krainy, ale też było to miejsce niepowtarzalne jak żadne inne. Tutaj zawsze świeciło słońce. No, w wyjątkowych sytuacjach, gdy było go w bród, to wtedy spadał deszcz, bo pogoda zawsze przynosiła ukojenie i nigdy nie była uciążliwa, a woda była smaczna i wcale nie zatruta ani jakaś kwaśna. Nikt nie chodził głodny ani przepracowany. Ludzie byli dla siebie mili, martwili się o siebie i w ogóle nie przeklinali. Na środku placu miasteczka, które przedstawiało się jak sielankowa sceneria z westernów lub serialu Doktor Quinn siedzieli dwaj kolesie. Jeden miał kowbojski kapelusz, a drugi pióropusz indiański. Ten w kowbojskim kapeluszu spał zakrywszy twarz nakryciem głowy swym, a drugi osobnik o rdzenno amerykańskiej osobliwości od 10 minut oglądał swoje dłonie ze wszech stron. Gapił się na nie jakby badał muchę pod mikroskopem. Z przenikliwością badacza-odkrywcy tak je sobie obserwował. Kowbojowi świszczał lekko otyły brzuch przez pępek jakąś dziwną parą, a z otworu gębowego wraz z zielonym obłokiem od niemycia zębów wydobył się bełkotliwy komunikat:

- Kocham cię, kocham cię

Indianin przestał obserwować dłonie zaciekawiwszy się majaczeniem swojego kolegi. Przez kilka minut widać było jakby bił się z myślami, kręcił głową i przewracał oczami. W końcu nie wytrzymał, sięgnął po zardzewiałe wiadro zapełnione końskim łajnem i wylał zawartość na swego towarzysza od spędzania wolnego czasu.

- Och, co się stało?? – zaniepokoił się Kowboj po swym gwałtownym przebudzeniu i zorientowawszy się w sytuacji zapytał – Dlaczego mi to uczyniłeś drogi Zaprzęgu Przeciągu?! – tak nazywał się Indianin.

- Drogi Paluszku Okruszku – odpowiedział również bezpośrednio do swojego kolegi Indianin. – Krzyczałeś przez sen, więc bardzo się zmartwiłem. Nie mogłem znieść Twojego cierpienia pod czystym niebem naszym i drzewem Baobabem będącym naszym centrum i życiodajnym sokiem naszym.

Drzewo rzeczywiście było siedzibą tutejszych bogów i wyrocznią. Przemawiało raz w roku w kwestii losu najważniejszych przedstawicieli lokalnej społeczności. Niektórzy szeptali co prawda, że to oszustwo, że starszyzna wszystko zmyśla i nagrywa na magnetowid lub walkman, ale komunikaty miały wielką moc i wpływ na ludzi, bo zawsze lepiej z siłami metafizyki się nie mierzyć samymi grabiami czy też palmą kokosową. To może nie zadziałać, gdy się okaże, że tam po drugiej stronie czeka nas surowość i brak wyrozumiałości.

- Pamiętasz Wyrocznię? –zapytał Zaprzęg Okruszka zatroskanym głosem pełnym powagi i dostojeństwa.

- Nie pamiętam – odpowiedział zrezygnowany Okruszek – Ja nic nie pamiętam. Ciągle bym tylko spał.

Ostatnio nasz poczciwy Kowboj chodził smutny i samotny. Serce mu krwawiło.

- Więc ci przypomnę: „Ci co zeszli z nieba, będą mówić we śnie”. Tak brzmiał komunikat – rzekł jeszcze bardziej podniośle Indianin.

- To kłamstwo jest i tchórzostwo – odparł ledwo słyszalnym mruczeniem Okruszek.

- A więc może inaczej, kogo kochasz przyjacielu? – zapytał Zaprzęg Przeciąg zatroskany losem swego kompana, który w tym czasie odwrócił głowę jak dzieci, gdy nakrzyczy na nich rodzic za niegrzeczność. – Kogo kochasz?! – zatrząsł Indianin Kowbojem chwyciwszy obiema dłońmi ramion lewego i prawego swojego przyjaciela.

- Ja nikogo nie kocham i nikt mnie nie kocha! – odparł emocjonalnie zalewając się łzami Paluszek Okruszek. – Jakbym był w okresie wzrastania, to może bym ją kochał, a teraz to tylko jednego dnia chcę uprawiać z nią miłość na świętym drzewie, drugiego chcę uratować przed siłami natury, które właśnie na nią się uparły i chcą jej zguby, trzeciego służyć i sprawiać, żeby szczęście i tylko szczęście było jej przeznaczone, czwartego miłą prowadzić dyskusje bez zobowiązań pełną szczerości i wyznań, które niewidzialną energię przemieszczają między balkonami naszych dusz. A w pozostałe dni bym tylko spał, bo się to nie spełni nic a nic. – jeszcze głośniej zawył jak jakaś małpa albo koza na równinie w epileptycznym szale Kowboj romantyk.

Ostatnio Paluszek Okruszek spotkał się 3 razy z córka lokalnego ogrodnika, czarującą Ekierką Serdelką i tak się złożyło, że bardzo przypadła mu do gustu. Ona też lubiła kowboja, lecz miała rozliczne obowiązki względem społeczności, nauki, sztuki, dwóch ładnych, żądnych przygód absztyfikantów, czterech sędziwych bezdomnych psów, siedmiu starszych małżeństw bez umiejętności włączania włącznika od światła oraz, jakby to głupio nie zabrzmiało, wobec jednego pokrętła od radia, które za każdym razem odpadało, kiedy się kręciło ruchem przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Długo by to jednak wyjaśniać i nie warto. Nie miała w każdym razie czasu dla naszego bohatera, choć czuła, że to szkoda trochę i że nie jest dla niego obojętna, to przecież nie dla niego jednego taka nie jest, a przecież się nie rozdwoi albo nie roztroi. Dlaczego miałaby to robić zresztą i po co?

- Jejkuś, jejkuś – zmartwił się Indianin, gdy wszystko starał się złożyć do kupy po wypowiedzi przyjaciela. Zapomniał też o swoich dłoniach, które tak go nurtowały od kilku dni – O rety, rety, rety – dodał także.

- Co żesz mówisz tak jakoś dziwacznie? – zaniepokoił się teraz Paluszek przez chwilę racjonalnie, po czym załkał znowu nad swym losem, wydając z siebie nienaturalne skrzeczenie pelikana.

- Och przyjacielu. Nie wiesz, co tu się wydarza! – zakrzyknął podskoczywszy wzniesion palec ku niebiosom Indianin. Oczy miał zamglone dziwnym mlekiem wewnętrznym jakby głosił proroctwo. - Był tu jeden człowiek, powiedziałbym, że cały na biało, ale niezupełnie był cały na biało, bo jego, ubiór, garnitur i spodnie garniturowe białymi były, lecz pokryte także figurami geometrycznymi różnego typu.

- Mówże do rzeczy kumplu – zaproponował coraz bardziej zdezorientowany Kowboj.

- On to wszystko przewidział!

 

***

 

Kalindungulu Tulugulululu siedział na tarasie w swojej daczy na Planecie Nibiru. Musiał wziąć jeden dzień wolnego. Ta cała sprawa była dziwna i nie do końca wiedział jak ja ugryźć, żeby wszyscy byli zadowoleni. Szczególnie jego przełożeni (bo przecież nie ci, których bezpośrednio sprawa się tyczy). Od trzech przepływów komety pełnił na czwartej planecie od głównej gwiazdy w galaktyce Obłoku Magerlana funkcję Naczelnika ds. Kontroli Przepływów Bękarckich i pierwszy raz mierzył się z tak skomplikowaną sytuacją. Sytuacją trójkąta lub Szacha nie Mata jak nazwał to kiedyś jeden z nibiriańskich profesorów.

-Niech to szlag! – rzucił prawie pełną szklanką Borbembu, czyli ojczystego napoju zdrowia i urody o twarde, pokryte szczerym złotem podłoże, po którym stąpał i które jako jedyne doskonale rozumiał. Teraz coraz częściej musiał obcować z dziwnym żwirem lub piachem. Mierziło go to i brzydziło niewyobrażalnie, mimo to przełykał tę gorycz w imię kariery międzyplanetarnej. Właściwie nie pamiętał, kiedy ostatnio spędził tyle czasu we własnym domu. Niczego już nie poznawał. Ciągle się o coś potykał i nie mógł nic znaleźć. Ponadto nie potrafił zrozumieć jak mógł o wszystkim tak głupio zapomnieć, jak mógł to przeoczyć. Sprawa z jednej strony wydawała się spalona, ale nie z takich opresji wychodził w normalnych okolicznościach. Tutaj była jednak strona druga, a raczej trzecia, bo i trzeci był bok trójkąta bękarckiego. Co teraz robić? Odciąć jeden bok i zobaczyć jak się potoczy sprawa dwóch pozostałych. Może wszystko samo ucichnie i umrze śmiercią naturalną. Być może, ale to i tak duże ryzyko, bo osobnik A dostrzegł pstryczek u osobnika B, a do tego osobnikowi C sam powiedział, gdzie się jego miejsce docelowe znajduje. Po co w ogóle poszedł do tego dziwnego stworzenia i mu mówił o jego przycisku rozpoznania? To wszystko przez ojca, który ciągle mu robił wyrzuty, ze go nie odwiedza. Wiecznie jakieś pretensje i fochy. Chciał wcześniej wracać, więc zrobił wszystko na hop siup i bęc. Wydawało mu się, że z tej strony to rozwiążą szybko i sprawa ucichnie ze względów obyczajowo-preferencyjnych. Zresztą najwyżej dwa boki się znajdą i wrócą, a trzeci zostanie - pomyślał. Najwyżej dostanie naganę. Co mu zrobią? Kto zamiast niego będzie chciał się łajać w tym bagnie? Tak sobie dumał, ale wiedział, że musi przedsięwziąć pewne stanowcze kroki. Oczywiście bez przemocy. Ta była zakazana na Nibiru wobec autochtonów różnych planet od wielkich połaci czasu czy też wieków liczonych trochę inaczej niż u nas i na planecie Życie, na której w głównej mierze dzieje się ta opowieść. W każdym razie Kalindungulu Tulugulululu wiedział, że problem trzeba będzie rozwiązać perswazją i manipulacją. Jak zwykle zresztą.

 

***

 

Nibirianie mają zdolność transformacji do jednej formy miejscowego bytu na różnych planetach, dostosowują się również do miejscowego czasu, dób i pór roku. Posiadają także oczywiście zdolność teleportacji. Jeszcze niedawno, w poprzednim pokoleniu przemierzali lata świetlne galaktyk i mieszali się z miejscowymi ludami. Kilka lat nibiriańskich temu zostało to jednak prawnie zakazane i biologicznie zablokowane specjalnym zastrzykiem zaraz po urodzeniu. Jak głosiły wątpliwe w niektórych kręgach analizy mieszanie bytów na różnym poziomie rozwoju miało prowadzić to do naruszenia ekosystemu planet i prawidłowego rozwoju ewolucyjnego stworzeń w kosmosie. Być może było w tym źdźbło prawdy, niemniej potomkowie takich związków mieszanych ciągle żyli we wszechświecie, często bez świadomości kim są i przede wszystkim bez możliwości wykorzystania swojego potencjału do jakiego zostali genetycznie predestynowani. O nich też nowe prawo nie zapomniało i uregulowało przepływy do niezbędnego minimum. Tylko najwybitniejsze jednostki, których wielkie moce i upór były nieprzejednane pomimo przeciwności miały mieć możliwość powrotu na planetę wyższego rzędu. Nie było jednak, jak nietrudno się domyślić tak, że wszyscy mieszkańcy planety Nibiru byli zadowoleni z nowych rozwiązań. Nowe prawo bowiem na zawsze miało rozdzielić rodziców z dziećmi, a także pary multiplanetarne nigdy więcej nie miały zasmakować rozkoszy miłości wzajemnej. Specjalny dekret ustalił tu bowiem, że za pomocą kapsułki specjalnego środka tzw. BarciuX zatracą takie osoby zdolności komunikacyjne ze swoimi bliskimi na innych planetach, a także nie będą czuć pożądania względem innych galaktycznych ras. Krewnym ich na planetach niższego rzędu z kolei zagmatwano pamięć w strukturę snu i nie wiedzieli już, co było jawą, a co światem marzeń. Wielu Nibirian czy jak kto woli Annunakich w związku z tym protestowało i sabotowało nowe przepisy, za co znikali w niewyjaśnionych okolicznościach karani za swą działalność wywrotową. Ciągle działali opozycjoniści- wędrowcy o wyjątkowych zdolnościach psychokinetycznych, a także filozoficzno-logicznych, którzy w bardzo delikatny sposób (zbytnia gwałtowność mogła prowadzić do szaleństwa) uświadamiali tzw. bękartów o ich pochodzeniu i możliwościach. Opowiadali im o tym, że zawsze mają wybór, czy pozostać na ich planetach wychowania czy wyruszyć w podróż do świata ich szczytu zdolnościowego. W skrócie mówili im, że mogą prowadzić wybitne życie jako Annunaki albo takie, którym żyli dotychczas i które do tej pory dawało im szczęście i jasność zasad. Kosmiczni śmieciarze często znajdowali szczątki tych mobilnych opozycjonistów przyklejone do meteorytów dziwnymi taśmami jakby ktoś chciał, żeby cały bezkres kosmosu zobaczył, jaki los spotkał „rzezimieszków”, którzy odważyli się podnieść rękę na świętą, wyższą mądrość i władzę. Tych jednakże nie ubywało. Działało to podobnie jakby odciąć głowę Hydrze - na jej miejsce powstawały nowe dwie. W ramach przeciwwagi rząd Nibiru stworzył więc specjalny urząd, który miał zajmować się kontrolą losów bękartów na planetach wychowania i w razie potrzeby utrudniać im emocjonalno-preferencyjnie podjęcie decyzji o powrocie. Choć przemoc wzajemna na Nibiru była rzeczą, jeśli nie powszechną, to po prostu występującą, to na planetach, z których dóbr Annunaki korzystali, wobec autochtonów, jak już było wspomniane, była zakazana. Jak dotychczas, udawało się tę zasadę utrzymać. No i życie sobie płynęło – gwiazdy wybuchały, galaktyki się zderzały, czarne dziury wciągały, czas się naginał. Ktoś walczył w imię czegoś przeciw czemuś lub komuś, a ktoś występował również z jakimiś założeniami, żeby zachować status quo.

 

***

 

Paluszek Okruszek obejrzał swe oblicze w lustrze, po czym zwymiotował. Miał ostatnio takie dziwne reakcje nie wiadomo skąd i dlaczego. Ciągle myślał o córce ogrodnika. Zazwyczaj dobrze i miło, ale czasami chciał jej wyznać coś innego - emocję, której nie potrafić nazwać. Pragnął wyrzucić z siebie straszny żal, że rani go jej nieczułość wobec prawdziwości jego uczuć i nieprzejednanego poświęcenia wiecznego, i w związku z tym, że powinna ponieść z tego tytułu jakąś odpowiedzialność. Chciał też niejednokrotnie uczynić kilku osobom, z którymi przebywała, prawdziwie wyuzdaną krzywdę i co kompletnie niezrozumiałe w jego świecie, chciał to zrobić umyślnie. Raz kiedy dostrzegł Ekierkę Serdelkę ze Sportowcem Wielkiego Nurtu - Bocianem Kasztanem całą noc ostrzył łopatę, żeby sprawić mu nią ból i przykrość. Na szczęście potrafił uświadomić sobie, że pomysły te przynieść mogą jedynie zgubę miast ukojenia, którego łaknął i do którego dążył wewnętrznie od najmłodszych lat. Po przebudzeniu skopał więc ogródek, żeby zapomnieć o swych emocjach nienazwanych, które w innych częściach wszechświata znamy jako gniew, złość, zazdrość czy chorobliwe pożądanie. Poza tym martwił się o swojego przyjaciela Zaprzęga. Ostatnio zachowywał się jakby w ogóle nie sypiał lub zażył przez przypadek roślinność psychoaktywną. Indianin ciągle go ganił, bełkotał coś, żeby się nie zakochiwał, że to zguba, że jakiś człowiek w trójkąty i kwadraty go ostrzegał, że otworzy się brama piekła. Ciągle też obsesyjnie gapił się na swoje dłonie jakby zwariował. To jednak Okruszka nie interesowało. Jemu inna część ciała nie pozwalała spokojnie zjeść posiłku. Miejsce między łydką a udem na zgięciu Ekierki Serdelki. Ten moment, kiedy to ujrzał, był czymś na kształt przełomu. Od tej chwili, kiedy to zobaczył, mógł uczciwie się przyznać przed samym sobą, że ją kocha, a przynajmniej, że ciągnie go do niej jakiś dziwny magnetyzm. Czym jednak miałby on być jak nie miłością? Nie poznał co prawda wcześniej tego uczucia, ale tak go opisywali starsi, więc to chyba to. Tak sobie bujał w obłokach, gdy ni z tego, ni z owego rozległ się donośny stukot do drzwi. To dosyć osobliwe, biorąc pod uwagę, że było nad ranem, a każdy mieszkaniec miał w mieście swój własny domek i zakłócanie nocnej ciszy wiązało się z rzeczą naprawdę nagłą. Czyżby ktoś z rodziny umarł? A może to Zaprząg kompletnie oszalał? Wygramolił się z łazienki do przedpokoju, w którym znajdowały się drzwi wejściowe. Nie były zamknięte na klucz, ale wolał nie otwierać ich na razie na oścież. Niezbyt się dobrze czuł po zwymiotowaniu i na pewno źle wyglądał:

- Co się dzieje?! – zawołał przez drzwi. – Któż mi niesie nieprzychylne wieści?!

- Bardzo przepraszam, że się naprzykrzam - rozległ się dziwny, ciepły, kojący wszelkie rany życia wiecznego głos. - Mam dla pana bardzo ważną wiadomość, a nie mam zbyt wiele czasu.

 

***

 

„Za co los mnie pokarał, że musiałem trafić na tą planetę śmierdzących obiboków?” – pomyślał Kalindungulu Tulugulululu. Na planecie Życie nikt nie musiał bowiem pracować w sensie przymusowo-zarobkowym i nie pracował. Nie było takiej potrzeby. Mieszkańcy realizowali się w swoich drobnych hobby albo zajmowali się nic nie robieniem, a wyrocznia kontrolowała tylko, aby niczego nie brakowało i nie następowały żadne tarcia czy też sprzeczności. Zresztą genetyczna budowa organizmu Życianina nie zawierała ośrodków odpowiedzialnych za jakąkolwiek konfliktowość czy to w mózgu czy w żadnych innych organach. Również narządy rodne nie produkowały znanych nam hormonów, które mogły prowadzić do agresji czy w ogóle złośliwości. Żadnego prztyczka w nos ani zemsty jakiejś. Stuprocentowy Życianin kompletnie tego nie czuł i nie znał. Zwyczaje tego rodzaju doprowadzały do szału urzędnika nibiriańskiego, który niejednokrotnie odwiedzając planetę oczywiście nieoficjalnie i bardzo z pozoru przypadkowo opluwał, kopał czy lżył autochtonów. Ci reagowali jednak kompletną obojętnością lub krótkotrwałym grymasem, co czyniło jeszcze bardziej rozsierdzonym przedstawiciela rasy Annunaki. Za każdym razem, kiedy musiał wejść w bezpośrednią interakcję z tubylcem czuł się najdelikatniej mówiąc nieswojo, a teraz musiał tak uczynić z miejscową samicą - bękartem o niezwykłych zdolnościach nibiriańskich o charakterze zjednywania. Oczywiście nie była ich świadoma i używała swoich zdolności bardzo nieudolnie, ale tego osobnika mógł Kalindungulu Tulugulululu zaakceptować oficjalnie jako bękarta z potencjałem. Problemem była dwójka pozostałych. Ten, z którym ostatnio próbował się skomunikować wydał mu się kompletnym idiotą. Totalny chaos. Może gdyby się uporządkował w myślach coś by z niego było, ale póki co zwierzę, zwykłe zwierzę. Ten drugi z kolei, ten, który zobaczył miejsce to na razie trudno powiedzieć właśnie ze względu na zbyt dużą na raz dawkę struktury świadomości, którą przyjął. Póki co reagował w sposób bardzo irracjonalny i potrzeba było czasu, żeby można było na trzeźwo ocenić jego postawę i możliwości. W każdym razie jakby wrócił z samicą, to jeszcze by mu łba nie urwali. Nie on pierwszy jako urzędnik ds. powrotów bękarckich zrobiłby takie uchybienie. Później albo odsyłano takich z powrotem, co generowało niepotrzebne koszty, albo jeśli bardzo nie chcieli wracać, przeznaczano na badania dla potrzeb naukowych nibirianskich uczelni. Stawali się królikami doświadczalnymi, które były z tego powodu najszczęśliwsze na świecie. Nigdy nie mógł zrozumieć, skąd w tych stworzeniach tyle głupoty. Gorzej sprawa by się miała jakby przywiózł dwóch zwierzaków i to jeszcze spokrewnionych. Tego nie można robić, jeśli chce się uchodzić za kompetentnego. Wtedy specjalna komisja, surowa ocena, degradacja, to najmniejsze stresy, jakie mogły go spotkać. Rozmyślał tak czekając w miejscowej kawiarni, w której obsługą były zwierzęta przypominające wiewiórki. Myślałeś „chcę wodę” i zwierzaczek ci ją przynosił. Parsknął. Różne dziwy widział we wszechświecie, ale to akurat go bawiło. Jednego takiego gryzonia zabrał nawet na Nibiru. Niestety w nowych warunkach stworzenie popadło w jakiś dziwny marazm i szybko zdechło.

- Dzień dobry Panu – obudził go z zadumy śliczny, melodyjny głos miejscowej samicy. – Ma pan bardzo ładny garnitur zupełnie niespotykany w naszych stronach. Pewnie mieszka pan za wulkanem. Tam moda dużo ciekawsza niż u nas na prowincji.

- Dzień dobry – odpowiedział Kalindungulu Tulugulululu świergolącym głosem miejscowego amanta. – Bardzo się cieszę, że zgodziła się pani ze mną usiąść. Napiję się pani czegoś?

Ekierka Serdelka wybuchła śmiechem, a po bardzo krótkiej chwili wiewiórka przytargała jej w specjalnym koszyczku na grzbiecie szklaneczkę różowawego miejscowego napoju zwanego syntezją. Dziewczyna przytuliła zwierzaczka, a gryzoń dziobnął ją delikatnie po policzku, na co Serdelka zareagowała rozkosznym wzdrygnięciem.

- Ale z pana dowcipniś – zachichotała. – To prawda, co o panu mówią, że pan artysta komik jesteś. Przepraszam może byśmy przeszli na ton nieoficjalny. W naszych stronach wszyscy mówimy sobie po imieniu. Ekierka jestem – zaproponowała Półżycianinka-półnibirianka.

- Charles Bronson – odpowiedział z pewnością siebie i dużą dawką energii Nibirianin. Zasłyszał tę nazwę kiedyś na studiach, gdy odwiedził trzecią planetę w galaktyce Mlecznej Drogi. Bardzo go to imię rozśmieszyło. Zresztą na Ziemi, bo tak nazywali swoją planetę tamtejsi mieszkańcy, było trochę lepiej niż tu. Co prawda pomimo wielkich odległości sama forma bytowa, sceneria, architektura, ubiór, te głupkowate nakrycia głowy, a nawet jęki, wynaturzenia czy zwierzęcy strach były niemal identyczne, ale tam tubylcy przynajmniej jakoś reagowali na bodźce. Można było ich w ramach obrony własnej unosić telepatycznie i obracać w wirze. Ile było śmiechu, gdy jeden z drugim wydalali z siebie w tym czasie przez swe ubrania różne płyny i substancje. Ile by dał, żeby przeżyć to znów. Oczywiście mógł przenieść się do tego świata raz jeszcze, ale sam nie byłby już tak beztroski jak wtedy. Bagaż doświadczeń zrobił swoje.

- Jesteś naprawdę śmieszny Charles – nie mogła wyjść z zachwytu nad nowym znajomym Ekierka Serdelka. – To taki pseudonim artystyczny prawda?

- To mój kosmiczny kamuflaż – odpowiedział tonem zawadiaki urzędnik.

W tej chwili powłócząc nogami zza rogu wyszedł Paluszek Okruszek, za nim jak jakiś cień i strażnik podążał Zaprząg Przeciąg.

- Cześć Okruszku i Przeciągu cześć!!! – zawołała z wielkim entuzjazmem dziewczyna.

Paluszek odmachał uśmiechając się od ucha do ucha. Ożywił się jakby dostał jakiegoś turbodoładowania. Zupełnie inaczej zareagował jego przyjaciel o powierzchowności Indianina. Z bardzo zatroskaną miną podszedł do stolika i przemówił do postaci w białym garniturze przyozdobionym w figury geometryczne:

- Dzień dobry Panu. Cieszę się, że postanowił pan zatrzymać postępującą korozję naszych dusz i spotkał się z naszą przyjaciółką.

Następnie odwracając się w kierunku Serdelki chwycił ją za ramiona tak jak kilka dni wcześniej swojego przyjaciela:

- Proszę! – zawołał a jego wzrok rozbiegł sie po zakamarkach rzeczywistości. - Przysięgnij, że nie pójdziesz z Paluszkiem Okruszkiem na żadną przechadzkę i nigdy więcej nie wymówisz do niego zdań wielokrotnie złożonych! Zrób to w imię naszej przyjaźni i dobroci, która w naszej krainie panuje od wieków!

Dziewczyna zmieszała się dość znacznie. Miała już przysiąc dla świętego spokoju targana przez dotychczas bardzo miłego jej sąsiada, gdy wtrącił się Kalindungulu Tulugulululu:

- Panie Zaprzęgu – rzekł spokojnym, lecz mocno pogardliwym tonem dyplomaty wojennego. – Proszę napić się wody. Przebiec dookoła studni i więcej tutaj już dzisiaj nie przychodzić.

Wszyscy obecni Życianie, którzy znajdowali się nieopodal i dotychczas zajęci byli swoimi sprawami nawet podczas „występu” Zaprzęga Przeciąga w jednej chwili odwrócili wzrok i skierowali go na Nibirianina.

- Ty tak grasz Charles prawda? – spytała z prawdziwym strachem w głosie, nie pojmując sytuacji i tego jak jedna osoba może być dwoma osobami Ekierka Serdelka. – To tylko taki aktorski występ?

- Zwierzęta – wycedził przez zęby Kalindungulu Tulugulululu. Wstał w majestacie, ostentacyjnie i wyniośle zapiął guziki w swoim garniturze, a następnie zniknął tak szybko jak się pojawił. A zawsze pojawiał się znikąd.

 

***

 

Nie był rad z postawy swojego przyjaciela. Indianin ciągle za nim łaził i zaglądał nawet do talerza. Zanim Paluszek założył buty, Zaprząg musiał sprawdzić podeszwy. Szafę przerzucał Okruszkowi co 2 godziny. W końcu Kowboj nie wytrzymał i przemówił do swojego przyjaciela:

- Proszę cię Zaprzęgu Przeciągu zaprzestań tego rodzaju praktyk. Potrzebuję intymności i samotności, a ty, choć wiem, że się o mnie martwisz i bardzo się cieszę, że jesteś, to czuję, że naruszasz moją prywatność. Chciałbym pobyć trochę sam.

- Och przyjacielu – odpowiedział Indianin. – Wiem, że moje zachowanie może być dla ciebie bardzo uciążliwe. Atoli robię to dla wyższego celu. Mogę jednak się zgodzić na to, abyś pobył tej nocy w swoim domu samotnie. Ja będę jednak stał na straży i ani mrugnę. Śpij spokojnie, nie będę hałasował.

Kowboj westchnął. Odechciewało mu się wszystkiego, coś dziwnego kazało mu mówić głosem donioślejszym o większym poziomie decybeli, ale nie rozumiał tego i bał się, jak mogłoby to zostać odebrane. Ciągle też myślał o spotkaniu z tym dziwnym człowiekiem w łachmanach z torbą listonoszką zarzuconą przez ramię. Obcy opowiadał w jakiś taki zaczarowany sposób, że nie jest się kimś jednym na zawsze, ale można być wieloma i widzieć dużo więcej, nie musząc się obracać czy nawet otwierać oczu. Jakby słyszał Wyrocznię. Pragnął Ekierki, ale tajemniczy jegomość powiedział mu rzecz, która go zamurowała:

- W pewnych okolicznościach przyrody i kontekstu fizykalno-duchowego w innym świecie, do którego należycie jest ona twoją siostrą. Aby dowiedzieć się więcej będziesz musiał z nią jednak współżyć. Musi zobaczyć twój przycisk rozpoznania i musicie się połączyć czymś ważnym w tym czasie.

- Jaki przycisk rozpoznania panie nieznajomy? – zadziwił się nieufnie Paluszek Okruszek.

- Tam na zgięciu na nóżce znajduje się jej i to już wiesz, a twój jest w trochę mniej wyszukanym miejscu – na bioderku – odpowiedział Listonosz z Gwiazd.

Nam Ziemianom mogłoby się wydawać to romantyczne, że biodro i łydka takie miejsca erotycznie silne, lecz niekoniecznie bezpośrednie znalazły tutaj swoje zastosowanie. Nie jest to jednak wcale takie magiczne jakby się mogło wydawać, a można by rzec, że nawet bezpośrednio wulgarne. Życianie-mężczyźni bowiem swoje narządy płciowe posiadają w okolicach prawej strony ziemiańskiej miednicy, czyli właśnie tam, gdzie wskazał nibiriański opozycjonista-telepata. Kobiety zaś po lewej. Stosunek płciowy wygląda tu w związku z tym jakby się dwa byty ocierały bokami. Tak czy owak po usłyszeniu wiadomości od nieznajomego z krainy baśni Paluszek Okruszek w każdej wolnej chwili przyglądał się własnemu fallusowi, szukając, co też być mogło niezwykłego w nim bardzo. Teraz też tak robił, ale niczego się nie doszukał, więc znowu począł się martwić wariacjami Indianina. „Kiedy mu się w końcu znudzi?” – myślał, choć podskórnie wiedział, że jak się jego przyjaciel na coś uprze, to ciężko cokolwiek zrobić. Myślał tak i nie mógł zasnąć, a cienie na suficie tworzyły obrazy, których nigdy wcześniej nie widział. Nie były to barany, które codziennie zwykł liczyć przed zaśnięciem, a jakieś dziwne, gorące substancje niosące ból i zniszczenie. Bał się ich, ale ciekawiły go też wyjątkowo łapczywie. Jakby jakieś zwierzę chwyciło jego rękę w swoją paszczę. Byłby tak leżał to samego rana, gdyby w drzwiach nie ujrzał konturów jakiejś postaci:

- Drogi Zaprzęgu – przemówił zrezygnowany. – Obiecałeś dać spokój mojemu domowi tej nocy

- Ćśśś – odezwał się szeptem kobiecy głosik. – To ja Serdelka. Musiałam się z tobą rozmówić, więc wkradałam się do domu twego i siedziałam dzień cały w twojej piwnicy, aby właśnie teraz nocą do ciebie przyjść.

Kilka chwil temu oddałby wszystko wobec takich okoliczności. Teraz miał jednak wielki rozgardiasz w swojej głowie. Wszystko wydawało mu się inne w każdej kolejnej sekundzie.

- Słucham – powiedział, a ślina z jego ust poleciała na podłogę.

- Trzeba to wytrzeć – przejęła się Ekierka Serdelka.

- Zostaw proszę – odpowiedział Paluszek Okruszek. – Ślinię się na ciebie, a nie powinienem tego czynić jak pewnie wiesz, jeśli rozmawiałaś z panem Listonoszem z Gwiazd.

- Rozmawiałam – odparła dziewczyna. – I właśnie dlatego tu jestem. Chcę się z tobą kochać, chcę poznać swoje korzenie.

Paluszek Okruszek wstał i ruszył niezgrabnie w kierunku swojej dotychczas platonicznej miłości. Po chwili jednak się zatrzymał, impulsywnie się odwrócił i pobiegł do łazienki. Najpierw zwymiotował, a potem się zmasturbował.

- Niestety – oznajmił oschle, gdy wrócił do swojego pokoju. – Dzisiaj nie jestem gotowy.

- Nie szkodzi – odpowiedziała Serdelka. – Wrócę jak będziesz.

Odprowadził ją do drzwi frontowych, pod którymi chrapał w najlepsze Indianin

- Do zobaczenia – powiedziała jakby nigdy nic.

Paluszek Okruszek nie odpowiedział, ale poczuł jakby kamień spadł mu z serca prosto na głowę.

- Co się dzieje? – przebudził się Przeciąg,

- Chodź do środka – zaproponował Okruszek. – Niedługo przywiążą cię do drzewa i będą leczyć ziołami, jak będziesz się tak zachowywał.

 

***

 

Baltulu Zarego obudził się nagle w miejscu, do którego nie wie jak i kiedy trafił. Wszechogarniające światło sprawiało mu ból fizyczny, na który wszakże gotował się od dawna. Wiedział, że tak robią i już dawno przestał się bać. Trochę wzdrygał się na myśl o torturach, o których wiedział, że będzie musiał doświadczyć, ale przez dużą część życia, od momentu kiedy stracił rodzinę, się do nich przygotowywał. Robił to zresztą nie tylko dla siebie. Na Nibiru miał przyjaciela takiego od dzieciństwa, który tak jak on został sam z powodu tej całej absurdalnej eugenicznej polityki. Jego druh nie wytrzymał i skoczył w otchłań. On został i poprzysiągł, że dzieci przyjaciela dowiedzą się o swoim pochodzeniu. Do swoich dotrzeć nie mógł. Jego postać była dla nich wypikselowana, a słowa które wypowiadał były tylko bolesnym świstem. Musiał więc skupić się na bękartach, które nie były z nim spokrewnione i naturalnym było dla niego, że powinien wybrać właśnie te. Pamiętał jak się rodzili, jak wzruszony upojony niezwykłym uczuciem świeżo upieczony ojciec wpadł z dobrą nowiną o narodzeniu wszystkich trojga. Jak przyszedł wtedy do ich sielankowego nibiriańskiego domu, w którym Baltulu Zarego sobie żył ze swoją prostą, wcale niewybijającą się niczym poza urodą i opiekuńczością żoną oraz dwójką dzieci jak grupa kosmicznych dziwactw pełnych nieskończonej miłości. Dookoła świat wyklinał takie rodziny jak jego i maszerował. Ktoś krzyczał złowróżbne hasła i wieszał transparenty wieszczące zagładę. Na niebie wznosił się dym i czuć był ulotność wszystkiego, co dotychczas zdawało się wiecznym udogodnieniem, ale wtedy się tym nie przejmował i kompletnie nie chciał o tym nawet pomyśleć. Był najszczęśliwszą istotą we wszechświecie. Dzieci przychodziły na świat zaraz po sobie. Nie były jednak w związku z tym jednakowe genetycznie jak na Ziemi, bo czas ciąży był naprawdę krótki. Jak pstryknięcie palcem. Tak to już było na Nibiru. On miał dwoje i nigdy ich już nie zobaczy. Nawet, jeśli jakiś z jego kompanów ze szkoły psychokinezy, kiedyś by je sprowadził z powrotem, to on nie mógł siedzieć i czekać. Nie taką miał strukturę, żeby więdnąć. Teraz zaś leżał unieruchomiony, oślepiony śmiertelnym światłem i od kilku sekund ogłuszany piskiem, który rozrywał najtrwalsze ciała w kosmosie. Umiał nad tym panować, wyłączać zmysły, zatrzymywać bodźce i je zapętlać. Taką miał zresztą wrodzoną zdolność, więc nawet nie musiał się w tym zakresie doszkalać medytacyjnie. Myślał tylko o swoich dzieciach, z którymi nie mógł się skomunikować i o dzieciach przyjaciela, z których dwójka już wszystko wiedziała. Nagle wszystko ucichło.

- No chłopie – odezwała się spokojnie, lecz emanując skrywaną paniką postać, której ze względu na światło nie mógł rozpoznać. – Niezłego bigosu nam narobiłeś

- Bigos to jadłem na talerzu jak mi leżał – odpowiedział impertynencko rymem, bo lubił się tak bawić słowem powstaniec-opozycjonista, a zdanie to w nibiriańskim języku rymowało się bardziej nawet niż w ziemskim.

- Możesz jeszcze wszystko odszczekać – powiedział swym kojącym głosem Kalindungulu Tulugulululu, bo to on się krył za złowieszczą postacią. – Możesz odszczekać albo lewitować w kosmosie i nigdy nie umrzeć. Mamy taki środek – wyciągnął tajemniczą kapsułkę – który pozwoli ci wiecznie żyć w unieruchomieniu nasz poczciwy terrorysto, bo, bądź co bądź jakbyście o sobie nie myśleli, nimi właśnie jesteście.

Baltulu Zarego zaśmiał się buńczucznie, po czym zniknął. To znaczy umarł, skoczył w otchłań, a jego fizyczność zmieniła się w rój czarnych motyli z żółtym okiem na skrzydełkach.

Naczelnik głęboko westchnął. Niby dokładnie obszukali jegomościa i znaleźli pięć samobójczych substancji w różnych miejscach jego ciała, ale ci gnoje, jak myślał o opozycjonistach Kalindungulu Tulugulululu, ciągle potrafili przynajmniej jedną ukryć. Jeszcze te motyle, których nienawidził od dzieciństwa. Zawsze wiedzieli, jak obrzydzić życie urzędnikowi, gdy ze sobą kończyli. „Co za śmierdzące, brudne istoty. Powinno się ich degradować do roli zwierząt i trzymać w klatkach. Dobrze, że tego śmiecia już nie ma, jeden problem z głowy” – myślał przedstawiciel rządu na prowincji, ale w głębi duszy coraz bardziej się niepokoił.

 

***

 

Paluszek Okruszek i Ekierka Serdelka siedzieli na łóżku trzymali się za ręce. Obok nich chrapał jak gdyby nigdy nic Zaprząg Przeciąg. Zaciągnęli go tu podstępem, odurzając senną substancją z ziół lokalnych i czekali na Człowieka Z Listonoszką. Tak się z nim umówili, że wszyscy troje zostaną przez niego przeprowadzeni. Ekierka dowiedziała się od tajemniczego przybysza, że braci ma dwóch, a nie jednego. W związku z tym sprawa się trochę skomplikowała. Właściwie oni dwoje z Okruszkiem mogli przejść poprzez wzajemny stosunek płciowy. Nie chcieli jednak zostawiać brata, który uparł się wszystko negować i według tajemniczego Nibirianina nie był do końca gotowy na przejście. Mieli się spotkać wszyscy i spróbować jeszcze biednego Zaprzęga uświadomić poprzez specjalny nibiriański rytuał. Wtedy miał zostać też ujawniony przycisk rozpoznania Zaprzęga.

- Miał już tu być dawno temu – wyszeptała skulona Ekierka Serdelka drżąc na całym ciele jakby przewodziła prąd.

Paluszek okruszek westchnął, a na twarzy pojawił mu się dziwny grymas. Krew zdawała się napłynąć mu do twarzy. Nagle chwycił krzesło i jak gdyby miało to być jego codzienną gimnastyką wybiegł poza pokój i rozbił je o balustradę schodów. Słychać też było niezrozumiałe krzyki oraz dźwięki kopania materialnych przedmiotów. Dziewczyna zakryła twarz w dłoniach i załkała, Indianin zaś przewrócił się na drugi bok i jak gdyby nigdy nic chrapał sobie dalej.

- Przepraszam – powiedział cały poszarpany Paluszek Okruszek, gdy wrócił do pomieszczenia. – Nie mogłem nad tym zapanować. Ciągle mi się to śni i boję się tego bardzo. Może to i lepiej, że nie będziemy parą.

- Chodź tutaj – wyciągnęła rękę Ekierka Serdelka. – Przytul się do mnie.

Kowboj ciągle jednak stał z nieobecnym wzrokiem i patrzył w ścianę jakby chciał przeniknąć bezkres oceanu. Dziewczyna podeszła więc delikatnie do niego.

- Rozmawiałam z tatą, gdy przycinał ogród – powiedziała obejmując brata. – Powiedział mi co nieco o naszej matce.

- Nie chcę tego słyszeć – odpowiedział ciągle purpurowy Paluszek Okruszek.

- Podobno nie wróciła z nami z Nibiru, a wcześniej była najpiękniejszą kobietą w naszym mieście – ciągnęła, mimo protestów, Ekierka Serdelka. - Nasi tutejsi ojcowie kochali się w niej jak szaleni, ale ona nie potrafiła usiedzieć w tym świecie i przy pierwszej nadarzającej się okazji wyjechała najpierw za wulkan, a później jak się okazało na inną planetę. Dlatego przyjęli nas jakbyśmy byli częścią najpiękniejszego wspomnienia, jakie ich spotkało.

Po policzku Paluszka Okruszka popłynęła łza.

- Jesteś moją siostrą, ale też jesteś najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek poznałem – wyszeptał chłopak.

- O tym co się z nią stało wiedzą tylko te dranie jak Charles Bronson. Co to w ogóle za dziwne imię – nakręciła się piękność życiańsko-nibiriańska i po chwili jakby zorientowawszy się w sytuacji. – Wiem, że mnie kochasz nie do końca jak brat siostrę, ja ciebie też kocham i kochałam, ale trochę inaczej, nigdy nie byłeś mi obojętny. Zresztą tutaj nikt dla nikogo nie jest obojętny – uśmiechnęła się tajemniczo do siebie Ekierka Serdelka.

- Jak chcemy poznać prawdę nie mamy wyjścia… - rzekł oschle przez zęby Kowboj, a dziewczyna, całkowicie oddając się magii chwili, mocno chwyciła go za rękę i zaprowadziła do pokoju na parterze. Tam energicznie i namiętnie rozebrała siebie i swojego nibiriańskiego brata. Najpierw pocałowała Okruszka jakby świat się skończył, a potem, kiedy spojrzała na jego przyrodzenie, doznała nigdy wcześniej niedoświadczonej, błogiej ekstazy. Wszak odkryła przycisk rozpoznania swojego kosmicznego brata.

- O Wyrocznio – westchnęła Ekierka Serdelka.

Chłopak dotychczas wykonując wszystko z apatycznym posłuszeństwem, również spojrzał na przycisk rozpoznania swojej ukochanej i siostry w jednym, po czym jego penis naprężył się jak zaczarowany dzwon.

Kochali się, a cała struktura dotychczasowej materii ich świata zaczęła stopniowo znikać z każdym uniesieniem ich zatapiających się w sobie ciał. Nagle przestali widzieć cokolwiek, a jedynie wszechogarniające światło. Po chwili znaleźli się w dziwnym pomieszczeniu a przed nimi pojawił się poruszający się spiralny tunel, na końcu którego miała czekać na nich odpowiedź. Weszli weń zatapiając się w niewyobrażalnej gmatwaninie panoramicznie przedstawionych chwil ze swojego dotychczasowego życia. Było to kojące i oczyszczające. W jednej chwili wszystko zrozumieli, co jest ważne , a co nie. Trwało to i trwało, a przez ten czas ani przez moment nie przestawali tulić się do siebie. Nagle znaleźli się w cudownym, jasnym i czystym pomieszczeniu, siedząc osobno każde przed swoim monitorem. Mieli tu możliwość wszystkie wydarzenia swojego życia przewijać o odtwarzać od nowa. Za monitorami stała zaś ubrana na biało postać kobieca i uśmiechała się do nich, promieniując uczuciem bezgranicznej akceptacji i ciepła.

- Witajcie w przedsionku nibiriańskim, w naszej miłej i skromnej strefie buforowo-bezcłowej – przemówiła z lekkim dowcipem kobieta-anioł, ciągle się szczerząc i rozpylając optymizm. – Obserwowałam was od dawna i tak jak w przypadku każdego, który tu trafia przysięgam, że trzymałam kciuki za wasze szczęście.

Paluszek Okruszek i Ekierka Serdelka siedzieli jak wryci. Z jednej strony byli zachwyceni całą otaczającą ich aurą, z drugiej tkwiła w nich jakaś wyrwa, pytanie, które nie pozwało im zrobić kroku naprzód.

- Już dziś będziecie mogli dostąpić zaszczytu zostania obywatelami Nibiru, czyli Annunaki – kontynuowała niebiańska, dobrotliwa postać a dookoła rozległy się oszałamiające fanfary, które trwały dobre kilka chwil. - Przykro mi, że wasz brat nie mógł dostąpić z wami tego zaszczytu, ale biorąc pod uwagę jego poziom rozwoju naprawdę przysięgam wam, że będzie szczęśliwszy na planecie Życie – dokończyła, gdy ustały oklaski.

- Co się stało z naszą matką i ojcem? – zapytała nieśmiało, cała drżąc Ekierka Serdelka.

- Spodziewałam się tego pytania, choć przyznam, ze raczej już na planecie Nibiru podczas okresu zapoznawczego. To bardzo skomplikowana historia i wszyscy żałujemy, że się tak skończyła jak się skończyła. Chcieliśmy to rozwiązać jak najbardziej humanitarnie, ale niestety oni wybrali zupełnie inaczej – przekonywała Nibirianka-przewodnik, a po chwili na monitorach znajdujących się przed oczami naszych bohaterów pojawiła się historia śmierci ich prawdziwych rodziców. Były to jednak scenki całkowicie pozbawione jakiegokolwiek kontekstu. Śmierć matki przedstawiona została jako katapultowanie czy też wystrzelenie się w kosmos kobiety podczas lotu rakietą kosmiczną, gdy obok niej w specjalnych kapsułach leciało troje bardzo małych dzieci. Ojciec zaś umarł zupełnie bez żadnego sensu. W jednej sekundzie sobie siedział, a w drugiej nagle zniknął, zostawiając za sobą gumową piłkę, która odbijała się od ściany, biurka i krzesła tworzących wyposażenie pomieszczenia.

- Rozumiem, że po obejrzeniu tego materiału możecie być wzburzeni, więc waszą ostateczną decyzję o transformacji nibiriańskiej podejmiecie po dostąpieniu zaszczytu nibiriańskiego snu energetycznego.

Ekierka Serdelka i Paluszek Okruszek popatrzyli po sobie.

- Bardzo przepraszam – odezwał się purpurowy na twarzy Kowboj. – Nie potrafię wyrazić tego, co w tej chwili czuję. Przez całe moje dzieciństwo na planecie Życie nigdy tego czuć nie musiałem, nikt nie dawał mi powodu. Jeśli coś takiego się pojawiało w moim umyśle, to nocą podczas snu. Teraz jednak wiem, że nie chcę dostępować żadnego zaszczytu. Nie czuję żadnej rozkoszy z tych pozornie słodkich i kojących chwil, które mi państwo tu zaserwowaliście.

- Nie przejdziemy nigdzie bez brata – dodała stanowczo Ekierka.

- Jeszcze raz powtarzam, że rozumiem waszą emocjonalną perspektywę, ale skoro już tu jesteście, musicie podjąć decyzję racjonalnie - odpowiedziała niezmiennie swym dobrym i pełnym zrozumienia tonem postać kobiety-przewodnika. Po chwili nasi bohaterowie znieruchomieli, a ich świadomość urwała się nagle jakby dostali obuchem w głowę.

 

***

 

Niezwykłe rozczarowanie nawiedziło Zaprzęga Przeciąga po przebudzeniu. Nabrawszy pewności, że stał się ofiarą spisku swoich przyjaciół niepomnych na jego ostrzeżenia, poczuł prawdziwą samotność i zaprawdę powiadam wam, że nie wiedział, co począć. Najpierw poszedł do domu rodzinnego, gdzie jego rodzice jak gdyby nigdy nic oddawali się codziennym czynnościom kulinarnym oraz rzemieślniczym. Sam już nie wiedział, co myśleć. Według słów tajemniczego jegomościa ubranego w trójkąty i kwadraty po połączeniu się Ekierki Serdelki i Paluszka Okruszka miało nastąpić coś jakby początek końca świata. Miała zmienić się pogoda, a ciemność pokryć przestrzeń wszelką. Zwierzęta i rośliny miały sczernieć, a na domiar złego wszystko wszystkim miało przestać się udawać. Tu jednak nic takiego się nie miało miejsca. Czy aby na pewno rozsądnie postąpił ufając tajemniczemu przybyszowi, który tak głęboko zawładnął jego umysłem? Indianin co prawda nigdy specjalnie nie uważał się za osobę lotną, ale też uwłaczało mu traktowanie go jak pospolitego głupka i naiwniaka. Pobiegł zatem do Drzewa Życia. Tylko tam mógł uzyskać odpowiedź. Stukał i pukał w korę, naginał gałęzie, kopał korzenie, lecz nic mu nie odpowiadało. Chciał odnaleźć kogoś, kto wskaże mu drogę pośród tego wszystkiego, co niby znał od zawsze, ale nigdy nie czuł jakby było jego. Zawsze miał przeświadczenie, że jest skądinąd. Miejscowi nigdy nie potrafili mu wyjaśnić coś wyczerpująco, a on wciąż i wciąż łaknął tej wiedzy ponad. Zrezygnowany przykucnął. Wtedy zobaczył jego - Charlesa Bronsona we własnej osobie, postać, którą w ostatnim czasie naprawdę podziwiał i zupełnie jej uwierzył, z którą wiązał nadzieje, że wreszcie doprowadzi go do tego, czego od zawsze mu brakowało. Naczelnik podążał ulicami życiańskiej miejscowości z wyraźnym wyrazem zniesmaczenia i zaniepokojenia.

- Szanownie szacowny panie proroku-mesjaszu-mistrzu-wizjonerze!!! – zawołał w kierunku Kalindungulu Tulugulululu nasz poczciwy Indianin ze swoim osobliwym chaotycznym sposobem artykulacji.

Urzędnik zatrzymał się i w jednej chwili jego twarz przybrała dobrotliwy wyraz ojcowskiej miłości, która zawsze sprzyja, wierzy i poda pomocną dłoń.

- Och Zaprząg Przeciąg, wielki człowiek tutejszej krainy. To dla mnie zaszczyt spotkać takiego kogoś podczas porannego spaceru – wygłosił taką przemową Annunaki.

- Panie Bronson – przemówił nie mogąc złapać do końca tchu Przeciąg. – Nie mogę odnaleźć moich przyjaciół. Obawiam się najgorszego.

- Nie lękaj się przyjacielu - rozwarł ramiona w geście otwartości naczelnik. – Morska bryza ochroni nas przed pychą i nieodpowiedzialnością.

Zaprząg Przeciąg stał i gapił się w swoje guru ostatniego czasu z niedowierzaniem. To nie mogła być prawda. Jeszcze kilka dni temu usłyszał od niego, że wszystko się skończy, że nie może do niczego dopuścić, że nie może się patrzeć na ich ciała i że ma nosić rękawiczki, gdy upał na dworze, by zakrywać wnętrze swoich dłoni, na które i tak nikt nie patrzył. Teraz zaś tak po prostu morska bryza i nic się nie stało?

- Przepraszam bardzo Charles, bo chyba tak mogę cię nazywać. Jesteśmy przecież bliskimi sobie znajomymi, prawda? – wypowiedział się Zaprząg.

Kalindungulu Tulugulululu spojrzał z cynicznym uśmieszkiem na Indianina, lecz nic nie odpowiedział. Kontynuował więc dalej swą wypowiedź Zaprząg Przeciąg:

- Otóż mam nieodparte wrażenie, że zatajasz coś przede mną Bronson. Nie wiem czy sobie żartujesz, czy grasz w jakimś wielkomiejskim reality show albo przedstawieniu teatralnym, czy po prostu konfabulujesz. Być może jesteś chory na mitomanię pospolitą. Nie wiem tego. Natomiast myślę, a nawet jestem pewny, że nie mówisz mi prawdy i jesteś mniej lub bardziej bezpośrednio powiązany ze zniknięciem moich przyjaciół.

Naczelnik dalej milcząco patrzył swą pokerową twarzą w oblicze życiańskiego ekstrawertyka, który nie wytrzymując tego napięcia i ignorancji chwycił jak to miał w zwyczaju za oba ramiona swojego rozmówcę i ze łzami w oczach zawołał:

- Gdzie oni są?!

Urzędnik nie zastanawiał się ani chwili. Wreszcie miał możliwość, żeby dać upust swoim sadystycznym skłonnościom, więc to zrobił. Uniósł siłą woli Zaprzęga Przeciąga w powietrze i przygwoździł go całą mocą do wzniesionej ponad ich głowami kamiennej ściany.

- Jesteście naprawdę zabawni – wycedził cicho pogardliwym tonem Kalindungulu Tulugulululu, a następnie patatecznie zakrzyknął jakby wszystkie okoliczne przedmioty ożywione i nieożywione miały uszy. – Będziesz tu sobie wisiał aż nie okiełznasz swojej agresji!!!

- Puść go!!! – niespodziewanie rozległ się głos w oddali. To Paluszek Okruszek unosząc ognistą kulę wypowiedział wyzwanie oponentowi, który zniewolił jego przyjaciela i brata.

Następnego dnia po tym, gdy zamknięto w celu snu energetycznego naszych ukochanych, romantycznych bohaterów, nic się nie zmieniło w ich postawie i woli. Rzucili wszystko w diabły, cała przygodę, powrót do ziemi obiecanej. Zobaczyli z ekranu jak wygląda złota kraina Nibiru, jak cudowne pojazdy i urządzenia można na niej spotkać, jak ludzie tam robią niezwykłe rzeczy, jakie każdy z mieszkańców ma niepowtarzalne zdolności i ostatecznie stwierdzili, że to nie dla nich. Na pewno nie byli gotowi ponosić takiego kosztu, żeby wszystko zostawiać i robić z siebie nie wiadomo kogo bez ukochanego brata Zaprzęga Przeciąga. Dostali co prawda do połknięcia tabletki zapomnienia, ale nie zrobili tego. Nikt zresztą wnikliwie tego nie kontrolował, żeby to sprawdzić. Mieli  wrażenie, że wszyscy, których spotkali w przedsionku Nibiru, w jakiś niewypowiedziany sposób sprzyjali im i rozumieli ich ból. Kapsułki spłonęły więc z ognia palców Paluszka Okruszka. Taką miał moc - sianie pożogi i spustoszenia. A właściwie panowanie nad ogniem to była jego specjalna umiejętność. Wcale go ten dar nie zachwycał, ale poprzysiągł korzystać z niego dla dobrych celów. Bądź co bądź, po wizycie w przedsionku oboje postanowili, że będą czynić tylko dobro i przekazywać innym miłość. Niemniej deklaracje deklaracjami, a tak się złożyło, że w tym momencie Paluszek Okruszek stał naprzeciw osobistości annunackiej i cel wytworzonej przez niego ognistej kuli był wyraźnie konfrontacyjno-wojenny.

- Paluszku nie rób tego!!! – zawołała wyłaniająca się zza zakrętu Serdelka, lecz ten już skierował swą broń w agresora, który jednak zwinnym ruchem uniknął uderzenia i ogień trafił w Drzewo Życia. Niechybnie wszystko skończyłoby się tragedią i święty Baobab by spłonął, gdyby nie szybka interwencja siły wyższej.

Nagle  bowiem  czas się zatrzymał. Wszystko, co materialne znieruchomiało, a z drzewa wyszła bardzo mała postać wyglądająca jak hybryda Mistrza Yody i Tołdiego z bajki o Gumisiach.

- Bardzo państwa uprzejmie przepraszam – zaczęło swą przemowę tajemnicze stworzenie swym skrzeczącym głosikiem. – Co tu się za przeproszeniem wyrabia? Obserwuję to wszystko w ostatnim czasie i zupełnie nie wiem, kto tu jest największym kretynem. Moi drodzy - zwrócił się do trójki rodzeństwa, którzy w jednej chwili odzyskali świadomość i swobodę ruchów (Indianin został ściągnięty na poziom gruntu z gracją i delikatnością) – szybciutko tu jest gaśnica, wiadra z wodą – wskazał na przedmioty, które pojawiły się znikąd stworek telepata. - Proszę mi to ugasić zanim czas wróci na swe tory i ogień zajmie całość.

Indianin, Kowboj i Serdelka posłusznie ugasili zastygnięty w czasie pożar i stanęli w rządku jak uczniowie na dywaniku dyrektora szkoły.

- Stworzyłem wam naprawdę wygodną krainę bez żadnych niepotrzebnych trosk – rozpoczął połajankę Mistrz Yoda Tołdi, uderzając jednocześnie drewnianą linijką jedną dłonią o dłoń drugą nie zajętą żadnym innym przedmiotem. – Dlaczego nie potraficie, więc, do jasnej cholery, w tych swoich ptasich móżdżkach zachować choćby odrobiny szacunku do Świętego Drzewa?

- Bo Panie Wyrocznia – zaczęła niemal płacząc Ekierka Serdelka. – To wszystko przez tą całą historię z tym naszymi rodzicami.

- To żadne wytłumaczenie – odpowiedział surowo Przywódca Duchowy Planety Życie i zwrócił się do Indianina. – Czemu kopiesz korzenie i sprawiasz ból gałęziom drzewa?

- Bo ja….., bo ja….., niechcący – wydukał resztką tchu Zaprząg Przeciąg.

- Brak słów. A z tobą... – dostojny skrzat zwrócił się teraz do Paluszka Okruszka. - ...to ja inaczej porozmawiam w gorącej wodzie kąpany pół-Annunaki. Od teraz twój ogień będzie tylko iskierką do rozpalania ognisk. – pstryknął Yoda czarodziejsko i od tej pory z palców Kowboja mógł wytworzyć się jedynie mały płomyk.

- Dobrze o wielki – zgodził posłusznie się z tymi czarami Kowboj trzymający głowę spuszczona najniżej ze wszystkich trojga. Wszak miał ciągle wyrzuty sumienia z powodu przemocy, której się dopuścił.

- Nie wiem, co bym z wami zrobił, gdyby nie to, że z Nibiru przysłali mi tu prawdziwego cymbała – kontynuował wątek mieszkaniec Świętego Drzewa, spoglądając na unieruchomionego Kalindungulu Tulugulululu. - Niestety musimy poczekać, żeby kogoś przysłali stamtąd, bo tak nakazuje protokół dyplomatyczny, że to oni muszą go odwołać, więc sobie jeszcze porozmawiamy – ponownie uderzył linijką tym razem z całej siły o swoje udo Tołdi Yoda przechodząc około 30 cm od naszych bohaterów. Wszyscy troje wzdrygnęli się na dźwięk tego trzasku i jeszcze bardziej podkulili ogony.

- Będzie tak – rzekł po dłuższej chwili milczenia przedstawiciel duchowej władzy planety Życie zwracając się do Paluszka Okruszka i Ekierki Serdelki. – Wy dwoje nie chcieliście być Annunaki, to będziecie tutaj sprawować pieczę nad porządkiem życia społecznego, kulturalnego i rodzinnego. Niestety z racji tego, że jesteście rodzeństwem, to wasze fiku miku musi pozostać nieformalne i oficjalnie nie będziecie mogli się ze sobą związać. Znacie jednak zasady, można tu, wierzcie mi, więcej niż gdzieś indziej we wszechświecie. Pamiętajcie jednak, że nie jesteście zwykłymi życiańskimi niewiniątkami.

Na Życiu ludzie choć byli w różnych związkach, to często wzajemnie wymieniali się partnerami w zależności od preferencji i w danej chwili seksualnej potrzeby. Tak to już było, z kimś się chętniej chodziło na spacery, z kimś innym jadło posiłki, a z kimś innym oddawało uniesieniu miłosnemu. Wszystko musiało oczywiście się odbywać za obopólną zgodą. Dlatego też tak jak na początku opowieści niekiedy jedna strona cierpiała z powodu braku zainteresowania drugiej. Oczywiście większość mieszkańców miało swoich głównych partnerów, z którymi zawiązywali małżeństwa i mieli potomstwo (przynajmniej wspólnie wychowywane), ale nikt się nie obrażał o skok w bok. Nie znano przecież zazdrości, gniewu ani żądnego krwi rewanżyzmu. Nie istniało to oczywiście, jeśli nie było się bękartem i nie miało się takich emocji w genach.

- Dobrze Wyrocznio!!! – zawołali, pomimo tych przeciwności zgodnie Kowboj i Ekierka, gdyż ciągle pragnęli być tymi, co będą nieść dobro i miłość innym.

- Druga sprawa, nasz poczciwy Zaprząg Przeciąg – zwrócił się teraz kierunku Indianina Mistrz Yoda Tołdi głęboko wzdychając. – Z tobą wiążę dużo większe nadzieje. Chciałbym, żebyś odbył staż w drzewie i został naszym dyplomatą w kosmosie. Dlatego jutro wraz z pierwszym odgłosem kwiczenia świniaka przyjdziesz do mnie i rozpoczniesz naukę.

Indianin strapiony spoglądał na swoje buty i sprawiał wrażenie niespecjalnie zadowolonego z nowych obowiązków. Nic jednak nie mówił.

- Nic się nie bój – uspokoił stworek duszpasterz. – Nie będziesz sam ze mną starym. Będzie ci towarzyszył ktoś jeszcze, ale o tym za moment, gdyż właśnie mamy gości z planety Nibiru.

Nastąpiło coś na kształt flesza, jakby błysku błyskawicy oślepiającej na ułamek sekundy wszystkich dookoła. Usłyszeć też można było dźwięk spięcia prądu. Tak właśnie brzmiał i wyglądał teleport, za pomocą którego na Życiu pojawili się prawdziwie dostojni przedstawiciele Annunaki wraz z grupą ochroniarzy.

- Witam szacownych dostojników- gości z planety Nibiru – zakrzyknął Mistrz Yoda Tołdi.

- Przybyliśmy najszybciej jak mogliśmy – odpowiedział wyraźnie wyróżniający się postawą i emanującą energią najważniejszy z oficjeli. – Żałujemy, że jeden z naszych obywateli pohańbił się złamaniem waszych obyczajów i protokołu dyplomatycznego drogi Portku Wywiertku – tak naprawdę nazywał się Mistrz Yoda Tołdi.

- Proszę nie przepraszać, a po prostu go stąd zabrać – rzekł grzecznym, lecz surowym tonem gospodarz, po czym ożywił Kalindungulu Tulugulululu.

Wysoki rangą przedstawiciel planety Nibiru podszedł do oszołomionego nowym obrotem sytuacji dotychczasowego Naczelnika ds. Kontroli Przepływów Bękarckich na planecie Życie i przemówił w następujących słowach:

- Dostojny Kalindungulu Tulugulululu w związku ze złamaniem protokołu oraz obyczajów tubylczej społeczności planety Życie odwołuję cię ze stanowiska, które pełniłeś dotychczas we wspomnianym powyżej miejscu w kosmosie.

Urzędnik-sadysta padł na kolana, zajęknął i zalewając się łzami histerycznie zawołał nieznane nibiriańskie zaklęcie, a następnie zniknął zamieniając się w rodzinę nietoperzy.

- Hurra!!! – ucieszyła się trójka naszych bohaterów podskakując radośnie do góry.

- W ramach przeprosin pragniemy każdemu mieszkańcowi planety Życie umożliwić jednorazową wycieczkę turystyczną na planetę Nibiru - ogłosił z uśmiechem arcyważny Nibirianin. - Perspektywicznej młodzieży życiańskiej dajemy zaś możliwość stypendium na naszym prestiżowym Międzygalaktycznym Uniwersytecie.

Nasi bohaterowie zaczęli wzajemnie się całować i obejmować. Ekierka Serdelka zaklaskała w dłonie. Tylko Mistrz Yoda Tołdi zachował nieufny spokój:

- Dziękujemy. Jesteśmy otwarci na współpracę i zawsze chętnie udostępnimy wszelkie dokumenty na temat danych ekologiczno-demograficznych naszej planety – odparł. – Chętnie skorzystamy też z waszych wysokorozwiniętych propozycji, ale najpierw musimy uporządkować swoje sprawy na naszej planecie.

Po tym oficjalnym wystąpieniu wszyscy udali się na wspólny posiłek, gdzie podpisano kilka bardzo ważnych kosmicznych dokumentów ustalających ramy i reguły przyszłej współpracy obu planet. Po zjedzeniu uroczystego obiadu i wymianie podarków goście z Nibiru powrócili na swoją planetę, a przed odlotem Portek Wywiertek otrzymał jeszcze obietnicę, że kolejny urzędnik Annunaki oddelegowany na planetę Życie będzie się cechował większymi kompetencjami duchowo-empatycznymi niż Kalindungulu Tulugulululu.

Po odlocie gości nasi bohaterowie wraz z licznymi zaciekawionymi tą niezwykłą wizytą z gwiazd mieszkańcami miasta wzięli się do sprzątania całego rozgardiaszu, który niepotrzebnie z całej sytuacji wyniknął. Wszyscy jak zwykle się do siebie uśmiechali i życzyli sobie jak najlepiej. Najważniejsze jednak z tego wszystkiego było to, że rodzeństwo znowu było razem. Wybrzmiała też najnowsza wyrocznia: „Musisz odnaleźć nadzieję i nie ważne, że nazwą ciebie głupcem”. Wówczas nabrałem pewności, że Mistrz Yoda Tołdi musiał być kiedyś na Ziemi, a ściśle w jej centrum - Polsce.

 

***

 

Tak mogłaby się skończyć ta historia, ale wtedy po tych wszystkich wydarzeniach stało się coś, co na zawsze odmieniło moje życie. Dotychczas myślałem bowiem, że jestem tylko obserwatorem, prorokiem z krainy snów i nikt mnie nie widzi w tej opowieści. Bardzo się myliłem, bo nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znalazłem się pośród tych wspaniałych istot, które do tej pory wydawały mi się zwykła marą senną i wytworem mojej chorej wyobraźni. Nie powiem, że w tej sytuacji nie czułem zakłopotania. Byłem zagubiony jak diabli i bałem się jak cholera.

- To będzie twój kompan Zaprzęgu Przeciągu – powiedział do Indianina w pierwszym dniu jego i jak się okazało mojego stażu Porter Wywiertek wskazując na mocno w tej dziwnej krainie zagubionego mnie. – Zaczniecie od uporządkowania mojej skromnej biblioteki. – Książek było chyba z 13 pięter, a ja nie potrafiłem się ruszyć ze strachu. Spodnie miałem obsikane i bardzo się tego wstydziłem, ale Zaprząg Przeciąg ani żaden z mieszkańców nie okazali mi z tego powodu żadnej przykrości. Indianin dał mi po prostu nowe ubranie i nigdy więcej nie wracaliśmy do tematu.

Tak zaczęła się moja przygoda na planecie Życie. Przysięgam wam, że było mi naprawdę ciężko tak zostawić mój dotychczasowy dom na Ziemi. Zupełnie nie rozumiałem jak mogłem trafić do świata, który sądziłem, że jest tylko moją imaginacją. Tęskniłem i tęsknie wciąż za bliskimi – rodziną, przyjaciółmi, wszystkimi, których nie zdążyłem pokochać z wzajemnością na mojej rodzimej planecie. Niemniej nie żałuje mojej niezaplanowanej emigracji. Tym bardziej, że od razu zostałem tu przyjęty jak swój: poznałem nowych, oddanych mi przyjaciół i dostałem ciekawą pracę, którą od samego początku aż do dziś wykonuję chętnie i z zapałem. Nie wiem co prawda, czemu ani w opisanej wyżej chwili ani nigdy więcej mój bezpośredni przełożony Mistrz Yoda Tołdi, jak go zwę, czy też Portek Wywiertek, jak nazywa się naprawdę, nie zwrócił się do mnie bezpośrednio. Zawsze  odbywa się to za pośrednictwem jakiegoś Życianina – czy to mojego ukochanego Zaprzęga Przeciąga czy innych niezwykłych mieszkańców tej planety. Nie przejmuję się tym jednak za bardzo, bo jestem tu szczęśliwy. Pokochałem tutejszy świat: miejscowe obyczaje, duchowość, fantastyczne i śliczne kobiety, z którymi przeżyłem niejednokrotnie niezapomnianą rozkosz i od których nabyłem nieznaną mi dotąd wiedzę duchowo-społeczną oraz pełnych odwagi i dostojeństwa mężczyzn, których wciąż pragnę naśladować. W przyszłym roku mam udać się na moją pierwszą dyplomatyczną wyprawę na planetę Nibiru, gdzie być może dowiem się jak odwiedzić Ziemię. Nie chcę jednak wracać na stałe i mogę rzec z pełną świadomością i odpowiedzialnością, że w głębokim poważaniu mam już  swoją planetę  urodzenia. Zaprawdę nic mnie już ona nie obchodzi: jej zanieczyszczenie, polityczne niewole i wojny o zasoby czy sztucznych bogów. Tęsknię jedynie bardzo za wami. Mam nadzieję, że dostaniecie do swych rąk tę opowieść, którą zresztą zacząłem pisać jeszcze na Błękitnej Planecie. Nie martwcie się o mnie. Naprawdę nie trzeba. Wierzę , że niedługo się spotkamy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • AlaOlaUla 24.02.2020
    Rzadko są czytane tasiemce. Każdy woli serial w odcinkach.

    poZdrówka.
  • AlaOlaUla 24.02.2020
    Zaczęłam czytać ?

    Hahaha Hahahaha Hahahaha Hahahaha Hahahaha Hahahaha Hahahaha Hahahaha
    Super?
  • Piotrek P. 1988 24.02.2020
    Zabawny, zakręcony tasiemiec, mogący osobę czytającą wyrzucić gdzieś daleko w kosmos wyobraźni i humoru, 5, pozdrawiam :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania