Po zachodzie - prolog
Dwudziesty siódmy dzień września zapowiadał się jak najbardziej zwyczajnie. Nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się zmienić. A jednak życie lubi zaskakiwać, czasem nawet pozytywnie. Tak też miało zamiar zaskoczyć mnie dzisiejszego dnia. Nie spodziewałem się, że ta chwila tak szybko nadejdzie, ale wierzyłem w nią. Może dlatego, że bez wiary nie udałoby mi się przetrwać? A może dlatego, że jestem optymistą? A może i to i to?
Denis już na samym początku to przewidziała. Wyśmiałem ją, próbowałem wybić jej to z głowy, a teraz sam płaczę ze śmiechu trzymając w rękach strzelbę. Chyba zwariowałem, ale nie widzę innego wyjścia. Podobnie jak pozostali wierzę, że kiedyś świat wróci do normalności, ale my w żadnym razie nie zdołamy tego dożyć.
- Spokojnie. Nie możemy się śpieszyć – radziła Elis, głaszcząc mnie po plecach.
Znajdowaliśmy się w porzuconym autobusie na drodze numer czterdzieści cztery. Siedziałem na miejscu kierowcy, trzymając między nogami dubeltówkę. Głowę oparłem o kierownicę, według Eliota wyglądałem jak na kacu. Tym stwierdzeniem udało mu się mnie rozśmieszyć. Na krótko, ale jednak. Chłopak siedział kilka foteli za mną, a ja od czasu do czasu spoglądałem na lusterko wsteczne, widząc jego wciąż rozpogodzoną minę.
Eliot jako jedyny nie załamał się po Zmroku. Wydawałoby się, że nawet go nie zauważył, ale gdy nikt nie patrzył, zaczynał płakać. Lamentował po cichu, tak, by nawet własna matka nie wiedziała, że cierpi. Ta straszna tragedia zwana „Mrokiem” zniszczyła nas od środka, ale wiedzieliśmy, że wkrótce zajmie się też naszymi ciałami. Dlatego nie mogliśmy zwlekać, a gdy znaleźliśmy broń i pudełko naboi, od razu podjąłem decyzję. Mam nadzieję, że słuszną.
Jak już mówiłem, Elis głaszcząc mnie po plecach, dodawała otuchy. Również wiedziała, że długo już nie pożyjemy.
- Mamy zapas amunicji – szeptała mi do ucha. - Jest nas czterech i tylko ty do tego zdolny. Wiesz, że to jedyne wyjście. - Spojrzała kątem oka na Eliota. - Jako matka nie powinnam tego popierać, ale jako przyszła ofiara Ślepców jestem jak najbardziej za. Nie chcę… Nie zniosę myśli, że mój synek będzie cierpiał. - Przetarła dłonią łzę cieknącą po prawym policzku. - Wystarczy po jednym strzale i nasze problemy znikną na zawsze.
Wyprostowałem się. Mój wzrok podążył do lusterka, gdzie nie zobaczyłem już Eliota. Odwróciłem się i rozglądnąłem po pustych siedzeniach.
- Położył się – uspokoiła mnie Elis.
Wtem ktoś zapukał do drzwiczek autobusu. To był Mike. Siedemdziesięciolatek, bezdomny z Greenpointu, Polak, któremu zamarzyło się dostojne życie w USA. Niestety cały jego majątek przepadł. Część ukradli, a drugą część przepił i przegrał w karty. Znaleźliśmy go, gdy wynosił jedzenie z Supermarketu i tak pozostaliśmy drużyną. Chyba lepiej pasuje określenie „grupa”, bo współpracować jak drużyna za nic nie potrafimy.
Otworzyłem mu drzwiczki czarnym przełącznikiem na bocznym panelu. Te rozwarły się ze chrzęstem, a do środka wleciał ohydny zapach. Wpierw popatrzyłem na niego z obrzydzeniem, ale szybko zrozumiałem, że wszyscy tak śmierdzimy.
- Pięć dni bez mydła robi swoje – skomentował Mike, widząc zgryz na mojej twarzy. Wyszczerzył zęby i przytaknął głową na powitanie do Elis. Trzydziestolatka odwzajemniła uśmiechem. - Wszystko wyszło. Przeszedłem kilka kilometrów plątaniny ulic i w żadnym Supermarkecie, kiosku, czy najmniejszym spożywczaku nie ma ani grama żywności.
- Dobrze się składa – skwitowałem.
- Co?! - wybuchnął Mike. - Dobrze się składa?! Co ty pierdolisz, najlepszego?! Doszczętnie oszalałeś, czy tylko próbujesz udawać, że nic się nie dzieje?!
- Mike, przestań – uspokajała Elis.
- Nie! Mam tego dosyć! - Starzec zaczął wymachiwać rękami na lewo i prawo. - Nie mamy, co jeść! Nie mamy ani jednej, zasranej, butelki wody, a ty mówisz, że dobrze się składa?!
- Dokładnie – mówiłem spokojnie, nie spuszczając siedemdziesięciolatka z oczu. - Przynajmniej mamy pewność, że nasz wybór jest najlepszą alternatywą.
- O czym ty mówisz? - spytał spokojnie Mike.
Zamiast odpowiedzieć, zacząłem ładować dubeltówkę.
Sześć dni wcześniej…
- Dzień dobry, skarbie – powitałem żonę z uśmiechem na ustach. Siedziałem na krześle kuchennym, trzymając w rękach dzisiejszą gazetę.
- Dzień dobry, witam, przystojniaku! - Zaczęła iść w moją stronę z wymownym uśmiechem i wbitym spojrzeniem w moje oczy. - Dzisiaj wielki dzień, pamiętasz? - Miała ubraną koszulę nocną, lekką, prawie, że przeźroczystą. Zrobiona była z bawełny, a nadruk na niej głosił: „Sexy Lady”. Kupiłem ją Emmie na ostatnie urodziny. Pamiętam, co mówiła: „nie chcę prezentu. Wystarczy mi miła kolacja przy świetle księżyca”. Zawsze tak mówiła, a ja i tak kupowałem jej jakiś drobiazg, ale nigdy nie zapominałem o kolacji. Znała mnie doskonale, wiedziała, że pomimo próśb i tak kupie jej jakiś prezent. Wiedziała, a i tak co roku mówiła ten swój tekst.
- Jak mógłbym zapomnieć o tak ważnym wydarzeniu. - Odłożyłem gazetę na blat koło mnie. - Będę wspierać cię całym sercem. - Wysłałem jej buziaka, a ona roześmiała się i usiadła na mi na kolanach. Objęła za szyję i pocałowała w policzek.
- Jeśli wszystko się uda, wieczorem będziesz mógł liczyć na coś lepszego. - Puściła mi oczko, po czym wstała i podeszła do kuchennego blatu.
Prócz koszuli miała ubrane także bardzo krótkie spodenki (również lekkie jak koszula, ale wykonane z innego materiału niż bawełna – sam nie wiem z jakiego). Po raz pierwszy od dawna zapomniała ubrać po wstaniu z łóżka klapek. Widocznie zbyt przejęła się pierwszym dniem w nowej pracy i całkowicie wypadły jej z głowy codzienne rutyny. „Może zamiast cappuccino zrobi rozpuszczalną?”, pomyślałem, ale już po chwili usłyszałem odgłos włączającego się ekspresu do kawy.
- A jednak – skwitowałem po cichu.
Dobre kilka minut wpatrywałem się w to piękne ciało robiące sobie śniadanie bez słowa, po czym odjechała, zmierzyć się z nowym szefem. Obietnicy, o której myślałem do południa, nie dotrzymała. Nie pojawiła się nawet w nowej pracy. Myślałem, że odeszła, ale już następnego dnia zrozumiałem, że po prostu była jedną z „Pierwszych”.
Komentarze (19)
Eliot jako jedyny nie załamała - a nie 'załamał'?
Wiedziała, a i tak co roku mówiła ten swój teks. - tekst
Ciekawie się zaczyna :D Jesteś jedną z niewielu osób na opowi, które potrafią mnie zainteresować opowiadaniem. Przez tekst się płynie i z wielkim bólem zauważa koniec rozdziału :v Czekam na więcej ;)
Dziękuję ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania