Poprzednie częściPochopna decyzja cz.1

Pochopna decyzja cz.5

******

 

Czas mijał nieubłaganie. Gdy byłam w piątym miesiącu, Wojtek spotkał się z kolegami, jeszcze z czasów podstawówki, w swojej restauracji. Wracając do domu od koleżanki, zauważyłam, że nie mam ze sobą kluczy. Stwierdziłam, że pójdę do Wojtka, on je ma. Zapukałam w zamknięte drzwi lokalu. Wojtek otworzył.

- Hej, Kicia – przywitał się, łapiąc mnie za biodra i delikatnie pocałował.

- Hej. Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale zapomniałam kluczy do domu.

- Zaraz ci przyniosę. Panowie – zwrócił się do kolegów – nie mieliście jeszcze okazji popatrzeć – położył rękę na moim brzuchu. – Patrzcie i podziwiajcie… To moje dzieło! – stwierdził dumnie.

Widziałam, jak się wyprostował i napuszył, jak paw. Duma prawie go rozsadzała od środka.

- No, twoje, twoje – uśmiechnęłam się, klepiąc go po klatce piersiowej. – Daj te klucze i wam nie przeszkadzam.

- No, już. Spakować ci coś do jedzenia?

- Przyjmę wszystko i w każdej ilości.

Wojtek zniknął gdzieś w kuchni.

- Siadaj, Iga – Kuba przesunął się, robiąc mi miejsce do siedzenia.

- Brzuszek rośnie, więc nie możesz się przemęczać – stwierdził Bartek.

- Ale mili jesteście – usiadłam obok Kuby.

- Jakbyś wiedziała, jak się Wojtek wczuwa w to dziecko, jak nam opowiada… - zaśmiał się Bartek.

- Nie wiesz, co się dzieje, jak jesteśmy sami. Jakby mnie tylko coś zabolało, to on od razu chce mnie wieźć do szpitala.

- Troszczy się – stwierdził Sebastian.

- Owszem, czasami aż za bardzo… Wiecie, że on praktycznie przestał pić? Stwierdził, że w razie czego musi być trzeźwy.

- Z nami też nie chciał się napić, ale siła perswazji go przekonała.

- I dobrze. Możecie go nawet upić. Nie tak do zgonu, ale żeby mógł trochę wyluzować. Ok?

- Aż tak ci gra na nerwach?

- Nie, po prostu nie wiem, kto pierwszy zwariuje: Wojtek przez dziecko, czy ja przez Wojtka. Także lejcie mu do pełna.

- Da się zrobić – zapewnił Kuba.

Wtedy dołączył się Wojtek. Stanęłam przed nim.

- Klucze i kolacja – podał mi reklamówkę z trzema styropianowymi pudełkami z jedzeniem. – Nie jest za ciężkie? Zaniesiesz do domu? Bo nie mogę cię odwieźć – objął mnie w pasie.

- Poradzę sobie. Ciąża to nie choroba – uśmiechnęłam się.

- Uważaj na siebie, a najlepiej napisz mi, gdy wrócisz do domu – pocałował mnie w usta. – Dobrze, Kicia?

- Dobrze, może nie zapomnę – popatrzyłam złośliwie na niego. – Cześć, panowie! – pożegnałam się i wyszłam.

Kolegów Wojtka poznałam już lata temu. Wszyscy byliśmy jeszcze dziećmi. Fakt, oni byli sześć lat starsi, ale zawsze się jakoś dogadywaliśmy.

Wróciłam do domu, wysłałam mojemu „opiekunowi” sms-a, zjadłam i położyłam się spać. Obudził mnie dzwonek do drzwi. Poszłam zobaczyć, kto się dobija do mnie w środku nocy. Przed drzwiami stał pijany Wojtek. Chociaż słowo „stał” było mocno przesadzone… Ledwo trzymał się na nogach.

- Cześć, Kicia. Chciałem ci tylko powiedzieć, że cię kocham – wydukał przepitym głosem.

- Też cię kocham. Chodź, nie puszczę cię w tym stanie na ulicę. Jeszcze byś pod samochód wpadł – wzięłam go za rękę i powoli zaprowadziłam do salonu.

- Kocham cię, wiesz? Jesteś najlepszą dziewczyną, jaką spotkałem. Jak urodzisz, to ci się oświadczę. Weźmiemy ślub, będziemy mieli dziecko, potem drugie i będziemy szczęśliwi. Nawet nie wiesz, jak mi cię chłopaki zazdroszczą. Ja mógłbym ci na rękach nosić – trajkotał niewyraźnie.

To było nawet słodkie. Był taki bezbronny, gdy chwiał się na nogach. Ta pijacka szczerość autentycznie mnie rozczuliła. Położyłam go na kanapie, przykryłam kocem, a na ławie postawiłam butelkę wody.

 

******

 

Czułem się, jakby ktoś jeździł po mnie ciężarówką. Głowa mnie bolała, w gardle czułem Saharę, światło raziło w oczy i było mi niesamowicie niedobrze. Poczułem czyjąś rękę na ranieniu.

- Cześć, Wojtek – szepnęła.

- Hej – spojrzałem na radosną twarz mojej wybranki .

- Napij się – podała mi szklankę z czerwonym sokiem.

- Fuj… Co to jest? – zapytałem, przełykając łyk.

- Sok pomidorowy. Postawi cię na nogi po tych nocnych ekscesach.

- Więcej z chłopakami nie piję – wymamrotałem.

- Taaa… Jasne… Nie pijesz, do póki nie zaproszą cię na piwo. Dobrze, że w końcu upiłeś się tak, jak należy.

- Cieszysz się, że piję? – zdziwiłem się.

- Cieszę się, że w końcu wyluzowałeś. Ostatnio byłeś bardzo spięty.

- Anioł, nie kobieta.

Tak, dziewczyna, która nie robiła problemów z wypadów na piwo, to prawdziwy skarb. Lepiej trafić nie mogłem: ładna, mądra, wyrozumiała i w dodatku nosi pod sercem moje dziecko...

Dochodziłem do siebie przez cały dzień. Iga donosiła mi tylko kolejne butelki wody, przykrywała kocem i zostawiła w spokoju, bym mógł wytrzeźwieć. Tak… To zdecydowanie mój aniołek.

Dwa tygodnie później, będąc w pracy, rozwoziłem pizzę. Zajęło mi to dobrych kilkadziesiąt minut. Gdy wróciłem do lokalu było już ciemno. Na zapleczu zatrzymała mnie Magda:

- Zapomniałeś telefonu… Iga dzwoniła przed chwilą. Chciała, żebyś przyjechał jak najszybciej. Słabo mówiła. Chyba coś z nią było nie tak.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania