Podróż poza śmierć - 12 - Początek nauki

Od autora: Dawno mnie nie było, ale tak wyszło. Choroba matki, problemy, dużo pracy i inne. Jednak znalazłem czas na kontynuację i oddaję wam do oceny kolejne opowiadanie, łączące się z historią kowala i jego córki, oraz z kilkoma innymi wątkami tej opowieści. Osobiście uważam, że ten rozdział jest pewnym zwrotem w całości i chyba też prezentuje nieco inną jakość. Od tego miejsca wątki zaczynają się łączyć, a poszczególne wydawało by się pojedyncze historie zaczynają mieć sens. Miłej lektury. I proszę o konstruktywną krytykę.

 

Nagle ktoś złapał ją za ramię i szarpnął do tyłu. Przewróciła się i poczuła ból, chciała krzyknąć, ale mężczyzna zatkał jej usta dłonią i szepnął – ćśśśśś. Czekałem na ciebie! – teraz spojrzała na niego. Miał czarną skórzaną zbroję z dziwnymi symbolami. Poobcieraną od wielu walk. Pozbawioną jednego naramiennika. Nie był młody, ale nie był też stary. W drugim ręku trzymał myśliwski łuk. Widziała już go. Widziała go w swoim śnie, jako jednego z wojowników stojących za nią. Nie wie jak to rozpoznała, to było jak deja vu. Tak jakby w, do tej pory niewyraźnej, wizji ktoś odkrył jeden kafelek. Była pewna że to jeden z nich, jeden z przeznaczonych jej wojowników. Rozpoznała go też z opowieści, którą jednego z wieczorów opowiadał jej Mitro. To był Deny, ten który ponoć został rozszarpany przez leśne potwory. Nawet nie potrafiła opanować zdziwienia. Jej oczy same się rozszerzyły a szczęka opadła. Nagle przypomniała sobie o swoim tacie i poczuła ukłucie bólu i straty. Deny celował gdzieś w gęstwinę. Gdy zobaczył, że mała nie będzie krzyczeć puścił ją i szepnął rozkazująco - schowaj się za mnie i nie oddychaj! – Nie zamierzała się sprzeciwić. Zamarła w bezruchu i nawet nie zwróciła uwagi jak wciągnęła powietrze i przestała oddychać. Wiedziała, że Deny powiedział to tylko po to, by była cicho, ale teraz nagle oprzytomniała i naprawdę się wystraszyła. Co jeśli faktycznie w lesie są potwory? I gdzie w ogóle jest? A gdzie jest jej tata? Przez chwilę milczała, a gdy zabrakło jej tchu rozpłakała się cicho. – Co ja zrobiłam?! – Zaczęła powtarzać pod nosem, mówiąc do siebie – co teraz będzie?.

Deny jeszcze raz nakazał jej ciszę wskazując, nałożoną na cięciwie strzałą, gdzieś w gęstwinę. Nic tam nie widziała, ale bała się i objęła rękoma nogę wojownika. Ten spojrzał na nią. Wyglądała, jakby całe jej krótkie życie przemykało jej przed oczami i jakby w tej chwili zmieniało się w coś na co być może jeszcze nie była gotowa.

- wszystko będzie dobrze – uspokoił ją Deny – czekaliśmy na ciebie. Jutro zacznie się dla Ciebie nowy czas. A teraz staraj się być jak najciszej. Dobrze?

- dobrze – wyszeptała – co będzie z moim tatą?

- lepiej o tym teraz nie myśl, jutro się nad tym zastanowimy.

- My? – pomyślała Weronika. Kogo miał na myśli. Zaskoczyło ją to tak, że zdołała się uspokoić.

 

Znowu pragnienie poznania tajemnic przeważyło nad wszystko co się wydarzyło w ostatnich dniach. Czuła, że to co robi, jest najważniejsze w jej życiu, dla niej i nie tylko dla niej, że robi to też dla swojego taty, by zapewnić mu bezpieczeństwo. Ta myśl uspokajała ją najbardziej ze wszystkich. Poddała się jej całkowicie. Tak właśnie zaczynało się jej nowe życie.

 

Chwilę trwali w bezruchu. Choć chwila ta wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Weronika mało nie zemdlała z powodu narastającego w niej napięcia i strachu. Co wskazywał jej Deny? Nie mogła nic dostrzec przez gęstą mgłę, ani tez nic usłyszeć. Strach zaczynał ją paraliżować. Na chwile uwierzyła w opowieści o potworach z lasu. Nawet wydawało jej się, że na skraju widoczności dostrzega cień jakiegoś ogromnego stwora z ogonem zakończonym kolczastą kulą. Napięcie było nie do zniesienia. Potwór ten zbliżał się. Mała już chciała krzyknąć, gdy Deny powiedział łagodnym głosem – chodźmy. Możesz puścić moją nogę. – i uśmiechnął się do niej. Weronika chciała powiedzieć – Jak to? A ten potwór? – ale zanim słowa te dotarły do ust, ugryzła się w język i uprzytomniła sobie, że to strach podsuwa jej te obrazy. Spojrzała w miejsce, gdzie przed chwilą widziała potwora i nic tam nie było. Mrowienie na całym ciele nie ustępowało. Wiedziała, że to magia krążąca w lesie i zastanawiała się czy przywyknie do tego uczucia. Deny prowadził ją rozchylając przed nią gałęzie i zarośla. Szedł pomału i cicho łuk cały czas trzymając w ręku.

W pewnym momencie wyszli na polanę. Tutaj też mgła spowijała wszystko gęstą kurtyną i Weronika nie mogła niczego zobaczyć poza trawą pod stopami. Gdyby nie mgła i mrowienie pomyślałaby, że może wyszli z lasu.

- No mordo, no! – usłyszała radosny okrzyk gdzieś z przodu, jednak przez mgłę nie mogła dostrzec źródła tego powitania. – Co tak długo?! – padło po chwili. Deny uśmiechnął się słysząc te słowa. Nagle z mgły wyłoniła się mała drewniana chatka, przed którą z rozpostartymi ramionami stał bardzo wysoki człowiek w zbroi identycznej jak Denego. Był o wiele wyższy niż jakikolwiek mężczyzna jakiego widziała w swoim życiu. Nagle znowu poczuła to dziwne uczucie, że już go gdzieś widziała. I znowu poczuła pewność, że to człowiek z jej snu. Kolejny z wojowników jaki stał obok niej podczas tej przedziwnej wizji.

- No mordo, no! – odpowiedział Deny i wykonał podobny gest. Po czym podszedł do dużo wyższego od siebie wojownika. Ich dłonie zderzyły się z dużą siłą w geście powitania. – czekałem tam gdzie kazała Islana. Dopiero dziś przyszła ta mała. Nie miałem na to wpływu – wzruszył ramionami Deny. Choć wcale nie musiał się tłumaczyć.

- Wchodźcie. Islana czeka – powiedział drugi wojownik, podając Denemu brakujący naramiennik i otwierając drzwi. Weronika zdała sobie sprawę, że całkowicie zatraciła orientację, nie wiedziała gdzie jest północ a gdzie wschód. Nie widziała jaka jest teraz pora dnia lub nocy. Poczuła się strasznie zagubiona, mała, bezbronna, zmęczona i głodna. Przekraczając progi domu potknęła się i gdyby Deny nie podtrzymał jej, z pewnością by upadła. Staruszka uśmiechnęła się łagodnie. Wskazała ręką krzesła przy stole, na którym stała miska parującego, ciepłego posiłku. – Zjedz coś, a potem połóż się spać – powiedziała, tym samym nie uznającym sprzeciwu głosem. – Jutro zaczniesz naukę. Musisz być wypoczęta. – spojrzała w stronę wojownika – Deny. Idźcie wzmocnić brzeg strumienia, bo nas podmywa i niedługo spłyniemy z wodą, a przecież nie chcielibyśmy tego, prawda?.

Deny tylko kiwnął głową i ruszył w stronę wyjścia, znacząco stukając w naramiennik trzymany w ręku. - czemu miałem go zdjąć? - zapytał w drzwiach. Nie usłyszał odpowiedzi, więc wyszedł. Chwilę później, gdy Weronika już jadła ze smakiem podaną jej potrawę, słyszała odgłosy rąbania drewna wbijania pali, przekleństwa, oraz przytłumione rozmowy. Z każdym kęsem była coraz bardziej śpiąca, aż w końcu zasnęła z głową na stole obok talerza.

 

Tej nocy śniła o Mężczyźnie, który uciekał przez las i upadł rozcinając skroń. Sen różnił się od poprzednich, gdyż widziała tez w nim siebie, przyglądającą się młodą kobietę, dorosłą. Widziała też jak krew wpływająca w ziemię rozświetla się. Wiedziała, że widzi magię. Widziała jak inne nitki w ziemi również rozświetlają się jak sieć korzeni traw, biegnąca tuż pod powierzchnią ziemi. Widziała jak druga sieć świetlistych żyłek mknie pod ziemią by połączyć się z tą pierwszą. W chwili gdy się połączyły na ramieniu mężczyzny zobaczyła światło bijące aż przez ubranie. Świecący okrąg z tyłu ramienia, płonący jak biało-niebieskie światło. Wiedziała, że to co widzi nie jest realne, że patrzy i dostrzega magię. Magię lasu.

 

Spała bardzo długo, a gdy się obudziła. Wysoki mężczyzna układał drwa w kominku. Staruszki nie było, a mrowienie w jej ciele zmniejszyło się i było niemal nieodczuwalne. Nie wiedziała czy wstać? Czy odezwać się? Czuła się niezręcznie. Nie była u siebie i pierwszy raz gdy się obudziła nie mogła pobiec do taty i się do niego przytulić. Z ledwością powstrzymała łzy. Pamiętała, co powiedziała staruszka. Dzisiaj zaczną naukę. To była bardzo ekscytująca myśl. Nauczy się magii i będzie czarodziejką. Będzie mądra i potężna jak magowie z baśni i legend. Ona, córka kowala, Weronika. Tak bardzo się zamyśliła, że nawet nie spostrzegła, że siedzi z rozdziawionymi ustami, i że wielki mężczyzna podszedł do niej i stuknął ją palcem w brodę, zamykając z cichym stuknięciem usta. – suszysz zęby? – powiedział z uśmiechem. Dziewczynka poczuła się przez chwilę jak w domu i uśmiechnęła się. – mój tata też zawsze tak zamykał mi usta. – gdy to powiedziała, mało nie rozpłakała się znowu. Powstrzymała się jednak. Chciała pokazać, że jest twarda i gotowa do nauki – Jestem Weronika, córka Mitro, kowala królewskiego.

- jestem Mug. Po prostu Mug – odpowiedział wojownik uśmiechając się. – masz, tam na stole suche mięso i wodę. Zjedz coś. Islana i Deny wrócą lada moment. Jak masz pytania, to wstrzymaj się do jej powrotu.

 

Mug wrócił do swoich zajęć, a Weronika zajęła się żuciem suszonego mięsa, jednocześnie rozglądając się po wnętrzu chatki. Pokój w którym się znajdowała, był zarazem jadalnią, kuchnią i sypialnią. Dwa łóżka stały pod ścianami. Okrągły drewniany stół na środku, a palenisko wraz z stalowymi żerdziami po przeciwległej stronie od łóżek. Drzwi wyjściowe były idealnie na środku pomiędzy paleniskiem a pierwszym łóżkiem. Pod sufitem na sznurkach wisiały suszone grzyby i zioła, najwięcej nad paleniskiem. Palenisko było murowane, a stalowy komin wychodził ponad dach. W domku było ciepło i przytulnie. Pod ścianami naprzeciwko drzwi stały regały z książkami i różnymi buteleczkami, skrzyneczkami, sakiewkami, pojemnikami. Obok stały kufry. Drugi stół, który stał przy palenisku, był mocno zniszczony, poplamiony, gdzieniegdzie poprzepalany. Posiadał ogromne szuflady, a na jego blacie leżały jakieś narzędzia. Sufit składał się z połączonych jak w szałasie grubych gałęzi i wyłożony był słomą. Ot taka standardowa chatka w lesie, pomyślała Weronika, dokładnie jak z bajki. Dziewczynka miała milion pytań. Dobrze, że mięso było dość trudne do przeżucia, bo pewnie nie powstrzymałaby się i przeszkadzałaby Mugowi w pracy. Zajęta posiłkiem cierpliwie czekała na przybycie Islany.

 

Tak zaczęło się życie Weroniki w lesie. Nauka okazała się zupełnie inna niż się spodziewała. Wcale nie uczyła się magii, a jedynie uczyła się rozpoznawać rośliny. Uczyła się o zwierzętach jakie tu żyją, o zakonie Manikinów. Okazało się też, że mgła nie jest naturalna, że jest magiczną barierą strzegącą czegoś za lasem, czego nie mogła jeszcze zobaczyć. Islana spreparowała też maść, która po wsmarowaniu w oczy powodowała, że magiczna mgła znikała i można było wyraźnie widzieć, oczywiście wtedy kiedy nie było zwykłej mgły, a ta też dość często zaglądała do lasu. Obydwaj wojownicy nie byli tu przypadkowo. Zostali wezwani przez Islanę z bractwa najemnego, które zostało utworzone wieki temu, a jej członkowie podróżowali po świecie najmując się do różnych prac zawiązanych z wojaczką. Sami siebie nazywali Posłańcami, gdyż zostali posłani przez pierwszą strażniczkę by odszukać tego, który śnił się Weronice. Posłańcy mieli jednak swoich wrogów i wielu z nich poległo w swoich poszukiwaniach, nie znając nawet celu jakiego szukali. Wierzyli jednak, że gdy go odnajdą to zorientują się. Wiele lat tułaczek i wojen spowodowało, że stare rozkazy zostały zapomniane i zatarły się w pamięci następców pierwszych Posłańców. Deny i Mug byli jednymi z tych, którym udało się przetrwać i schronić. Las dawał im idealną kryjówkę. To wyjaśniało też fakt, że byli wyśmienitymi wojownikami i oprócz ochrony obu kobiet, zajmowali się też naprawami, polowaniem i wieloma innymi zajęciami, za trudnymi dla małej dziewczynki czy starszej kobiety. Mimo to zawsze znajdowali czas na codzienne treningi sztuk walki i strzelania z łuku, czy rzucania nożami. Weronika lubiła patrzeć jak nieustannie ścierają się ze sobą w pojedynkach. Jednak najbardziej nie mogła się doczekać, kiedy sama zacznie poznawać wiedzę tajemną. Minął rok zanim Islana zaczęła opowiadać jej o śmierci i życiu, o tym jak wszystko co do tej pory poznała łączy się za pomocą magii w jeden byt. Jak magia, niezauważalna przez większość ludzi splata ich z otaczającym ich miejscem i czasem. Książki, które czytała stawały się coraz grubsze i coraz nudniejsze. I pewnie Weronika nie wytrzymała by tego wszystkiego, gdyby nie sny, które miewała dość często, a w których widziała nieustannie podobne wizje o swojej przyszłości.

 

Pewnego słonecznego popołudnia, gdy Weronika czytała, siedząc na ławeczce opierającej się o chatę, jedną z ksiąg o wyrabianiu leczniczych mikstur. Mug i Deny siedzieli z obu jej stron jak ochroniarze i głośno rozmawiali śmiejąc się. Weronika nie mogła skupić się na lekturze. Zamknęła znacząco księgę, spojrzała z wyrzutem na obu panów i cała trójka roześmiała się beztrosko.

- Deny ? - odezwała się pytająco dziewczynka - jak długo jesteś już Posłańcem?

Mężczyzna zamyślił się długo nie odpowiadając. Na to wtrącił się żartobliwym tonem Mug - To najstarszy wojownik jaki chodzi po ziemi, on już nawet nie pamięta od kiedy. Jest tak stary, że ledwo może utrzymać miecz. - Zaśmiał się Mug i obrzucił prowokującym spojrzeniem swojego przyjaciela.

- Stary ?! Tak ?! Nie utrzyma miecza ?! - zmierzył wielkoluda spojrzeniem. - Stawaj waść! - Deny wstał i wyszedł kilka kroków przed chatę, gdzie trawa była udeptana do gołej ziemi od częstych treningów. Mug podniósł się leniwie, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.

- Oj żebyś nie żałował. - pokiwał palcem. Wziął maczugę, która opierała się o ścianę chatki, a była tak wielka, że ktoś nieznajomy mógłby ją wziąć za filar a nie za broń i również wyszedł na ubitą ziemię, stając na przeciwko Denego. Obydwaj byli w zwykłych ubraniach, nie mieli na sobie skórzanych zbroi, które zwykle nakładali do treningów. Weronika naprawdę zlękła się, że mogą sobie zrobić krzywdę. W czasie treningów niejednokrotnie miecz czy sztylet sięgały zbroi i gdyby nie ona, nie obyło by się bez ran. A ona przecież dopiero co zaczęła czytać o maściach leczących, natomiast Islana od wielu dni była na jednej z wielu swoich wypraw.

 

Mug zaatakował pierwszy, wykonując dwa długie kroki do przodu i uderzając maczugą z nad głowy w ziemię tuż przed nogami Denego. Weronika wyraźnie poczuła jak ziemia się zatrzęsła od siły uderzenia. Deny skoczył zwinnie do przodu i znalazł się za plecami przyjaciela przykładając miecz do jego szyi. - Co za desperacki cios. Rozczarowujesz mnie mój młody przyjacielu. Jeden zero dla mnie – Zaśmiali się i znowu przyjęli pozycję bojową. I znowu pierwszy zaatakował Mug. Wykręcił obrót, nadając pęd ciału i spinając mięśnie. Gdy obrót dobiegał końca maczuga oderwała się do ziemi i niebezpiecznie blisko śmignęła obok Denego. Ten wykonał skok do przodu pod maczugą i znowu znalazł się za plecami młodszego wojownika. Jednak Mug był na to przygotowany i cios dotarł aż za plecy, skręcając ciało wojownika jak trzcinę. Deny odskoczył poza zasięg w ostatniej chwili i znowu maczuga trafiła w ziemię wzbijając tuman piachu i wyrywając drobne kępki trawy, którym udało się wyrosnąć od ostatniego treningu. Starszy wojownik nie stracił równowagi i szybko pchnął w kierunku szyi przeciwnika. Ten jednak przewidział to. Znali się jak łyse konie. Trenowali ze sobą od wielu lat. Aby trafić jeden lub drugi musiał na poczekaniu wymyśleć jakiś fortel. Tym razem Mug wygiął się jeszcze bardziej i kładąc się plecami na maczudze tuż pod sztychem miecza Denego, płynnym ruchem wyjął nóż z za pasa i wyprowadził cios w krocze przeciwnika. Zatrzymał rękę dopiero gdy nóż dotknął luźnego w tym miejscu materiału.

- Nie napinaj się tak bo ci żyłka pęknie – powiedział wesołym tonem Deny.

- No! – zagroził żartobliwie Mug – bo drgnie mi ręka!

Roześmiali się obydwaj. Mug jeszcze dorzucił coś, że nawet jakby mu drgnęła ręka to i tak by nic nie zaszkodziło. Powiedział coś o niepotrzebnych instrumentach i obydwaj usiedli koło Weroniki śmiejąc się, a ona nie wiedziała z czego.

 

Po dwóch latach Islana powiedziała Weronice, że jest już gotowa by zacząć uczyć się kształtować moc do swoich potrzeb. Zaklinać ją w słowa, wzory i gesty. Weronika nie do końca rozumiała co Staruszka ma na myśli, ale zawsze słuchała jej z zapartym tchem. Z czasem też coraz rzadziej wracała myślami do swojego ojca, a z każdym razem gdy jej się to zdarzało, mówiła sobie, że robi to dla niego, by w przyszłości go ochronić. Niestety magia, którą czuła w sobie, i którą dostrzegała w swoim otoczeniu, nie bardzo chciała jej słuchać. Czasem wydarzało się coś. Jednak nigdy nie to co chciała Weronika. Bardzo to ją złościło. Islana widząc to zawołała ją do siebie po tym jak Weronika omal nie zatopiła chatki w strumieniu. Mug i Deny znowu sporo się naklną zanim to wszytko naprawią. Młoda adeptka sztuk tajemnych weszła ze spuszczoną głową do do wnętrza i podeszła do Islany. Islana tylko skinęła głową i obie usiadły przy stole. Islana odezwała się pierwsza:

- Posłuchaj dziecko. Potrzebujesz skupienia, koncentracji. Kiedyś przyjdzie to samo, ale nie wiem czy mamy tyle czasu. - Weronika spuściła głowę, ale staruszka uniosła ją spowrotem i kontynuowała. - Niedaleko stąd stoi święte drzewo. Nie jest to zwyczajne drzewo, które ludzie czy stworzenia obdarzyli świętością. Łączy ono światy życia i śmierci, stoi na placu przejścia, a którym znajduje się martwe jezioro. Często z tego miejsca słychać zawodzenia umarłych, może by się uwolnili, gdyby nie potężna moc drzewa. - Oczy Weroniki z każdym słowem rozszerzały się a szczęka opadała coraz niżej. Kiedyś w miejscu jeziora były równiny, a las był zwyczajną granicą, jednak ta strona świata wywołała wojnę tej po drugiej stronie lasu. Wielka bitwa jaka się tam obyła pochłonęła tysiące a nawet setki tysięcy ofiar. Panujący ówcześnie Król Helikar III miał w armi potężnych magów. Otworzyli oni królestwo śmierci i wyszła z niego armia, której nikt się nie spodziewał. Armia czyniła rzeź w obu armiach, gdyż nie udało się jej opanować. Wtedy z ziemi wyłonią się gigantyczna pradawna istota. Ziemia zadrżała w posadach i równo z granicą lasu zawaliła się tworząc ogromną przepaść, której zniknął w mgle i nigdy nie możemy go ujrzeć. Część lasu zapadła się i ludzie, którzy to widzieli i przeżyli myśleli że ziemia zapadać będzie się dalej, że pochłonie świat. Jednak proces ten nagle zatrzymał się jakby las naturalnie odparł ogromną magię. Być może dlatego do dziś tak bardzo da się ją tu odczuć. Na granicy przepaści powstało martwe jezioro, gdzie woda niezależnie od pogody zawsze stała jak lustro i odbijała niebo i gwiazdy. Nigdy nie zmącona, ale ciemna, niemal czarna. A na straży tej wody stało drzewo, to święte drzewo. Ludzie zbudowali w okół niego plac i przez setki lat modlili się przy nim. Jednak śmierć bijąca z jeziora coraz bardziej przerażała ich. Czasem znikali ludzie, dlatego ze strachu ludzie odeszli dalej od lasu i przestali czcić to drzewo. - Islana spojrzała na Weronikę i wiedziała że jej opowieść trafiła w sam środek serca dziewczyny. Palcem wskazującym pokazała na podbródek a dziewczyna szybko zamknęła usta. - Zaprowadzę cię tam jak będziesz gotowa, wybierzesz sobie gałązkę z drzewa i zrobisz z niej kostur. Za jego pomocą zrobisz wszystko co tylko zechcesz.

 

Tego dnia Weronika długo nie mogła zasnąć. Nie mogła się doczekać tego dnia. Wierzyła, że kostur ze świętego drzewa da jej prawdziwą potęgę i w końcu stanie się czarodziejką. Dziwiło ją jednak, że w swoich wizjach wcale nie posiadała żadnej gałązki, ale wizje przecież nigdy nie były jednoznaczne i przejrzyste. Islana była mądrą kobietą, znała wiele sztuczek i wiedziała, że ludzie potrzebują niekiedy wiary w talizmany czy amulety, czy w święte miejsca, czy w bogów, aby móc wyzwolić siłę płynącą w ich ciałach i w mózgach. Wykorzystała to i zbudowała wokół drzewa, które faktycznie było miejscem kultu dla wielu pokoleń ludzi, piękną bajkę. A że Weronika uwielbiała bajki to bez trudu w nią uwierzyła.

 

Pewnej nocy Islana obudziła Weronikę – dziś jest dobra noc. Choć dziecko.

- dokąd? – zapytała zaspana dziewczynka.

- pokażę ci święte drzewo. Dziś można tam iść. Dziś jest dobra noc. – Słowa staruszki brzmiały jak zaklęcie. Powtarzała wielokrotnie, że “dziś jest dobra noc”. Weronika mimo podekscytowania wystraszyła się tego mamrotania. Islana nigdy tak nie mówiła jakby rozmawiała z kimś innym. Po dość długiej podróży, w której towarzyszyli im obydwaj wojownicy, doszli do miejsca gdzie kończył się las, a zaczynał mur. Po chwili wyłoniła się brama zwieńczająca tę część muru z drugą biegnącą gdzieś w dal. Za bramą rozpościerał się ogromny plac, na którego środku stało drzewo. Za placem nie było już nic, tylko mroczna tafla jeziora.

- dobra noc – wymamrotała staruszka – dobra – jakby się czegoś bała. – Wy tu zostajecie – wskazała miejsce przed bramą, mówiąc do najemników. – my idziemy, ale pomału.

Weronika zaczęła się bać. Mrowienie znowu stało się uporczywe. Odczuwała moc w sobie i we wszystkim co tu się znajdowało. Święte drzewo aż świeciło od mocy. Dopiero jak podeszli bliżej, okazało się, że to tysiące a nawet setki tysięcy świetlików oblegały gałęzie drzewa i jego pień.

- pomału – szeptała staruszka – cichutko – żaden świetlik nawet nie odleciał. Leniwie spacerowały po korze drzewa. Weronika bała się odezwać i szła tuż za Islaną. – dobry dzień – wymamrotała znowu staruszka, patrząc w stronę tafli jeziora jakby coś miało z niego wyskoczyć i ich pożreć. Dziewczynka bała się nawet pytać o co chodzi. Podeszły bliżej drzewa.

– Teraz podejdź i zerwij małą gałązkę. Jakąkolwiek. Weź którąś, którą po prostu dosięgniesz. No! Szybciutko! Szybciutko! – szeptała staruszka.

 

Weronika podeszła zafascynowana widokiem świecącego drzewa. Świetliki jakby spały zahipnotyzowane. Nie bały się podchodzącego człowieka i nie wzlatywały. Wyciągnęła rękę by schwycić najniżej wiszącą gałąź. Złapała ją tak by nie zabić żadnego ze świetlików. Ułamała kawałek. Małą gałązkę, trochę większą niż dłoń. Kilka mniejszych gałązek rozwidlało się z niej. Do tego idealnie pasowała do jej dłoni. Szczęśliwa odwróciła się do Islany. Strach w jej oczach wcale nie zmalał. Czego tak się bała? Przecież była taka mądra i tak potężna, umiała czarować i znała wszystkie tajemnice świata. Świetliki spadły z gałązki i pospacerowały z powrotem na pień drzewa. Dziwne, że nie poleciały. Czyżby były zaczarowane? Islana pomachała ręką by ponaglić uczennicę. Weronikę przepełniała duma. Z tego że zdobyła materiał na swój kostur, ale i z tego że nie czuła strachu mimo iż jej nauczycielka była wyraźnie przestraszona. – Jestem silna – pomyślała. Nie boję się i mogę zrobić wszystko.

 

Faktycznie od tej pory wszystko zaczęło się układać. Po powrocie gałązka została wyszlifowana i ususzona. Islana wyryła na niej jakieś symbole, dzięki czemu nie łamała się i nie schła. Drzewo było czarne, zarówno w środku jak i na zewnątrz. Kostur był gotowy i wyglądał pięknie. Weronika była najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Szkoda, że jej tata nie mógł tego zobaczyć. Szybko wybiegła na polanę i skoncentrowała moc. Machnęła ręką trzymającą jej nowy, czarny, malutki kostur i poczuła jak moc uwalnia się. Pieniek oddalony o kilka kroków od niej poleciał w powietrze i zniknął w gęstwinie drzew. Weronika aż podskoczyła z radości. Od tej pory wszystko miało iść już gładko. Islana z aprobatą pokręciła głową i zniknęła w drzwiach chatki. Tego dnia Weronika próbowała jeszcze wielokrotnie czynić drobne zaklęcia i używać swojej mocy. I o dziwo dzięki kosturowi wszystko jej wychodziło.

 

W końcu, gdy miała już prawie trzynaście lat, Islana wysłała ją samą w głąb lasu by przyniosła wybrane rodzaje ziół na maść pozwalającą widzieć w magicznej mgle. Weronika czuła z tego powodu ogromne podekscytowanie. Jej pierwsza samodzielna wyprawa. Umiała się już bronić za pomocą magii, a nawet jak trzeba było to zniknąć we mgle. Szukając ziół usłyszała dźwięk, którego nie wydał las, ani stworzenia w nim mieszkające. To musiał być człowiek. Spięła się cała i odruchowo sięgnęła po kostur. Rozejrzała się. Wiedziała, że ma przewagę, gdyż mgła dla niej nie sprawia problemu. W końcu go zauważyła. Młody z postury chłopiec, nie widziała twarzy, ale po budowie ciała określiła iż musi to być nastolatek. Gdy chciała dostrzec jego twarz chłopiec jakby wyczuł, że ktoś go obserwuje zerwał się na nogi, a w jego ręku nagle pojawił się nóż. Na twarzy miał maskę Manikina. Weronika uczyła się o nich i wiedziała, że już 10 letni chłopcy zaczynają szkolenie i że są wypuszczani na całe dnie i noce do lasu by tam sami uczyli się jak przetrwać. Pierwszy raz widziała białą maskę Manikina. Czytała w zapiskach Islany, że dostają ją z chwilą wcielenia do zakonu a potem mają ją przez całe życie. W tej masce było coś dziwnego. Dziewczyna miała wrażenie jakby ją widziała, jakby ją znała. Biała maska emanująca rodzajem magii z jakim jeszcze się nie zetknęła. Zrobiła w powietrzu mały gest dłonią trzymającą kostur i zobaczyła nitki magii. Maska w sposób magiczny była połączona z właścicielem. Nie oznaczało to że nie mógł jej zdjąć, właściciel nawet mógł nie wiedzieć nic o tym połączeniu. Ale maska nitkami magii oplatała całe jego ciało zamykając jak w wiklinowym kokonie całą postać. Nika wysłała jeden strumyczek magii w kierunku maski. Lekko się bała, nie wiedząc co się może wydarzyć. Cieniutka świecąca nić frunęła w powietrzu jakby niesiona wiatrem zbliżając się do chłopca stojącego w zasięgu rzutu nożem. Bała się, ale ciekawość nie pozwalała cofnąć jej tej jednej wątłej nici. Nikt poza nią nie widział tych połączeń i ścieżek mocy, trzeba było użyć odpowiedniego zaklęcia by to zobaczyć i móc zbadać. Nitka była już o włos od maski gdy chłopiec zrobił zamach rzucając nożem, jakby też odczuwał zagrożenie. Dziewczyna jednak spodziewając się i jednocześnie obawiając reakcji ze strony maski była gotowa do rzucenia ochronnego zaklęcia. Wytworzyła wokół siebie szybki rozbłysk mocy, który bez problemu odbił mały nóż. W tym czasie chłopiec wyciągnął zakrzywiony i wyglądający na wielki w jego dłoniach miecz i dobywając go w obie ręce ruszył na czarodziejkę. Weronika spanikowała, nie chciała walczyć i nie spodziewał się tego zupełnie. Pierwsze co przyszło jej do głowy to czar jaki usnuła pierwszego dnia, gdy wyrzuciła drewniany pieniek w gęstwinę lasu. Było to szybkie zaklęcie i dość silne, ale czy podziała na człowieka? W dodatku spowitego w magię maski? Wiedziała, że ma tylko jedną szansę skoncentrowała więc tyle mocy ile potrafiła i pchnęła wykonując gest pchnięcia obiema dłońmi trzymającymi czarną gałązkę. Fala mocy opuściła ją z durzą prędkością i wleciała w szarżującego chłopca. Żaden obiekt fizyczny nie mógł oprzeć się temu pchnięciu. Poza tym maska nie dawała magicznej ochrony a jedynie w magiczny sposób była połączona z jej właścicielem. Młody zabójca został oderwany od ziemi siłą tego pchnięcia i poleciał na kilka kroków do tyłu uderzając w drzewo. Bezwładnie osunął się na ziemię. W pierwszej chwili Weronika przestraszyła się, że zabiła człowieka i poczuła się źle. Ale maska wciąż jarzyła się magią i połączenie ani na chwilę nie ustało. Dziewczyna nie podeszła do chłopca, wysłała cieniutką nitkę mocy by go zbadać. Gdy ta dosięgnęła celu, szereg wizji przetoczył się przez jej głowę. Widziała jak dorosły Manikin porywa młodego chłopca, widziała jak nadawane jest mu imię Raydraik, widziała jak ciężko trenuje, widziała że żyje i że dojdzie do siebie. Zajrzała głębiej w jego duszę i zobaczyła, że jest on dobrym człowiekiem, że zawsze robi to co mu karzą z największą precyzją i starannością, że jest gotowy do poświęcenia się, że nie pasuje by być Mainikinem. Gdy już cofała nić, nagle zobaczyła coś jeszcze, jak przebłysk, szybkie jak grom z nieba, krótsze niż jedno uderzenie serca. Nie wiedziała czy to co zobaczyła faktycznie się wydarzyło, czy coś się jej przewidziało. Maska na krótką chwilę stała się czarna i znów biała, jakby coś uderzyło ją w głowę zmieniając na mrugnięcie powieką sposób widzenia. Lęk ją przeszedł, cofnęła się, zakręciło się jej w głowie, mało nie zemdlała. Odwróciła się i uciekała zostawiając chłopca na pastwę lasu. Nigdy nikomu nie opowiedziała o tym spotkaniu. Tak samo Raydraik, nigdy nikomu nie powiedział o swojej porażce.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania